Od wielu lat powtarza się u mnie pewien schemat który ostatnio bardzo zaczął mnie zastanawiać i muszę przyznać, że i smucić.
Jestem dziewczyną 20+, pracuję i studiuję i... nie mam przyjaciół.
Schemat jest taki: zaczynam się z kimś kolegować ta osoba ma taki "wzlot" znajomości, gdzie jest ze mną w kontakcie (np. miesiąc), chcę się ze mną spotykać, a później jakby nagle i znikąd przestaje mnie zauważać. Tzn nie ghostinguje mnie ale np. zdawkowo odpowiada na wiadomości, nie chce się spotykać, albo odwleka spotkanie. Hitem w tej kwestii jest mój były bliski znajomy którego pocieszałam po nieudanych randkach, który w dużym stopniu dzięki mnie poznał swoją żonę i nawet nie zaprosił mnie na ślub, przestał się odzywać. Znajomi na studiach nagle zaczęli się ode mnie przesiadać na wykładach - bez żadnej kłótni itd. albo np. nowa koleżanka po jednym spotkaniu wiem że nie ma ochoty na kolejne, czasem tylko coś zalajkuje.
Ogólnie to jestem raczej energiczna, umiem się dogadać z ludźmi, jestem miła (nie za miła) i znam swoją wartość, nie przepadam za imprezami, ale jak byłam na jakiejś to byłam w centrum i dobrze się bawiłam. Btw. to nie jest tak że "skacze" nad nową osobą.
Być może taka sytuacja ma swoje korzenie w rodzinie - byłam tzn. wpadką, ojciec kiedyś też nagle przestał się odzywać, jedynie dziadkowie mnie kochali naprawdę, chociaż często w dzieciństwie wyczuwałam to że nie byłam chciana.
Aktualnie w sumie brak znajomych nie robi mi jakiejś wielkiej różnicy, przyzwyczaiłam się do tego, kilka osób mnie lubi (nie na tyle żeby się np. spotykać), ale chciałabym wiedzieć czemu zawsze się dystansują ode mnie.
Jeśli ktoś ma podobnie albo miał, albo wie coś z "psychologicznego" pkt widzenia to będę wdzięczna za odpowiedzi