Czesc. Mam 25 lat. Dwa tygodnie temu rozstałam się z chłopakiem, z mężczyzną mojego życia. Byliśmy razem 1.5 roku, stosunkowo mało, ale bardzo wiele nas łączyło, mieszkaliśmy razem i wydawalo się, że żyjemy jak dobre małżeństwo, wszystko było idealnie bardzo długo. Niestety moje częste zmiany pracy, problemy w pracy, do tego studia i pisanie pracy dyplomowej spowodowały, że bardzo zaczęłam na siebie narzekać, że jestem beznadziejna, że się wyprowadzę od niego, bo na pewno zasługuje na inną itd. to powodowało, że byliśmy nerwowi, kłóciliśmy się coraz częściej o głupoty, ale on zawsze był przy mnie, wspieral, po prostu anioł. Aż nagle powiedział dość, koniec i tyle... Nigdy nic złego mi nie zrobił, ani nie powiedział. Od tego momentu rozmawiamy często, coś piszemy do siebie, nie tylko z mojej inicjatywy. Mamy kota, którego wzięłam ze sobą po wcześniejszym ustaleniu, często pyta co u niego itd. rozmawialiśmy bardzo długo, bardzo szczerze. Oboje bardzo płakaliśmy, wiadomo że na bardziej, ale on nie ukrywał łez. Mówił mi same dobre rzeczy o mnie, mamy tyle pięknych wspomnień, wspólnie urządzone mieszkanie, jego rodzice traktują mnie jak córkę i do tej pory tak uważają, itd. wczoraj miałam przyjść po resztę rzeczy, byliśmy umówieni że go nie będzie, więc po prostu przyszłam, a on jednak był w mieszkaniu. Jest po szczepieniu i bardzo źle się czuł, leżal w łóżku, był strasznie blady, gorący i widać że po prostu źle się czuje. Za jego prośba weszłam do mieszkania, zaczęłam pakować, ale on jest bardzo wrażliwy, delikatny, a przy tym taki duży męski facet, który zawsze mi imponował. I jak się pakowałam to płakał, ale zwalał to na to że się źle czuje. Zrobiłam mu obiad, posiedzialam z nim, on mnie trzymał za rękę, dziękował że jestem obok, że nie powinien mnie tak wykorzystywać, ale mogę posiedzieć jeszcze chwilę. W międzyczasie oczywiście rozmawialiśmy znowu, mówił mi że nadal bardzo go pociągam, jestem piękna, i tak dalej, ale jest zmęczony związkiem, nie czuje tego na przyszłość, na ten moment nie widzi nas dalej. Jak zadaje mu pytania, czy jest szczęśliwy, czy mu tak odpowiada że jest sam, to nie odpowiada na to. Prosi by nie zadawać takich pytań. Jak pytam czy jest szansa na powrót, to mówi że zawsze w swoich decyzjach jest stanowczy i nie chce dawać mi nadziei. To mówię, żeby powiedział wprost "nigdy już nie będzie z nas pary, zniknij". To mówi że nie może tego wypowiedzieć. Martwi się, pyta czy coś jadłam, czy wróciłam do domu, żebym nie robiła głupstw, że on się martwi itd. wstawiłam na portal społecznościowy zdjęcie w nocy że jadę samochodem, to od razu dzwoni gdzie jestem i że mam wracać do siebie. Robię to trochę celowo, widzę że się martwi, wiem że nie powinnam ale trochę go sprawdzam... Nie zrobiliśmy sobie żadnej krzywdy tak bezpośrednio. Pisałam mu dluuugi list, wszystko wyjaśniłam, skorzystałam z psychologa, żeby poprawić swoją samoocenę, a on że bardzo się cieszy, że to robię, ale jego decyzja jest nie do zmiany. I za chwilę mnie przytula i z płaczem całuje a czoło... Że kocha ale już nie może...
To po co tak postępuje? Rozmawia ze mną, troszczy się, jest nadal bardzo miły i delikatny, a decyzja podjęta i koniec. Jestem załamana, on dobrze o tym wie dlatego się martwi, staram się jak najmniej do niego odzywać, ale mieliśmy kilka jeszcze tematów niezamkniętych, do ustalenia i zawsze wtedy zaczynamy rozmawiać bardziej. Bywa tak że rozmawiamy sobie ot tak, co w pracy, co u rodziców, coś o jakimś filmie. Tak jak na codzien. I za chwilę schodzi na temat naszego związku, że już nic z tego nie będzie. I żegnamy się przytulaniem... Nie wiem czy dobrze robię, ale to mi pomaga i go nie odrzuce. Wszyscy mi doradzają olej go teraz, zostaw, po co się nim opiekowałas.ale nie umiem. Nadal kocham go najmocniej na świecie. Liczę na to, że on mnie też.. no chyba że nadal jest taki kochany i mówi mi że mu się podobam tak dla zabawy...
Pomóżcie, widzicie w tym jakaś przyszłość?