doly - pamietam to. Czlowiek dochodzi do takiego momentu, ze doly sa non stop. Czas sklada sie z tego kiedy on jest i kiedy jego nie ma. W tym drugim przypadku jest to jeden wielki dol. W pierwszym - czyli kiedy jest - momenty radosci, ze jest, przerywane dolami, ze zaraz go nie bedzie, ze nie jest moj.
Zatem doly, ze jego nie ma, ze zaraz go nie bedzie, ze tak malo czasu mozna spedzic razem, bo tego czasu jest coraz mniej i mniej, ze niby ksztaltuje ise jakas przyszlosc, ale bardziej to jest wiara, ze jakas przyszlosc bedzie, gdzie rzeczywistosc mowi cos zupelnie innego. I jeszcze jak czlowiek broni sie przed ta rzeczywistoscia - rekami i nogami.
Tak jak ktos kiedys powiedzial - czlowiek wierzy w to w co chce wierzyc. Chyba dopoki jest nadzieja to wlasnie sie robi. Ciezko jest jednak uciac sobie nadzieje. Sobie samemu. Odwrocic sie, odciac.
Ja zostalam do tego zmuszona. On wybral zone. Tak jak wiekszosci tego rodzaju spraw sie konczy.
Moj znajomy powiedzial mi kiedys, ze najlepszym sposobem, zeby o kims zapomniec jest odciac sie od tej osoby. Nie widziec sie. Trzy miesiace i po sprawie.
I wiecie co? U mnie tak bylo. Zero kontaktu. Na poczatku bolalo. Chociaz w sumie co to za roznica, skoro taki zwiazek boli. Moze taka, ze bolalo troche bardziej, bo nie bylo przerw od cierpienia (czyli spotkan z nim). Duzo w tym czasie trulam znajomym. Musialam wypelnic czyms swoj czas. Non stop bieganie po kolezankach na jakas kawe. Zaczelam troche bardziej dbac o siebie. Poszlam do kosmetyczki, na manicure... Zapisalam sie tez na takie jedne zajecia, za ktore zaplacilam mnostwo kasy. Pozniej z nich zrezygnowalam - juz ich nie potrzebowalam...
Pojechalam tez odwiedzic kuzyna, ktory zapraszal mnie do siebie przez ostatnie 4 lata. I tak powoli zaczelam zyc od nowa.
Teraz juz mam wszystko za soba, za co dziekuje Bogu. Ciesze sie, ze sie zdarzylo, bo nauczylam sie wielu rzeczy. Najwazniejszego? Ze nie mozna zdradzac, a zdrada oznacza koniec zwiazku. Niezle, prawda?
A teraz juz swieci sloneczko :)