Hej,
Chętnie poznam Wasze zdanie na temat poniższej historii, bo sama zaczęłam sie zastanawiać czy jestem desperatka, która zrozumiała czyjeś zachowanie blednie, czy to druga strona swiruje i zachowuje sie jak z rozdwojeniem jaźni. Pod koniec poprzedniego roku na imprezie poznałam w końcu dobrego kolegę mojej przyjaciółki. Wcześniej przez nasze rożne miejsca zamieszkania widziałam go tylko raz, ale wtedy jakoś za dużo nie rozmawialiśmy. Na tej imprezie on sam sie do mnie dosiadł i zaczął zagadywać. Rozmawialo sie bardzo dobrze i w sumie siedzielismy do rana az juz wszyscy poszli spać. Później on zadzwonił z propozycja spotkania. Widzieliśmy sie pare razy, a chłopak stwierdził, ze z jego strony to może być tylko koleżeństwo. Uznalam, ze dla mnie ok, bo i tak nie mam z kim sie spotykać w nowym mieście, wiec możemy razem sie powloczyc. Poza tym, na Boga, nie zakochałam sie w typie po zaledwie paru spotkaniach, wiec nie miałam z tym problemu. On wydawał mi sie trochę za bardzo w to jak na koleżeństwo zaangażowany - wydzwaniał do mnie z imprez i mówił jak to super sie nam rozmawia, codziennie pisał, czasami dzwonił. Kontakt był intensywny. Później raz na jednej imprezie sie pocalowalismy - oboje uznaliśmy, ze nie powinno sie to wydarzyć skoro sie kumplujemy. Ale z drugiej strony koleś w towarzystwie skupiał sie tylko na mnie, wychodziliśmy gdzieś większą grupa, a on poswiecal mi praktycznie 100% swojej uwagi. Zagadywal, żartował, zaczepiał. We dwoje chodziliśmy tylko na spacery, tak jakbyśmy chcieli pozostać na neutralnym gruncie. Mi tez to odpowiadalo, bo raczej mam problem z zaufaniem i angażowaniem się w relacje. Trwało to tak z cztery miesiące, po czym okazało sie, ze wyjeżdża z miasta na pare miesiecy z powodu pracy. Przed kolejnym spotkaniem stwierdził, ze tym razem obejrzałby ze mną jakiś film i napił sie wina. Pomyślałam sobie, ze trochę dziwne, ale zgodziłam sie. Wieczór był super, oczywiście masa tematów przegadana, pocalowalismy sie, trzymanie sie za ręce, przytulanie. Podeszlam do tego z rezerwa, ale on wtedy zaczął kontaktować sie jeszcze więcej. Codzienne telefony po pare razy dziennie. Opowiadanie mi jak minal mu dzień, ze szczegółami, ten kontakt wtedy sie zmienił. Tak jakbyśmy byli hmm para. Do tego jakieś związkowe żarty. Wszystko wychodzilo z jego strony. Ja mam problem ze zbliżaniem sie do kogoś, bo niestety boje sie okazywać swoje uczucia, wiec raczej sama odzywałam sie bardzo rzadko. Ale zaczelam sie w to wszystko wkręcać i byłam przekonana, ze on tez. Skoro moja przyjaciółka przez wszystkie lata zachwalała go jako porządnego faceta z zasadami, to pomyślałam, ze wszystko idzie w dobra stronę, bo koleś brnie w to jeszcze intensywniej. Kolejne spotkanie i znowu to samo, od razu siedzielismy trzymając sie za rece jak słodka parka. Żeby była jasność nie było miedzy nami seksu. Koleś później niestety musiał wyjechać na dwa miesiące, ale dzwonił do mnie codziennie i rozmawialiśmy około godziny, zależy ile mieliśmy czasu. Dalej były plany co bedziemy robić kiedy wróci, gdzie pójdziemy, żarciki związkowe. Az zaczelam czuc, ze kontakt sie troche zmniejsza - raz juz tak było jak sie kumplowalismy, ale stwierdzil, ze jest ok, mial chyba jakiegoś dola. Coraz rzadziej była mowa o spotkaniu w terminie, kiedy wróci. Raczej planowal to mówiąc "kiedy następnym razem bede w twoim mieście". Postanowilam w końcu zapytac czy chce sie ze mna widziec czy nie, bo nie wiedzielismy sie dwa miesiące. Wykrecal sie z piec razy, ze chce - czyli koles dalej by mnie robił. Ale w koncu przy kolejnym razie zaczal sie wic jak w torturach i powiedzial, ze przeciez mówił mi pol roku temu, ze nic do mnie nie czuje. NIe bede juz sie za bardzo rozpisywać jakie zalosne wyjaśnienia mial na swoja obronę. Typu: " nie wiem czemu to ciagnalem, bo jesteś wartościowa", " z winem przyjechałem po koleżeńsku, a później nie wiem czemu dalej to robiłem". Zerwalam z nim kontakt i nie chce go utrzymywać. Czuje sie oszukana i potraktowana nie fair, bo to ja traktowałam ta znajomość po koleżeńsku totalnie w pewnym momencie, a on wszystko nakręcał telefonami i głupimi tekstami podrywając mnie dalej. I teraz pytanie do Was, czy koleś struga glupa ze mnie czy z siebie? Byłam przekonana, ze coś do mnie czuje, a teraz sama zaczęłam sie zastanawiać, czy nie wymyśliłam sobie czegoś wiecej z jego strony. Z drugiej strony wydaje mi sie oczywiste, ze każda laska moglaby sobie coś pomyśleć. Niestety po tej relacji znów mam jakies poczucie, ze nie warto sie przed kimś otwierać i ufać, bo każdy finalnie okazuje się dupkiem. Boli tym bardziej, ze znajomosc była zbudowana na koleżeństwie i mnóstwie przegadanych godzin, wiec myślałam, ze mogę ufać. Same byście sie w to wkręciły?