Chociaż raz warto umrzeć z miłości.
Chociaż raz. A to choćby po to,
żeby się później chwalić znajomym,
że to bywa. Że to jest. ...
Umrzeć.
Leżeć w cmentarzu czyjejś szuflady
obok innych nieboszczków listów i nieboszczek pamiątek
i cierpieć...
Cierpieć tak bosko i z takim patosem,
jakby się było Toscą lub Witosem.
...I nie mieć już żadnych spraw i do nikogo złości.
I tylko błagać Boga,
by choć raz,
choć jeszcze jeden raz
umrzeć z miłości.