Witam Was serdecznie,
Chciałbym zapytać Was o zdanie i opinię.
Od pewnego czasu coraz bardziej niestety nie potrafię dojść do porozumienia ze swoją żoną (jesteśmy po ślubie 3 lata), nie chcę tutaj opisywać wszystkiego ani przytaczać każdego słowa w którym się różnimy, ale słowa które dzisiaj usłyszałem były dla mnie tak uderzające i wręcz wstrząsające, że muszę po prostu sprawdzić, na neutralnym i możliwie szerokim gruncie, takim jak to forum, czy to faktycznie jest takie istotne, straszne, czy też mi się tylko tak wydaje. Żona nie powiedziała ich w gniewie - powiedziała je z rozbrajającym wręcz spokojem, i prędzej śmiechem niż gniewem (ale nie żartowała, tak jakby jeszcze jednocześnie dziwiła się czym ja się dziwię).
"Miłość jest tylko po ślubie", tzn. od razu po ślubie, krótko po ślubie, w każdym razie tylko na początku, krótko, nie zawsze, nie na zawsze, nie cały czas.
Czy to normalne tak myśleć? Czy Wy też tak myślicie?
"To jest realistyczne myślenie, nie jakieś bajkowe".
Serio? Serio miłość to jest coś bajkowego i zawsze tylko chwilowego, na pewien czas? Takie może być zauroczenie, może ewentualnie pasja i namiętność (chociaż ja tak nigdy nie myślałem i nie chce myśleć), ale miłość?
Mało tego, wątek dotyczył też dzieci, "chcenia" i "niechcenia" ich mieć, i tego kiedy po prostu jeden ze współmałżonków nie może ich mieć, i żona podczas tej rozmowy powiedziała że jak takie pary dalej/cały czas są razem i się nie rozwodzą to musi to świadczyć o tym że to kobieta nie może, no bo gdyby facet nie mógł to dawno by go zostawiła. Na moje zdumienie (nie wiem jak to lepiej nazwać), odpowiedziała "a jak nie, to musi coś z tego mieć".
Piszcie proszę co o tym wszystkim myślicie, bo ja już nie wiem co myśleć. Może jedynie to, że być może to ja wierzyłem z kolei za bardzo w tę rzecz, która nazywa się miłość.