Po latach przemyśleń doszłam do dziwnego wniosku, że moja matka chyba ....lubiła mnie bić. Dawało jej to poczucie wyższości, może jakiejś satysfakcji, dominacji. Myślę tak, dlatego, że u nas lanie było całym rytuałem. Odpowiednie miejsce, zasłonięte zasłony, odpowiedni pasek, lub inne "odpowiednie" narzędzie. Lanie zawsze poprzedzała długa przemowa, że byłam nieposłuszna, że to i tamto, źle lub nieodpowiednio się zachowywałam. Czasem leżałam 20min. z wypiętym gołym tyłkiem nim zaczęło się lanie. Potem była przerwa, ,znowu rozmowa, potem dalsze pasy, potem musiałam przeprosić, odnieść narzędzie lania na miejsce.
Za większe wybryki np. uwaga w szkole, dostawałam na drugi dzień jeszcze kilka razów "na utrwalenie". Na zbity poprzedniego dnia tyłek było to bardzo bolesne. Kiedyś (miałam może ze 12-13lat)nie chciałam przynieść takiego wąskiego paska do lania "na powtórkę". Matka najpierw prosiła, potem ostrzegała, i w końcu groziła, ale ja byłam nieugięta. Chciałam się jej postawić że NIE i koniec. W końcu sama poszła, i wróciła ze sznurem od magnetofonu. Dostałam takie prańsko, że widziałam gwiazdy, a następnego dnia nie poszłam do szkoły. Tyłek miałam cały fioletowy i w pręgach. Wyglądał tak jeszcze długo. Od tej pory przynosiłam posłusznie każdy pasek o który prosiła, i posłusznie i z pokorą przyjmowałam karę. Sytuacja taka powtarzała się z małymi przerwami mniej więcej do końca szkoły średniej. A ona zawsze po laniu siadała majestatycznie w fotelu, i ze spokojnie wypalała papierosa, jakby z poczuciem spełnienia dobrego obowiązku...