Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

LovellaBella29

Zarejestrowani
  • Zawartość

    8
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Reputacja

0 Neutral

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

  1. Mam 33 lata i nie potrafię się w nikim zakochać od czasu bardzo pechowego związku. 1. Jeden związek przeszłam między 22 a 24 rokiem życia (z mojej strony wielka miłość i zakochanie) a z jego strony oszukanie mnie - w tym samym czasie będąc ze mną był z inną. Zakończyło się moją depresją, ale wróciłam do żywych po 3 latach. 2. Potem kolejny związek jak miałam 27 lat do 30 roku życia, ale też pechowy bo facet bił mnie i poniżał psychicznie. Nigdy go nie kochałam i uświadomiłam sobie, że byłam tylko zależna od niego psychicznie niczym ofiara. Cięłam się po ciele, bo nie wytrzymywałam psychicznie. Potem się z nim rozstałam (cud, że miałam siłę wyjść z toksycznego związku!). Ostatecznie coś we mnie pękło jak miałam 30 lat, i przestałam cokolwiek czuć do mężczyzn, chociaż wydaje mi się, że ogólnie do ludzi. W pracy rozmawiam z prawdziwie przystojnymi mężczyznami o świetnej pozycji, wielu z nich mnie podrywa a mnie to nie rusza. Normalna kobieta by się zauroczyła albo zachwyciła albo cokolwiek, ja nic. Koleżanki poradziły (ponieważ jak wiecie ciągle jest lockdown) aby pozakładać konta na znanych portalach randkowych i tak też zrobiłam. Przejrzałam tysiące stron z panami, nikt nie wpadł mi w oko. Z wieloma pisałam, dużo pisałam i totalnie nic nie "zaskoczyło". Chciałabym móc się zakochać, tak jak to było kiedyś, jak byłam młodsza. No wiecie, czuć nogi z waty i mieć drżące ręce na widok "tego jedynego". Czy wy, kobiety i panowie po 30-tce jesteście zakochani? Co czujecie do swoich partnerów? Mam wrażenie, że wyłączyłam uczucia i kieruję się rozumem w obawie przed utratą kontroli. Jak patrzę na związki koleżanek i sobie wyobrażam, że jestem na ich miejscu z ich mężami to mnie odrzuca - są brzydcy, przeciętni, niektórych znam i nawet średnio inteligentni dla mnie. Co ja mam zrobić? Na siłę nie zmuszę się żeby z kimś być, żeby kogoś całować czy przytulać. Czy to znaczy, że będę już zawsze sama? A może jestem sapioseksualna? Przypadkiem kolega podrzucił mi ten termin i powiedział, że tak może być. Jak się zakochać, co radzicie?
  2. LovellaBella29

    Problem z rodzicami - też tak macie?

    Cześć, dzięki za odzew. Przeczytałam wszystkie wasze komentarze, jednak utwierdziliście mnie w moim przekonaniu, że nie tylko ja tak myślałam, że sa egoistami. Bałam się źle myśleć o własnych rodzicach, o tym, że są toksyczni. Domyślam się, że chyba nie chcieli mieć dzieci ale ja byłam "wypadkiem" przy pracy. No trudno. Na mieszkaniu mi nie zależy, ale gdybym rzeczywiście wyszła za mąż, nie chciałabym go tracić, bo to "jedyne" co mogę mieć własnego. Dlaczego się radzę rodziców? Jak byłam młodsza i miałam 16 lat, i z nimi mieszkałam, to moja mama chorowała na raka i się nią opiekowałam. Wyzdrowiała, ale ja wtedy przechodziłam najbardziej ciężki okres w życiu (dorastanie, bo to wiek 16-19 lat) i potrzebowałam pomocy ojca i matki. Sama do nich przychodziłam po szkole, pamiętam, codziennie i opowiadałam co w szkole, chciałam mówić co u mnie, chciałam się radzić a oni mnie każdego dnia przez 3 lata odpychali wtedy mówiąc "spadaj", "zajmij się soba", "nie obchodzi mnie to". Może to przez chorobę mamy sobie nie radzili, nie wiem. Z tego powodu, że wtedy mi nie pomagali jakoś psychicznie, może dlatego teraz wyrosłam nieco na "niedorosłego" człowieka? Jasne, chcę się usamodzielnić... i macie rację, nie moge im mówić ani o swoich planach ani marzeniach bo wszystko ściągają w dół. Jak wyjechałam do innego miasta na studia, mając 20 lat i mieszkając sama, które udało mi się skończyć, i potem udało się znaleźć pracę to nawet nie byli dumni.... totalnie nic. Usłyszałam tylko od matki "Taką pracę? Zarabiasz tylko 3400? Tak mało?". Było mi wtedy przykro, bo uważałam, że powinna być ze mnie dumna. Potem na rok zamieszkałam z nimi w domu, i to był błąd, bo oni zapomnieli, że już nie jestem 19 letnią dziewczynką, która z nimi mieszkała jak chodziła do liceum. Traktowali mnie okropnie, przypłaciłam to depresją i leczeniem u psychiatry przez dwa lata. Nawet jak się chciałam powiesić w szczytowym momencie choroby i szykowałam sobie sznurek, to spytali, czemu chcę zmarnować sznurek. Pamiętam, że tak mnie to zmroziło, że ostatecznie się nie zabiłam. Potem bylo lepiej, po poznałam wtedy kogoś i się wyprowadziłam do byłego już - partnera. Teraz nie jest źle, mieszkam sama, z dala od nich, chociaż tęsknię za tą wizją rodziców, za tym, jak ich zapamiętałam jak byłam mała a oni wydawali mi się spoko (jak miałam 10 lat). Ale to nie wróci.... a ja czuję się, jakbym nie miała nikogo,.
  3. LovellaBella29

    Problem z rodzicami - też tak macie?

    Dziękuję za rady. A co począć z nimi, kiedy mówią mi, że jestem wyrodną córką, bo się nimi nie zajmuję a jestem im to winna na starość?
  4. Mam problem z rodzicami... Po każdym telefonie do nich płaczę. Nie umiem się z nimi dogadać. Mam 32 lata, mieszkam sama, pracuję i na siebie zarabiam. Ojciec ma 82 lata a matka 75 lat. W pełni sił umysłowych i fizycznych, dbają o siebie i mają się dobrze. Mam wrażenie, że przez ich podejście do życia, ja nie ułożyłam sobie swojego. Nie znalazłam sobie męża, ponieważ mój ojciec powiedział, że jeśli wyjdę za mąż to mieszkanie w którym mieszkają (a dostanę je ja po śmierci rodziców bo jestem jedynaczką) będzie do podziału dla męża. Mieszkanie nie jest zapisane mi w testamencie ani przepisane, zatem nie da się spisać np. intercyzy gdybym miała wychodzić za mąż. Z tego powodu nie szukam sobie chłopaka ale czuję się coraz bardziej samotna. Studiowałam 8 lat, kierunek dzięki któremu mam dobrą pracę i w miarę dobrze się utrzymuję sama. Zawsze się słuchałam rodziców i gdy mówili, że nie czas na chłopaków (próbowałam chodzić z kilkoma podczas studiowania, gdy byłam młodsza) mówili, że mam się zająć książkami i skończyć studia. Studia skończyłam, pracę znalazłam i co? Jak w tym wieku kogoś znajdę? Drugi problem to to, że ciągle czuję się psychicznie jakbym miała 24 lata, na kogoś młodego, kto nie jest gotowy na związek typu (ślub->dzieci->rodzina). Dla mnie to za wcześnie. Rodzice mi nie pomagają w niczym, nie mogę ich prosić o poradę życiową, a miałam nadzieję, że te kłótnie między nami wynikały z mojego młodego wieku (gdy miałam 20 kilka lat). Wtedy tłumaczyłam to sobie "Będę po 30-tce, dorosnę, oni zobaczą, że nie jestem już nastolatka i się na pewno dogadamy". Nic z tego. Chciałam w tym roku zrobić prawko, czas ucieka a ja nie mam auta co jest ciężkie, bo nie wszędzie dojadę autobusem. Usłyszałam od matki "Zwariowałaś, Ty auto? Do auta trzeba się nadawać", a ojciec mówi "Po co Ci auto, masz autobusy w mieście".... nie da się z tym walczyć... stać mnie na prawko i mogłabym je po cichu przed nimi zrobić, ale się boję... może mają powody, że tak mówią? Dlaczego mi zabraniają? Nie mam już 16 lat, tylko 32. Straciłam sens życia, nic mnie nie cieszy, do pracy chodzę po to, żeby opłacić rachunki. Nigdzie nie wychodzę, nie mam z kim. Wszyscy znajomi ze studiów pozakładali swoje rodziny, mają udane związki... ja nie. Nie chce mi się nawet gotować, po prostu wyciągam z lodówki gotowe jedzenie i zjadam np. jogurt. Odechciewa mi się wszystko powoli. Kiedyś mam wrażenie, że byłam bardziej wesoła, pełna życia, mająca ochotę na wszystko. Teraz każdy dzień spędzam na kanapie z netflixem. Pandemia też utrudnia to, że dużo restauracji czy pubów było zamknięte, i nie było gdzie wyjśc. Co ja mam zrobić? A, i jeszcze nie mogę nigdzie pojechać - marzyło mi się pracować w Szwecji, zwiedzać świat. Dostałam tam nawet propozycje pracy przez moją firmę, ale musiałam odmówić. No bo kto zajmie się rodzicami? Tylko ja mogę, mają tylko mnie. Stać ich na wynajęcie niani dla siebie, stać ich na dom starców (chociaż wolałabym aby tam nigdy nie byli), to jednak musiałam zrezygnować ze swojego życia aby do nich jeździć raz w tygodniu i pomagać w domu (nie zawsze mają siłę, więc zajmuję się tam praniem, czasami przywiozę im cięższe zakupy do domu). Oczywiście ja te zakupy dźwigam w dłoniach, nie mam auta, więc wożę je na 3 razy autobusem. Wiadomo, 82 latek nie da rady dźwigać zgrzewki wody na 4 piętro. Oni nie chca żadnej niani, mówią, że jak wyjadę gdzieś i ich zostawię to mam nie wracać już nigdy a oni poumierają przeze mnie...
  5. LovellaBella29

    Jak zerwać tą relację? Jak się odciąć?

    Jestem, przeczytałam wasze wszystkie wpisy, dziękuję za odpowiedzi. Odnośnie waszych rozważań: - umowy najmu prawnie zerwać nie mogę, jest tak spisana przez prawników, że muszę czekać aż się zakończy (aby nie stracić dużej kaucji) - umowę o pracę - szkoda tracić tak dobrą pracę. Nawet jeśli teraz wyjadę do rodziców, to będzie ciężko z pracą, nie tylko przez pandemię, ale i dlatego, że rodzice mieszkają na wsi (takiej bardzo małej). W środku lasu, najbliższy sąsiad to jakieś 7 km od nas. Tu nie ma pracy. Dojazd do miasta utrudniony, nie mam ani prawka ani auta ani pieniędzy na jedno i drugie. - rodzina - nie pomoże, jak słusznie zauważyła Bela, nie mam za bardzo dobrego kontaktu z rodziną (tylko ze siostrą, mieszkającą 2000 km stąd, za granicą). Rodzice są obojętni na wszystko, czasami agresywni. Oczywiście dom to ostateczność, lepszy dom z neurotycznymi rodzicami niż mieszkanie samemu z socjopatą w obcym mieście. Rodzice też jak byli młodsi i ja też, i jeszcze chodziłam do liceum to wykańczali mnie psychicznie (należałam do grzecznych dzieci, nie buntowałam się) ale i tak zawsze obrywałam za wszystko. - tak, moim problemem jest dylemat moralny - jak kogoś zostawić, skoro ewidentnie widzę, że on "na swój sposób ma się rozumieć" kocha. Ja nie czuję do niego absolutnie nic, ale sama kiedyś byłam dosyć brutalnie porzucona przez kogoś, kogo kochałam i wiem jak ciężko jest się podnieść z czegoś takiego. Przypłaciłam to depresją i leżeniem w łóżku jak warzywo przez rok. Nie chcę nikomu robić takiej samej krzywdy jak ktoś kiedyś zrobił mi (pomimo tego, że mnie źle traktował) mam w pamięci zachowane początki relacji, kiedy były dobre momenty - dokąd się mam udać? obce miasto a może pusta wieś z dokuczającymi rodzicami? Ani jedno ani drugie nie jest dobre do mojego obecnego stanu - ledwo się trzymam. Tu czuję jakbym tonęła a jak wracam do domu czuję jakby mnie dusili za gardło. W obydwu przypadkach czuję jakbym przegrała życie. Jakies rady?
  6. Potrzebuję pomocy. Zbieram aktualnie pieniądze na psychoterapeutę a raczej na całą sesję (150 zł wizyta). Czekam w kolejce, bo dobry psychoterapeuta nie jest wolny od zaraz. Przez 4 lata byłam w związku z facetem, który mnie poniżał, wyzywał od "szmat, dziwek, ...". Na szczęście nie doszło do rękoczynów. Mam 28 lat, on starszy o dwa lata. Przeprowadziłam się do jego miasta, 450 km z dala od domu. Nie znam tu nadal nikogo, ponieważ spotykałam się tylko z nim (byłam fatalnie zauroczona i wpatrzona w niego jak obrazek). Powoli mnie niszczył, aż w końcu przestałam cokolwiek czuć. Jest mi obojętny. Powiedziałam mu, że z nim zrywam, ale nie dotarło do niego. W końcu mówiłam kilka razy, i ustaliliśmy, że jesteśmy "przyjaciółmi". Chyba tylko po to, żebym mogła się z kimkolwiek spotykać w obcym mieście. Mam tu dobrą pracę i planuję za rok przeprowadzić się z powrotem do rodziców. Teraz nie mogę, ponieważ: - umowa najmu kończy się za rok i nie można jej wypowiedzieć - jak w czasie pandemii się przeprowadzę, to ciężko będzie znaleźć pracę - dzięki tej dobrej pracy jestem w stanie utrzymać się sama - w czasie pandemii pracując i dojeżdżając do pracy mogłabym narazić rodziców na wirusa (są po 70 tce więc w podeszłym wieku). Uwięziona w obcym mieście z moim eks, który nadal naciska na to, żebym do niego wróciła. Nie mam tu koleżanek, w pracy również ciężko o kogoś fajnego. Najgorsze, że pracujemy razem (to wielka firma, jesteśmy na szczęście na innych działach). Stopniowo pozwalałam na poniżanie siebie, ubliżanie mi przy innych ludziach. W sumie teraz, jak się z tego obudziłam, to widze, że znęcał sie psychicznie nademną. Nadal to robi. Ciąży mi to w umyśle, chciałabym się uwolnić, ale nie mam dokąd się przeprowadzić. Musze tu być, wiążą mnie umowy mieszkalne i w pracy. Jednakże nie mam już ochoty widywać jego twarzy. Z drugiej strony muszę mu tez oddać dług (około 5 tys złotych, które pożyczałam, jak nie miałam tu jeszcze pracy). Codziennie wracam z pracy (pracuję 5 dni w tygodniu po 12 godzin) i płaczę po kątach. Czasami on do mnie dzwoni, żeby jak mówi "żebyś nie zdziczała od bycia samą". Niestety, niby się lituje i dotrzymuje mi towarzystwa (chociaż nie musi, bo nie jesteśmy razem) to i tak mi ubliża i obraża mnie. Nazywa ...ką i głupią. Mam tego dosyć, jak mam się uwolnić? Nie mogę z nim zerwac kontaktu, póki nie oddam mu całej kasy. Z drugiej strony będę całkiem sama w obcym mieście (jedyna rozrywka to netflix i słuchanie muzyki). Teraz i tak wszystko pozamykane, nie ma gdzie pójść. I jeszcze mam dylemat moralny: pomimo tego, że mnie upokarza będę musiała go opuścić na zawsze (chcę odciąć się cąłkowicie z jego życia jak już wrócę do rodziców). Tylko raz, kiedyś mu o tym wspomniałam, to płakał i mówił, że sobie z tym nie poadzi. Nie lubię ranić innych, jak zerwać relację całkowicie skoro on wg jego mniemania "kocha mnie strasznie" ale i tak upokarza? Co robić???
×