Potrzebuję opinii obcych osób, bo już sama nie wiem co myśleć o zachowaniu mojego byłego partnera. Proszę o pomoc w interpretacji jego zachowania.
Do czerwca 2021 roku byłam w związku z T od 13 lat. Był to mój pierwszy i jedyny związek, poznaliśmy się gdy miałam 16 lat i tak zostaliśmy razem przez kolejne 13. Nie był to związek marzenie, ale zdaję sobie sprawę, że związki nie są tylko usłane różami. Jak dla mnie to on był zawsze za nerwowy, często krzyknął na mnie o jakąś głupotę np.że nie potrafię włączyć radia w aucie, czy o podobne głupoty. Moim marzeniem było chociaż raz w roku wyrwać się na choćby jakiś jeden dzień na wycieczkę, gdziekolwiek, nawet 100 km od domu, ale żeby spędzić gdzieś "wakacje", jednak on nigdzie nie chciał jeździć, na zasadzie "bo mi się nie chce" i nawet nigdy nie zrobił tego dla mnie. Wiele w życiu mu pomogłam. Dzięki mnie zdał liceum, wyratowałam go z tarapatów w jakie wpadł, gdy wyjechał za granicę zarobić, ale sobie tam nie poradził i nie miał nawet na bilet żeby wrócić, więc opłaciłam mu bilet. Następnie dostał jakiegoś załamania nerwowego (niezdiagnozowanego) przez tą utratę pracy i wpadł w twarde narkotyki, z których udało mi się go wyciągnąć. W wielu rzeczach go wyręczałam (wiem, że nie powinnam, chyba mu za bardzo matkowałam), np. załatwiałam wszystkie sprawy urzędowe itp. Ja miałam do niego mnóstwo żalu o jego zachowanie, że według mnie zawsze to ja trzymałam ten związek w ryzach, a on mało się starał, ale moim błędem było to, że mu o tym nie mówiłam. Zamykałam ten żal w sobie, aż narastał przez lata. Oczywiście nie było tylko źle. Były tez dobre chwile, kiedy oglądaliśmy filmy i się przytulaliśmy, kiedy gotowaliśmy razem obiady, czy chodziliśmy na spacer z psem.
W listopadzie 2020 r. zmarł partner jego mamy. Nie wychowywał go, według mnie nigdy ne był z nim blisko, bo zamieniał z nim dosłownie parę zdań raz w miesiącu. Ale według mojego partnera ta strata bardzo go zabolała. Nie było po nim nic widać, ewentualnie oprócz tego, że jeszcze mniej czasu chciał ze mną spędzać, najchętniej siedział na telefonie sam w pokoju. Ale rozmawialiśmy normalnie, seks uprawialiśmy normalnie, przytulaliśmy się normalnie, on chodził do pracy, nie zaniedbywał obowiązków.
W czerwcu 2021 r. dosłownie z dnia na dzień przestał się do mnie odzywać, widziałam, że coś się stało. Po dwóch dniach, po wielu moich namowach żeby mi powiedział co się stało, czy ma problemy w pracy, jak mogę mu pomóc, padły słowa "nie wiem po tych 13 latach czy chcę z tobą być". Następne dwa tygodnie wyglądały tak: raz mnie przytulał i mówił, że sam nie wie co mówi, robił obiad i wołał mnie żebym z nim zjadła, żeby po chwili zapytać: "kto zostaje w mieszkaniu, ja czy ty?". Nie poznawałam go totalnie. Gdy po dwóch tygodniach przyszedł i zapytał: "jak myślisz, ile będzie kosztował notariusz przy przepisaniu mieszkania na mnie?" nie wytrzymałam, spakowałam się i pojechałam mieszkać do rodziców. I tak mnie w tym domu nie chciał, więc pomyślałam, że może się jeszcze ogarnie jak mnie nie będzie. Kolejne 9 miesięcy to była istna huśtawka emocjonalna. Spotykaliśmy się jak przyjaciele, dzieliliśmy się swoim życiem jak zawsze, ja ciągle dawałam mu do zrozumienia, że chcę wrócić. Jednak on zawsze mówił, że on nie wie, kim dla niego jestem, bo on nic nie czuje, tylko pustkę. Ale próbował mnie całować, chciał zaciągnąć do łóżka. Raz niestety uległam i później tego żałowałam, bo znowu włączało mu się "nie nadaję się do związku". Kilkukrotnie mówiłam mu, żeby poszedł do psychologa, bo może ma depresję. Zawsze mnie zbywał. Pewnego dnia, gdy po raz którymś spotkaliśmy się jak przyjaciele, nagle się rozpłakał i powiedział, że bardzo mnie przeprasza, ale jakiś czas spotykał się z pewną dziewczyną, ale to już skończone. Zabolało mnie to. Od tamtej pory zaczęłam się wycofywać, docierało do mnie, że traktuje mnie bez szacunku. Depresja, czy nie, ja już byłam wykończona emocjonalnie tą huśtawką. Stwierdziłam, że po raz ostatni zapytam się go, kim chce żebym dla niego była, nawet chciałam mu wybaczyć tę dziewczynę, choć wydaje mi się, że może zaczął się z nią spotykać jak jeszcze był ze mną, chociaż zarzekał się, że nie. Powiedział, że nie wie kim dla niego jestem. Powiedziałam, że jeśli nie wie, to znaczy że mnie nie kocha. Nie odpisał. Zaczęłam się odcinać, żyć swoim życiem, chociaż powinnam zrobić to już dawno. Zaczęłam spotykać się z jednym chłopakiem na zasadzie poznawania się, nie było to nic poważnego, a były chłopak nie odzywał się od tygodnia, a ja zaczynałam oddychać z ulgą. Był 8 marca, dzień kobiet. Zadzwonił do mnie czy przyjdę na chwilę. Jak ta głupia, oczywiście poleciałam. Dał mi kwiaty na dzień kobiet "jak co roku". Powiedziałam, że ich nie przyjmę bo spotykam się z kimś. Przyjął to spokojnie, ale jak wyszłam od niego, to zaczęły się telefony, że on dopiero zrozumiał, że mnie kocha i że strasznie żałuję wszystkiego, żebym dała mu szansę. Telefony były rozpaczliwe, płakał w słuchawkę, zasypywał mnie kulkunastoma telefonami i smsami dziennie. Nie chciałam już zmienić zdania, zwłaszcza, że powiedział mi, że wcześniej mnie okłamał i z tamtą dziewczyną to dopiero dwa tygodnie wcześniej jego związek się skończył, bo zrozumiał, że kocha mnie. Ja już miałam totalnie dosyć, dotarło do mnie, że ja nie chce próbować sklejać tego związku, że chcę zacząć od nowa z kimś innym. Przez następne dni nie miałam spokoju, zalewał mnie smsami, telefonami, przychodził z kwiatami kilka razy dziennie. Miałam dosyć i przestałam mu odpisywać, stwierdziłam, że muszę się odciąć, aż w końcu zrozumie i przestanie. Z tamtym chłopakiem przestałam się spotykać, bo nie chciałam go wplątywać w tę całą dziwną sytuację. Po kilku dniach były chłopak podjął pierwszą próbę samobójczą, bo nie mógł znieść, że mogę być z kimś innym. Nie wiem, czy naprawdę chciał to zrobić, czy tylko zmanipulować mnie żebym się do niego odezwała, czy przyszła, bo mi o niej napisał i wysłał zdjęcie sznura. Wysłałam do niego moją i jego mamę, bo ja nie chciałam się z nim spotkać. Szczerze, zaczęłam się bać. Trafił do szpitala psychiatrycznego, stwierdzono umiarkowaną depresję. Wszyscy dookoła radzili mi, żebym go zablokowała w telefonie i na messengerze, i odcięła całkowicie. Tak zrobiłam. Jak wyszedł ze szpitala po dwóch
tygodniach i zobaczył, że go zablokowałam, zaczął wydzwaniać do pracy. Trwa to od 4 miesięcy. Podjął drugą próbę samobójczą, spędził w szpitalu miesiąc. Napisał mi ze szpitala list, w którym twierdzi, że odrzucił mnie wtedy przez to, że miał depresję po śmierci partnera matki. Ja już sama nie wiem, czy to depresja, czy próba zmanipulowania mnie, bo może ta dziewczyna okazała się nie taka jaka chciał i zwyczajnie chce wrócić na "stare śmieci", bo mu było dobrze.
Ja od dwóch miesięcy spotykam się z kimś. Jest to bardzo dobry człowiek, który mnie szanuje i którego chcę poznawać dalej. Mam jednak okropne wyrzuty sumienia i współczuję byłemu. Nie chcę do niego wracać, tego jestem pewna.
Chcę tylko wiedzieć, czy zrobił to z premedytacją, czy kierowała nim choroba. Ale tego pewnie nigdy nie będę pewna.
Co o tym myślicie?