Ogólnie moim problemem nie jest to, że nie mam do kogo wyjść w wolnej chwili, tylko to, że tego nie chce. Nigdy nie byłam specjalnie towarzyska, choć kontakt z ludźmi w szkole, czy w pracy nie był i nie jest dla mnie niczym trudnym. Zawsze czułam się lubiana i doceniam, że do tej pory ludzie lubią ze mną porozmawiać, ale bardzo nie lubię rozwijać znajomości w stronę głębszej relacji i spotykania się w domu, czy na mieście. Wystarczają mi zupełnie koleżeńskie pogawędki w pracy, lub niezobowiązujące rozmowy sąsiedzkie. Jestem mamą 2 dzieci w 17 letnim związku i coraz częściej pojawiają się klótnie między mną, a mężem o wyjścia do znajomych. Ogólnie dopuszczam do siebie wyjścia do rodziny mojej lub męża i wtedy nie marudzę. Nawet jeśli mi się nie chce, zagryzam zęby i idę. Czasem jest fajnie, a czasem nie, ale ogólnie jestem w stanie to przetrwać. Moim punktem krytycznym jest godzina 21 gdzie bardzo chcialabym wyjsc do domu i zwyczajnie odpocząć. W przypadku imprez rodzinnych to się udaje. Inaczej jest, gdy chodzi o spotkania ze znajomymi, wtedy taka godzina jest zwyczajnie młoda. Bardzo nie lubię wychodzić na takie spotkania i robię wszystko wbrew logice, żeby tylko się wybronić. I tak też było ostatnio, gdy po tygodniu pracy zawodowej, zaplanowałam sobie sporo zajęć w domu, korzystając z tego, że byliśmy tydzień wcześniej na imprezie rodzinnej chciałam ponadrabiac. Gdy wszystko było w trakcie, koło południa mąż dostał zaproszenie do jego znajomych na wieczór. Widziałam, że ma ogromną ochotę, żeby iść, więc zaproponowałam, że go zawiozę i przywiozę, a w tym czasie ja skonczylabym swoje zajęcia i trochę odsapnęłabym. Oczywiście był niezadowolony i usłyszałam jak to ciągle go przeze mnie coś omija, że i tak już na większość propozycji odmawia. Jeszcze kilka lat temu na spotkania firmowe potrafił sam wyjść i nie było problemu, a teraz nagle koniecznie musiał ciągnąć mnie. Wymyśliłam mu kilka wymówek, które może przedstawić i wytłumaczyć moją nieobecność. Każda z nich w gruncie rzeczy prawdziwa. Jeśli nie chciał iść sam, mógł wziąć starszego syna, który był zachwycony wizją spotkania - zaproszenie miała całą nasza czwórka. Oczywiście został w domu i miał pretensje.
Nie wiem jak mam do niego dotrzeć i wytłumaczyć, że nie chcę wychodzić, a jeśli już to tylko z nim lub z dziećmi. Nie mam ochoty na poznawanie nowych ludzi i silenie się na rozmowę. Nie mam własnych znajomych, głownie dlatego, że musiałabym chodzić do nich, lub zapraszać ich do siebie. Mam koleżanki, z którymi czasem coś napiszemy przez komunikator, albo zdzwonimy się i wtedy porozmawiamy co u nas. To mi w zupełnosci wystarcza. Kiedyś próbowały mnie do siebie zapraszać, ale za każdym razem odmawiałam, więc w końcu dały za wygraną. Taki układ bardzo mi odpowiada. Niby lubię pogaduchy i ploteczki, ale raz na 2-3 miesiące, jak się skontaktujemy to jest dla mnie wystarczające. Próbowałam to powiedzieć mojemu mężowi, ale on ciągle uznaje to za dziwne i aspołeczne zachowanie. Boli mnie to, że ma do mnie pretensje mimo, że zawsze taka byłam. W niczym go nie oszukałam, ani niczego nie koloryzowalam udając duszę towarzystwa, którą nie byłam, nie jestem i nie będę.
Jak mu to wytłumaczyć, żeby w końcu zrozumiał?