Cześć, na wstępie zaznaczę tylko, że chcę usłyszeć Waszą opinię, nie pytam o diagnozę;)
Jestem na 9 opakowaniu tabletek anty (dokładniej regulonu), z czego pomiędzy 8 i 9 nie zrobiłam przerwy. Ostatnią tabletkę z 9 opakowania przyjmę w niedzielę. Przyjmuję regularnie, z wahaniami do 30 minut, staram się również nie jeść 30 minut przed i po. Bez biegunek, wymiotów, żadnych innych leków czy suplementów.
Jestem w związku na odległość i z chłopakiem widziałam się w dniach 23-30 października. Oczywiście każdego dnia doszło do stosunku z wytryskiem w środku. Od tamtej pory nic.
Po powrocie do Polski zaczęły się ze mną dziać dziwne rzeczy, stąd też moje pytanie.
Całkowicie straciłam apetyt (nie przez mdłości, po prostu mogłabym nie jeść), przez kilka pierwszych dni miałam dreszcze i czułam się przeziębiona. 5 listopada zaczęły boleć mnie piersi (choć w trakcie brania tabletek zdarzyło mi się to wcześniej tylko raz i przez krótszy okres czasu), głównie przy dotyku, ból przechodził i nawracał. Dzień później również ciągniecie w dole brzucha (choć to akurat nic nowego) i zgaga. Ból piersi minął 9 listopada definitywnie, jednakże zgaga i ciągniecie w dole brzucha czasem powracają (mówię czasem, bo dzisiaj mi np nie dokuczały wcale, za to wczoraj już tak). Dodatkowo dzisiaj zauważyłam na piersiach żyłki. Miałam je zawsze i sama nie wiem, czy wyobraźnia płata mi figle, że jest ich więcej, czy faktycznie pojawiły się nowe. Jeśli chodzi o wielkość i kolor brodawek raczej bez zmian. No i już nie bolą, nawet przy ucisku.
Następną niepokojącą sprawą jest dość duża ilość lepkiego, kremowego (czasem lekko zielonego), bardzo gęstego, wręcz zbitego śluzu. Zawsze miałam go dużo, ale teraz wydaje mi się jakoś więcej - choć może być to kwestia ciągłego sprawdzania szyjki macicy, może organizm się w ten sposób „broni”. Sama już nie wiem.
Sama szyjka szaleje. Raz wysoko, raz nisko, raz twarda, raz miękka, ale prawie zawsze otwarta. Może z dwa razy w przeciągu tych dwóch ostatnich tygodni trafiłam na zamkniętą, ale po chwili i tak się otwierała.
9 listopada nie wytrzymałam i zrobiłam test ciążowy, ten super czuły. Negatywny. Dzisiaj go ponowiłam, bo ze stresu zaczynam już wariować - test zachował się dziwnie. Jakby się nie mógł namoczyć, mocz zatrzymał się w połowie i baaaaardzo wolno doszedł do końca. Kreska kontrolna pojawiła się dopiero po ponad 10 minutach. No i niby negatywny, ale przez samo zachowanie testu wolę go nie brać pod uwagę, prawdopodobnie wadliwy.
Dodam, że w ostatnich dniach towarzyszy mi ogromny stres. Uczelnia, związek na odległość, te wszystkie „objawy ciążowe”. No i sama już nie wiem. Powiedzcie mi, co o tym myślicie?