Zacznę od początku. Mam 19 lat . Mój tata odkąd tylko pamiętam był alkocholikiem i prawie bezrobotnym. Zwykle pił 2 piwa dziennie i czasami wódkę. Zdarzało się wiele razy, że leżał całymi dniami w łóżku i trzeźwiał. Ja, mama i moje siostry znieczuliłyśmy się już na ten widok. Jako trzeźwy bywał bardzo fajnym ojcem. Choć ostatnie 2 lata były już ciężkie. Gdy był w transie picia zwykle wyzywał nas od skur******nów i itp. Mówił, że zrujnowałyśmy mu życie i że w piz*u się wyprowadza stąd, życzył śmierci mamie i bratu mojej mamy. Często rzucał w nas czymś i ogólnie się darł. W końcu zaczęłam się do niego nie odzywać. Chyba, że coś się mnie pytał, wtedy odpowiadałam półgłosem. Jakieś 3 miesiące temu dostał jakieś pieniądze za robotę. Na okrągło miał maratony z wódką, piwem i tanim winem. Tydzień temu miał kolejny maraton. Od trzech dni leżał już w łóżku i ciężko oddychał. Nie zwróciłam na to uwagi bo to było czymś normalnym. Wczoraj cały dzień byłam z siostrami na dworze. Mama próbowała go namówić na szpital od samego rana, ale on nie chciał. Około 18 było już naprawdę źle. Dopiero wtedy zgodził się jechać. Ledwo dał radę się ubrać i iść do auta. Nie wiedziałyśmy co robić , czy dzwonić na karetkę czy jechać z nim autem do szpitala. Myślałam, że pójdzie w końcu na odwyk i wróci i będzie dobrze. Ale zauważyłam, że robi się siny. nie mógł już złapać thu. Nagle stracił przytomność. Zaczęliśmy reanimację. Karetka przyjechała dopiero 5 lub nawet 10 minut później. Reanimacja trwała jeszcze ok godzinę. Cały czas wierzyłam że zaraz się obudzi. Nadal nie wierzę w to co się stało. Ta cisza jest nie do wytrzymania. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Mam wyrzuty sumienia że się do niego nie odzywałam i byłam dla niego nie miła, nawet jak był trzeźwy. i żałuję że nie podjęłyśmy decyzji za niego o hospitalizacji dużo wcześniej, albo chociaż rano. nie mogę się pogodzić z faktem że go juz nie ma. Może nie był idealnym ojcem, ale był. Nie wiem jak żyć z poczuciem winy. Proszę pomóżcie