Witajcie kochani,
Proszę o poradę, przedstawienie swojego zdania.
Jesteśmy z narzeczonym kilka miesięcy przed ślubem. Nigdy nie chciałam wesela, nie lubię wielkich imprez, małe kameralne przyjęcie z najbliższymi, tym bardziej że liczbę osób z mojej rodziny mogę policzyć na ręce u jednej ręki. Ustaliliśmy z narzeczonym że zrobimy uroczysty obiad z muzyką tle, zaprosimy najbliższe osoby z rodziny z którymi mamy kontakt i przyjaciół.
I tutaj zaczęły się schody. Rodzice narzeczonego nie przyjdą bo wesela z sąsiadami nie będzie, świadek narzeczonego nie przyjdzie bo nie liczymy się z jego rodzicami. Długie rozmowy, przestawienie argumentów, to wszystko na nic. Są na tyle zawzięci że zdania nie zmienia i ciągnie się to takim sznurem, że cała rodzina narzeczonego nie przyjdzie bo nie będzie wesela albo ktoś nie przyjdzie więc ta osoba też nie.
Ja najchętniej bym wszystko odwołała bo ostatni okres zamiast być dla nas szczęśliwy stał się piekłem. Nie widzę rozwiązania w postaci wesela bo wiem że będę się męczyć, mieć do każdego żal że nas do tego zmusił. Po prostu sobie tego nie wyobrażam.
Ślub z samymi świadkami nam nie odpowiada, nie wyobrażam sobie ślubu bez mojej mamy. Z resztą to i tak nie będzie zadawalajace dla jego rodziców, więc i tak nie przyjdą.
Lokal mamy zamówiony na obiad, suknia, garnitur, obrączki... Wszystko jest.
I nie ma znaczenia że pandemia, lokale zamknięte. Wesele ma być...
I jak wybrnąć jak nie ma żadnego półśrodka?