Cześć dziewczyny,
mimo, ze 2020 dobiega końca, chciałam dolaczyc i ja. Dzis moj bardzo smutny dzień, ale od początku.
Jestem Ula, mam 31 lat, o dziecko staram sie od 2 lat, od roku jestesmy w klinice leczenia nieplodnosci. Podskornie zawsze czulam, ze beda z tym problemy i chyba wykrakałam, ale to przeczucie pozwoliło mi tez szybciej trafić do lekarzy, wiec jest w tym chyba jakis plus. Od zawsze miesiaczkowalam regularnie co ok 32 dni, przed slubem nagle przestalam miesiączkować na ok 3 cykle, myślałam, że to ze stresu, ale powolny powrót do normy cykli trochę trwał i przypadkiem odkrylam podczas jednej z wizyt u ginekologa (losowy z Luxmedu), żeby zobaczyc co sie dzieje, ze moje jajniki w niektórych cyklach maja obraz policystyczny (niektore cykle mam idealne, jajeczkuje czujac to, co w miare potwierdza sie na obrazie USG), wiec u mnie nie jest to stan permanentny). Oczywiscie jak zaczelam myslec o tym, ze pragne NA PRAWDĘ zostac mamą, wtedy jak na zlosc ujawnilo sie te delikatne PCOS. Mam nadwagę, ginekolodzy (rozni) twierdza, ze to przez kilogramy i jak tylko zrzuce, to na bank wszystko trafi na super tory. Jest poczatek 2020 i z mezem decydujemy sie na badanie nasienia. I tu bingo, kto by pomyslal, ze moj idealnie zdrowy, uprawiajacy sport, nie palący nawet pol papierosa w zyciu facet - bedzie mial bardzo slabe paramtery nasienia (ilosciowe). Nie wiadomo dlaczego tak jest, w dzieciństwie mial problem z zejściem jąder, jednak dzis na obrazie USG jest niby wszystko ok. Maz mial podwyzszony poziom prolaktyny (hormon stresu u facetow, jak powiedzal androlog), zbijal go lekami, ale nie poprawilo to wynikow. U mnie po drodze droznosc jajowodow, podczas ktorej stwierdzono drozne jajowody ale tez macice z przegordą. Na szczescie histereskopia diagnostyczna uwidocznila minimalna lukowatosc, ktora nie ma zadnego wplywu na plodnosc. No wiec wkrótce trafiamy do naszej docelowej kliniki, do super Pani doktor (ciezko mi ja oceniac merytorycznie, ale jest wspanialym i empatycznym czlowiekiem). Proponuje nam 1 inseminacje dla formalności ale radzi nie inwestować w nie za dlugo, bo nasze parametry nasienia niemal nas eliminuja z szansy na sukces w tym zabiegu. Inseminacja sie nie udaje, wiadomo to juz na fotelu na kontroli po inseminacji - moj pecherzyk nie pękł. Przechodzimy do IVF od razu ICSI. Robimy scretching no i mam pecha bo trafia mi sie 60 dniowy cykl (jak NIGDY). Potem robimy kolejny. Rozpoczynam stymulacje protokołem którkim z antagonistą GnRH, jajniki reagują rewelacyjnie (mam dobre AMH) - pecherzykow jest tak duzo ze ciezko zliczyc, finalnie pobieramy 18 komorek z czego 11 jest dojrzałych. Zgodnie z ustawa zapladniamy 6 (5 trafia do mrozenia). 6 komorek sie ładnie zapladnia, do stadium blastocysty w 5 dobie "dozywaja" 3 zarodki - podobno statystycznie totalnie prawidłowy wynik. Z racji tak duzej reakcji na stymulacje i ilosci pecherzykow transfer jest odroczony. Na wizycie kontrolej 2 dnia kolejnego cyklu moje jajniki mimo nie przyjmowania juz zadnych lekow, wygladaja jak w trakcie stymulacji (pelne pecherzykow). Lekarz znowu odracza transfer i podejmujemy decyzje o scretchingu. No wiec robie. Wyczekuje kolejnego cyklu (na USG na sctetchingu jajniki sa juz czyste). W 2 dniu cyklu robie badanie estradiolu i progesteronu. Estradiol mam wystrzelony w kosmos (ok500). Biegne na USG a tam wielka torbiel na jajniku. Znowu pech. Lekarka zbija mi to caly cykl lekami, ale torbiel pomniejsza sie minimalnie wiec ide na jej punkcje (wygladalo niemal identycznie jak punkcja w in vitro), tyle ze bez anestezjologa, na lekach przeciwbolowych niemal nie czulam zabiegu. Pani doktor robi przy okazji scretching (to juz moj 3). W nowym cyklu cud, jajniki czyste, wyniki w normie, zaczynam przygotowania do transferu. Biore leki, transfer zarodka 19 grudnia. Robimy go z embrio glue i nacieciem otoczki laserem. Zrobie wszystko by zmaksymalizowac powodzenie zabiegu. Czuje, ze to moj czas, transfer latwy, jestem tego dnia jedyna, czuje sie zaopiekowana , w klinice skladamy sobie wszyscy zyczenia, jest trzmanie kciukow. Kocham grudzien, przygotowania do swiat, mysle ze nie moze byc lepiej. O in vitro czytam od roku wszystko co znajde, biore udzial w webinarach na YT, mam ksiazke dla medykow o nieplodnosci. Czytam art medyczne. Na moje zyczenia "na wszelkie wypadek", transfer robimy z atosibanem. Pierwszy dzien (0 dpt)leze i czulluje, potem zgdnie z zaleceniem wracam do spokojnego zycia (mam urlop w pracy). Troche sprzątam, robie zakupy. Nie przemeczam sie. Dzis rano mam 8 dpt, biegne do jedynego czynnego laboratorium w okolicy. O 15 pobieram wyniki. W stanach testy robi sie juz 6dpt 5 dniowej blastocysty i powinno cokolwiek wyjsc. U mnie beta >0,2 (kontrolnie zrobilam progesteron ok 65ng, a estradiol 352pg, ale nigdzie nie moge znalezc info, czy to sa dobre wartosci, czy nie). Totalna załamka. NIgdy poczas diagnozy czy leczenia sie nie załamałam, zawsze byłam silna, pojawiły sie kilka razy łzy bo ZNOWU mam wszystko odroczone, ale załamka trawła godzinke, a potem jako urodzona optymistka wracałam do siebie i znowu przybierałam postawę fajterki. Od punkcji do transferu czekałam 3 cykle i sie nie załamałam . Jestem optymistka, wierzylam ze sie uda, maz mowil do brzucha, ja mimo boli pojawiajacych sie sporadycznie caly czas wierze, ze to nic (ogromna ilosc kobiet tak ma). Proilaktycznie bralam nospe 3 razy dziennie z zalozenia. Bylam nawet madrzejsza od lekarzy i porownujac dawki lekow po transferze miedzy roznimi klinikami w Polsce (ja mam 3 razy dziennie estrofem, 3 razy dopochwowy progesteron, jeden Prolutex w zastrzyku rano (reszta to suple i leki przeciwzakrzepowe) - dolaczam sobie 3 razy dziennie Duphaston (choc tej formy progesteronu nie wykryje sie w krwi). I nie wiem co robic. Zrobie kontrolnie badania 12dpt i zadzownie do embriologa, ze sie nie udało. I teraz co? Czy odstawia sie nagle leki i czeka na okres? Czy do kolejnego kriotransferu (ja mam jeszcze 2 zarodki) o ile badania beda ok (2 dzien cyklu badania progesteronu i stradiolu musza byc w normie, zeby w mojej klinice dopuscili transfer) mam isc od razu w kolejnym cyklu, czy jednak zdecydowac sie na scretching (wszystkie badania pokazuja, ze zwieksza on szanse). Wg norm WHO czescia diagnostyki kazdej pary juz od poczatku powinna byc genetyka i immunologia. My w tej kwestii nie wiemy o sobie nic. Teoretycznie zawodzi u nas tylko czynnik męski, ale skąd mam to wiedziec, skoro nigdy nie przebadalismy sie szerzej. Ja nie ufam nigdy w 100% lekarzom. Swojej Pani ufam w 95%, zawsze porownuje jej dzialania z ksiazkami i z postepowaniem w innych klinikach. Ja po transferze mialam robic dopiero bete ok 9 dpt 5 dniowej blastocysty, a czytam, ze są kliniki gdzie norma sa badania hormonow w 3, 6 i 9 dobie pt. Czy ktos moze mi przyblizyc jak wyglada postepowanie po 1 nieudanym transferze? Dzis pękłam i załamałam sie totalnie. Nie wiem co mam robić