Zaszłam w nieplanowaną ciążę. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, nie miałam instynktu, nie lubiłam dzieci. Do tego od dziecka choruję na depresję lekooporną.
Całe moje życie to historia rozpaczliwych prób utrzymania się na powierzchni. Rzuconych studiów, prac, z których to mnie wyrzucali, bo nie dawałam rady, wciąż wpadałam w kolejne epizody depresyjne, na miesiące grzęznąc w domu, leżąc i płacząc. Właściwie to 3/4 mojego życia to płacz i zgrzytanie zębów. Uważam je za w Wielkiej części zmarnowane.
Niedawno mi się polepszyło, zaczęłam jako tako funkcjonować, ale kilka tygodni temu nastąpiło załamanie. W kilka dni wpadłam w dołek, a potem dowiedziałam się, że jestem w ciąży. W sumie nic dziwnego - kobiety, które już wcześniej chorowały na depresję są znacznie bardziej narażone na depresję w ciąży, a ja jestem najsmutniejszą osobą, jaką znam.
Zaczęły się myśli samobójcze, niewstawanie z łóżka. Moja psychiatra bardzo mnie wsparła, podwyższyła dawkę antydepresantu. Biorę ją już drugi tydzień, ale mój stan się pogarsza, z dnia na dzień jest gorzej. Myśli samobójczych jest coraz więcej, woli życia mniej. Jestem na sto procent przekonana, że to zaprowadzi mnie prosto do samobójstwa, jeśli nie w ciąży, to pewnie po porodzie. Nie mam siły się umyć, nie mam siły jeść, a co dopiero zrobić jakieś badania, które zlecił mi ginekolog. Leki na razie nie działają, terapia nie podziała tak szybko, jak tego potrzebuję, zwłaszcza że działalność terapeutki ogranicza się do przekonywania mnie, jak to wspaniale mieć dziecko i gratulacji.
Być może byłyście w takiej sytuacji i możecie coś doradzić, czy ja mogę jeszcze zrobić dla siebie coś na szybko. Wsparcie bliskich mam, ale ono niewiele zmienia. Tylko błagam nie piszcie, jak zmieniło was macierzyństwo i jakie to cudowne. Nie uważam go za cudowne. Nie radzę sobie ze sobą, a co dopiero z macierzyństwem. Poza tym słyszałam tego już dużo. Żeby być matką trzeba najpierw być żywą.