Byłam na spacerze z psem. Po każdym spacerze oglądam psa i wyczesuje, żeby mieć pewność, że nie ma na nim kleszcza, jest ciężko coś dojrzeć pies ma czarną sierść, długie gęste włosy. Pies jest zabezpieczony, ale tak jak mówiłam - ma długie, gęste włosy, więc jeśli kleszcz nie wgryzie się w psa, to może go przetransportować na sobie do domu. Pies był dosłownie przez moment na łóżku. Kilka godzin później poszłam spać, coś mnie swędziało, jakiś paproch ( tak czułam pod palcami, ale nie sprawdzałam co to, już nie pamiętam nawet gdzie swędziało) ale po prostu podrapałam, odleciało, nawet nie patrzyłam co to było, zasnęłam.
Dziś rano budzę się, swędzi mnie ręka, tak znowu dziwnie, podrapałam, znowu ten paproch, z ciekawości sprawdziłam co to.. A to mały kleszcz! Z automatu, z obrzydzenia zaczęło swędzieć całe ciało. Kleszcz musiał delikatnie się wbić, bo zostawił maciupkie nacięcie na skórze, przemyłam jodyną, wzięłam prysznic, cała ponownie się przemacałam. Kleszcza zamknęłam w plastikowym słoiczku, dobrze zakręciłam, na wypadek gdybym zaczęła źle się czuć, żeby można było go zbadać, chociaż ceny są z kosmosu za badania kleszcza... Jestem biednym studentem... -_-
Minęło 6h, zdążyłam zapomnieć o incydencie z rana. Ale zaczęłam słabo się czuć, boli mnie głowa tak z tyłu przy szyi i ogólnie jest mi jakoś dziwnie, tak jakoś mi słabo. Śladu po ukąszeniu kleszcza nie ma. Nie wiem czy się nakręcam czy jak? Co powinnam zrobić?