Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Jola2527

Zarejestrowani
  • Zawartość

    1
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Jola2527

  1. Witam Wszystkich forumowiczów. Stwierdziłam, że poszukam pomocy i wsparcia na tym forum. Bardzo proszę o Wasze porady, bo bardzo poważnie zastanawiam się nad tym, czy warto dalej to ciągnąć. Mam 28 lat, mój partner 37. Jesteśmy razem od prawie roku (mieszkamy razem od 10 miesięcy). Mój chłopak do tego czasu mieszkał z rodzicami i z bratem. Jego rodzice mają gospodarstwo, a brat zajmuje się handlem bydłem. Mój chłopak skończył liceum, nie studiował, tylko raz w życiu pracował na etat przez jakieś 2 lata. Jego głównym źródłem dochodu był handel samochodami (nie prowadzi komisu, ma 2/3 auta, które sprzedaje i kupuje nowe). W tym momencie został bez pracy, bo złożyli mu wypowiedzenie, ma pieniądze z samochodów. Pracę na etacie traktował raczej jako dodatkowe zajęcie, dla zabicia czasu. Ja skończyłam studia, studiowałam zaocznie i pracowałam. Pracuję od 8 lat. Do 25 rż. mieszkałam z rodzicami, ale znalazłam pracę w innym mieście, początkowo dojeżdżałam, później bardzo pragnęłam już odciąć pępowinę, spróbować żyć i utrzymać się sama i wyprowadziłam się. Mieszkałam sama przez ponad rok w wynajmowanym mieszkaniu, radziłam sobie świetnie. Później poznałam ukochanego. Po jakichś 2 msc. znajomości postanowiliśmy zamieszkać razem. Znaleźliśmy nowe lokum i przeprowadziliśmy się, bo rozpocząć nowy rozdział w naszym życiu. Na początku było wszystko w porządku, ale wciąż poznawaliśmy się. Teraz, po roku bycia razem, mieszkając razem zdążyliśmy się myślę bardzo dobrze poznać. Mój chłopak jest dobry, grzeczny, oddany. Nie lata z kolegami, głównie spędza czas w domu. Chciałabym napisać, że spędza ten czas ze mną , ale niestety jesteśmy obok siebie fizycznie i głównie TYLKO fizycznie, czasami myślę, że jak współlokatorzy. Odkąd jesteśmy razem od roku nie byliśmy na ŻADNEJ randce, spacerze (oprócz tych kilku na początku, gdzie się poznawaliśmy). Gdy mu o tym mówię to odpowiada mi, że gdybym go zaprosiła to bardzo chętnie by poszedł... To samo z urlopem - musiałam wszystko organizować inaczej nigdzie bym nie pojechała, a i tak mi później wypomniał, że nie miał ochoty nigdzie jechać, zrobił to dla mnie. Jednak nie randki, czy wyjazdy są najważniejsze. Na co dzień czuję się bardziej jak jego matka... że zamienił mamę na mnie. Dodam, że u niego w domu mama nigdy nie pracowała, zajmowała się domem i dziećmi. Ojciec pracował. To ja ogarniam dom, zakupy (odkąd jesteśmy razem ja byłam w 80% na mieście i robiłam zakupy do wspólnej lodówki), pranie, gotowanie itd. Przy tym pracuje, a on jest teraz w mieszkaniu, bo nie pracuje na etat. Nie muszę tego robić, nie jest to tak istotne, ale ktoś musi żeby normalnie żyć. Ze zrobieniem czegokolwiek największy kłopot jest w tym, że on nie domyśli się sam - jak powiem to dopiero to zrobi. Pyta się mnie nawet o to, czy wynieść śmieci... Ze wszystkim muszę prowadzić za rękę. Kolejny problem związany jest z jego bratem - rok młodszym - również kawalerem po rozwodzie (małżeństwo trwało pół roku), który jak pisałam wcześniej handluje bydłem i został w domu z rodzicami (wybrał taką drogę, że przejmie gospodarstwo, więc dlatego tam mieszka). Mój chłopak jest na każde jego zawołanie. Brat zadzwoni, że trzeba coś zrobić - on wsiada w samochód i jedzie. Ja rozumiem pomoc od czasu do czasu, ale nie kilka razy w tygodniu... Jeszcze gdyby to faktycznie wyglądało tak, że pojedzie i pomoże, ale jak już dotrze na miejsce to najczęściej brat ma humorki, chodzi ofuczony, że nikt mu nie pomaga, ma pretensje do całego świata, że jest z robotą sam i na gadaniu się kończy. Obwinia rodziców, brata, wszystkich, że mu nie pomagają - ale to jest jego biznes i nikt nie ma obowiązku mu pomagać, powinien brać na siebie tyle ile jest w stanie ogarnąć. Najgorsze jest to, że mój chłopak daje się tak tratować, tłumacząc, że brat taki jest i że za chwilę mu przejdzie. Po czym sytuacja się za kilka dni powtarza. Oprócz takich fizycznych prac, które brat mojego chłopaka wymaga to mój chłopak ogarnia księgowość , ale też nie w taki sposób, że raz czy dwa w tygodniu, tylko jak brat wyśle faktury i każe płacić to mój siada do komputera i to natychmiast robi. To też jest co dwa dni. Mam wrażenie, że mój jest rozdarty między domem rodzinnym, a mną. Mój chłopak cierpi na nerwice lękową. Od 8 lat bierze leki, ale odkąd pamięta to boryka się z tym. Wiedziałam o tym, ale dopiero ostatnio przyznał mi się jak bardzo to utrudnia mu życie - ma lęk przed wszystkim, np. idzie do kościoła to myśli tylko o tym żeby msza jak najszybciej się skończyła , bo boi się że np. kościół się zawali. Jak proponowałam wakacje za granicą to on jak tylko o tym usłyszał to miał myśli, że jak mu się coś stanie to kto go stamtąd ściągnie. On wie , że problem jest duży, ale na terapie nie pójdzie, bo uważa że jest mu zbędna i że tyle lat już z tym żyje i jakoś sobie radzi. Nasze sprawy łóżkowe też kuleją. Większość zbliżej wychodzi z mojej inicjatywy, ale będąc rok razem, mieszkając razem to uważam że raz na 2/3 tygodnie to zdecydowanie za mało... On tłumaczy to, że to przez leki które bierze jego libido jest zerowe. Kochani ja też trochę przeszłam w swoim życiu miałam stresy w byłej pracy przez 5 lat i w byłym związku, który trwał 2 lata, co odbiło się na moim zdrowiu psychicznym, ale nie poddałam się i idę dalej. Mój chłopak najlepiej lubi spędzać czas w domu, z telefonem w ręku i przed tv. Gdy mu mówię o tym wszystkim, o moich obawach, o tym, że chciałabym coś zmienić , pomóc mu w chorobie , żeby odstawił leki, poszedł na terapię, ŻYŁ pełnią życia , gdy mówię że nie czuję się jak kobieta w tym związku... że wszystko jest na mojej głowie, że chciałabym gdzieś wychodzić, zobaczyć świat... On mówi, że nie jest ciekawy świata, że wymyślam, śmieje się, obwinia mnie, że wprowadzam złą atmosferę.. I to jest w tym wszystkim najgorsze, że jak mówię o czymś co jest dla niego niewygodne to on później mówi, że wprowadzam nieprzyjemną atmosferę , obwiniając mnie. Po czym obraża się i śpi na kanapie. Kulminacja jest już od 2 tygodni. Czuję, że on nie zmieni się. Kochani w skrócie opisałam Wam z czym się borykam. Proszę w komentarzu o Wasze rady co powinnam zrobić. Kocham go, ale przeraża mnie wizja przyszłości z nim. A jeszcze dodam, że On został wychowany na wsi gdzie ojciec pracował, a matka siedziała w domu i zajmowała się domem, dziećmi... Ja znam inne życie mam wykształconych , dobrze zarabiających rodziców na wysokich stanowiskach. Czy da się zmienić jego starokawalerskie poglądy, przyzwyczajenia? Czy odpuścić? Co innego gdyby chciał cokolwiek zmienić. Ale jemu jest dobrze jak jest.
×