Trafiłam na forum przypadkiem, przeczytałam i czytam na bieżąco wszystkie Wasze wypowiedzi. Pomyślałam , że będzie miło dołączyć mi do towarzystwa. Zbieram się do napisania może już jakieś dwa miesiące. Zastanawiałam się czy jest to potrzebne bardziej mnie czy może komuś, kto w jakikolwiek sposób będzie się identyfikował z moimi przeżyciami....Do tej pory nie znam odpowiedzi.
Ale co tam....może nie warto jej szukać.
Jestem kobietą po trzydziestce. Kilka lat temu podjęłam przemyślaną, podkreślam – przemyślaną decyzję o zakończeniu mojego kilkunastoletniego małżeństwa.
Mój – już nie mój – były, jeszcze przed rozwodem zaangażował się w stały związek i jest w nim do tej pory. Ja za wyjątkiem kilku prób – oczywiście nieudanych - jestem sama. Mam dzieci i poniekąd ich istnienie lub też obowiązki z nimi związane, spowodowało że panowie przestraszeni tą sytuacją – odpuszczali. Kiedy dochodziło do poważnych rozmów starałam się im uzmysłowić że potrafię pogodzić bycie matką i partnerką, że nie szukam dla nich ojca (przecież mają już jednego), ani też „woła roboczego”, żeby nas musiał utrzymywać (jestem niezależna finansowo). Jedyne czego oczekiwałam to obecności, ciepła, zrozumienia, lojalności, dotrzymywania towarzystwa np. podczas wizyt u znajomych czy do kina.
Nie osaczałam, nie zniewalałam, nie byłam „kulą u nogi”. Byłam wyrozumiała i służyłam pomocą w ich trudnych momentach. Jestem kobietą zadbaną, ponoć atrakcyjną i inteligentną, nie wyglądam na swoje lata, mam poczucie humoru, potrafię być przyjaciółką i kochanką, ponoć mam duszę......dlaczego zatem jestem wciąż sama?
19 lipca „szczęśliwa” zadała to samo pytanie J
Przeżyłam gehennę z żonatym – już Wy kobiety wiecie o czym piszę, prawda? Zostawił mnie nie dla żony, ale dla innej z którą tez już nie jest. Udało mi się po rozstaniu zdusić w sobie uczucie. Najbardziej w tym pomocne było to, że uświadomiłam sobie swoją całkowitą utratę zaufania wobec niego, i nawet gdyby chciał do mnie wrócić (a chciał wielokrotnie), nie byłabym w stanie zaufać ponownie. Wybaczyłam i jesteśmy teraz przyjaciółmi, nie jestem pamiętliwa, ale to co było nigdy nie wróci.
Potem nastąpił okres epizodów, zapomnienia, przestałam oczekiwać poważnych relacji, w pewnym sensie się poddałam, słuchałam opinii znajomych, że życie jest takie krótkie, że trzeba z niego wyciskać ile się da, bawić się, kiedy jeszcze jest na to siła i uroda.
Niestety ta metoda nie sprawdziła się. Jestem chyba zbyt wrażliwa, szybko się angażuję, a potem cierpię. Postanowiłam, że musze się zdystansować, zająć się czymkolwiek, poświęcić się bardziej dzieciom.
Tylko jak to zrobić, żeby dojść do doskonałości w zakładaniu przy nich maski kobiety i matki szczęśliwej? Kiedy od środka zżera samotność i każdy dzień jest podobny do drugiego? Skąd czerpać motywację?
Pytanie dla Was- czy są jeszcze gdzieś jacyś mężczyźni, którzy nie boją się związku z taką kobieta? A jeśli tak to dlaczego? Może coś mi umknęło i to moja wina, że jest jak jest?