Problem znany i przerabiany pewnie przez wielu z Was, a mianowicie wesele. Z moją partnerką jesteśmy już ze sobą ładnych parę lat, jesteśmy szczęśliwi, kochamy się i bardzo chcielibyśmy sformalizować nasz związek. Nie stać nas na wyprawienie fety w postaci wesela. Początkowo analizowaliśmy scenariusz skromnego przyjęcia weselnego, ale kiedy zaczęliśmy liczyć najbliższą rodzinę partnerki plus garstkę mojej, wyszło nam ok 40 osób. Nie stać nas na to. Rodzina ze strony parterki trzyma się bardzo mocno ze sobą i nie zaproszenie kogoś byłoby ogromnym faux pas. Wyznaję zasadę, że jeżeli mnie nie stać na coś, to tego nie robię. Kredyt? Głupota w czystej postaci, zresztą nie zdziwiłbym się jakbym dostał puste koperty. Na pomoc mojej mamy liczyć nie mogę, zresztą jest to kobieta, która bardzo wiele dla mnie zrobiła, wychowywała mnie samotnie, nie miałbym serca wziąć od niej czegokolwiek, sam bym jej oddał gdybym miał. Ona mnie rozumie, sama twierdzi, dzieci, jeżeli się kochacie, to sformalizujcie sobie ten związek chociażby cywilnie, to Wasza decyzja i ja ją uszanuje, no tak. Na drugiej stronie barykady są teściowie. O ślubie młodszej córki nigdy nie chcieli słyszeć, patrzyli wyłącznie na siostrę, która miała 10 letni staż w związku, a który to związek zakończył się nie tak dawno. Nie będę pisał z czyjej winy, bo to nie istotne, ale chodzi o fakt, że cała uwaga była skierowana na nią. Pewnego razu teściowie będąc w kościele, to wioskowi i bardzo wierzący ludzie – przynajmniej za takich chcą uchodzić, usłyszeli z ambony od księdza, że dzieci rodziców, które żyją na kocią łapę narażają swoich rodziców na ogromny grzech. Nie słyszeli swojej córki, ale usłyszeli słowa księdza! I to spowodowało, że zaczęli się bardziej interesować nami, zwykły przypadek, normalnie byśmy byli na bocznym torze, gdyby nie te wydarzenia. Odnoszę wrażenie, że są przerażeni, bo myślą sobie, że będą musieli to wydarzenie zmaterializować. Teść ogląda każdą złotówkę pięć razy, zresztą jestem ostatnią osobą, która pozwoliłaby przyjąć jakąkolwiek pomoc finansową, nie mogę na to pozwolić, nie pozwolę na to, że jedna strona „wspomoże”, a druga niemająca, przyjdzie na gotowe. Takie byłoby przeświadczenie. Wiecie o co chodzi. Sytuacja między młotem, a kowadłem, ale cóż. Nie oczekujemy od nikogo pomocy, chcemy pracować na nasze konto swoją pracą, chcemy być niezależni, robić i podejmować decyzje po swojemu, nawet wbrew wszystkim, tylko jaką cenę za to zapłacimy? Skazani na banicje? Co byście zrobili na moim miejscu? Nie chcę mi się walczyć z wiatrakami, a już mam projekcję tego, kiedy poinformujemy, że wesela, ani przyjęcia nie będzie, a będzie.. cywil.