Ika25.. a właściwie wszystkie odchudzające się tutaj dziewczyny!
Jestem po pół roku leczenia psychiatrycznego i stwierdzam, że nie warto. 500-600 kcal to nawet nie jestnawet minumum, które musicie dostarczyć swojemu organizmowi, aby dobrze zachodził metabolizm! Minumim, przy którym organizm dobrze funkcjonuje to 1000 kcal. Wydaje się Wam, że wszystko jest w porządku, odchudzacie się, jesteście szczęśliwe, że Wasza waga idzie w dół a tymczasem w Waszym ciele dzieją się często bardzo ciężko odwracalne reakcje.
U mnie zaczęło się niewinnie, od dietki chronometrycznej, jadłam wszystko, tylko o stałych porach i po 14 starałam się jeść mniej. Następnie stwierdziłam, iż przejdę na 1200kcal, potem było 1000kcal, 900,800,700... 300... trzy jabłka? W pewnym momencie zrozumiałam, że trzy jabłka to za mało i zaczęłam jeść ok 500 kcal, ale nie mogłam się skupić na nauce, ciągle myślałam o kaloryczności potraw, o tym, co zjem za godzinę, na kolację. Buntowałam się, gdy nie znałam dokładnej wagi gotowanego dorsza i brokuł, które miałam zjeść (a i tak zostawiałam połowe, tak żeby przypadkiem nie przytyć od ryby i warzywa).
Kiedy ktokolwiek chciał dać mi coś więcej do jedzenia, od razu kończyło się to awanturami.
Schudłam z dość konkretnej nadwagi (77 kg przy wzroście 174 cm) do 55 kg, ale nadal nie jadłam więcej, mimo, iż obiecałam sobie, że przy 60 kg skończę się odchudzać. Nie dość, że straciłam całe piersi (teraz praktycznie jestem płaska jak deska) to doszło do zaburzeń psychicznych. Tak bardzo bałam się jeść, że płakałam, gdy tylko miałam coś włożyć do ust. Nie pomagało przekonywanie, że naprawdę od warzywa i chudego mięsa nic mi się nie stanie.
Nie obchodziły mnie słowa \\\'wyglądasz jak szkielet\\\'. Co wy, ja przecież ciągle widziałam zbędne kilogramy, to na udzie, to na brzuchu, czy na ramieniu. Ciągle. Ważyłam się co godzinę, aby sprawdzić, czy waga nie podwyższyła się czy może nie zeszła w dół (wówczas cieszyłam się jak dziecko).
Zawaliłam moje całe życie.
Poczynając od ocen w szkole, które spadły diametrialnie. Z piątkowej uczennicy, olimpijczyka biologicznego, stoczyłam się do nędznych trój i dwój. Sport, jazda konna, którą uprawiam od jakiś 7 lat, konie, z którymi wiążę całe moje życie... wszystko zaczęło tracić sens, teraz liczyły się tylko kilogramy na wadze.
Moje nastawienie zmieniło się od odwiedzenia pewnej strony internetowej, której adresu nie pamiętam... bynajmniej była o anoreksji. Tam, robiąc krótki test, jednoznacznie stwierdziłam, iż... jestem anorektyczką. Następnie popatrzyłam z rosnącym wciąż przerażeniem na zdjęcia anorektyczek i po prostu się popłakałam ze strachu(chociaż płacz w ostatnich miesiącach nie był mi odległy specjalnie).
Bałam się, że jestem anorektyczką a zarazem wciąż nie chciałam więcej jeść, bojąc się przytycia. Nie umiałam określić sobie granicy między tym, kiedy się przytyje, jedząc dużo niezdrowych rzeczy a tym, kiedy je się tak mało, wykańczając ogranizm.
Teraz patrzę z perspektywy czasu na to wszystko i zdaję sobie sprawę, jaka byłam głupia. Ja, ambitna dziewczyna, której marzeniem (a podejmuje bardzo radykalne działania do jego zrealizowania) jest założenie kliniki i bycie uznanym weterynarzem, otoczona przez wspaniałych przyjaciół, rodzinę, ze wspaniałą pasją, jaką są konie... mogłam wszystko to stracić przez głupie odchudzanie.
Dziewczyny, apeluję! Nie chcę, aby ktokolwiek poszedł tą drogą, bo jest okropna, wyczerpująca, a jeżeli człowiek się nie obudzi, to może wszystko stracić.
Ja na szczęście znowu wróciłam do jeździectwa, szkołę nadrobiłam w szybkim tempie i nawet wyrobiłam się na pasek półroczny.
Ale jeżeli dotrzecie do swojej upragnionej wagi, pamiętajcie, że UTRZYMANIE wagi nie równa się JEDZENIE DAWEK ODCHUDZAJĄCYCH.
Musicie sobie uświadomić, że jedząc 1400 kcal-1600 kcal napewno nie utyjecie! I także musicie widzieć różnicę między zjeść a dostarczyć. Dostarczyć 1500 kcal, to np. zjeść 2000 kcal ale pojeździć na rowerku przez godzinę, spalić 500 kcal i, jak już powiedziałam, dostarczyć 1500.
Ja właśnie tak robię- codziennie pozwalam sobie na jednego batona lub coś słodkiego, jem trochę bardziej kalorycznie, właśnie ok. 2000 kcal, aczkolwiek codziennie jeżdżę konno i ćwiczę godzinę na rowerku stacjonarnym.
Przez okres, kiedy chodziłam d psychiatry, przytyłam do 58 kg i cały czas tą wagę utrzymuję sposobem, który napisałam powyżej. Jedząć 2000 kcal, ciesząc się sportem, nauką... życiem! Po prostu! Jedząc słodycze rozkoszuję się ich smakiem, zamiast czuć dziwny uścisk w żołądku, ponieważ zaraz pójdę do mojego konia i pojedziemy w teren, podczas którego też pewnie będę umilać sobie życie jakimś batonikiem, który z drugiej strony spalę podczas wieczornego jeżdżenia na rowerku :) .
I jestem cholernie szczęśliwa!
A jak mówiłam, miesiąc z hakiem minął a waga ani drgnie! :)
Wybaczcie, że tak długo, ale po prostu nawet troszkę mi ulżyło, że to napisałam. :) Idę się położyć, więc już nie czytam tych wypocin, wybaczcie za błędy :D .
Uważajcie na siebie Kochane :)