Cześć.
Mam taki problem, że wybudowaliśmy się w trakcie pandemii. Na dom starczyło kredytu plus naszych oszczędności (powiedzmy, bo jeszcze wiele rzeczy jest niezrobione, ale już można mieszkać). Ja przez pandemię straciłam dobrą pracę i musiałam brać co było (wszystkie oszczędności poszły w dom). Niestety zarabiam trochę powyżej minimalnej krajowej. I tutaj zaczynają się schody, bo dla mnie jako dla osoby z podanymi zarobkami nie ma opcji, żeby wrzucić jeszcze 300 000 w działkę (kupiliśmy ją tanio, ale bardzo zaniedbaną) czy nawet 40 000 za ogrodzenie w ogóle nie wchodzi w grę. Z tej perspektywy szkoda mi ładować kolejne grube pieniądze w dom i otoczenie, bo wiem, że to się nigdy nie zwróci. A tyle fajnych rzeczy można za to zrobić. Jakby perspektywa mi się zmieniła, bo zarabiając 3, 4krotność starczało i na to i na to. Mój facet nie widzi w tym problemu, on zarabia 2x tyle co ja teraz.
Szczerze to nie sądziłam, że wydatki dalsze na dom i otoczenie będą mnie tak bardzo przerażać. Nigdy nie miałam styczności z budowaniem domów, niewiele moich znajomych je ma, więc nie byłam świadoma, że to są aż takie koszty. I teraz nie pasuje mi opcja wrzucania przez x lat takich pieniędzy cały czas w dom, bo mam swoje plany, lubię podróżować, chcę w końcu zmienić samochód. A takie oszczędzanie cały czas pieniędzy, żeby wrzucić w dom kojarzy mi się z totalnym zniewoleniem przez nieruchomość. Co sądzicie? Mamy ja 25, a on 27 lat.