Nie radzę już sobie z tym, co się dzieje w moim małżeństwie. Żyję w jakimś kołowrotku - ciągle kłótnie, kryzysy, chwila dobrze i tak w kółko. Mamy w domu dwulatkę, jestem w ósmym miesiącu ciąży. Ogólnie odkąd mamy pierwsze dziecko pogorszyło się między nami. Nie ma bliskości, seks jest bardzo sporadyczny - zainicjowany przeze mnie (raz na dwa miesiące około). Ciągle się kłócimy. Mąż pracuje zdalnie, ciągle siedzi w domu. Pomoże - zrobi obiad, przypilnuje dziecka, ale my jako para praktycznie nie istniejemy. Pół ciąży przepłakałam - też bym czasami chciała, żeby ktoś potraktował mnie wyjątkowo, bo jestem w "stanie błogosławionym". Mąż o mnie nie zabiega, rozmowy nie pomagają. Martwi mnie to, że codziennie pije - ok. dwóch, trzech piw, w weekendy więcej.
Też się czepiam, czasami głośno krzyczę o swoich potrzebach, bo jeśli nie wywalczę sobie czegoś, to sam z siebie mi nie zaproponuje, np. "odpocznij", "ja wstanę do dziecka".
Nasza relacja jest beznadziejna jako po prostu pary. Boję się, że gdy urodzi się drugi maluch całkiem rozpadnie się ten związek.