-
Zawartość
8 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez mica.21
-
No przykro mi, ale właśnie mi bardzo zależy na tym, żeby mój partner był sprawny intelektualnie. Nie to że traktuje takich ludzi jako gorszych - po prostu nie wyobrażam sobie związku z taką osobą, bo sama mam problemy zdrowotne i chcę żeby jak coś mi się stanie był w stanie wszystko ogarnąć. Druga kwestia - czy ja, która jestem całkowicie intelektualnie sprawna, mam naukowe zapędy, uwielbiam zagadki logiczne, uwielbiam uczyć się różnych rzeczy i rozmawiać na tematy, które są intelektualnie wymagające - bede rezonowała z taką osobą? Wydaje mi się, że niestety nie.
-
Drogi Danielu, Ależ ja właśnie kogoś takiego poszukuje, szczególnie takiego, co też dzieci mieć nie może (bo temu płodnemu to licho wie, co za 10-15 lat odbije - może instynkt przekazania genów się w nim odezwie i będzie kiszka, bo ja zostanę sama na lodzie). Niestety jak widzę - to dość mały odsetek. Facet z dzieckiem z poprzedniego związku? Zbyt duże obciążenie emocjonalne i logistyczne dla mnie - nie chciałabym żeby moje życie było w pewnym stopniu podporządkowane życiu obcej i być może wrogo nastawionej do mnie kobiety i jej dziecka. Może to zabrzmi trochę ostro, ale cudze dzieci nie interesują mnie kompletnie. Dlatego ja już zaprzestałam poszukiwań. Co ma być to będzie - bycie samemu, kiedy ma się nawet kilku dobrych ludzi wokół siebie, którzy cię rozumieją, też nie jest złe. Jedyne moje wymagania - brak dzieci i żeby można było z nim na poziomie porozmawiać (tak, ja uwielbiam wymagające intelektualnie dyskusje na tematy wszelakie przy wieczornej herbacie) i żeby był lojalny.
-
Witam! Otóż chciałabym opisać swój problem. Od zawsze ten angielski ciężko mi wchodził do głowy, nigdy nie miałam z ang najlepszych ocen - może to dziwne dla co niektórych, ale ciężko było pojąć mi gramatykę, wymowa też dla mnie paskudna. Wiem, że to dzisiaj lingua franca i w dzisiejszych czasach bez biegłej lub przynajmniej bardzo dobrej znajomości tego języka jest ciężko. Nie to, że tego języka całkowicie nie znam (nawet byłby wstyd, żeby przez naście lat nauki nic nie umieć) - znam go na poziomie komunikatywnym, dogadam się, ale do biegłości wiele mi brakuje i bardziej zaawansowana np. gramatyka była dla mnie po prostu trudna. Angliści też nam się często zmieniali, łącznie miałam w szkole ich 8-9. Teraz jestem na studiach i modliłam się, żeby nie trafić do grupy native'a, bo ponoć ciężko z nim mają, a on sam bardzo słabo mówi po polsku. Ktoś pomyśli sobie - jakaś tępa, nie wchodzi jej do głowy angielski. Otóż tak - studiuję medycynę, z biologii i chemii zawsze miałam bardzo dobre oceny, wygrywałam konkursy, fizykę też bardzo lubiłam i przyjemnie mi się tego uczyło, byłam też niezła z geografii, matematyki i rosyjskiego w liceum (bo tylko wtedy ten język miałam, 3 lata, jedna rusycystka, bardzo miła pani, lekcje rosyjskiego bardzo dobrze wspominam). Uczyłam się też w gimnazjum i podstawowe niemieckiego i zapewne lepiej bym sobie z nim radziła gdyby nie to, że miałam niestety w większości parszywe nauczycielki (tylko babeczka w VI klasie była naprawdę fajna i lekcje z nią to była przyjemność). Miałam możliwość wybrania sobie na lektoracie zamiast ang niemieckiego, ale z moją gimnazjalną jeszcze znajomością tego języka dużo musiałabym nadrobić, a teraz nie ma niestety na to czasu, bo mam dużo obszerniejsze i ważniejsze przedmioty. Na anatomii mamy mianownictwo polsko-angielskie, ale w sumie nazwy łacińskie są do angielskich bardzo podobne, czasami różnią się tylko końcówkami albo pojedynczymi wyrazami, szczerze - jakoś sobie z tym radzę, nie powiem, że nie, choć czasami przekręcę jakąś literkę w nazwie (jak sporo osób). Jest tu ktoś w sytuacji podobnej do mojej? Chętnie bym podyskutowała na ten temat :D
-
PS. Aha, jeśli chodzi o ginekologa to leczę się prywatnie. Nie mam już siły i psychiki, żeby iść do ginekologa na NFZ i do jakiejś kliniki ze studentami (choć sama jestem studentką medycyny - a to dzięki strasznym lekarzom w jeszcze straszniejszym szpitalu na Polnej w Poznaniu), jednak już dawno nie byłam, jakaś niechęć mam do lekarzy tej specjalizacji teraz i jakoś nie mogę się zmusić. Ponadto - kontakt z rodzicami mam ciężki, nie wiem czy po moich studiach się on nie rozluźni. Absolutnie nie o to chodzi że ich nie kocham, ale jak już wspomniałam - nie rozumieją mnie kompletnie, bo skoro oni nie mają problemu tego typu to taki problem w ogóle nie istnieje, a ja chce się właśnie otaczać ludźmi którzy mnie w 100% rozumieją, wspierają i po prostu są kiedy mam słabszy dzień, kilka takich osób na szczęście mam. Dlatego też uważam że mega ważne jest uświadamianie rodziców osób z ZT jak mogą pomagać swoim córkom pod względem psychicznym. Moi robili i mówili chyba najgorsze co mogli robić i mówić - że ta choroba to nie problem, bagatelizowali to pokazując przykłady dzieci chorych na raka w moim wieku (srsly???) i mówiąc żebym nie narzekała. Oprócz ww. przyjaciółki od dzieciństwa mam bardzo dobry kontakt także z jedną osobą trans (f->m), z którą także jesteśmy we wspierającej relacji. Ta osoba wie o mojej chorobie, a ja wiem z czym trzeba się zmagać jeśli jest się trans. Znamy się od pierwszego roku studiów, ale po roku ona zrezygnowała i studiuje w innym mieście, ale nadal utrzymujemy kontakt. Do kościoła nie chodzę, przymierzałam się do dokonania apostazji, bo nie widzę tam dla siebie miejsca szczególnie po wypowiedziach niektórych hierarchów o bezpłodnych kobietach, czy dzieciach z in vitro (moja chrzestna ma wspaniałego synka urodzonego właśnie dzięki tej metodzie - inaczej nie mieliby szans na dziecko). Zdecydowanie więcej zrozumienia i wsparcia dostałam od osób ze środowisk postępowych i osób LGBT (mimo, że jestem cis hetero kobieta), które także wspieram i bardzo tych ludzi szanuję. Co do planów na macierzyństwo - adopcja (choć uważam to za naprawdę pozytywne zjawisko i potężnie wręcz podziwiam i szanuję osoby, które stworzyły dla cudzego dziecka z nierzadko ogromnym bagażem emocjonalnym ciepły i kochający dom) nie wchodzi w grę - jestem serio psychicznie przeorana przez tą chorobę i nie chcę dokładać sobie dodatkowego bardzo sporego bagażu emocjonalnego w postaci procedur adopcyjnych i wyzwań wiążących w wychowywaniem takich dzieci. In vitro z komórką dawczyni - nie przemawia do mnie to, że te kobiety za dawstwo dostają spore pieniądze (czy dawcom narządów czy ich rodzinom jeśli to zmarli/krwi/szpiku płacimy za to w ogóle albo takie sumy?), a no i czułabym się dziwnie jeśli byłoby to zarazem dziecko genetyczne mojego partnera. Już bardziej przemawia do mnie adopcja zarodka. Ale cóż, czytałam ostatnio o badaniach nad pozyskiwaniem jajeczek z komórek macierzystych skóry - może to przyszłość dla takich jak my? Podsumowując - trzeba szukać wyrozumiałych dla nas środowisk i otaczać się ludźmi, którzy nasz szanują i rozumieją, a unikać kontaktu z tymi, którzy nas ranią swoim nierozumieniem, czy stereotypami. To chyba jedyne, co można zrobić żyjąc z tym g*em, żeby nie zwariować.