Witam serdecznie!
Chciałabym podzielić się swoją historia aby spojrzeć na sytuacje z innej perspektywy, zaznaczę że pierwszy raz robię to na forum publicznym.
A mianowicie: W wieku 15 lat zmarł mój tato, przykład i autorytet do dnia dzisiejszego, w wieku 35 lat zachorował na raka płuc (pracował w kopalni), po czym w ciągu roku od stwierdzenia diagnozy i próbach ratowania, odszedł na tamten świat. To była dla mnie najgorsza strata jaka przeżyłam, od tego wydarzenia moje życie dzielę na 2 czesci: beztroskie dzieciństwo pełne miłości i pustkę, zajmowanie się tylko sprawami przyziemnymi ale już bez wewnętrznej radości. Podczas choroby mojego taty wykształciłam w sobie nawyk ,sprzatania' przed każdym jego powrotem z kliniki czy szpitala. Problem polega na tym, że ten nawyk mam do dzisiaj, a minęło już ponad 10 lat (mam 29 lat).
Po śmierci mojego taty zostalysmy z mama, ja i moja 3 lata młodsza siostra. Dla nas to był szok, niedowierzanie, totalny chaos. Nie dostalysmy wsparcia psychologicznego, babcie i ciotki pomagały jak mogły, jednak sama rozmowa nie wystarczala. Miałam wrażenie że straciłam jednego rodzica ale mam jeszcze mame i muszę zrobić wszystko zeby tego, daru' nie zmarnować. Jak bardzo się zdziwiłam, gdy moja matka, od której myślałam że dostane wsparcie, miłość i pomoc w tej ciężkiej sytuacji, po miesiącu od śmierci mojego taty związała się z innym człowiekiem. Od tamtego czasu skończyło się, domowe ognisko', były tylko obiadki w restauracji na które dostawalysmy z siostra pieniądze, bo moja mama zaczynała układać sobie życie z kimś innym i właściwie bez nas.. Nie było rozmów, poprostu przyszedł do domu jakiś facet, widziałam jak moja matka się przy nim zachowuje, że jest pełna w skowronkach. W moim sercu był ogromny ból po stracie najważniejszej osoby w życiu i zrodzil się we mnie ogromny bunt. Rodzice mojego ojca starali się nam pomagać, jednak widząc że moja matka tak szybko chciała ułożyć sobie życie z kimś innym, zaczelo się pouczanie, dawanie rad itd które mojej matce nie były na rękę. Ona najlepiej wiedziała co dla niej dobre. Po kilku miesiącach, sielanki' (ok 3ms) moja matka rozstalam się z tym facetem, nie spotykali się już po tym jak on usłyszał że chodzę na grób ojca i płacze z tęsknoty. Na tym facecie zrobiło to wrażenie, jednak nie na mojej matce. To była moja próba zwrócenia uwagi na siebie, rozpaczy że straciłam ojca A teraz nie mam już też matki.. Przynajmniej w moim odczuciu tak wtedy było. Rozstali się. Nie minęło kilka tygodni jak moja mama poznała nowego faceta, o 10 lat młodszego który akurat przyjechał na urlop do Polski bo pracował za granicą. Moja matka od razu zakochała się po uszy i bez żadnego przygotowania, przywlokla go do domu. On już za granicę nie pojechał tylko wprowadzil sie do nas bez żadnego wkladu własnego, bez żadnej pracy, chęci na tworzenie rodziny z nami. Interesowała go tylko moja matka i ich miłość. Żyjąc w takim domu bardzo zblizylam się z moja siostra i dziadkami. Zajmowalam się nią, kupowalam jedzenie, zawozilam do szpitala gdy tego potrzebowała, pomagalam w lekcjach. Powstaly dwa domy w jednym. Babcia, mama mojej mamy mieszkała za granicą i dowiadujac się co dzieje się u nas w domu, postanowiła że tak dalej być nie może. Mieszkała za granicą niedaleko od mojej ciotki, moja chrzestna, starsza siostra mojej mamy. Zlozyly pismo do sądu o odebranie praw rodzicielskich mojej mamie i chciały abyśmy z siostra zostały zabrane do mojej ciotki, która miała lepsze warunki na to żeby nas wychować. Moja matka dostajac list z sądu najpierw płakała, a potem powiedziała że Jak nam tam będzie lepiej to mamy iść. W międzyczasie zaszla w ciążę z tym gościem, na co kompletnie nie byłyśmy przygotowane z siostra. Cały ten okres pamiętam jako najgorsze doświadczenie w życiu. Sprawy sądowe trwały kilka miesięcy i sąd przyznał opiekę nad nami mojej ciotce. Zanim jednak wszystko zostało potwierdzone, pojechałam do mojej babci w odwiedziny (matka mojego taty). To zmieniło wszystko. Moja babcia bardzo płakała, powiedziała żebyśmy się zastanowili bo jak wyjedziemy to już nigdy jej nie zobaczymy, bała się że nie dość że straciła syna to jeszcze wnuczki będą zagranica. Zrobiło mi się jej zal, pomyślałam że skoro tak to możliwe że jest to ostatnia szansa na poukładanie relacji z matka. Jak wyjedziemy to możemy ta relacje stracić na zawsze. Powiedziałam to mojej babci, która mieszkała za granicą. Dostała ataku paniki, nie mogła zrozumieć jak mogę chcieć zostać w takim domu. Widocznie los tak chcial bo po tej sytuacji okazało się, że moja ciotka też nie miała czystych intencji. Przeliczala wszystko na pieniądze, ponoć więcej pieniędzy dostawalaby na nas jakby się nami zajęła co byłoby jej na rękę. W tym całym chaosie, który trwał ok.pol roku po śmierci mojego taty, moja babcia z zagranicy zachorowała na raka i wróciła do Polski. Nie minęło kilka miesięcy i moja babcia zmarła. W Polsce miała mieszkanie, które przepisała na mnie. Moja ciotka (chrzestna) dowiedziawszy się że ona nic z tego nie bd mieć, zalozyla mi sprawę w sądzie o zachowek. Cała sprawa trwała do mojego ok.18/19 roku życia. Sąd uznał, że dostajac mieszkanie w spadku po babci jestem w stanie je sprzedać i oddać należną cześć ciotce i godnie żyć z reszty pieniędzy. Nie chciałam tego robić, bo wiedziałam że to moje zabrzpieczenie na przyszłość, tego moja babcia chciała. Po maturze z braku środków i pomocy od matki (wtedy już urodził się mój brat) wyjechałem za granicę żeby zebrać pieniądze na spłatę ciotki. W ciągu roku zebrałam kwotę, która wysłałam ciotce. Od tamtego czasu nie mamy kontaktu. Postawilam babci pomnik zaraz po splacie ciotki, bo ani ona ani matka nie czuły się zobowiązane. W koncu jak to powiedziala: wzielas pieniadze to teraz plac.
Plan był taki że przyjechałam za granicę tylko po to aby nazbierac pieniądze i wrócić do Polski na studia itd. Po tych przygodach złożyłam papiery na studia , moja mama miała tylko potwierdzić przez Internet na którą uczelnie się decyduje. Wszystko.musiało w miarę szybko się odbyć, ja pracowałam zagranica żeby jeszcze trochę zaoszczędzić. Poprosiłam mamę żeby tylko wysłała przez Internet potwierdzenie. Nie wiem do tej pory czy to specjalnie czy nie, ale moja matka powiedziała że nie wiedziała jak to zrobić, nie znała się na komputerze i nie wysłała nic. Tak przepadla moja szansa na studia, mimo że dostałam się na taką uczelnię która chciałam! Pomyślałam wtedy że zostanę jeszcze rok za granicą i potem wrócę jeszcze raz złożyć papiery. Od tamtego czasu minęło już 10 lat. Ja dalej mieszkam za granicą, w międzyczasie moja matka rozstala się z ojcem mojego brata i poznała nowego faceta przez Internet. Wynajela mieszkanie i wyjechała do niego za granicę. Moja siostra w tamtym czasie mieszkała u babci w Polsce i po skończeniu szkoły przyjechała do mnie.
Moja pytanie brzmi: jak poradzić sobie z trauma niekochanego dziecka? Mam wrażenie że nie zasługuje na miłość, że z dniem śmierci mojego ojca całe szczęście mi zabrano. Przez ten okres po jego śmierci, będąc w fazie dorastania nie czułam miłość. Sama też odwróciłam się od Boga, uważałam że to nie sprawiedliwe że musimy tak cierpieć, że mój ojciec był przecież nam tak bardzo potrzebny, to on dał nam miłość której moja matka nawet w części nie potrafiła nam przekazać. Od kiedy pamiętam zabraniala mi spotykać się z facetami (Moja pierwsza miłość była zakazana, zabroniono mi się spotykać z tym chłopakiem mówiąc że to coś złego że tylko dorosli moja kochac). Przez ten cały czas byłam w różnych relacjach ale nigdy nie czułam się w nich .. warta miłości. Mam wrażenie że nie zasługuje na nią, że nie mi jest pisane szczęście. Niszcze siebie destrukcyjnymi myślami, mam prawie 30 lat ale mam mnóstwo blokad w sobie. Slowa mojej matki, że nie mogę kochać (bo jestem za mloda) to że ona nie chce zostać babcia bo jest za młoda, to że bagatelizuje moje problemy i uważa, że ciągle przesadzam. Znam teorię, sporo o tym czytam, chodzę też do psychologa. Nie wiem jak się od tego uwolnić. Nie wiem jak zacząć żyć swoim zyciem bez poczucia winy, tego, że nie zasługuje na dobre życie. Poswiecanie się kosztem siebie to dla mnie standard. Niby wiem wszystko w teorii, innym potrafię pomóc bez wysiłku, potrafię ocenić sytuacje i ogólnie mam dużą odporność na problemy. Nie przerażają mni3 tak jak innych ludzi. J3dnak sobie samej nie potrafię pomóc.. Post jest dość długi wiec z góry dziękuję za przeczytanie, dość chaotycznie ale jest to moja pierwsza taka wiadomość. Czy ktoś z was miał może takie problemy? Czy ktoś wie jak sobie z tym radzic? Mam już prawie 30 lat, chciałabym umieć stworzyć rodzinę, mieć partnera i dzieci, stworzyć kochający dom. Problem w tym że nie potrafię zaufać, ciągle doszukuje się problemów. Po fakcie to dopiero widzę, nie potrafię dopuścić do siebie szczęścia mimo że wiem że nic złego nie robię. Z góry dziękuję za komentarze! Pozdrawiam