Hey, mam taki problem bo już nie wiem co o tym myśleć. Byłam z chłopakiem 6 lat. Wiadomo jak to w związku raz dobrze raz gorzej. Ale przez ostatanie 2 lata chłopak przy każdej kłótni ze mna zrywał, oprócz tego wzywał, obwiniał mnie za wszystko, że to moja winna. Chodz często na mnie krzyczał i wyzywal bez powodu. I tak zrywal na 2/3 tygodnie potem sobie wracał, bez przepraszam bez niczego, bez wyjaśniania problemu mowil bylo minęło, jak chcialam rozmawiać z nim o tym mówił przestań, daj spokoj. I czesto to ja inicjowałam żeby sie spotkać, pogodzić. I takich zerwań z jego strony bylo 7 na pewno. Za każdym razem , liczylam ze Bedzie inaczej.. Przez ostatani miesiąc jak sie widywalismy, nie chciał sam na sam tylko i wyłącznie razem z kolegamii, chodz rozmawialam z nim, że chciałabym więcej czasu z nim spędzać mowil ze marudzę, zebym przestała. I wgl nie bral mojego zdania pod uwagę. Nie pytał co u mnie jak sie czuje nic... tylko ja pytałam prawie codziennie.... Ostatanio znów mnie zostawił, i jak chciałam sie z nim dogadać napisal mi ,,zebym zamknęła morde już, i ze jestem dla niego nikim". I nic sie od tej pory nie odzywa.Nie było mowy o wspólnej przyszłości z jego strony. Jeśli poruszlam temat , zamieszkania razem czy jakies wspólnej przyszłości. Odparł mi na to , że on slubu nie chce ani nic bo woli sie bawic.. a 6 lat to nie mało razem. A i broń boże nie moglam dotykać jego telefonu. Nie mówię tu o czytaniu wiadomości bo taka nie jestem, zeby szpiegować czy cos. Ale nawet jak chcialam cos sprawdzić, czy zadzwonic bo nie mialam swojego przy sobie to stal i pilnowal jak dzwonię.
Myślicie jest sens o to walczyć po tylu latach? Czy dac sobie spokoj? Tym bardziej, że ja zawsze dawalam więcej od siebie.