Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

Alan_Pol

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez Alan_Pol

  1. Sorki! Znowu coś nie wyszło, eh, nie będę Wam zaśmiecał juz więcej moimi wypocinami tego, pieknego topiku (najchętniej wymazałbym te fragmenty opowiadania nieudolnie przeze mnie kopiowane:):o). Skopiowałem wszystko raz jeszcze całkiem w innym miejscu, bez emocji, spokojnie (na Waszym topiku jest tyle emocji, że niemożliwe jest zachowanie spokoju . Podaję Wam, gdzie jest całość, gdyby któraś jeszcze miała ochotę przeczytać: http://f.kafeteria.pl/temat.php?id_p=1449198&id_f=3 Pozdrawiam Was gorąco
  2. Kocham Cię,Joasiu...-cd. *************************************************************************************** Tak. I to już koniec opowieści. No tak - wszystko dobre, co się dobrze kończy. Gwoli dopowiedzenia: Żona uwierzyła mężowi-pijakowi, że nawiedził go duch zmarłej przed laty Joanny, dziewczyny, którą też znała. W której niemal wszyscy chłopcy się podkochiwali. Uwierzyła też w całą tę spowiedź po pijaństwie w parku. Na początku jednak nie chciała wierzyć, że mąż-pijak naprawdę chce przestać pić. Ale jego zmiana była nagła i nie pozostawiała wątpliwości. Przestał spotykać się z kolegami. Chodził po mieście i rozwieszał całymi dniami ogłoszenia, że pomaluje lub wytapetuje w atrakcyjnych cenach każde mieszkanie. O dziwo, ludzie zaczęli dzwonić i mąż zaczął znowu przynosić do domu pieniądze. Kupował jej kwiaty, tak jak kiedyś, bez żadnego powodu. Czasami czuć jeszcze było od niego alkohol, jak wracał po pracy zmęczony do domu, ale to było po kieliszku dobrego wina, likieru, wódki, normalnie, polskim zwyczajem, po skończonej robocie – kieliszek lub dwa u państwa, u których kończył robotę. Żona pomogła mu odzyskać miłość dzieci. Każda matka kocha swoje dziecko bardziej niż własne życie. I każda mama wie, co, z którym dzieckiem się dzieje, bez względu na to ile, które miałoby lat i ile by ich nie miała. Rozmawiali o swoich dzieciach, ich problemach i kłopotach podczas każdej wolnej chwili w domu. Córeczka potrzebowała kogoś, do kogo mogłaby się czasem potulić. Z kim mogłaby się pobawić na huśtawkach. Wyjść do miasta na lody. Kto pomógłby jej w odrabianiu lekcji. Jedna mama to za mało. Tatuś… nagle odzyskany tatuś stał się jej największym przyjacielem. A kiedy kupił jej chomika w klatce, zawsze już witała go w domu, rzucając mu się na szyję ze szczęścia, że jest. Taki mądry, pachnący i kochany. Syn oddalił się bardzo od ojca. Znosił przez wiele lat swojej młodości katusze z jego powodu. W końcu jego ojciec był pijakiem. Świebodzińskim pijakiem. Nie wiedział, że jego ojciec przeżywał dwadzieścia parę lat temu podobną miłosną historię jak on. To jego matka zdradziła swojemu mężowi sekret o skrytej miłości ich syna do Joasi. Ojciec wiedział, że jeśli pomoże synowi w tej jednej, jedynej sprawie dotyczącej Joasi, to reszta sama się ułoży. Joasia była córką jego dawnej, szkolnej koleżanki. Zadzwonił do niej. Raz, drugi. Za trzecim razem umówił się z nią na spotkanie. Potem obie rodziny spotkały się w restauracji ‘Nowej” koło ratusza. I jedni, i drudzy wiedzieli, że młodzi lgną do siebie, ale nie mieli śmiałości wyznać sobie tego. Więc rodzice postanowili im w tym pomóc. Chłopiec nic nie wiedział. Joasia była odważniejsza, więc to na nią przypuszczono atak. Najpierw jej rodzicie zaczepiali ją niby niechcący o jej rówieśnika z Osiedla Łużyckiego. Potem zadzwonił jego ojciec, z którym rozmawiała całe dwie godziny przez telefon. Człowiek ten opowiedział jej wtedy, jak to kiedyś kochał się w dziewczynie bardzo do niej podobnej, ale nigdy jej o tym nie powiedział i… jeśli ona czuje, że coś ją łączy z jego synem to koniecznie musi dać im szansę, zrobić pierwszy krok ponieważ on jest zbyt nieśmiały, zbyt zamknięty w sobie, przez niego jego ojca, od kiedy się rozpił. Ale to był już koniec. Już nie pił. Poszedł do pracy. Na razie na własną rękę. Ale może otworzy firmę remontową, jak go będzie stać, żeby ZUS płacić…Dziewczyna zgodziła się w końcu przyjść na mecz jako kibic na Łużyckie i… … i resztę już znacie. A co było potem? Koledzy pijaka już nie żyją. Dlaczego? Każdy w Świebodzinie wam odpowie jasno i zdecydowanie: „Zapili się na śmierć. Jeden po drugim popadali jak muchy. Wszyscy trzej”. A ten czwarty? Nasz bohater? Otworzył w końcu firmę. Dziś pracuje na kierowniczym stanowisku w dużej międzynarodowej korporacji przy budowie autostrad. Wyprowadził się z żoną i córką ze Świebodzina do Poznania, gdzie firma wynajęła mu duży dom. A nasi dziewiętnastolatkowie? Przybyło im lat. Po studiach pobrali się. Mają dziecko. Mieszkają w Zielonej Górze, gdzie czasem ich spotykam. To od nich znam całą historię. Niby taka zwykła, a taka ciekawa, prawda? Nasi młodzi bohaterowie są szczęśliwi i często przyjeżdżają do Świebodzina, gdzie nadal mieszkają rodzice Joanny. *************************************************************************************** Taak, cosik się pocięło i zamiast romantycznego opowiadania wyszło nie wiadomo co:(. Przepraszam za zamieszanie. I już znikam z Waszego topiku, życząc WSZYSTKIM mamom obecnym i tym, które nimi zostaną lada dzień WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE, WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE,WIELE POCIECHY z Waszych maleństw!:) serce][kwiat
  3. Kocham Cię, Joasiu - cd. *************************************************************************************** Dziewiętnastolatek spojrzał podejrzliwie na swojego ojca-pijaka. Za kilka minut był umówiony na zbiórkę z kumplami. Na boisku szkolnym mieli rozegrać mecz piłkarski z jedną z lepszych „dzikich drużyn podwórkowych” z Osiedla Widok. Ich piątka zaliczała się do średniaków na Osiedlu Łużyckim. Ten dziwny od miesiąca gość, czyli jego ojciec, zapytał się, czy może mu kibicować. Stał przed nim w dresie, w trampkach, ogolony i wykąpany, pachnący całkiem dobrą wodą kolońską i czekał cierpliwie na jego reakcję. A on, trzymając futbolówkę pod pachą, stał w drzwiach do swojego pokoju i nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Kończył się maj. Miesiąc jakiś dziwny. Nie, nie przez maturę, którą udało mu się zaliczyć bez najmniejszego problemu. Przez niego – jego ojca. Najpierw któregoś popołudnia wrócił trzeźwiutki, jakby w ogóle nie pił, a na pewno pił, bo nie było go całą noc i cały ranek. Gdzieś musiał przespać się i wytrzeźwieć. Jak wrócił to całymi dniami przesiadywał z matką w kuchni, rozmawiając z nią godzinami. Kilka razy udało mu się nawet podsłuchać, jak mówił o jakiejś Joannie, spowiedzi…nie wiele z tego łapał, a mama też mu nic nie wytłumaczyła, kiedy ją zaczepiał. No, bo coś się działo z jego starym. Albo zwariował, albo… nie, pić taki pijak przecież nie mógł przestać tak nagle. To zdarzało się tylko w filmach. Tym bardziej, że zniknął jeszcze kilka razy w czasie tego dziwnego miesiąca chociaż, jak wracał, nie był już tak pijany jak bywało kiedyś. Ośmioletnia siostrzyczka już się go nie bała. Zaczęła z ojcem, a czasem i z mamą, razem zaczęli wychodzić na lody, na plac zabaw, a nawet po prostu tylko na spacer. Ale najbardziej ojciec zadziwił go, jak w niedziele, zaczął z nimi chodzić na msze do kościoła. Mama, wiecznie zatroskana i smutna, nie płakała już po nocach, a w dzień na jej twarzy gościł uśmiech. Nawet obiady jakoś lepiej smakowały. Co tu było grane? - No dobra – otrząsnął się z zamyślenia. – Możesz ze mną iść, jak nie masz co do roboty i popatrzeć. - Dzięki synu – ojciec uśmiechnął się. Wyszli razem w dresach przed blok. Byli tego samego wzrostu i podobnej postury. Tak podobni do siebie i tak oddaleni. Rzadko odzywali się do siebie. Ale i nie kłócili. Mijali się w domu bez słowa jak obcy ludzie…do tego dnia. Na boisku drużyna już czekała. „Gruby” i „Chudy” o rok młodsi, oraz „Cwaniak” i „Laluś” o rok starsi. Chłopcy przywitali się serdecznie. - A ty co, staruszka przyprowadziłeś? Chcesz wystraszyć przeciwników? – „Cwaniak” od razu złośliwie zaatakował dziewiętnastolatka. - Spadaj. Nic ci do tego – odburknął zaczepiony. – Gramy? - Z kim? Z duchami? – zaśmiał się „Laluś”. – Może nie przyjadą i wygramy walkowerem? Próżne to były nadzieje. Po kilku minutach przeciwnicy przyjechali. BMW-ica z piskiem opon zaparkowała na chodniku obok boiska. Na ławkach gromadzili się przypadkowi gapie. - Są dużo starsi. Dokopią nam – zauważył „Chudy”. - Ja stoję na bramie – roześmiał się głośno „Gruby” i dodał z nieukrywaną ironią: - Mnie nie skopią. Rzeczywiście, rywale wyglądali groźnie. Chłopcy z dobrych domów. Wysportowani. O kilka lat starsi. Cały wolny czas, jakim dysponowali, spędzali pewnie na siłowni. Za takimi to jak w piosence panny sznurem – pomyślał ze smutkiem dziewiętnastolatek. Mecz rozpoczął się od zmasowanych ataków chłopców z Widoku. Raz po raz przeprowadzali groźne akcje na zmianę, to lewym to prawym skrzydłem. Drużyna z Łużyckiego z biegiem minut coraz śmielej kontratakowała. Ale wynik do końca dwudziestominutowej połowy był bezbramkowy. W zasadzie dzięki „Grubemu”, który jak na swoje dziewięćdziesiąt kilo wagi, zwijał się na bramce jak nigdy. Trochę dopomogło też szczęście, gdyż dwa strzały rywali trafiły w poprzeczkę bramki. Chłopcy z ulgą zeszli na kilkuminutową przerwę, podczas której zamienili się, zgodnie z przyjętym zwyczajem, bramkami. - Zobacz, jaka lalunia siedzi koło twojego starego – „Cwaniak” szturchnął ramieniem syna pijaka. – Co ci pijacy mają, że tak do nich laski się kleją? Syn pijaka spojrzał groźnie na kolegę. To wystarczyło. Tamten rozłożył ręce i usiadł ostentacyjnie na asfalcie przy słupku bramki, sięgając po wodę mineralną. Dziewiętnastolatek zostawił reklamówkę z napojem i ręcznikiem koło ojca. Musiał więc tam podejść. A dziewczynę zauważył jeszcze w trakcie meczu. Przysiadła obok jego ojca i zaczęli rozmawiać jak starzy, dobrzy znajomi, patrząc na niego. To była Joasia. Dziewczyna w jego wieku z ogólniaka. Szalał za nią przez całą szkołę. Wiele razy tańczyli razem na dyskotekach i prywatkach. Nawet udało mu się raz zatańczyć z nią wolną „Jolkę, Jolkę” Felka Andrzejczaka. Nigdy nie zapomni zapachu jej wspaniałego, delikatnego zapachu. Jej jedwabnych, długich, prostych, blond włosów, które łaskotały jego zmysły. A ten jej głos…jak bardzo chciał jej powiedzieć, że jest w niej zakochany. I zawsze mu brakowało odwagi. Nawet nie zdobył się, żeby zaproponować jej randkę. Ale, czasami w liceum, ich oczy spotykały się na kilka sekund i wtedy ona zawsze się uśmiechała, a jemu zawsze drżały kolana. Była taka piękna i tak niedostępna. Nawet nie wiedział, gdzie wybiera się na studia. Pewnie pojedzie do Poznania albo Wrocławia, jak większość ich rówieśników. Jemu pozostawała tylko Zielona Góra. Blisko domu i finansowo łatwiej będzie podołać. A i tak będzie musiał szukać jakiejś dorywczej pracy, bo pieniędzy, od kiedy ojciec stracił pracę i rozpił się, nie starczało nawet, żeby skromnie przeżyć cały miesiąc. Gdyby nie pomoc dziadków, głodowaliby, a prąd i gaz dawno by już odcięli. A teraz oto jego stary siedział obok Joasi, a ona przecież wielokrotnie musiała go widzieć nawalonego w parku koło ogólniaka! Ale wstyd. - Cześć – powiedział z zakłopotanym uśmiechem do dziewczyny. - Cześć. Właśnie rozmawiam z twoim tatą – uśmiechnęła się słodko Joasia. - No widzę. I co? – odburknął otwierając butelkę z nie gazowaną wodą mineralną. - Joasia opowiadała mi właśnie o swoich planach. Wiesz, że będzie studiowała jak ty w Zielonej? – wtrącił się ojciec, nie spuszczając wzroku z syna. Chłopiec zamarł z wrażenia. Ona będzie studiowała w Zielonej Górze? Jak on? Więc może jeszcze nic nie jest stracone?... - Twój tata opowiadał mi o Joannie, swojej niespełnionej miłości, dziewczynie, którą bardzo kochał, ale nigdy jej tego nie powiedział z powodu strasznej tremy, wiesz? I miała na imię jak ja – szczebiotała podekscytowana dziewczyna. On nie mógł oderwać wzroku od jej ust. - Ale niesamowita historia, nie? Dlaczego mi o tym nie opowiedziałeś? – dziewczyna usunęła się lekko, robiąc mu miejsce koło siebie. Chłopiec usiadł między nią a ojcem. Zakłopotany nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Nigdy nie słyszał opowieści o niespełnionej miłości ojca. Też Joanna? To może ta sama osoba, o której tata rozmawiał z mamą? - Chłopcy szybko zapominają takie historie – usłyszał dziwnie ciepły głos taty, spieszącego mu z pomocą. – Internet, szybkie samochody, czasem piłka. Oni tym dziś żyją. Może zaprosisz swoją dziewczynę do nas na kawę? Mama upiecze pyszne ciasto. Zarobiłem ostatnio parę złotych na malowaniu. Możemy trochę zaszaleć. Może zagramy wszyscy razem w monopol? Syn spojrzał w oczy tacie. Tam nie było drwiny, ani szyderstwa. Jego wzrok był jakiś taki zagadkowy, taki inny. Taki czuły? Koledzy wołali go na boisko. - Ja się zgadzam – klasnęła w ręce Joasia. – Może naciągniesz swojego wspaniałego tatę na bilety to potem poszlibyśmy do kina? Dziewczyna wymawiając ostatnie zdanie złapała go za rękę. I ścisnęła. A on poczuł jak ściska mu się serce ze szczęścia. Czuł jak łzy radości zbierają mu się pod powiekami, więc burknął tylko: - Jasne – i pobiegł, czym prędzej na boisku, odwzajemniając mocno jeszcze uścisk dziewczynie. - Co tak długo? Ile mamy czekać? Pogawędki rodzinne zostaw na inne miejsce! – strofowali go koledzy. Ale on patrzył się to na Joasię, to na swojego tatę, który jak rozpoczął się mecz, podniósł kciuk do góry. Dziewczyna złapała jego tatę pod rękę. Dalej rozmawiali, obserwując mecz. Joasia, co chwilę wybuchała śmiechem. O czym oni rozmawiali? Miał niesamowitego tatę. W ciągu kilku minut dokonał tego, o co on zabiegał całe cztery lata! Był umówiony na randkę z Joasią! W dodatku będzie studiowała w Zielonej Górze! Będzie u nich w domu! Złapała go za rękę! Nie zaprzeczyła, kiedy tata nazwał ją jego dziewczyną!... - Gol! Zagapił się. Zamyślił. I przeciwnicy zdobyli bramkę. W dodatku „Cwaniak” tak niefortunnie próbował przeszkodzić ślizgiem, że zdarł sobie na asfalcie całą łydkę. Krwawiący, kulejąc opuścił boisko. Zrobiło się małe zamieszanie. Nastąpiła nieplanowana przerwa w grze. - No to po meczu – wzdychał „Chudy”. - Taa, we czterech nie damy im rady – wtórował mu „Laluś”. Przy kontuzjowanym zawodniku znalazł się ojciec dziewiętnastolatka. Oblał wodą ranę i obwiązał elastycznym bandażem, który chłopcy podali mu z torby „Lalusia”. Oczy ojca i syna skrzyżowały się. - Zapytaj się tamtych, czy mogę zastąpić twojego kolegę? – powiedział spokojnie ojciec, prostując się i ściągając bluzę od dresu. Było coś w jego głosie mocnego, ojcowskiego, zdecydowanego, pewnego i twardego. Do końca meczu pozostał kwadrans. Syn bez słowa sprzeciwu posłuchał ojca. Do nikogo nic nie mówiąc poszedł do przeciwników z Widoku. Tamci roześmiali się tylko. Też znali jego tatę - pijaka. Przynajmniej z widzenia jak niemal każdy w Świebodzinie. Zgodzili się. Wkrótce mecz wznowiono. Co to było za piętnaście minut… Chłopcy z Widoku pogubili się totalnie. Ich akcje przerywał swoimi wejściami czterdziestolatek, szybko długimi podaniami, uruchamiając co rusz któregoś ze swoich chłopców z Łużyckiego. Sytuacje pod bramką gości mnożyły się jedna po drugiej. Ukoronowaniem tej gry była ostatnia minuta meczu. Znowu pan w średnim wieku wyłuskał piłkę spod nóg szykującego się do strzału na bramkę „Grubego” z kilku metrów napastnika z Widoku, dryblingiem przeszedł dwóch kolejnych zawodników, ściągnął na siebie trzeciego i wyłożył piłkę „Lalusiowi”. Ten wyciągnął z pola karnego bramkarza, podbił piłkę i wysokim lobem posłał ją wprost na główkę „Chudego”, który momentalnie uderzył w nią głową w stronę bramki. Piłka skozłowała przed bramką, trafiła w zewnętrzną część poprzeczki i wyszła w pole. Ale tu dobiegł do niej dziewiętnastolatek i z całej siły, z odległości metra od pustej bramki posłał ją w jej światło. Było 1:1. Cała drużyna się cieszyła, jak dzieci, z uratowanego remisu w ostatnich sekundach meczu. Po krótkim pożegnaniu, drużyny umówiły się na rewanż za tydzień na Osiedlu Widok. - Świetny mecz…tato – syn wyciągnął rękę do ojca. - Gry w piłkę nie zapomina się jak jazdy na rowerze – odpowiedział ojciec mocno ściskając rękę syna. Podeszli razem do Joasi. Wytarli się jednym ręcznikiem. Najpierw ojciec. Następnie syn. - Świetnie graliście – powiedziała Joasia. - Jaki ojciec, taki syn – odpowiedział chłopiec. - Nie. Syn jest lepszy – roześmiał się ojciec. – Pod wieloma względami lepszy, prawda Joasiu? Dziewczyna uśmiechnęła się na puszczone oko taty jej chłopaka, do którego się przytuliła delikatnie, nie zwracając uwagi na to, że jest spocony. - Obaj jesteście nieludzcy – odpowiedziała cicho. - Pewnie chcecie porozmawiać. Ja już pójdę do domu. Spotkamy się później, synku. Tylko wróć na noc – zażartował na koniec, zostawiając ręcznik i resztkę mineralnej wody, za to niosąc pod pachą piłkę. - Niedziela Joasiu! Po kościele! O trzynastej jesteś u nas! – odkrzyknął na koniec mężczyzna, nie odwracając się już do nich. - Jasne. Do zobaczenia! – odkrzyknęła Joasia. - Na ra, tato! – krzyknął jej chłopiec. Koledzy z drużyny dziewiętnastolatka bez słowa, ale z pełnym szacunkiem odprowadzali mężczyznę wzrokiem. Ten to potrafił grac w piłkę mimo swoich lat. Niebieskie oczy dziewiętnastolatków spotkały się na długą chwilę. On objął ją w tali, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. - Kocham Cię, Joasiu. Kocham Cię od chwili, kiedy Cię pierwszy raz zobaczyłem… - Nie mów już nic…Nie teraz… Usta zakochanej pary złączyły się w ich pierwszym nieśmiałym pocałunku. - Ja też Cię kocham, przystojniaku – szepnęła, kiedy oderwali się od siebie. Długo potem rozmawiali ze sobą, całując się, co jakiś czas, i trzymając mocno za ręce, nim chłopiec odprowadził w końcu późnym wieczorem dziewczynę do jej domu. ***************************************************************************************
  4. Kocham Cię, Joasiu - cd. Dreszcze wstrząsały jego ciałem. Czuł jak mu było zimno. Powieki z wysiłkiem uniosły się do góry. W nozdrza wdzierał się charakterystyczny zapach lakierowanego drzewa. No tak, przypomniał sobie, był w kościele. Leżał na ławce w domu bożym. W nawie głównej. Na wprost ołtarza. Ziewnął zaspany i przeciągnął się. - Pijak, pijak, pijak – usłyszał delikatne ironiczne wołanie, dochodzące jakby gdzieś spod kopuły sklepienia. Było coś w tym głosie znajomego. Znał ten głos. Ale skąd? Niezdarnie dźwignął się i usiadł w ławce. Wygładził poły marynarki. Strzepnął jakieś śmieci z kantów spodni. I rozejrzał się po świątyni. Ale nikogo nie zauważył. - Pijak, pijak, pijak – głos nie dawał mu spokoju. Rozbrzmiewał z każdej, zdawało mu się, strony. Taki nie szyderczy. Raczej delikatny i smutny. - No dość tej zabawy – powiedział głośno, a echo rozniosło jego słowa po pustym kościele. Pijak zamarł speszony. Przecież nie będzie krzyczał na jakiegoś dzieciaka na cały kościół. Raczej trzeba się stąd wynosić do domu. Już odpoczął. Miał potwornego kaca, ale czuł się już znacznie lepiej niż wtedy, gdy resztkami sił tu dotarł. Ociężale podniósł się. I wtedy od ołtarza oślepił go blask. Światło tak mocne, że aż musiał przymrużyć oczy. Z tej poświaty wyłoniła się postać młodej kobiety. Szła powoli w jego stronę. W białej długiej sukience z krótkimi rękawami. W białych bucikach. I w białych haftowanych rękawiczkach. Z rozpuszczonymi na plecach długimi do samych ud, prostymi blond włosami. Jeśli ta nieziemsko piękna osóbka była aniołem, to gdzie straciła skrzydełka? Przemknęła niewypowiedziana złośliwa uwaga w umyśle pijaka. - Pijak, pijak, pijak – mówiła cicho, subtelnie zbliżająca się postać. Poświata za nią zanikała. Dziewczyna, lat może dwadzieścia parę weszła do ławki przed pijakiem i usiadła zwracając śliczną główkę w jego stronę. Pijak usiadł. Znał tę twarz. Na pewno znał. Jego twarz wykrzywił grymas skupienia. Usiłował przypomnieć sobie, skąd ją znał. Ale nie mógł. - Pijak, pijak, pijak – wyszeptała dziewczyna o długich włosach z wplecionymi białymi, małymi różyczkami. - Przestań – wyszeptały spieczone wargi pijaka. Dziewczyna roześmiała się. I przechyliła figlarnie główkę. Pijak otworzył ze zdumienia usta. Już sobie przypomniał. To była Joanna. Jego niespełniona miłość. Zawsze niedostępna jak Joanna d’Arc. Był w niej zakochany do szaleństwa przed wieloma, wieloma laty. Zdawać by się mogło, że w innym życiu. Tak dawno to było. Pisywał skrycie do niej miłosne listy, nigdy ich nie podpisując. Ona wiedziała o jego uczuciu, ale śmiała się z tej miłości. Prowokowała go, ale trzymała na dystans ilekroć próbował jej coś powiedzieć. Tak bardzo ją kochał i pragnął. Śnił i marzył o niej przez wiele lat…Ale co ona robiła tu w kościele? Przecież ona nie żyła… - Asia? – zadając to pytanie, chciał się upewnić, że to jego Joanna sprzed lat. - Tak, Asia – uśmiechnęła się dziewczyna. - Ale ty nie żyjesz. Zginęłaś jeszcze w czasie studiów w wypadku. Pamiętam twój pogrzeb. Płakałem nad twoją trumną. I wyglądałaś - jak teraz - tak nieziemsko pięknie. Pijakowi zakręciły się w oczach dwie duże łzy i stoczyły się po nieogolonych, brudnych policzkach. Wyciągnęła rękę i delikatnie koniuszkami palców starła mu łzy. - Ty też nie żyjesz – odpowiedziała ze smutnym uśmiechem. Pijak zmrużył oczy. Nie rozumiał. - Nie żyjesz – powtórzyła ledwo słyszalnie dziewczyna. - Żyję – pokręcił w geście zaprzeczenia pijak. - Nie, nie żyjesz – upierała się dziewczyna. - Umarłem tu w kościele? – pijakowi zdawało się, że rozumie już całą sytuację. – Zasnąłem na ławce i umarłem, tak? A ty przyszłaś po moją duszę…No tak…Tak być musi, bo skoro ty nie żyjesz? A na pewno nie żyjesz, a ja z Tobą rozmawiam, to ja też nie żyję. O, Boże! Umarłem! Dziwny paniczny strach go ogarnął. Czuł, że zaraz się rozpłacze, jak dziecko. - Oj, ty nic nie rozumiesz – uśmiechnęła się z politowaniem Joanna. – Żyjesz i nie żyjesz. Właściwie bardziej nie żyjesz niż żyjesz. No, bo kto Cię potrzebuje? Kto o tobie myśli? Kim ty jesteś? Nikomu niepotrzebnym pijakiem. Twoja żona wypłakała już oczy z twojego powodu. Jest bezsilna. Załamana. Też umiera. Usycha jak niepodlewane drzewko. A była tak szczęśliwa z tobą, pamiętasz? Pamiętał. Lubili jeździć na rowerowe wycieczki. Jeździli często nad jezioro do Niesulic, do Krzeczkowa. Nie musieli dużo rozmawiać. Rozumieli się bez słów. Ona dla niego zrezygnowała ze szkoły handlowej. Z pracy w sądzie, jak urodziła ich pierwsze dziecko. Syna. Potem urodził się zaraz drugi. Z wadą serca. Zmarł, jak miał trzy miesiące. Bardzo to oboje przeżyli. Długo potem nie mieli dziecka. Jednak śmierć drugiego dziecka jeszcze bardziej ich zbliżyła. Potem urodziła się córeczka. Uwielbiali ją. I świat był taki kolorowy, a oni znowu w pełni szczęśliwi. Ale w Polsce zmienił się ustrój. Ludzie masowo zaczęli tracić pracę. On też. Zaczął pić…Przestał rozumieć się z żoną…Przestał z nią rozmawiać…Przestał z kimkolwiek rozmawiać poza kolegami od kieliszka… - Pamiętasz – wierzch dłoni Joanny wytarł mu następne dwie wielkie łzy, staczające się po policzkach. – A pamiętasz, że masz dzieci, które nie mają ojca? Straciły cię… Wiesz o tym, prawda? Przełknął ślinę przez zaciśnięte gardło i przytaknął głową. Tak, dzieci od dawna z nim nie rozmawiały. Wstydziły się go. Wstydziły się ojca-pijaka, chociaż nigdy mu tego w oczy nie powiedziały. Ale on wiedział. Wiedział, że się wstydziły śmierdzącego alkoholem ojca, upijającego się tanim winem lub jeszcze innym gorszym świństwem. - Asiu, co ja mam zrobić? Ja chcę żyć… chcę żyć – pijak rozpłakał się. Nerwy już mu całkiem puściły. - Może chcesz się wyspowiadać? – zapytała czule niebieskooka dziewczyna nie z tego świata. Pijak podniósł głowę i spojrzał na nią. Otarł rękawem zapłakaną twarz. - Jak? Komu? Przecież tu nie ma żadnego księdza. A poza tym… ja nie byłem u spowiedzi od czasu chrztu mojej córki, a to było osiem lat temu…Asiu? I ja się wstydzę. Dnia by zabrakło na wszystkie moje grzechy… W jego spojrzeniu dominowała bezradność. Dziewczyna w bieli uśmiechnęła się czule. - Chodź do konfesjonału. Ja będę twoim spowiednikiem. Mnie przecież się nie wstydzisz, prawda? Bo mnie przecież tak naprawdę nie ma. Jestem tylko w twojej wyobraźni, rozumiesz? - Niee – odpowiedział, ale dał się jej wyprowadzić z ławki i zaprowadzić do konfesjonału. Ona usiadła na miejscu księdza. - A teraz spróbuj zrzucić z siebie brzemię twoich występków i grzechów. Mów swoimi słowami. Bóg cię zrozumie. On rozumie wszystkie języki świata. Mów od serca, co czujesz, a na pewno zrozumie. Może to jej spokojny, łagodny ton głosu go przekonał, a może naprawdę poczuł, że ma oto jeszcze jedną szansę, żeby chociaż spróbować się odrodzić. Tak czy siak, z jego ust wypłynął potok słów, coraz bardziej składnych i pewnych. Mówił o wszystkim. O tym, jak podkradał z domu pieniądze, żeby się napić. Jak krzyczał na dzieci z byle okazji. Jak bił żonę w pijackich napadach szału. Jak hulał całymi nocami z kolegami w parku do białego rana…Opowiadał całe swoje pijackie życie, coraz bardziej drobiazgowo i szczegółowo. Aż się zmęczył po trzech godzinach i zamilkł. - Nachyl się, synu. Zadam ci pokutę – usłyszał głos starszego mężczyzny. Nieco zaskoczony posłuchał głosu. Ksiądz zadał mu pokutę i dał rozgrzeszenie. - A teraz wracaj do świata żywych i żyj synu, bo odnalazłeś w sobie dobro, które jest w każdym człowieku – usłyszał na koniec. Podziękował i wstał z klęczek. Wychodząc z konfesjonału, zerknął do środka. Nie było tam dziewczyny. Był ksiądz. Chyba proboszcz, jak go wzrok nie mylił. - Ojcze – przystanął. – Ojcze, czy tu nie było… - Kogo? - … nikogo innego poza nami? – dopowiedział trzeźwy już całkiem pijak, starannie dobierając słów. Nie chciał, żeby ksiądz wziął go za wariata. - Zastałem cię leżącego na ławce. Obudziłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Zaproponowałem ci spowiedź. Zgodziłeś się. Mam nadzieję, że poprawisz się. - Więc byliśmy tylko my dwaj – bardziej stwierdził, niż zapytał pijak. - Tak – potwierdził krótko ksiądz. Pijak pokiwał głową i wolnym krokiem wyszedł na zewnątrz przed kościół. Zbliżało się południe, ponieważ ruch był duży koło „Delikatesów” na świebodzińskim deptaku. - Pijak, pijak, pijak – usłyszał głos znajomego szkraba z teczką na plecach. Pewnie wracał ze szkoły. No tak, dla tego dzieciaka był po prostu pijakiem. Uśmiechnął się do siebie, pokręcił głową i ruszył do domu.
  5. Kocham cię, Joasiu Mówią: „Sport to zdrowie”. Frazes? Może niekoniecznie. Chociaż w Świebodzinie stosunkowo niewiele widać osób uprawiających - z amerykańska rzecz nazywając – jogging. Ja jednak należę do tej mniejszości, która, poza różnymi innymi sportami mniej lub bardziej wymagającymi wysiłku i umiejętności, od lat biega. Lubię biegać. Historia, którą chcę wam opowiedzieć, też jest pośrednio związana z moim bieganiem. Biegając, można zauważyć wiele interesujących rzeczy, wydarzeń, zjawisk. Wystarczy tylko patrzeć dalej niż na czubki swoich adidasów. Przez wiele lat moją stałą trasą był bieg ulicą Świerczewskiego, dalej Żymierskiego, koło figurki w lewo na szpital, następnie koło „Parysa” do ogólniaka, do Parku Chopina, obok kościołów, na ratusz, koło specjalnej szkoły, na deptak przez świebodzińskie błonia i morderczy sprint resztkami sił pod górę w stronę Widoku. Zlany potem, zadyszany z wysiłku wracałem na ulicę Świerczewskiego, skąd zaczynałem. Najbardziej ulubioną porą biegania był ranek. Szósta. Siódma. Czasami ósma rano. Bywało różnie. Zależało to, czy pracowałem u kogoś na etacie, czy prowadziłem własną firmę. Czy był to dzień powszedni, czy święto. Czy padał deszcz, czy śnieg. Czy wreszcie mi się chciało biegać. Nie biegałem codziennie i nie byłem niewolnikiem jednej godziny. Ale biegałem. Trzymałem formę i kondycję. Jak dziś. Może dzięki temu mojemu bieganiu nie mam brzuszka, jak wielu moich rówieśników po trzydziestce. I pewnie dlatego nie łapie mnie byle grypa. Ale dość o mnie i o moim bieganiu. Wróćmy do historii, o której wspomniałem. Parę lat temu, dobrych parę lat, kiedy już w Świebodzinie był kapitalizm i bankrutowały świebodzińskie firmy, inne dokonywały sporej redukcji zatrudnienia, ja zwolniłem się na własną prośbę, przechodząc do pracy do redakcji lokalnej gazety. Rankami jednak biegałem nadal. To było wiosną. Z mojego porannego joggingu szczególnie w pamięci utkwiło mi czterech mężczyzn, których spotykałem niemal za każdym razem, jak wbiegałem do Parku Chopina. Siedzieli na jednej z parkowych ławeczek i dzień w dzień, ile razy ich widziałem, popijali wino. Trzech znałem z widzenia, czwartego osobiście. Ten czwarty był kiedyś dobrym piłkarzem. Grał przez kilka lat w pierwszym składzie Pogoni Świebodzin. Został zwolniony z pracy jak tysiące innych, kiedy weszliśmy na drogę kapitalizmu. I jak wielu mężczyzn po czterdziestce miał problem ze znalezieniem pracy. Miał żonę i dwoje dzieci. Z jego synem znałem się osobiście. Córeczka była dużo młodsza od brata. Chłop stoczył się na samo dno. Przepijał zasiłek dla bezrobotnych. Zabierał z domu pieniądze. Wynosił różne rzeczy, sprzedając je byle mieć na wino marki „wino”. Dziwne uczucie smutku ściskało mnie, kiedy widziałem go z tamtymi trzema, którzy na pewno, jak on, stracili pracę i rozpili się… *************************************************************************************** Mężczyzna zatoczył się na drzewo w parku. I roześmiał się głośno. Parę metrów od niego przebiegło kilku kilkuletnich szkrabów. - Pijak, pijak, pijak – krzyczeli w jego stronę. Zamachnął się nogą w ich stronę, jakby chciał nią w nich rzucić albo przynajmniej dać soczystego kopniaka całej grupie. - Won, bo jak dorwę to…- brakło mu słów, umysł był zbyt zamroczony alkoholem, więc tylko machnął ręką. Podciągnął do góry spodnie i zataczając się jak pijak, pijak ruszył w drogę powrotną do domu. Do żony, która będzie kręciła z politowaniem głową i zrzędziła, że znowu nabombał się z kolesiami. Do syna, który schodził mu z drogi i albo wychodził na jego widok z domu, albo zamykał drzwi do swojego pokoju. I do córuni, która wystraszona chowała się zwykle za maminą spódnicą. Nadmiar wypitego alkoholu podszedł mu do gardła. Zaczął kaszleć. W pewnej chwili włożył palce do ust i zwymiotował, obryzgując swoje schodzone buty. Otarł usta rękawem. Groźnym, pijackim spojrzeniem omiótł okolicę. Jego mózg rejestrował pojedyncze fakty. Był majowy ranek. Bo było dosyć chłodno. Słońce jeszcze było nisko. Jakaś starsza babinka patrzyła na niego z pogardą z chodnika koło sądu, trzymając na smyczy jamnika. On stał w trawie koło drzewa kasztanowca pod kościołem. Szybko zbliżał się do niego młody mężczyzna w dresie. Biegł, jakby się diabelnie gdzieś spieszył. - Psze pana… – pijak wyciągnął do dresiarza rękę, jakby chciał go zatrzymać – psze pana… Mężczyzna przystanął. - Proszę? – zapytał dwudziestokilkuletni mężczyzna, przystając metr od człowieka pod drzewem. - Która godzina? – wykrztusił pijak, plując pod swoje nogi gęstą śliną. - Pięć po ósmej, proszę pana - odpowiedział człowiek w dresie. Kropelki poru perliły mu się na czole. Ciężko oddychał z wysiłku. - Dziękuję – wykrztusił pijak. On też ciężko oddychał, ale z przepicia alkoholowego. - Proszę bardzo – odpowiedział grzecznie zaczepiony przez pijaka człowiek i pobiegł w swoją drogę. - Ale mu się spieszy – mruknął do siebie pijak. Jemu nigdzie się nie spieszyło. Kumple z ławki też się już rozeszli. Tego ranka dużo wypili. Najpierw po całych dwóch jabolach na łeb. A potem jeszcze krysztalik na koniec. Ten płyn do mycia szyb musiał mu zaszkodzić. Tylko tak pomyślał i ponownie zwymiotował. Słabo mu się zrobiło, kolana zwiotczały. Osunął się na ziemię. Na czworakach posuwał się w stronę kościoła. Gdzieś za nim dobiegało szczekanie psa. On też pełzał w trawie jak pies, chociaż nie za potrzebą a z konieczności, bo nie mógł iść o własnych siłach. Po kilku metrach dźwignął się na chwiejnych nogach. W jego oczach były gniew i rozpacz. Był zły. Nie miał siły iść dalej. Źle się czuł. Ale spać w parku na trawniku? Co by ludzie powiedzieli? Wstyd! - Pijak…pijak…- przemknął obok niego z okrzykiem może dziesięcioletni szkrab biegnąc z teczką na plecach do szkoły. Spóźnił się, pomyślał z satysfakcją pijak. Może dostanie uwagę do dzienniczka za spóźnienie. Powinni mu też wpisać, żeby nie wyzywał porządnych ludzi od pijaków. Bo on nie był pijakiem. Że czasami wypił z kolegami?... Pijacy to ci, co siedzą w barach i restauracjach. Mają kupę szmalu i wszystko przepijają. I mają pracę. To są pijacy! A nie on. Bez pracy i pieniędzy. Ale mu się chciało spać. Co robić. Co robić? Co robić! Kościół… Jego zamglony wzrok napotkał budynek świątyni. Tak, tam odpocznie. Ułoży się na ławeczce, z dala od wścibskich oczu. Zdrzemnie się. I trochę nabrawszy sił, ruszy do domu. No, to był genialny pomysł. O ile drzwi do kościoła nie były zamknięte. A jak były? Na to pytanie jego skatowany siarką i alkoholem umysł nie był w stanie odpowiedzieć. Potoczył się stronę kościoła. Drzwi były otwarte. Wszedł do środka. Może na górę pójść, pomyślał. Ale siły już go całkiem opadły, więc zrezygnował z tej myśli. Zwalił się na ławkę i zasnął momentalnie, jak zabity. ***************************************************************************************
  6. ...dokończenie opowiadania: Kocham Cię, Joanno *************************************************************************************** Tak. I to już koniec opowieści. No tak - wszystko dobre, co się dobrze kończy. Gwoli dopowiedzenia: Żona uwierzyła mężowi-pijakowi, że nawiedził go duch zmarłej przed laty Joanny, dziewczyny, którą też znała. W której niemal wszyscy chłopcy się podkochiwali. Uwierzyła też w całą tę spowiedź po pijaństwie w parku. Na początku jednak nie chciała wierzyć, że mąż-pijak naprawdę chce przestać pić. Ale jego zmiana była nagła i nie pozostawiała wątpliwości. Przestał spotykać się z kolegami. Chodził po mieście i rozwieszał całymi dniami ogłoszenia, że pomaluje lub wytapetuje w atrakcyjnych cenach każde mieszkanie. O dziwo, ludzie zaczęli dzwonić i mąż zaczął znowu przynosić do domu pieniądze. Kupował jej kwiaty, tak jak kiedyś, bez żadnego powodu. Czasami czuć jeszcze było od niego alkohol, jak wracał po pracy zmęczony do domu, ale to było po kieliszku dobrego wina, likieru, wódki, normalnie, polskim zwyczajem, po skończonej robocie – kieliszek lub dwa u państwa, u których kończył robotę. Żona pomogła mu odzyskać miłość dzieci. Każda matka kocha swoje dziecko bardziej niż własne życie. I każda mama wie, co, z którym dzieckiem się dzieje, bez względu na to ile, które miałoby lat i ile by ich nie miała. Rozmawiali o swoich dzieciach, ich problemach i kłopotach podczas każdej wolnej chwili w domu. Córeczka potrzebowała kogoś, do kogo mogłaby się czasem potulić. Z kim mogłaby się pobawić na huśtawkach. Wyjść do miasta na lody. Kto pomógłby jej w odrabianiu lekcji. Jedna mama to za mało. Tatuś… nagle odzyskany tatuś stał się jej największym przyjacielem. A kiedy kupił jej chomika w klatce, zawsze już witała go w domu, rzucając mu się na szyję ze szczęścia, że jest. Taki mądry, pachnący i kochany. Syn oddalił się bardzo od ojca. Znosił przez wiele lat swojej młodości katusze z jego powodu. W końcu jego ojciec był pijakiem. Świebodzińskim pijakiem. Nie wiedział, że jego ojciec przeżywał dwadzieścia parę lat temu podobną miłosną historię jak on. To jego matka zdradziła swojemu mężowi sekret o skrytej miłości ich syna do Joasi. Ojciec wiedział, że jeśli pomoże synowi w tej jednej, jedynej sprawie dotyczącej Joasi, to reszta sama się ułoży. Joasia była córką jego dawnej, szkolnej koleżanki. Zadzwonił do niej. Raz, drugi. Za trzecim razem umówił się z nią na spotkanie. Potem obie rodziny spotkały się w restauracji ‘Nowej” koło ratusza. I jedni, i drudzy wiedzieli, że młodzi lgną do siebie, ale nie mieli śmiałości wyznać sobie tego. Więc rodzice postanowili im w tym pomóc. Chłopiec nic nie wiedział. Joasia była odważniejsza, więc to na nią przypuszczono atak. Najpierw jej rodzicie zaczepiali ją niby niechcący o jej rówieśnika z Osiedla Łużyckiego. Potem zadzwonił jego ojciec, z którym rozmawiała całe dwie godziny przez telefon. Człowiek ten opowiedział jej wtedy, jak to kiedyś kochał się w dziewczynie bardzo do niej podobnej, ale nigdy jej o tym nie powiedział i… jeśli ona czuje, że coś ją łączy z jego synem to koniecznie musi dać im szansę, zrobić pierwszy krok ponieważ on jest zbyt nieśmiały, zbyt zamknięty w sobie, przez niego jego ojca, od kiedy się rozpił. Ale to był już koniec. Już nie pił. Poszedł do pracy. Na razie na własną rękę. Ale może otworzy firmę remontową, jak go będzie stać, żeby ZUS płacić…Dziewczyna zgodziła się w końcu przyjść na mecz jako kibic na Łużyckie i… … i resztę już znacie. A co było potem? Koledzy pijaka już nie żyją. Dlaczego? Każdy w Świebodzinie wam odpowie jasno i zdecydowanie: „Zapili się na śmierć. Jeden po drugim popadali jak muchy. Wszyscy trzej”. A ten czwarty? Nasz bohater? Otworzył w końcu firmę. Dziś pracuje na kierowniczym stanowisku w dużej międzynarodowej korporacji przy budowie autostrad. Wyprowadził się z żoną i córką ze Świebodzina do Poznania, gdzie firma wynajęła mu duży dom. A nasi dziewiętnastolatkowie? Przybyło im lat. Po studiach pobrali się. Mają dziecko. Mieszkają w Zielonej Górze, gdzie czasem ich spotykam. To od nich znam całą historię. Niby taka zwykła, a taka ciekawa, prawda? Nasi młodzi bohaterowie są szczęśliwi i często przyjeżdżają do Świebodzina, gdzie nadal mieszkają rodzice Joanny. *************************************************************************************** 24.12.2004 NET Dla: TOPIK PN. \"TERMIN W GRUDNIU\"
  7. i jeszcze dalszy ciąg - opowiadanie Kocham Cię, Joasiu *************************************************************************************** Dziewiętnastolatek spojrzał podejrzliwie na swojego ojca-pijaka. Za kilka minut był umówiony na zbiórkę z kumplami. Na boisku szkolnym mieli rozegrać mecz piłkarski z jedną z lepszych „dzikich drużyn podwórkowych” z Osiedla Widok. Ich piątka zaliczała się do średniaków na Osiedlu Łużyckim. Ten dziwny od miesiąca gość, czyli jego ojciec, zapytał się, czy może mu kibicować. Stał przed nim w dresie, w trampkach, ogolony i wykąpany, pachnący całkiem dobrą wodą kolońską i czekał cierpliwie na jego reakcję. A on, trzymając futbolówkę pod pachą, stał w drzwiach do swojego pokoju i nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Kończył się maj. Miesiąc jakiś dziwny. Nie, nie przez maturę, którą udało mu się zaliczyć bez najmniejszego problemu. Przez niego – jego ojca. Najpierw któregoś popołudnia wrócił trzeźwiutki, jakby w ogóle nie pił, a na pewno pił, bo nie było go całą noc i cały ranek. Gdzieś musiał przespać się i wytrzeźwieć. Jak wrócił to całymi dniami przesiadywał z matką w kuchni, rozmawiając z nią godzinami. Kilka razy udało mu się nawet podsłuchać, jak mówił o jakiejś Joannie, spowiedzi…nie wiele z tego łapał, a mama też mu nic nie wytłumaczyła, kiedy ją zaczepiał. No, bo coś się działo z jego starym. Albo zwariował, albo… nie, pić taki pijak przecież nie mógł przestać tak nagle. To zdarzało się tylko w filmach. Tym bardziej, że zniknął jeszcze kilka razy w czasie tego dziwnego miesiąca chociaż, jak wracał, nie był już tak pijany jak bywało kiedyś. Ośmioletnia siostrzyczka już się go nie bała. Zaczęła z ojcem, a czasem i z mamą, razem zaczęli wychodzić na lody, na plac zabaw, a nawet po prostu tylko na spacer. Ale najbardziej ojciec zadziwił go, jak w niedziele, zaczął z nimi chodzić na msze do kościoła. Mama, wiecznie zatroskana i smutna, nie płakała już po nocach, a w dzień na jej twarzy gościł uśmiech. Nawet obiady jakoś lepiej smakowały. Co tu było grane? - No dobra – otrząsnął się z zamyślenia. – Możesz ze mną iść, jak nie masz co do roboty i popatrzeć. - Dzięki synu – ojciec uśmiechnął się. Wyszli razem w dresach przed blok. Byli tego samego wzrostu i podobnej postury. Tak podobni do siebie i tak oddaleni. Rzadko odzywali się do siebie. Ale i nie kłócili. Mijali się w domu bez słowa jak obcy ludzie…do tego dnia. Na boisku drużyna już czekała. „Gruby” i „Chudy” o rok młodsi, oraz „Cwaniak” i „Laluś” o rok starsi. Chłopcy przywitali się serdecznie. - A ty co, staruszka przyprowadziłeś? Chcesz wystraszyć przeciwników? – „Cwaniak” od razu złośliwie zaatakował dziewiętnastolatka. - Spadaj. Nic ci do tego – odburknął zaczepiony. – Gramy? - Z kim? Z duchami? – zaśmiał się „Laluś”. – Może nie przyjadą i wygramy walkowerem? Próżne to były nadzieje. Po kilku minutach przeciwnicy przyjechali. BMW-ica z piskiem opon zaparkowała na chodniku obok boiska. Na ławkach gromadzili się przypadkowi gapie. - Są dużo starsi. Dokopią nam – zauważył „Chudy”. - Ja stoję na bramie – roześmiał się głośno „Gruby” i dodał z nieukrywaną ironią: - Mnie nie skopią. Rzeczywiście, rywale wyglądali groźnie. Chłopcy z dobrych domów. Wysportowani. O kilka lat starsi. Cały wolny czas, jakim dysponowali, spędzali pewnie na siłowni. Za takimi to jak w piosence panny sznurem – pomyślał ze smutkiem dziewiętnastolatek. Mecz rozpoczął się od zmasowanych ataków chłopców z Widoku. Raz po raz przeprowadzali groźne akcje na zmianę, to lewym to prawym skrzydłem. Drużyna z Łużyckiego z biegiem minut coraz śmielej kontratakowała. Ale wynik do końca dwudziestominutowej połowy był bezbramkowy. W zasadzie dzięki „Grubemu”, który jak na swoje dziewięćdziesiąt kilo wagi, zwijał się na bramce jak nigdy. Trochę dopomogło też szczęście, gdyż dwa strzały rywali trafiły w poprzeczkę bramki. Chłopcy z ulgą zeszli na kilkuminutową przerwę, podczas której zamienili się, zgodnie z przyjętym zwyczajem, bramkami. - Zobacz, jaka lalunia siedzi koło twojego starego – „Cwaniak” szturchnął ramieniem syna pijaka. – Co ci pijacy mają, że tak do nich laski się kleją? Syn pijaka spojrzał groźnie na kolegę. To wystarczyło. Tamten rozłożył ręce i usiadł ostentacyjnie na asfalcie przy słupku bramki, sięgając po wodę mineralną. Dziewiętnastolatek zostawił reklamówkę z napojem i ręcznikiem koło ojca. Musiał więc tam podejść. A dziewczynę zauważył jeszcze w trakcie meczu. Przysiadła obok jego ojca i zaczęli rozmawiać jak starzy, dobrzy znajomi, patrząc na niego. To była Joasia. Dziewczyna w jego wieku z ogólniaka. Szalał za nią przez całą szkołę. Wiele razy tańczyli razem na dyskotekach i prywatkach. Nawet udało mu się raz zatańczyć z nią wolną „Jolkę, Jolkę” Felka Andrzejczaka. Nigdy nie zapomni zapachu jej wspaniałego, delikatnego zapachu. Jej jedwabnych, długich, prostych, blond włosów, które łaskotały jego zmysły. A ten jej głos…jak bardzo chciał jej powiedzieć, że jest w niej zakochany. I zawsze mu brakowało odwagi. Nawet nie zdobył się, żeby zaproponować jej randkę. Ale, czasami w liceum, ich oczy spotykały się na kilka sekund i wtedy ona zawsze się uśmiechała, a jemu zawsze drżały kolana. Była taka piękna i tak niedostępna. Nawet nie wiedział, gdzie wybiera się na studia. Pewnie pojedzie do Poznania albo Wrocławia, jak większość ich rówieśników. Jemu pozostawała tylko Zielona Góra. Blisko domu i finansowo łatwiej będzie podołać. A i tak będzie musiał szukać jakiejś dorywczej pracy, bo pieniędzy, od kiedy ojciec stracił pracę i rozpił się, nie starczało nawet, żeby skromnie przeżyć cały miesiąc. Gdyby nie pomoc dziadków, głodowaliby, a prąd i gaz dawno by już odcięli. A teraz oto jego stary siedział obok Joasi, a ona przecież wielokrotnie musiała go widzieć nawalonego w parku koło ogólniaka! Ale wstyd. - Cześć – powiedział z zakłopotanym uśmiechem do dziewczyny. - Cześć. Właśnie rozmawiam z twoim tatą – uśmiechnęła się słodko Joasia. - No widzę. I co? – odburknął otwierając butelkę z nie gazowaną wodą mineralną. - Joasia opowiadała mi właśnie o swoich planach. Wiesz, że będzie studiowała jak ty w Zielonej? – wtrącił się ojciec, nie spuszczając wzroku z syna. Chłopiec zamarł z wrażenia. Ona będzie studiowała w Zielonej Górze? Jak on? Więc może jeszcze nic nie jest stracone?... - Twój tata opowiadał mi o Joannie, swojej niespełnionej miłości, dziewczynie, którą bardzo kochał, ale nigdy jej tego nie powiedział z powodu strasznej tremy, wiesz? I miała na imię jak ja – szczebiotała podekscytowana dziewczyna. On nie mógł oderwać wzroku od jej ust. - Ale niesamowita historia, nie? Dlaczego mi o tym nie opowiedziałeś? – dziewczyna usunęła się lekko, robiąc mu miejsce koło siebie. Chłopiec usiadł między nią a ojcem. Zakłopotany nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Nigdy nie słyszał opowieści o niespełnionej miłości ojca. Też Joanna? To może ta sama osoba, o której tata rozmawiał z mamą? - Chłopcy szybko zapominają takie historie – usłyszał dziwnie ciepły głos taty, spieszącego mu z pomocą. – Internet, szybkie samochody, czasem piłka. Oni tym dziś żyją. Może zaprosisz swoją dziewczynę do nas na kawę? Mama upiecze pyszne ciasto. Zarobiłem ostatnio parę złotych na malowaniu. Możemy trochę zaszaleć. Może zagramy wszyscy razem w monopol? Syn spojrzał w oczy tacie. Tam nie było drwiny, ani szyderstwa. Jego wzrok był jakiś taki zagadkowy, taki inny. Taki czuły? Koledzy wołali go na boisko. - Ja się zgadzam – klasnęła w ręce Joasia. – Może naciągniesz swojego wspaniałego tatę na bilety to potem poszlibyśmy do kina? Dziewczyna wymawiając ostatnie zdanie złapała go za rękę. I ścisnęła. A on poczuł jak ściska mu się serce ze szczęścia. Czuł jak łzy radości zbierają mu się pod powiekami, więc burknął tylko: - Jasne – i pobiegł, czym prędzej na boisku, odwzajemniając mocno jeszcze uścisk dziewczynie. - Co tak długo? Ile mamy czekać? Pogawędki rodzinne zostaw na inne miejsce! – strofowali go koledzy. Ale on patrzył się to na Joasię, to na swojego tatę, który jak rozpoczął się mecz, podniósł kciuk do góry. Dziewczyna złapała jego tatę pod rękę. Dalej rozmawiali, obserwując mecz. Joasia, co chwilę wybuchała śmiechem. O czym oni rozmawiali? Miał niesamowitego tatę. W ciągu kilku minut dokonał tego, o co on zabiegał całe cztery lata! Był umówiony na randkę z Joasią! W dodatku będzie studiowała w Zielonej Górze! Będzie u nich w domu! Złapała go za rękę! Nie zaprzeczyła, kiedy tata nazwał ją jego dziewczyną!... - Gol! Zagapił się. Zamyślił. I przeciwnicy zdobyli bramkę. W dodatku „Cwaniak” tak niefortunnie próbował przeszkodzić ślizgiem, że zdarł sobie na asfalcie całą łydkę. Krwawiący, kulejąc opuścił boisko. Zrobiło się małe zamieszanie. Nastąpiła nieplanowana przerwa w grze. - No to po meczu – wzdychał „Chudy”. - Taa, we czterech nie damy im rady – wtórował mu „Laluś”. Przy kontuzjowanym zawodniku znalazł się ojciec dziewiętnastolatka. Oblał wodą ranę i obwiązał elastycznym bandażem, który chłopcy podali mu z torby „Lalusia”. Oczy ojca i syna skrzyżowały się. - Zapytaj się tamtych, czy mogę zastąpić twojego kolegę? – powiedział spokojnie ojciec, prostując się i ściągając bluzę od dresu. Było coś w jego głosie mocnego, ojcowskiego, zdecydowanego, pewnego i twardego. Do końca meczu pozostał kwadrans. Syn bez słowa sprzeciwu posłuchał ojca. Do nikogo nic nie mówiąc poszedł do przeciwników z Widoku. Tamci roześmiali się tylko. Też znali jego tatę - pijaka. Przynajmniej z widzenia jak niemal każdy w Świebodzinie. Zgodzili się. Wkrótce mecz wznowiono. Co to było za piętnaście minut… Chłopcy z Widoku pogubili się totalnie. Ich akcje przerywał swoimi wejściami czterdziestolatek, szybko długimi podaniami, uruchamiając co rusz któregoś ze swoich chłopców z Łużyckiego. Sytuacje pod bramką gości mnożyły się jedna po drugiej. Ukoronowaniem tej gry była ostatnia minuta meczu. Znowu pan w średnim wieku wyłuskał piłkę spod nóg szykującego się do strzału na bramkę „Grubego” z kilku metrów napastnika z Widoku, dryblingiem przeszedł dwóch kolejnych zawodników, ściągnął na siebie trzeciego i wyłożył piłkę „Lalusiowi”. Ten wyciągnął z pola karnego bramkarza, podbił piłkę i wysokim lobem posłał ją wprost na główkę „Chudego”, który momentalnie uderzył w nią głową w stronę bramki. Piłka skozłowała przed bramką, trafiła w zewnętrzną część poprzeczki i wyszła w pole. Ale tu dobiegł do niej dziewiętnastolatek i z całej siły, z odległości metra od pustej bramki posłał ją w jej światło. Było 1:1. Cała drużyna się cieszyła, jak dzieci, z uratowanego remisu w ostatnich sekundach meczu. Po krótkim pożegnaniu, drużyny umówiły się na rewanż za tydzień na Osiedlu Widok. - Świetny mecz…tato – syn wyciągnął rękę do ojca. - Gry w piłkę nie zapomina się jak jazdy na rowerze – odpowiedział ojciec mocno ściskając rękę syna. Podeszli razem do Joasi. Wytarli się jednym ręcznikiem. Najpierw ojciec. Następnie syn. - Świetnie graliście – powiedziała Joasia. - Jaki ojciec, taki syn – odpowiedział chłopiec. - Nie. Syn jest lepszy – roześmiał się ojciec. – Pod wieloma względami lepszy, prawda Joasiu? Dziewczyna uśmiechnęła się na puszczone oko taty jej chłopaka, do którego się przytuliła delikatnie, nie zwracając uwagi na to, że jest spocony. - Obaj jesteście nieludzcy – odpowiedziała cicho. - Pewnie chcecie porozmawiać. Ja już pójdę do domu. Spotkamy się później, synku. Tylko wróć na noc – zażartował na koniec, zostawiając ręcznik i resztkę mineralnej wody, za to niosąc pod pachą piłkę. - Niedziela Joasiu! Po kościele! O trzynastej jesteś u nas! – odkrzyknął na koniec mężczyzna, nie odwracając się już do nich. - Jasne. Do zobaczenia! – odkrzyknęła Joasia. - Na ra, tato! – krzyknął jej chłopiec. Koledzy z drużyny dziewiętnastolatka bez słowa, ale z pełnym szacunkiem odprowadzali mężczyznę wzrokiem. Ten to potrafił grac w piłkę mimo swoich lat. Niebieskie oczy dziewiętnastolatków spotkały się na długą chwilę. On objął ją w tali, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. - Kocham Cię, Joasiu. Kocham Cię od chwili, kiedy Cię pierwszy raz zobaczyłem… - Nie mów już nic…Nie teraz… Usta zakochanej pary złączyły się w ich pierwszym nieśmiałym pocałunku. - Ja też Cię kocham, przystojniaku – szepnęła, kiedy oderwali się od siebie. Długo potem rozmawiali ze sobą, całując się, co jakiś czas, i trzymając mocno za ręce, nim chłopiec odprowadził w końcu późnym wieczorem dziewczynę do jej domu. ***************************************************************************************
  8. ciąg dalszy opowiadania - Kocham Cię, Joasiu ************************************************************************************** Mężczyzna zatoczył się na drzewo w parku. I roześmiał się głośno. Parę metrów od niego przebiegło kilku kilkuletnich szkrabów. - Pijak, pijak, pijak – krzyczeli w jego stronę. Zamachnął się nogą w ich stronę, jakby chciał nią w nich rzucić albo przynajmniej dać soczystego kopniaka całej grupie. - Won, bo jak dorwę to…- brakło mu słów, umysł był zbyt zamroczony alkoholem, więc tylko machnął ręką. Podciągnął do góry spodnie i zataczając się jak pijak, pijak ruszył w drogę powrotną do domu. Do żony, która będzie kręciła z politowaniem głową i zrzędziła, że znowu nabombał się z kolesiami. Do syna, który schodził mu z drogi i albo wychodził na jego widok z domu, albo zamykał drzwi do swojego pokoju. I do córuni, która wystraszona chowała się zwykle za maminą spódnicą. Nadmiar wypitego alkoholu podszedł mu do gardła. Zaczął kaszleć. W pewnej chwili włożył palce do ust i zwymiotował, obryzgując swoje schodzone buty. Otarł usta rękawem. Groźnym, pijackim spojrzeniem omiótł okolicę. Jego mózg rejestrował pojedyncze fakty. Był majowy ranek. Bo było dosyć chłodno. Słońce jeszcze było nisko. Jakaś starsza babinka patrzyła na niego z pogardą z chodnika koło sądu, trzymając na smyczy jamnika. On stał w trawie koło drzewa kasztanowca pod kościołem. Szybko zbliżał się do niego młody mężczyzna w dresie. Biegł, jakby się diabelnie gdzieś spieszył. - Psze pana… – pijak wyciągnął do dresiarza rękę, jakby chciał go zatrzymać – psze pana… Mężczyzna przystanął. - Proszę? – zapytał dwudziestokilkuletni mężczyzna, przystając metr od człowieka pod drzewem. - Która godzina? – wykrztusił pijak, plując pod swoje nogi gęstą śliną. - Pięć po ósmej, proszę pana - odpowiedział człowiek w dresie. Kropelki poru perliły mu się na czole. Ciężko oddychał z wysiłku. - Dziękuję – wykrztusił pijak. On też ciężko oddychał, ale z przepicia alkoholowego. - Proszę bardzo – odpowiedział grzecznie zaczepiony przez pijaka człowiek i pobiegł w swoją drogę. - Ale mu się spieszy – mruknął do siebie pijak. Jemu nigdzie się nie spieszyło. Kumple z ławki też się już rozeszli. Tego ranka dużo wypili. Najpierw po całych dwóch jabolach na łeb. A potem jeszcze krysztalik na koniec. Ten płyn do mycia szyb musiał mu zaszkodzić. Tylko tak pomyślał i ponownie zwymiotował. Słabo mu się zrobiło, kolana zwiotczały. Osunął się na ziemię. Na czworakach posuwał się w stronę kościoła. Gdzieś za nim dobiegało szczekanie psa. On też pełzał w trawie jak pies, chociaż nie za potrzebą a z konieczności, bo nie mógł iść o własnych siłach. Po kilku metrach dźwignął się na chwiejnych nogach. W jego oczach były gniew i rozpacz. Był zły. Nie miał siły iść dalej. Źle się czuł. Ale spać w parku na trawniku? Co by ludzie powiedzieli? Wstyd! - Pijak…pijak…- przemknął obok niego z okrzykiem może dziesięcioletni szkrab biegnąc z teczką na plecach do szkoły. Spóźnił się, pomyślał z satysfakcją pijak. Może dostanie uwagę do dzienniczka za spóźnienie. Powinni mu też wpisać, żeby nie wyzywał porządnych ludzi od pijaków. Bo on nie był pijakiem. Że czasami wypił z kolegami?... Pijacy to ci, co siedzą w barach i restauracjach. Mają kupę szmalu i wszystko przepijają. I mają pracę. To są pijacy! A nie on. Bez pracy i pieniędzy. Ale mu się chciało spać. Co robić. Co robić? Co robić! Kościół… Jego zamglony wzrok napotkał budynek świątyni. Tak, tam odpocznie. Ułoży się na ławeczce, z dala od wścibskich oczu. Zdrzemnie się. I trochę nabrawszy sił, ruszy do domu. No, to był genialny pomysł. O ile drzwi do kościoła nie były zamknięte. A jak były? Na to pytanie jego skatowany siarką i alkoholem umysł nie był w stanie odpowiedzieć. Potoczył się stronę kościoła. Drzwi były otwarte. Wszedł do środka. Może na górę pójść, pomyślał. Ale siły już go całkiem opadły, więc zrezygnował z tej myśli. Zwalił się na ławkę i zasnął momentalnie, jak zabity. ***************************************************************************************
  9. Drogie Panie! Dziś Wigilia, dzień radosny w każdej rodzinie, w całym chrześcijańskim świeicie. Z tej okazji pozwoliłem sobie (Nikii jeszcze o tym nie wie:)) na ten świąteczny wpis na Waszym Topiku. Z okazji Świąt Bożego Narodzenia 2004 Roku życzę Wam, Drogie Panie aby ta sympatyczna nić przyjaźni kobiecej, która zawiązuje się między Wami, przetrwała czas i sprawiła, że życie będzie radośniejsze i spokojniejsze, chwile zwątpienia i załamania, będą się rozwiewały jak mgła w pogodny dzień, gdyż są w sieci przyjaciółki serdeczne, które w potrzebie pocieszą doradzą pomogą i nie zawiodą:) Specjalnie dla Was - prezent ode mnie pod choinkę romantyczne opowiadanie o miłości, której owocem bywa zwykle takie właśnie maleństwo jakie każde z Was ma lub będzie miała:) *************************************************************************************** OPOWIADANIE Kocham cię, Joasiu Mówią: „Sport to zdrowie”. Frazes? Może niekoniecznie. Chociaż w Świebodzinie stosunkowo niewiele widać osób uprawiających - z amerykańska rzecz nazywając – jogging. Ja jednak należę do tej mniejszości, która, poza różnymi innymi sportami mniej lub bardziej wymagającymi wysiłku i umiejętności, od lat biega. Lubię biegać. Historia, którą chcę wam opowiedzieć, też jest pośrednio związana z moim bieganiem. Biegając, można zauważyć wiele interesujących rzeczy, wydarzeń, zjawisk. Wystarczy tylko patrzeć dalej niż na czubki swoich adidasów. Przez wiele lat moją stałą trasą był bieg ulicą Świerczewskiego, dalej Żymierskiego, koło figurki w lewo na szpital, następnie koło „Parysa” do ogólniaka, do Parku Chopina, obok kościołów, na ratusz, koło specjalnej szkoły, na deptak przez świebodzińskie błonia i morderczy sprint resztkami sił pod górę w stronę Widoku. Zlany potem, zadyszany z wysiłku wracałem na ulicę Świerczewskiego, skąd zaczynałem. Najbardziej ulubioną porą biegania był ranek. Szósta. Siódma. Czasami ósma rano. Bywało różnie. Zależało to, czy pracowałem u kogoś na etacie, czy prowadziłem własną firmę. Czy był to dzień powszedni, czy święto. Czy padał deszcz, czy śnieg. Czy wreszcie mi się chciało biegać. Nie biegałem codziennie i nie byłem niewolnikiem jednej godziny. Ale biegałem. Trzymałem formę i kondycję. Jak dziś. Może dzięki temu mojemu bieganiu nie mam brzuszka, jak wielu moich rówieśników po trzydziestce. I pewnie dlatego nie łapie mnie byle grypa. Ale dość o mnie i o moim bieganiu. Wróćmy do historii, o której wspomniałem. Parę lat temu, dobrych parę lat, kiedy już w Świebodzinie był kapitalizm i bankrutowały świebodzińskie firmy, inne dokonywały sporej redukcji zatrudnienia, ja zwolniłem się na własną prośbę, przechodząc do pracy do redakcji lokalnej gazety. Rankami jednak biegałem nadal. To było wiosną. Z mojego porannego joggingu szczególnie w pamięci utkwiło mi czterech mężczyzn, których spotykałem niemal za każdym razem, jak wbiegałem do Parku Chopina. Siedzieli na jednej z parkowych ławeczek i dzień w dzień, ile razy ich widziałem, popijali wino. Trzech znałem z widzenia, czwartego osobiście. Ten czwarty był kiedyś dobrym piłkarzem. Grał przez kilka lat w pierwszym składzie Pogoni Świebodzin. Został zwolniony z pracy jak tysiące innych, kiedy weszliśmy na drogę kapitalizmu. I jak wielu mężczyzn po czterdziestce miał problem ze znalezieniem pracy. Miał żonę i dwoje dzieci. Z jego synem znałem się osobiście. Córeczka była dużo młodsza od brata. Chłop stoczył się na samo dno. Przepijał zasiłek dla bezrobotnych. Zabierał z domu pieniądze. Wynosił różne rzeczy, sprzedając je byle mieć na wino marki „wino”. Dziwne uczucie smutku ściskało mnie, kiedy widziałem go z tamtymi trzema, którzy na pewno, jak on, stracili pracę i rozpili się… ***************************************************************************************
  10. Byłem nieśmiały, bardzo nieśmiały:),kiedyś Dla wszystkich nieśmiałych Zdrowych i Wesołych Świąt Bożego Narodzenia życzę z całego .
  11. Zdrowych i Pogodnych Świąt Bożego Narodzenia dla fanów tego, pięknego topiku życzę
  12. Jeśli można zacnemu towarzystwu złożyć Zdrowych i Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, chociażem marny ze mnie pomiot szatański, a i do anioła w niebiosech mi daleko, to i tak rad będę,zważywszy, że fanem Waszeci i Waszetek jestem:), a pomysł topiku i jego żywot godny inszejszym pomiotom ludzkim polecenia jest!
  13. Alan_Pol

    Optymiści-tutaj

    Zdrowych Wesołych i Optymistycznych Świąt Bożego Narodzenia dla wspaniałych, pełnych optymizmu Ludzi z tego topiku:)
  14. Powinno pomóc. Mam taką nadzieję przynajmniej. Daj znać jak pomoże,ok? :)
×