Obstawiam, że to w porywach tygodnia lub dwóch (sam tak mniej więcej wyliczył).
Ostatnio zarzucił mi, że mu nie pomagam, traktuje jak starszego brata pytając o różne rzeczy. Ja widzę to nieco inaczej, gdyż wielokrotnie mógł na mnie liczyć (czasami zdarzało się, że dałam plamy, ale jestem tylko człowiekiem - z nim też bywało różnie). Czasami gdy chce przedyskutować jakiś pomysł i twierdzi, że niepotrzebnie się pytam... zwyczajnie chcę o tym pogadać i poznać jego punkt widzenia. Uważa, że on ciągle bierze za mnie odpowiedzialność? Ogólnie pokłóciliśmy się, on dodał, że jest tym zmęczony i potrzebuje zostać sam ze sobą i swoimi sprawami (a ma ich sporo na głowie). Co prawda się pogodziliśmy, po wszystkim odprowadził mnie do domu i było normalnie.
Uznałam, że okey. nic przecież na siłę, bo to też nie jest dobre. Dodam, że przez ostatni czas sporo się działo i musieliśmy razem poradzić sobie w trudnej sytuacji (nie związana jako tako z naszą relacją). Prócz tego on też ma ze sobą problemy na podłożu psychicznym.
Sama jestem przytłoczona, bo prócz tego doszło wiele trudnych sytuacji. Aktualnie ze sobą nie rozmawiamy, nie piszemy, nie widujemy. Tyle co złożył mi życzenia na Dzień Kobiet.
Kocham go, a on mnie, planowaliśmy wspólną przyszłość, w którymś momencie zaczął się odsuwać itd. Może też ta poważna sprawa, o której wspomniałam (jak już mówić, miałam operację- trudna sprawa), spotęgowała jego odsuwanie się.
Czy miałyście kiedyś podobną sytuację? Jak to przetrwałyście i ile to u Was trwało? Staram się skupić na sobie, ale nadmiar problemów plus to co teraz wyszło z nim... czuję się jak wrak człowieka.
Dodam też, że nie jestem święta, a on też nie jest ch*jem do kwadratu.. kij ma dwa końce.