Kawowywafelek
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Kawowywafelek
-
Oj,oj,ale zabalowałyście:) U nas dziś słońce, białość- zima jak z elementarza. A w domu pachnie Domem- cytrynowe, orzechowe,migdałowe kruche -w ilosciach hurtowych piekę.Dziecko przyjeżdża na święta;) I 38 lat temu rzekliśmy sobie z MM "tak". Chyba dobrze wybraliśmy?;) Dobrego łyekanda!
-
Baśki i Basieńki- serdeczności i najlepsze życzenia z czeluści serca mego :0
-
Belleczko- jak po kontroli? mam nadzieję,że wracasz do formy-trzym się:)
-
Emem- dobrze,że szczęśliwie w domu.Teraz należy ci się odpoczynek:)
-
Dollocie- wyobrażam sobie jak bardzo ci ciężko. Słowami niewiele można wyrazić więc przytulam z wszystkich sił Gratulacje i najlepsze życzenia dla wszystkich jubilatów i solenizantów. Wszystkim ślę pozytywną energię-żyjmy uważnie i cieszmy się drobiazgami...
-
Samono- do zobaczenia ***
-
...."powiedzialam Tristanowi, ze widze Samone na czubku gwiazdy .. ma sie dobrze i gra nam na nosie... smieje sie z nas ..." -myślę, mam nadzieję,wierzę-że tak właśnie jest!
-
Właśnie wróciłam z dwudniowego szkolenia. Ostatni sms od Samony-...a ja wędruję nad brzegiem Styksu gdzie czeka Charon paląc papierosa... Żadnego użalania,to nie w Jej stylu. Cięty dowcip w sieci i sama Dobroć i Życzliwość w realu. Dziękuję Samono,że byłaś Dziękuję za Dessę Modlę się jak umiem. Graziello-dziękuję.
-
Nie dostałam propozycji od Rozanki:o
-
Rozanko- ja chcem. Albowiem nie chcem gotować a żywienie w cenie jest ok ;) daj nam szansę? :)
-
..a więc "kochajmy się" ! :D rzekła królewna i poszła prać skarpetki a ja rzekę dobranoc i udaję się by trochę nie być ;)
-
Anam- zaliczyłaś!:D
-
A możesz załatwić,żeby szkolenie, które mam w Poznaniu 16-17.XI. zrobili we Wrocku? ;) Ale i tak dziękuję Dobra Kobieto za zrozumienie:))))
-
Chciałam doczytać spokojnie resztę a tu...dynia! pierogi! heeelp! Ja też chcem! ja też!:D
-
A ja stawiam piwo, wino, gin z tonikiem! A z jakiej okazji? Miałam Graziellę! Miałam Graziellę! Tylko dla siebie! Ale gratka :) :) Ciepło,tolerancja, maximum taktu i pogoda ducha- świetna kobitka! Ale wy to przecież wiecie. No to teraz mi zazdroście. Ale ładnie i głośno ;) :D Wsadziłam dziewczynę do pociągu wymęczywszy najpierw na górce i basenie- ale bez słowa skargi wszystko dzielnie zniosła. Nie dość tego- jeszcze się jej podobało! ;) A wracając z górki mijałyśmy...TARTAK! I Graziella zrobiła stosowną dokumentację ze słowami- "no to jesteśmy u siebie" :D Teraz spokojnie oddaję się w szpony nałogu i czekam na sms o szczęśliwym dotarciu do domu. Ściskam was wszystkie mooooocno i serdecznie:)
-
Adorze- miałam bardzo podobne odczucia oglądają Sagradę. Wtedy jeszcze nie była ukończona w środku- bardzo jestem ciekawa jak to teraz wygląda? Gaudi jest niesamowity a Barcelona piękna i z atmosferą. Mnie jeszcze zachwycił Miro, którego wcześniej prawie nie znałam. Ale równie świetnie wspominam też ludyczne rozrywki- jak kolorową fontannę i kolejkę linową nad miastem:) To nie słowik, to skowronek- jeszcze nie czas spać!- opowiadajcie jeszcze! pliis!
-
Ador- trzymam cię za słowo!:) Epo- pisz!pisz! na gorąco w emocjach- wyobraźnia pracuje,jeeejku jak miałyście fajnie:) Dzień psa tak.Dzień spódnicy- 30.X ?! tylko facet mógł wymyślic taka datę dla chodzenia w kiecce:D Ściskam Dessę:)
-
Kochane IrenkI, Ireny i Irusie:) Słońca na niebie i w sercu, wiary [w lepsze jutro],nadziei [na lepsze jutro] i miłości-teraz i zawsze- amen :) Anam- tak przejmująco i pięknie napisałaś...a myślałam,że już nie chcę wnucząt ;) Żagielku-"na skróty" czasem jest bardzo pożądane i dobre:) Isoldo złotowłosa- tęsknimy:) W sobotę przelecieliśmy z Krowiarek na Policę i Halę Krupową. Upał-dobrze,że praktycznie cały czas lasem. Trasa upierdliwa -pardon le mot :D Góra-dół-góra-dół i tak w kółko. Dała nam trochę w kość mimo,że bez ekstremów. Za to dziś to co tygryski lubieją najbardziej. Najpierw Babia od Krowiarek,zejście do Markowych,stamtąd jeszcze raz na Diablaka Percią Akademicką i zejście do Krowiarek. Mogliśmy podziwiać wszystkie kolory jesieni-cudo! niestety smog też bardzo dobrze widoczny. Widoczność taka,że Tatry jadły mi z ręki:D Widoczny był każdy żleb i każda ścieżka! Graziello myślałam dużo o tobie i strasznie mi żal,że nie mogłaś w ten weekend nam towarzyszyć:) Wszystkie Desseczki ściskam gorąco- teraz już głównie praca,praca,praca ...:)
-
Ador- będzie banalnie, ale szczerze.przepraszam za spóźnienie i zyczę po prostu szczęścia we wszystkich aspektach:) Super przepis Kappo- jestem cukiniożercą więc na pewno spróbuję:) Joanko- wyobraźnia popracowała i aż jęknęłam na wyobrażenie tych piękności w twoim ogrodzie:) Emem- jesteś dla mnie wzorem pracowitości, zaradności i pogody ducha Dziękuję:) Zidane- dzięki Desseczko za cudną niespodziankę! pełne zaskoczenie i radości co nie miara :) Graziello- współczuję z tobą bardzo.To ogromnie przykre i takie...nic to. Ważne żebyśmy zdrowi byli i się nam chciało -trzym się:) Rozanko- jak dobrze cię tu wreszcie widzieć różyczko nasza:) wyobrażnia popracowała podobnie jak przy tulipanach- ach...:) Balla- jak zwykle dostrzega wszystko, o wszystkich się martwi, najmniej mówi o sobie- grosik za twe myśli :) Isoldo- też tęsknię...wiem, czasami potrzebny jest czas milczenia, wyciszenia...ale choć słóweńko, że wrócisz! dasz radę! ciepłe i pozytywne fluidy ślę- myślę,ze nie tylko ja :) Żagielku- też zawsze czekam na twe krótkie ale jakże trafne uwagi. No i mam nadzieję,że -jak to nazywasz- zostałaś wyprowadzona na spacer w ten piękny,złoto-polsko=jesienny czas :) Epo, Melisso- potwierdzam! "Kustu ująć- roboty dodać"- to najlepszy środek na doły i dołki. Trzymcie się dziewczyny ! kto ma dać radę jak nie my?! ;) Dodi- ty nasze słoneczko, ciepełko w sercu i nadziejo na nienudne dni i noce:) Dzięki za relacje-pisz!pisz! opowiadaj i pozdrów przyjaciółkę:) Żaba w salonie mnie zabiła!:D:D:D Cieszę się,że was znam:) To piszę ja, nie Jarząbek, z Korbilowa,skąd jutro ruszamy do Zawoi i na wędrówki-nogi już same chcą iść- ściskam Tartak :)
-
Anamku- ściskam i ucałowywuję nową Babcię :D takież uściski, gratulacje i najserdeczniejsze życzenia dla Rodziców i Maleńkiej, niech się chowa zdrowo i bezkonfliktowo :)
-
Odpowiadam na pytania [czyli nie zamęczam ;) :p] Kappo- how much? - http://wyprawy.net/d1533_kilimandzaro_-_5895_m_n.p.m..html Nas kosztowało o 1000zło więcej- dodatkowy dzień klimatyzacji i na Zanzi nie promem[szkoda czasu] tylko awionetką, i coś tam jeszcze ale nie pamiętam :) Temperatur nie sprawdzałam,ale dla mnie wszystko co powyżej 25 st.Celsja to za dużo :o Wilgoć [taka jak trzeba i pożądana] była tylko w lesie deszczowym. Powyżej suchość straszna. Jeszcze do teraz schodzi mi skóra z...opuszek palców! W moim..hm naszym? :p- wieku,suchość śluzówek jest fizjologiczna,ale tam dodatkowo była to dal mnie duża uciążliwość. Ponadto ja tam byłam POD KONIEC pory suchej.Stąd wszystko spalone. W styczniu jedzie się NA POCZĄTKU pory suchej więc i baobaby mają liście i jest zielono całkiem,całkiem [obejrzałam w necie wszystko co się dało ;)] Zdjęcia- problem,albowiem aparat wykąpał się w oceanie :o Fotograf ma zgrać na płytę z pamieci- zobaczymy. Epo- tak, przewodnicy szli z nami szczyt, bardzo pomagali, ściskali z radości jak już wyszliśmy, przypominali o piciu i odpoczynkach- wspaniali chłopcy.Chętni do rozmów bardzo,ale ja taka bardziej niepiśmienna :( Dodi,Epo- Powrót był dla mnie osobiscie- nie wiem w sumie jak dla innych, bardzo męczący z powodu jednak niedospania-3,5 godz.,potem ostra wspinaczka w górę, zejście, stres, i kiedy znaleźliśmy się w Kibo i człowiek najchętniej by już walnął się w wyrko,trzeba się spakować i drałować jeszcze te 14 km dalej. Po prostu dopadł mnie chyba pesel bo było to normalne zmęczenie fizyczne:) To co przedtem robiliśmy na dwa dni- teraz zrobiliśmy w jeden. Za to następny dzień już był zupełnie ok:) Bellko- na mnie te nosze też wywarły ogromne wrażenie. Nie pomnę ile razy po drodze wyrzucałam sobie,żem durna i po co się tam pcham,tylko narobię rodzinie kłopotu ;) Ale nasz umysł ma tysiace możliwości, o które go nie podejrzewamy. Jedna z uczestniczek stwierdziła,że na taką wysokość "idzie się głową"i to prawda:) Anam- i co z tym babciostwem? Spadam i jedziemy do przyjaciół dzielić się wrażeniami i..prezentami ;)
-
Żeberka i kapusta-mniaaaam! to coś co po nocach nam się śniło, a ja jeszcze nie zrobiłam. Dosiadam się i bezczelnie wyżeram- Emem,aż mi ślinka pociekła! :D w tygodniu muszę zrobić :) A na placek też zapraszam- machnęłam dziś drożdżowe bez zagniatania z jabłkami-taki sobie , alec zawsze ciasto domowe ;) Ememku- piszesz,że tak "dokładnie opisałam"- jesteś po prostu dobrze wychowana i b.taktowna i delikatna. Mój syn niestety nie- podsumował mnie- takie długaaaśne!? :D:D:D Zmykam zaprząc ciocię zmywarę do roboty i jedziemy do przyjaciółki dzielić się wrażeniami i..prezentami ;) niech taka piękna jesień trwa! Dobrej niedzieli:)
-
bry:) Czy u was też taka piękna polska złota jesień? Aż nogi swędzą na spacer:) Kappa,Dodi- na pewno wyszłybyście bo droga prosta jak drut. W Beskidach jest trudniej. Niby co dzień robi się 1000m w górę,ale rozłożone na 4 godz. to jest naprawdę spacer jak po równym- szeroka,wygodna dróżka. Jedyny problem stanowi przez pierwsze dwa etapy upał [dla mnie w każdym razie to był problem bo nie lubię;)] a potem wysokość. Ale to już naprawdę Los wybiera-albo się uda albo nie. Dodatkowy dzień aklimatyzacji to był dobry pomysł. Dodi-już cię widzę jak się przekomarzasz z chłopakami na katamaranie:D jak ci smakuje otwarty maczetą kokos- to mleczko i miąższ, po nurkowaniu-pycha! :D A chłopcy na Kili wychodzili praktycznie bez jedzenia, w rękawiczkach bez palców i w połowie drogi tak im się chyba nudziło,że..śpiewali! Na "dwa głosy", To było piękne, niesamowite i...bardzo nam pomagało:) I tylko jeden zgrzyt- góra zaśmiecona do granic możliwości! :( Papier toaletowy i chusteczki higieniczne- im wyżej tym więcej. JA rozumiem- fizjologia dokucza w tych warunkach i nie ma wyboru-ale można przecież przykryć kamieniami a nie zostawiać rzygowinki za przeproszeniem na wierzchu. To samo z opakowaniami po wafelkach, żelach, wywalone ocieplacze z rękawic. Robi to okropnie przygnębiające wrażenie. Zwłaszcza tam. Gdzie emocje po wyjściu sięgają wysokiego C, gdzie jest tak niesamowicie piękny widok- błękitno-zielono-białe lodowce, chmury pod spodem,przestrzeń,krater...na mnie największe prócz tego wrażenie zrobił czubek Meru wystający z chmur.Czubek, na który patrzyałam z góry !:) A Meru to potężna góra w parku Arusha- kawał drogi od Kili. Tu był na wyciagnięcie ręki :) Przydała by się tam akcja sprzątania jak u nas w Tatrach, oj, przydała. Dobra-już was nie zameczam, bo ja tak mogę jeszcze długo ;) Pewnie od poniedziałku mi przejdzie-wracam do ostrej pracy :)
-
Emem- trzymaj się kochana . Ten twój Everest to ciężki orzech do zgryzienia,ale dasz radę- Zidane- więcej! więcej! bardzo sobie cenię twoje recenzje i zaraz mam ochotę czytać i porównywać:) Zielony przylądek-kojarzy mi się z Evorą. Musi tam być pięknie. A najważniejsze,że zielono i ołszyn :) może jeszcze kiedyś?....;) Nie wiem czy to już nie przestarzałe czy może nudne,ale "rozmowa" z Graziellą tak mnie rozochociła,że mam ochotę wam też opowiedzieć jak to było na górce :) Zawsze możecie nie czytać ;) Kilimandżaro Szłam "coca cola" czyli Marangu Route, tyle, że już tam nie sprzedają ani coli ani wody, więc trzeba całą wodę kupić na dole przed wyjściem. Nam mówili, że kupimy po drodze- może nie chcieli żeby tragarze mieli więcej do niesienia? Nie wiem. Fakt, że musieliśmy załatwiać aby z dołu dostarczyli nam dodatkową ilość wody ,bo zabrakło by nam na atak szczytowy i zejście. Było nas siedem osób , w tym - szef PKA, który szedł ze względu na zaprzyjaźnione z nim małżeństwo. Zazwyczaj na Kili prowadzi inny chłopak, etnograf -i inną trasą. Rozpiętość wiekowa naszej grupy to 30-61 lat. Było tam też mnóstwo starszych jeszcze od nas ludzi i z tego co widziałam -wszyscy weszli, choć w różnym stylu- np.prowadzeni pod pachę przez dwóch przewodników :o Do naszej ekipy przypisany był przewodnik tanzański Raymond z dwoma pomocnikami- Matiusem [student, który w ten sposób sobie dorabiał] i Wilsonem. Ponadto kucharz i tragarze , którzy też „kelnerowali. W sumie towarzyszyły nam 23 osoby! Mieszkaliśmy w "schroniskach"- rodzaj budek z pryczami piętrowymi-coś jak nasze kempingi w latach 60-ych ;) Zazwyczaj aklimatyzacja jest na 3700m.n.p.m. w Horombo Hut. My wykupiliśmy dodatkowy nocleg na Kibo . Tak więc wejście to było 5 dni z atakiem szczytowym i zejściem do Horombo ,a na drugi dzień zejście do bram parku czyli 6 dni tej zabawy ;) I etap Z bramy parku narodowego do pierwszego schroniska Mandara (Mandara Hut), leżącego na wysokości 2700 m n.p.m. 4 godziny, przez wilgotny tropikalny las deszczowy. Spotkaliśmy niebieskie małpy i olbrzymią różnorodność kwitnących kwiatów, które chrzciliśmy nazwami odpowiedników polskich ichnie dziurawce, naparstnice itd. ;) wspaniałe wielkie drzewa z lianami, wodospady-sztuk dwa, ale jakie malownicze! ;) Piękny 3,5 godzinny spacer gdyby nie.zaraz po piętnastu minutach marszu usłyszeliśmy krzyki, rozgardiasz, minęła nas pędząca z góry piątka tragarzy niosącychnosze. A może wiozących, bo nosze mają jedno kółko na środku. A na noszach młody człowiek, napuchnięty i lekko siny.Podobno stracił przytomność w Kibo. Ledwo doszliśmy do siebie, godzinka może minęła- a tu pędzą drugie nosze! Śliczna młoda dziewczyna,od tego kółka walącego po kamieniach latała jej głowa w te i wewte a nam zaczęły latać zęby. Najbliższą godzinę szliśmy w całkowitym milczeniu. Dopiero po lunchu poprawiły nam się nieco humory. II etap Z Mandara do Horombo 3700mn.p.m. Tu łąka alpejska, coś jak nasze szarotki, olbrzymie wrzosy, nawet rozmaryn! Ale też nieprawdopodobna ilość pyłu i kurzu, która będzie nam już towarzyszyć aż do zejścia z powrotem w las deszczowy. IIIetap W Horombo , w ramach aklimatyzacji zazwyczaj wchodzi się na Zebra Rock, ale szef naszej grupy uznał, że to za nisko, za blisko i bez sensu i poprowadził nas pod Mawenzi na jakieś 4500m.n.p.m skąd zeszliśmy znów do Horombo. IVetap Stamtąd następnego dnia do Kibo i nocleg. Tu już surowa strefa pustyni alpejskiej. Nie ma praktycznie roślinności , teren jest pokryty pyłem wulkanicznym i wyrzuconymi z krateru skałami, kamieniami. Trasa jest łatwa, droga wręcz spacerowa, ale czuje się już wysokość ;) Vetap Kolejnego dnia z Kibo weszliśmy sobie drogą na Kili do 5000 i znów zeszli, odpoczywali całe popołudnie, drzemali, a po kolacji spali do momentu ataku szczytowego. Wychodziliśmy po 2-ej w nocy, na Gilmans Point [krawędź krateru] byliśmy przed ósmą a na Uhuru Peak [najwyższy punkt krateru 5895m.n.p.m] o dziewiątej. Droga jest dość stroma, ale głównie walczy się z wpływem wysokości i podłożem [„żużel, po którym w drodze powrotnej się ześlizguje ;)] Śmiałam się po wszystkim, że to troche jak wspinanie się na naszą hałdę! Tyle, że wyżej;) Potem powrót do Kibo, przebrać się, spakować, zjeść i dalej powrót do Horombo [kolejne naście km] I to było dla mnie najbardziej wyczerpujące. Od 2ej w nocy do bodajże 16.30 lub później-nie pamiętam już- cały czas wysiłek, choć niby na dół to pestka, ale ja właśnie szczególnie przykro wspominam tę drogę z Kibo do Horombo VI etap Zejście z Horombo do bram parku i odebranie certyfikatów wejścia. No i tam radocha, że to teraz my wzbudzamy w podchodzących, takich czyściutkich jeszcze- grozę, naszym wyglądem :D I to my teraz pozdrawiamy wchodzących mówiąc good luck! :D Wysokość. Problem z oddychaniem miałam niespodziewanie w Horombo , po przyjściu z Mandara Hut [pierwszy etap przez las deszczowy], po kąpieli i kolacji. Siedziałam sobie na schodkach i podziwiłam widoki - nieludzko pięknie patrzeć z góry na morze chmur, okoliczne góry, na dach lasu deszczowego poniżej...tak, to chciałabym jeszcze raz zobaczyć I nagle zaczęło mi być duszno. Wzięłam tabletkę i poszłam się położyć. Po pół godzinie przeszło, ale w sprzedaży wiązanej z wychodzeniem w nocy do kibelka ze sześć razy :p ;) Następnego dnia wzięłam więc pół tabl. przed wyjściem i szło mi się super. Od następnego dnia nie brałam już nic tylko na noc Aspirynę 100mg. "Kłopot" z oddechem miałam od tej wysokości już praktycznie ciągle [i nie tylko ja], ale nie jakoś bardzo widowiskowo ;) Czasem , np.idąc do kibelka, trzeba było po prostu zwolnić i iść mocno spacerowym krokiem. Coś jakby się miało parę lat albo kilogramów więcej, albo niosło ciężkie siatki ;) Z ciekawostek- jako jedyna osoba w zespole nie miałam za to żadnych problemów ze spaniem. Przykładałam głowę do poduszki i już mnie nie było! Nawet przed atakiem szczytowym jako jedyna spałam snem sprawiedliwego: ) Za to- też jako jedyna- miałam problemy jelitowe ,ale łatwo opanowane lekami ;) Na 3700 rozbolała mnie też głowa ,choć już wcześniej w Alpach wspinałam się na tę wysokość. Uznałam więc, że to nie wysokość tylko kręgol nieszczęsny, który zbuntował się nawet na "lekki" plecaczek. Od 4 dnia szłam bez plecaka- niósł jeden z przewodników- i głowa więcej już nie zabolała. Mycie W połowie drogi między Horombo a Kibo jest miejsce oznaczone jako ostatnie miejsce, w którym możesz zaczerpnąć wody - „Last Water Point Niżej jest nawet prysznic, ale z zimną wodą i rzeknę tak- nasz sanepid by go raczej nie zaakceptował ;) Za to codziennie dostajemy po misce ciepłej wody na głowę. Najpierw się wzdragasz myć twarz bo widziałaś, że ktoś przed chwilą w takiej samej mył nogi. Potem się nie wzdragasz tylko się cieszysz, że jest . Choć ja w sumie bardzo chwalę sobie nasze mokre chusteczki higieniczne :) Jedzenie. Od wyjścia z bram parku do ostatniego etapu jedzonko mieliśmy podane pod nos. W czasie trasy bywały tzw Lunch-boxy [kanapka, herbatniki, banan, soczek] a na miejscu, w „świetlicy[taki większy kamping ] podane na stole napoje [herbata, kawa, cacao, mleko w proszku i termosy z wrzątkiem. Na śniadanie porydż ,chleb kukurydziany, jajko, dżem. Na obiad zawsze zupka [jak z jajkiem to mówiliśmy żurek, jak z zielonym to ogórkowa :D],której największą zasługą było to, że była ...płynna i gorąca ;) Do tego makaron lub ryż lub frytki i kurczak albo sos z warzywami. Na deser zawsze owoce-mango, papaja, arbuz. Wiem, że brzmi to wszystko pysznie i pierwsze trzy dni nam też dość smakowało. Potem wszystko zaczęło mieć taki sam smak. Lekko mdły i zawsze lekko słodki. Zasada naszego szefa brzmiała- z keczupem wszystko wchodzi :D Wszędzie piszą, że wysokość powoduje brak apetytu. Uwierzyłabym gdyby nie to, że w Kibo zrobiliśmy sobie polskie liofilizowane jedzonko i..wszyscy jedli aż uszy im się trzęsły:D Myślę,że apetyt swoją drogą, ale głównie nie odpowiada nam na dłuższą metę smak tego jedzenia. Przed atakiem szczytowym dostaliśmy gorący grysik, chleb [dłuuugo nie spojrzę na żółty, kukurydziany, miętki i lekko słodki :o] i herbatę. Sami zrobiliśmy sobie herbatę do termosów i na drogę mieliśmy kupione w Polsce tzw power gele , które popija się gorącą herbatą. Mieliśmy też wafelki energetyczne -świetne na niższych piętrach. Wyżej zamarzły na kość i nie dało się ich ugryźć. Na szczęście MM miał jeszcze wafelka z Himalajów [był w miarę miękki] i praktycznie wyszłam na tym wafelku a wróciłam na gelu. Tak więc wafelek prześladował mnie i tam ;) Szef dał nam też cenną wskazówkę- iść, starając się utrzymać tempo 200m/godzinę i co godzina zjeść i napić się gdzie zjeść oznacza wafelek/gel; pić oznacza ciepłą herbatę z termosu. To spokojne tempo i sposób na spokojne wyjście. Nam udało się nawet trochę „przed czasem choć na wschód słońca nie zdążyliśmy ;) Moja Afryka - to pół dnia w Neirobii to Tanzania widziana głównie z okien busa -to 13 godzin w dżipie [250km w jedną stronę z Arushy do Ngorogoro i z powrotem]na safari -to 6 dni wspinaczki na Dach Afryki - to niezapomniany lot 12osobową awionetką i 3 i pół dnia na wschodnim wybrzeżu Zanzibaru w Jambiani ale to już innym razem ;)
-
Graziello- wszystko co mi przyszło do głowy napisałam w mailu,póki pamiętam pytam-odpowiem chętnie:) Barcelona-oooo....tam też było pięknie...cudowne chwile przed wami :) Kappo- Dach Afryki i widok stamtąd wart wysiłku, ale póki co nie mam natchnienia. W razie braku weny walnę wam maila do-Grazielowego ;) Bellko- o cieple na razie z przyjemnością zapominam. A Tanzania to bezlitosna ziemia. Nigdy w życiu nie byłam jeszcze tak szczęśliwa z powodu powrotu do domu. Jak przesiadaliśmy się w berlinie z busa lotniskowego do naszego jeepa to mało nie płakałam z radości,że widzę zieleń,jesień-co tam, nawet deszcz by mnie cieszył, bo NASZ,-że jest 10st i oddech pełny w piersiach i nigdzie w pobliżu suchej,spalonej ziemi,tony pyłu i kurzu przy każdym kroku,ruder gorszych niż najgorsza komórka na działce z szyldem sklepu,warsztatu czy hotelu i ludzi,których jedyną winą za życie jakie wiodą jest to,że się tam urodzili.... To bezlitosna ziemia...miejscami piękna,egzotyczna,ciepła- tak,jedyny plus,że tam nie umierają z zamaraznięcia....ale ziemia absolutnie bezlitosna! A na zanzi wszystko TO SAMO tylko tonie w zieleni palm, kwiatów i innego zielska- ZAKURZONYCH na parę centymetrów zresztą... Nie znoszę piasku, upału i wiatru a właśnie tam są w ilościach hurtowych:p Ołszyn- tylko ten zachwycał bez oporu. Szacunek do żywioły miałam zawsze,więc wiem,że jego prawo topić,przypływać, odpływać, hodować w sobie najdziwniejsze-czasem niebezpieczne-stwory. Jak z górami- można "używać" tylko ostrożnie i z zachowaniem należytego szacunku. Oprócz wejścia na Kili,drugim zupełnie nierealnym momentem mego życia [może dlatego,że nie wiedziałam,że mi się to w ogóle przydarzy? !mogłam sobie wyobrażać wcześniej ani wizualizować? do tej pory to był obraz na ekranie tv z jakiegoś programu national geographic najwyżej!]- było wypływanie na ocean w katamaranie, którego "główna łódź" wydłubana została z drzewa mango,powiązana rozmaitymi sznurami i sznurkami z resztą drewnianych części i desek w całość, pchana żaglem o sporym metrażu pełnym łat, dziur, przywiązanym -"przyszytym" też sznurkiem do innej długiej "gałęzi" tworzącej bom....i tam, w pobliżu rafy, było jedyne miejsce gdzie można się było zanurzyć i na moment doznać orzeźwienia, bo nieco chłodniej niż na zewnątrz! Wszędzie indziej woda ciepła jak moja herbata teraz w szklance- w czasie wieczornego spaceru wzdłuż plaży-nie za późno,żeby zdążyć przed przypływem- wszędzie w wodzie cieplej niż na zewnątrz,a na zewnątrz circa 27-29stC Nie wiem zresztą jakie były temperatury- podaję moje odczuwalne ;) I kolory wody...to było naprawdę piękne...bo już stalowe od rozgrzania niebo niekoniecznie....no, może nocą z księżycem w pełni i pełne gwiazd zupełnie innych niż nasze,dobrze znane,takie swoje...tam zupełnie inne,potęgujące uczucie obcości\ i nierelalności... Próbuję sobie ciągle to poukładać wszystko i nadmiar wrażeń, wciąż mnie przygniata. I albo rozmieniam się zbyt na drobne lub muskam po wierzchu i wychodzi płytko i nudno.... tyle na razie:)