Cześć Dziewczyny! Mam nadzieję, że nie będziecie mieć mi za złe i nie pomyślicie, że chcę zaśmiecać wątek. Pomyślałam sobie, że moja historia podtrzyma Was na duchu i da troszkę nadziei. 10 lat byłam aktywną staraczką. W tym czasie robiłam mnóstwo badań, monitoring owulacji, kontrola śluzu, mierzenie temperatury, testy owulacyjne, terapia CLO, laparoskopia, badania poziomu hormonów kilka razy w cyklu, rezerwa jajnikowa, diagnostyka w kierunku trombofilii... Mialam problem z owulacją - policystyczne jajniki Mąż - słabe parametry nasion, bardzo słabe, bardzo bardzo słabe. Nie zniechęciło nas to. Walczyliśmy. Byliśmy pod opieką kliniki leczenia niepłodności. W pewnym momencie lekarz rozkładał ręce, nie wiedział jak pomóc, co zrobić. Doszliśmy do wniosku, że widocznie nasza rodzina będzie się składać tylko z dwóch osób. Smutno było przyjąć to do wiadomości, ale z czasem zrozumieliśmy, że rodzicielstwo nie dla wszystkich. 5 miesięcy temu, na kontrolnej wizycie moich policystycznych jajników zobaczyłam pulsujące serduszko maluszka.... pewnie domyślacie się co czułam. Nie wiedziałam czy płakać czy cieszyć się. Na zmianę płakałam i cieszyłam się. Jestem w połowie 5 miesiąca. Dziewczyny, ja się poddałam, a los dał mi taki cud. Trzymam za Was kciuki, bo wiem, że pragnienie dziecka jest tak silne, że kobieta potrafi wszystko wytrzymać. Przechodziłam przez to i rozumiem Was. Jeśli mogę to będę odwiedzać wątek