Cześć, jak w tytule mam pewnien problem z rodziną partnera ale od początku. Jesteśmy ze sobą ponad pięć lat. Wychowujemy razem mojego syna z poprzedniego związku. Mamy dom i całkiem ok życie. Problemem jest mojego partnera rodzina. Od początku, dosłownie od pierwszego spotkania są negatywnie do mnie i do mojego syna nastawieni. Mój R. ma brata i siostrę oraz mamę. Brat już na początku bardzo mu odradzał związek z kobietą z dzieckiem. Stwierdził że to same problemy. Siostra od początku pokazywała swoją niechęć do mnie. Częste uszczypliwości, mierzenie wzrokiem, odwracanie się plecami i ogólnie brak chęci rozmowy czy czegokolwiek. Matka nawet nie próbowała mnie poznać. Mój syn traktowany jest jak powietrze. Do pewnego czasu to znosiłam ale miarka się przebrała gdy mój tata ciężko zachorował i po paru miesiącach zmarł. Zaznaczam że mamę straciłam będąc jeszcze dzieckiem i poza tatą nie miałam już nikogo. W czasie choroby taty okazało się podli do granic . Totalnie nie zainteresowani sytuacją. Przez cały ten okres nigdy do mnie nie zadzwonili, nie przyjechali. Zero wsparcia. Kondolecje dostałam pocztą pantoflową przekazane telefonicznie przez partnera. Później też zero wsparcia czy jakiegoś zainteresowania. Kiedy już dochodziłam do siebie po stracie taty to zaczęły się schody w pracy. Z partnerem pracowaliśmy razem. Wszytko nam dobrze szło gdy nagle zaczął się jakiś atak na moją osobę ze strony naszego kierownika. Nawet bezpodstawna próba zwolnienia mnie. Wszytko było dla mnie szokiem i nie rozumiałam o co tu chodzi. Wyobraźcie sobie że się okazało, że kierownik to dobry znajomy siostry mojego R i ona tak mu na mnie nagadała że ten stwierdził że nie chce mieć takiej osoby u siebie . Nie muszę wspominać że to wszytko to były kłamstwa. Sytuacja zrobiła się tak napięta i nie do zniesienia że musieliśmy razem odejść. Już po tym nie wytrzymałam i skonfrontowałam się z siostrą R. Usłyszałam tylko że nie jesteśmy rodziną i żebym w skrócie spadała na drzewo. Matka zmanipulowana przez córkę wciąż okazuje niechęć . Wczoraj np. byłam tam pierwszy raz od długiego czasu. Był z nami syn no i niestety przykro znowu po tym spotkaniu bo ,znowu była dla nas zimna jak lud a jeszcze zrobiła sobie wystawkę ze zdjęć w centralnym miejscu w salonie , gdzie umieściła fotki wszystkich członków rodziny, wnuków a tylko mojego syna tam brak. Jest w podsiadaniu jego zdjęcia ale trzyma je w pokoju do którego nikt nie wchodzi. Zaczynam przez to wszytko mieć wątpliwości co do naszego związku. Niby między nami jest ok ale wiecie, ja już rodziny z tej z której pochodzę nie mam i dużo mnie kosztuje kiedy rodzina partnera nie akceptuje mnie i mojego synka. Kompletnie nas lekceważą. Prawie się nie widujemy. Wygląda na to że to tylko dlatego że oni są zagorzałymi katolikami i nie akceptują tego że jestem po rozwodzi no i chyba że już mam dziecko. Psuje mi to nastrój. Zastanawiam się tak na przyszłość czy to tak właśnie ma wyglądać ? Już zawsze będziemy żyć jak samotnicy a ja będę mieć przyklejoną łatkę toksyny, kogoś gorszego ? Zaczęłam się zastanawiam czy nie wyszło by wszytkim na zdrowie gdybyśmy się rozeszli. Aaa zapytacie pewnie o stosunek R do tego wszystkiego. To, przz pierwsze trzy lata próbował rozmawiać z nimi, przekonywać, prosił ale to na nic. PO akcji z pracą zerwał kontakt z siostrą. Z matką mowi ze chce mieć kontakt bo to matka. Ja nie bronię, to jego rodzina i ja nigdy nie stałam między nimi. Co myślicie ?