Nienawidzę swojego domu, bo czuję się notorycznie zaniedbywany.
W wyniku zaniedbań rodziców mam krzywe zęby. Uznali, że skoro jedna wioskowa ortodontka powiedziała, że mleczaki same wypadną to wypadną i nie będzie trzeba wyrywać. Choć, co sami mi przyznali, wiedzieli że tak nie będzie, bo ojciec miał ten sam problem i te same korzenie. Później było latanie po różnych ortodontach, bo żeby tylko broń Boże nie wyrywać. W tym czasie część moich kolegów naprawiła już żeby. Koncze już prawie szkole, ale nie jestem jeszcze pełnoletni. Co którzy nie naprawili zębów wcześniej, zrobili to w liceum. A zostałem tylko w szkole tylko ja z zębami krzywymi jak sztachety w starym płocie. Zawsze było coś ważniejszego niż ja- solary, koparka, traktor. Na żeby nigdy nie było kasy. Od roku dziąsło już boli mnie tak, że wytrzymać nie idzie, ale nic z tym nie chcą zrobić, bo oficjalnie "covid". Boli mnie to, że o moją siostrę z kolei tak zadbali, że nawet nie musiała nosić aparatu wymiennego i ma zęby jak od linijki.
Z kolei w podstawówce byłem prześladowany jako ten kujon, lecz moja matka nic z tym nie zrobiła, bo "Twoja siostra przecież będzie tu chodzić, więc nie mogę robić afery". I tak byłem gnojony przez trzy lata. Miałem ochotę się zabić, kilka razy było już blisko noża na nadgarstku. Powiedziałem matce o tym, ale usłyszałem tylko, że inni mają gorzej, że czego ja jeszcze chce jak mam swój kąt i mam co jeść. Od niemal 6 lat codziennie myślę o tym, że chce sie zabić. Rodzice mają to gdzieś. Uważają że to wymysły, a psycholog jest dla osób, które zaraz wylądują w psychiatryku, bo widzą zwidy czy coś.
Szkole też tak jakby dla mnie wybrali. Powiedzieli mi, że mam iść do tego miasta, bo w innym sobie nie poradzę. Szczerze nienawidzę tej szkoły, ale jestem już tak blisko matury, że nie mogę się przepisać. Z kolei o mojej siostrze, która uczy się fatalnie mówi, że "Nie będę jej podcinać skrzydeł, bo będzie mówić, że wybrałam jej szkołę". I to boli, bo wolałbym się uczyć na kierunku, który mnie interesuje.
W szkole nie chcą mnie wypisać z religii, bo tak jak w przypadku psychologa "a co ludzie powiedzą". Nie docierają do nich argumenty, że dzięki temu mógłbym wcześniej wracać do domu i więcej się uczyć do matury. Usłyszałem nawet, że "jak masz się wypisać z religii to już lepiej, żebyś nie zdał tej matury". To boli. Cholernie boli
W domu z kolei cała trójka notorycznie się kłóci. Sypią się najgorsze wyzwiska, a ja muszę tego słuchać. Tragicznie to działa na psychikę. Ojciec wgl nie umie rozmawiać z innymi ludzi, matka reaguje na masę rzeczy wybuchowo (np. weźmie za mała miskę i wysypią się kluski na blat to zamiast je zebrać to nerwowo zwala te, które wypadły na ziemię), siostra używa notorycznie wulgaryzmów i też działa nerwowo.
Nie chcę mi się żyć. Każdego dnia kładę się spać z nadzieją na to, że już się nie obudzę. Walczę z tym, żeby sobie czegoś nie zrobić, bo obiecałem sobie jakoś upamiętnić dwie osoby, które w tym bagnie naprawdę mnie kochały. Mimo, że nie chciałem to zacząłem nawet palić, żeby jakoś odgonić tę myśl.
Już nie wiem co mam robić.