mam 24 lata, narzeczony 27
Jestem z chlopakiem 5.5 roku. Mieszkamy razem 5 lat. Chlopak oswiadczyl mi sie rok temu, jednak troche pod moim wplywem poniewaz chcialam juz wiedziec na czym stoje. Wczesniej, przez 4 lata temat slubu, dzieci czy jakiejkolwiek przyszlosci nie istnial. Co pytalam to bylo "zobaczymy... pomyslimy...". Dla niego najwazniejsza kariera (ktora stoi w miejscu) i wsystko inne co jego dotyczy. Teraz zaczelam temat slubu, od 3 msc probuje cos zorganizowac to widze opor "ze jeszcze wczesnie itp", unika tematu, jak ustale ze jedziemy do urzedu itp to sie nie odzywa, zebym tylko nie zaproponowala wyjscia by cos zalatwic... Zawsze wazniejsza jest silownia, zakupy, innym razem pojedziemy itp Nie chialal slubu w tym roku, mowil zebym sobie wziela slub z kims innym w tym roku ale w konuc ustalilismy ze w tym roku jednak.Mamy koniec marca a od 1 stycznia nie udalo sie zalatwic nic, jedynie decyzja ze cywilny...
Ja juz nie mam sily gadac i ciagnac tego na sile. On jest mnie mozna powiedziec ze pewny ze cokolwiek nie zrobi to bede na niego czekac. Ja tez mam dosyc tego tematu, mam studia na glowie, rodzine i chialabym cos ustalic, zaklepac i nich czas plynie a nie ciagle ten temat zaczynac. Ja wiem ze moze faceci nie chca slubi itp lecz ehhh
Nie wiem co robic... dac mu ultimatum ze albo slub albo do widzenia? Nie chce byc wiecznie zwodzona...
pomozcie, poradzcie... ja juz nie wiem co robic, nie chce czekac w nieskonczonosc, zadne rozmowy z nim nie pomagaja...