Znamy się jakiś czas, może kilka lat. On jest takim typem, że potrzebuje wsparcia, ciągłej uwagi, zapewniania, że jest wartościowy. Na początku uznałam, że ja go "uratuję", on taki biedny, ofiara losu, ciągle złe rzeczy mu się przytrafiały, nikt go nie kochał. Ja mu dałam uwagę, troskę i miłość też. On się zakochał bardzo, ja może tylko zauroczyłam.
I chyba wpadłam we własne sidła, on robi z siebie taką ofiarę, twierdzi, że beze mnie umrze, muszę mu ciągle obiecywać, że nigdy go nie opuszczę, bo inaczej wpada w jakiś smutek, wywołuje we mnie ciągle poczucie winy, że za mało do niego dzwonię, za mało uwagi mu poświęcam, jest zazdrosny okropnie, a jak tylko próbuję postawić jakieś granice to on się chowa w sobie, on taki biedniutki, a ja taka niedobra, przecież jego los ciągle doświadcza, jego nikt nie kocha, on wiecznie poszkodowany...
Bardzo chciałabym odejść, odciąć się od niego i od tej relacji.
Tylko boję się, że on sobie coś zrobi, że się wykończy z tego swojego żalu i ubolewania nad sobą. Pomimo wszystko nie chcę go ranić.
"Chciałam pomóc, wyszło jak zwykle".
Jaka jest szansa, że on udaje? Robi z siebie ofiarę żeby mną manipulować? Wykorzystuje moje miękkie serce? A może taki po prostu jest?