9 miesięcy temu poznałam faceta u mnie w pracy, ja mam 25 lat on 35. Gdy pierwszy raz spojrzeliśmy sobie w oczy, pierwszy raz coś takiego poczułam. Jakieś połączenie, coś nas do siebie przyciągnęło. I tak przez kilka tygodni bez rozmów, tylko przechodząc obok siebie albo między biurkami cały czas wbijaliśmy wzrok w siebie. Nadszedł czas, że zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Okazało się, że mamy podobne spojrzenie na świat, jego piękno, że mamy podobne pasje, podobne żarty, podobny humor, że się po prostu dogadujemy i nadajemy na tych samych falach. Zaczęliśmy pisać po nocach, spotkaliśmy się 3 razy na kawie i ja przepadłam. Zrozumiałam jak mi przy nim dobrze i jak bardzo mnie uszczęśliwia i jak napędza do różnych pozytywnych rzeczy. Rozbudza we mnie piękno do świata, do natury, do otoczenia, do artystycznych rzeczy. Potem zaczęliśmy schodzić na głębsze tematy i się go spytałam czy ma dziewczynę i powiedział, że ma. Coś we mnie pękło, nie mogłam w to uwierzyć. Ok, nigdy nie powiedział mi dosadnie, że mu się podobam czy coś takiego. Ale nasza relacja była coraz głębsza. Powiedział, że cieszy się, że mnie poznał, że go napędzam, że go inspiruje, że daje mu dużo ciepła i światła w tym życiu. Nie rozumiem tego, nie po tym wszystkim. Nie po tych wszystkich wiadomościach, rozmowach, spojrzeniach w oczy... Co mu siedzi w głowie? za kogo on mnie ma? Czy mógłby się wypowiedzieć jaki mężczyzna?