Jest mi bardzo przykro i nawet sama nie wierze, że to piszę.
Wydaje mi się to całkowicie pozbawione ideałów, okropne.
Ale cóż takie życie.
Może się usprawiedliwiam, ale do rozważań natchnęli mnie moi znajomi i rodzice (wiedzą, że ja z natury jestem często naiwna i lekkomyślna).
Sprawa oczywiście znana prawdopodobnie nie jestem pierwszą osobą ze smutnymi i przykrymi rozważaniami na ten temat.
Biorę ślub i jestem właścicielką mieszkania (w połowie jest na kredyt). No i oczywiście w życiu bym nie uzbierała sama na kolejne.
Trochę szkoda, że nie kupiliśmy go razem, bo pewnie bysmy mogli kupic wieksze (teraz mamy zalednie 43m) i nie byłoby tego problemu.
No i oczywiscie co tu teraz robic.
1) najgorsze: mój tata wymyślił, żebym zarządziła intercyzę, ale no ja sobie nie wyobrażam takiego rozwiązania, albo się jest razem, albo nie
2) wyłączenie nieruchomości i kredytu z majątku wspólnego - też trzeba jakiś podpisy składać i cała sytuacja niezręczna
3) spłata kredytu jedynie z mojego konta ( w tej opcji by mógł się dołożyć np. z 300-400 zł do czynszu np.) - brzmi rozsądnie, czytalam , ze majatek nabyty przed slubem pozostaje wlasnoscia indywidualna, ale juz mu powiedzialam, ze bedzie placil kredyt, no i posypia sie pytania dlaczego tak
3) spłata kredytu wspólnie po połowie - jak to jest ? ekhm "jak coś" to potem bym np. musiała oddać tyle co spłacił np. 50 tyś i mieszkanie dla mnie, czy jak?
4) chrzanic to wszystko i wszystko wspólne a co będzie to będzie :D
+ kolezanka mi teraz nagadala zeby najwazniejsze to nie zameldowac ;( bo "ewentualnie" to trzeba mieszkanie zastępcze kupować. masakra z tym światem
Jak byście zrobili?
Ps. Jeżeli macie ochotę hejtować to hejtujcie ;)
Bo to okropne...