Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

JODLA

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez JODLA

  1. JODLA

    BIESIADA

    Któregoś dnia natknęłam się na książkę Ferdynanda Ossendowskiego "Lenin". Kiedyś stała na półce w moim rodzinnym domu (półce trochę schowanej, bo to była końcówka lat pięćdziesiątych), ale nagle zniknęła. Ktoś pożyczył, nie oddał, a tato nie naciskał, więc "Lenin" zmienił właściciela. Nie zdążyłam jej przeczytać, a chciałam, zwłaszcza po latach, gdy okazało się, że autor był spokrewniony z moim mężem. Przez wiele lat książka nie dawała mi spokoju, ale wydawało mi się, że jest nie do zdobycia. I teraz nagle znalazłam ją na allegro. Nie było wyjścia, należało "Lenina" kupić. Sprzedający nosił dosyć rzadkie, a bliskie mi w latach młodości nazwisko. Zapytałam więc wprost, czy jest wnukiem, a może synem Leszka... Potwierdził. To był jego dziadek. Znajomy z allegro napisał mi, że babcia zmarła rok temu i dziadek nie może się do tej pory pozbierać. Poprosiłam, żeby mi pomógł w nawiązaniu kontaktu. "Spróbuję, ale nie ręczę za wynik" – odpisał. Po kilku dniach otrzymałam pocztą elektroniczną miły, choć niezwykle zdawkowy list. Leszek, bo tak miał na imię mężczyzna, który przed laty był moją pierwszą miłością, nie zachęcał mnie do odpowiedzi. Przynajmniej taki wysnułam wniosek. Mimo to nie dałam za wygraną. – Ja również straciłam męża. Ale to było wiele lat temu – odpisałam. – Przykro mi – odpowiedział, ale już odrobinę serdeczniej. I nawet zapytał, co się ze mną działo przez te wszystkie lata, które minęły od naszego rozstania. Zaczęliśmy pisywać do siebie regularne e-maile. Pewnego dnia, chyba miesiąc po pierwszym liście, Leszek zaproponował spotkanie. Był równie nieśmiały jak wówczas, gdy umawiał się ze mną na pierwszą randkę. Byłam wtedy uczennicą drugiej klasy liceum żeńskiego i nie wolno mi było spotykać się z chłopcami na ulicy. Teraz nie miałam już tego problemu, ale i tak, idąc na tę randkę, czułam się jak pensjonarka. Akurat była wiosna, kwitły bzy, a my spacerowaliśmy jak przed laty i nie bardzo wiedzieliśmy, co powiedzieć. Wreszcie Leszek zapytał: – Dlaczego wtedy, gdy umówiliśmy się koło teatru, nie przyszłaś. – Przecież byłam wtedy na przedstawieniu. To ty nie przyszedłeś – odparłam zdziwiona. cdn
  2. JODLA

    BIESIADA

    Zaczęłam skromnie – od książek. Chciałam kupić to, na czym mi od dawna zależało i sprzedać to, do czego już prawdopodobnie nie wrócę. Nie tylko ja, ale i moja rodzina. Wpłacałam solidnie pieniądze na konta sprzedających, pisałam miłe opinie, cieszyłam się, gdy udało mi się wygrać licytację. I zawsze do listu dołączałam jakieś ciepłe słowo. Nagle znalazłam się w innym świecie. Wszyscy byli dla siebie niezwykle uprzejmi, serdeczni. Często zastanawiałam się na czym to polega, że w dzisiejszym świecie tyle jest brutalności, chamstwa, a czasem po prostu bolesnego braku uwagi, a tu? Wystarczyło unikać osób z negatywnymi komentarzami i trafiało się do świata życzliwości, serdecznego stosunku do drugiego człowieka. Po kilku tygodniach odważyłam się wyjść poza książki i kupiłam stolik. Może nie był wielkiej urody, ale tani i solidny. I jeszcze sprzedający zaofiarował się, że mi go podrzuci do domu. W umówionym terminie dwaj młodzi mężczyźni zadzwonili do furtki. Kiedy otworzyłam, spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. – Pani Krystyna? – bąknął jeden. – A co? Nie mieści się wam w głowie, że babcia szaleje na allegro? – roześmiałam się, widząc ich miny. – No, ma pani rację, trochę nas to zaskoczyło. A to historia. – Tym bardziej – powiedział ten drugi. Tym bardziej nam miło, że trafiliśmy na osobę z poczuciem humoru. – A ładnej córki pani nie ma? – zażartował. – Mam, ale zamężną – podjęłam żart. – Szkoda – westchnął komicznie. Pożegnaliśmy się, a pogawędka z młodymi mężczyznami dodała mi animuszu. Może dlatego, kiedy zaintrygowało mnie nazwisko następnego allegrowicza, z którym zetknęła mnie wspólna transakcja, odważyłam się zapytać o jego rodzinę. Ale po kolei... cdn
  3. JODLA

    BIESIADA

    Miłość z allegro Gdy coś się kończy, coś się zaczyna. Jeśli sobie na to pozwolimy... To był najgorszy dzień mojego życia. Żegnałam się z pracą, którą lubiłam, szłam na emeryturę z przymusu, choć zawsze mi się wydawało, że to przywilej, a nie obowiązek. Potwornie bałam się tych dni, które miały nadejść. Najpierw zaczęłam szczegółowo planować najbliższe tygodnie. W kalendarzu dzień po dniu miałam rozpisane zaległe spotkania, wizyty u lekarza, kino, teatr, a nawet odkrywanie na nowo swego miasta, z którego wyniosłam się na wieś tuż przed pójściem na \"zasłużony odpoczynek\". A przecież są jeszcze wnuki, z którymi też miło można spędzić czas, zaległe książki – pocieszałam się w myślach. Tylko co zrobić z resztą czasu? Przecież codziennie nie będę odwiedzać kina, nie starczyłoby mi na to pieniędzy, nie będę też codziennie zajmować się wnukami, bo od tego przecież są rodzice... A poza tym, tak naprawdę nie wiem, jak się żyje z emerytury. Diabeł okazał się nie taki straszny. Przez parę tygodni, dzięki skrupulatnemu planowaniu udawało mi się uniknąć bezsensownego gapienia się na własne cztery ściany. Dumna z siebie któregoś dnia zadzwoniłam do przyjaciółki. Chciałam się pochwalić, jak dobrze sobie radzę. Ona też od niedawna wiodła nudne życie emerytki. Przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało. – Co robisz? – spytałam, bo od czegoś trzeba przecież zacząć, ale i tak byłam pewna, że usłyszę: \"nic takiego\". – Siedzę na allegro. Mam dziś trochę wolnego, bo zapisałam się na uniwersytet trzeciego wieku i bardzo jestem zajęta – wyrzuciła z prędkością karabinu maszynowego. – Przepraszam, nie rozumiem... – No coś ty taka niedzisiejsza? – zdziwiła się. – Którego słowa nie rozumiesz? Nie mogę tak bezproduktywnie buszować całymi dniami po internecie. Zaczęłam więc kupować różne drobiazgi na allegro. To wciąga. Świetna zabawa. Musisz tylko pamiętać, aby nie traktować tych licytacji jak hazardu. Mierz siły na zamiary. Może to sposób na nudę? Co mi szkodzi spróbować – pomyślałam, kiedy się pożegnałyśmy. Po kilku dniach byłam już pełnoprawną allegrowiczką. cdn
  4. JODLA

    BIESIADA

    WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA______JARZEBINKO i GRABKU____________WITAJCIE Dziekuje za WASZE piekne posty!! U mnie jest bardzo slonecznie! W tej chwili,,,natomiast trudno przewidziec co bedzie wieczorem. Zapowiadaja opady sniegu!! I to duzo!! Ladna mi wiosna!!! A teraz biegne do obowiazkow,,,pozniej wpadne ,,, Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie
  5. JODLA

    BIESIADA

    Barszcz biały wielkanocny - składniki 2 litry wywaru z wędzonki zakwas do smaku (ukiszony z żytniej razowej mąki) sól 1 ząbek czosnku 1 listek laurowy szczypta majeranku 2-3 ziarna ziela angielskiego 2 łyżki świeżo startego chrzanu 15 dag śmietany 25 dag białej kiełbasy 2 jajka Barszcz biały wielkanocny - sposób przygotowania Jajka ugotuj na twardo. Białą kiełbasę pogotuj chwilę we wrzątku. Do wywaru z wędzonki dodaj do smaku zakwas i przyprawy, zagotuj. Zdejmij z ognia i wlej śmietanę rozprowadzoną w kilku łyżkach gorącej zupy. Wymieszaj. Barszcz podawaj z cząstkami jajka i kawałkami kiełbasy.
  6. JODLA

    BIESIADA

    Szynka wielkanocna wiedeńska - składniki 1 szynka wieprzowa peklowana lub surowa (ok. 2.5 kg) 1 pęczek włoszczyzny 1 butelka białego austriackiego wina (może być np. Gruener Veltliner) ziele angielskie liść laurowy czarny pieprz Ciasto: 50 dag mąki żytniej woda (do uzyskania odpowiedniej konsystencji ciasta) sól do smaku Oraz: 20 dag musztardy miodowej 20 dag chrzanu (startego i wymieszanego ze śmietaną i cytryną) Szynka wielkanocna wiedeńska - sposób przygotowania Szynkę gotuj półtorej godziny na wolnym ogniu w wodzie z włoszczyzną i winem. Ostudź, usuń skórę i nadmiar tłuszczu. Tak przygotowaną szynkę obłóż wcześniej wyrobionym ciastem z mąki żytniej, soli i wody i włóż na 60 minut do pieca rozgrzanego do temperatury 140°C. Pieczone w skorupce mięso nie wysycha, jest mięciutkie i delikatne. Szynki wiedeńskiej nie powinno zabraknąć na wielkanocnym stole w żadnym austriackim domu. Podaje się ją na ciepło ze śmietankowym chrzanem i miodową musztardą .
  7. JODLA

    BIESIADA

    cz.II____________cenne RADY KULINARNE,,, Sprawdzanie świeżości jaj Świeże jajko po zanurzeniu w osolonej wodzie natychmiast opada i zostaje na dnie, nieświeże unosi się w wodzie i wynurza. Naleśniki Ciasto na naleśniki należy robić z mleka wymieszanego pół na pół z wodą. Naleśniki są wtedy kruchsze i niełykowate. A gdy do ciasta dodasz mineralną wodę gazowaną będą nadzwyczaj puszyste. Wskazówki dotyczące mięsa Mięso przed pieczeniem należy wyżyłować, bo żyły powodują, że mięso kurczy się, staje się twarde. Delikatne mięso np. piersi z kurczaka łatwiej rozbijemy gdy włożymy je do torebki foliowej. Każdą pieczeń wstawiamy do gorącego piekarnika, nigdy do zimnego. Pieczeń nie będzie wysuszona jeśli na czas pieczenia do piekarnika wstawimy garnuszek z wodą. Gdy do mięsa mielonego dodasz startego ziemniaka kotlety mielone wchłoną mniej tłuszczu. Nawet najtwardsze mięso zmięknie w gotowaniu i nic nie straci na smaku, jeśli po odszumowaniu wleje się do garnka łyżeczkę wódki. Jeśli przed włożeniem do piekarnika przez godzinę wymoczysz mięso wołowe w maślance lub kefirze, pieczeń będzie bardziej chrupiąca. Jarzyny szybko oczyścimy z robaków i ślimaków, jeśli włożymy je do słonej wody na kilka minut. Rosół będzie miał ładny kolor, jeśli do garnka włożymy umytą łuskę od cebuli. Solone śledzie będą delikatniejsze, jeśli do moczenia użyjemy mleka zamiast wody. Szczypta soli wsypana do wody, której gotujemy jajka zapobiega pękaniu skorupek, a jajka dadzą się łatwo obierać. Ryż zachowa śnieżną biel i nie rozgotuje się, jeżeli dodamy do wody kilka kropel soku lub odrobinę kwasku cytrynowego. Białe pieczarki - jeśli umyte i pokrojone pieczarki skropisz sokiem z cytryny, nie będą ciemniały. Zielony koperek najdłużej przechowuje się z korzonkiem, ale młoda zielona pietruszka, gdy jej nie uciąć korzonka, bardzo szybko traci świeżość. Pomidory i ogórki najlepiej smakują gdy są przechowywane w temperaturze pokojowej. Aby truskawki były dłużej świeże najpierw je płuczemy i starannie osuszamy a następnie usuwamy szypułki. Jarzyn nie należy moczyć w wodzie, gdyż tracą wiele cennych składników odżywczych. Przygotowujemy je bezpośrednio przed gotowaniem.
  8. JODLA

    BIESIADA

    Skrzypnęły zewnętrzne drzwi, a ja poderwałam się z miejsca. Jakiś głos podpowiadał mi, że to oni, zanim jeszcze weszli. Tak... Słyszałam głos Marty i kogo? Który jest gdzieś tam? W śniegu? – Ala. Jak dobrze, że jesteś, że nic ci się nie stało – Zbyszek trzymał mnie w ramionach i kołysał, jak dziecko. – Ja... ja strasznie was przepraszam – wyszlochałam z twarzą wtuloną w jego kurtkę. – Co z Jankielem? Odezwał się? Dzwonił? – nie mogłam powstrzymać się od tego pytania. – Nie, ale pewnie po prostu komórka mu padła. Nie martw się – Marta serdecznie poklepała mnie po ramieniu. – Przepraszam, chyba ciebie przede wszystkim – spojrzałam jej prosto w oczy. – I za dzisiaj, za Jankiela, i za to przedtem. To o ciebie najbardziej byłam zazdrosna – wyszeptałam. – Daj spokój – uśmiechnęła się. – Ja wiem, to trudne, wejść blisko w taki układ. A o Jankiela się nie martw. On naprawdę zna te góry. Przyjeżdża tu od piątego roku życia, czy coś takiego... Na Giewont wszedł, jak miał dziesięć lat. – Poczekamy tu na niego – dodał Zbyszek, wciąż obejmując mnie ramieniem. – To schronisko jest bliżej tamtego szlaku. Kiedy się rozdzielaliśmy, Jankiel mówił, że przyjdzie tutaj... A swoją drogą, którędy ty szłaś, do diabła... Opisałam drogę, jak umiałam. Zbyszek i Marta popatrzyli na siebie z niedowierzaniem, potem wbili wzrok w twarz Michała, mojego mimowolnego towarzysza. Przecząco pokręcił głową. – No nie wiem – wzruszył ramionami. – Wygląda, że szła czerwonym szlakiem, ale to chyba niemożliwe... – A może głupim po prostu szczęście sprzyja – dodałam, ponuro wpatrując się w jakiegoś faceta, który w sali kominkowej właśnie rozstawiał keyboard. Jasne, jeszcze tańców mi tu teraz potrzeba – pomyślałam, gdy popłynęły pierwsze takty tango Budki Suflera... I wtedy otworzyły się drzwi. – No co? Gra góralska muzyka, a wy tu z nosami na kwintę? Jazda mi tańczyć – w drzwiach stał Jankiel i choć brodę miał całą oszronioną, oczy mu się śmiały. Marta pisnęła i już wisiała mu na szyi. Ja też. /Alicja/
  9. JODLA

    BIESIADA

    – Dwoje poszło drogą do waszego schroniska i oni już dotarli na miejsce. Ale jeden z pani przyjaciół poszedł tą drugą drogą. On zna te góry, wiedział, że to niebezpieczny szlak i przeraził się, że jeśli pani nim poszła... – urwał. – Kto? – zapytałam bez tchu. – Nie wiem – odparł. – Pani... – przez chwilę szukał w pamięci imienia – Marta chyba, prawda? No więc pani Marta mówi, żeby się nie martwić, bo on ma duże doświadczenie, zna góry i na pewno sobie poradzi. Zresztą... – urwał nagle i przez chwilę wpatrywał się w okno. – ... zresztą, teraz już za późno. Jest ciemno, nic nie widać. Ratownicy tak czy inaczej, muszą poczekać do rana – zamilkł na dobre. O Boże kochany – pomyślałam w panice. – Który z nich? I nagle odkryłam, że o obu martwię się tak samo. Owszem, kocham Zbyszka, ale Jankiel... Jankiel też jest moim przyjacielem. Nagle pożałowałam wszystkich złośliwych docinków na temat ich przyjaźni. To ja, głupia, zamiast cieszyć się, że przyjęli mnie, jak swoją, grałam urażoną księżniczkę. To przecież nie ich wina, że nie spędziłam razem z nimi szkolnych lat, że nie mam takich fajnych wariackich wspomnień. I przecież wcale mnie od siebie nie odsuwali. Przeciwnie. Marta... Ile razy Marta prawiła mi komplementy, że to przy mnie Zbyszek aż błyszczy poczuciem humoru? Że wszystkie jego poprzednie dziewczyny wcale nie pasowały do ich paczki? A ja? Byłam zazdrosna, jak ostatnia idiotka. Bo co? Bo musiałam dzielić się Zbyszkiem? Bo nie mnie poświęcał całą swoją uwagę? Jak ja mu spojrzę w oczy? cdn
  10. JODLA

    BIESIADA

    Zrobiło mi się głupio, bo choć nadal nie wiedziałam, co tu jest grane, już przeczuwałam, że tym razem narozrabiałam za wszystkie czasy. – Ja... Ja naprawdę nie rozumiem, co tu się dzieje – powiedziałam żałośnie. – Chyba... chyba coś zrobiłam, że pan tak na mnie najeżdża. I wszyscy... – Naprawdę pani nie wie? – pokręcił głową ze zdumieniem. – Była pani kiedykolwiek w górach? – Nnnno byłam. Co roku na nartach. – Ale chodziła pani? Ma pani jakieś pojęcie? – Nie bardzo. Ja zawsze tylko jeździłam. Na nartach i na desce. – Usiądźmy gdzieś spokojnie. Obiecałem, że zostanę z panią, póki znajomi nie przyjdą. – Znajomi? – przeraziłam się, bo wcale nie miałam ochoty ich widzieć. Czułam, że coś jest bardzo nie w porządku. Nagle dotarła do mnie druga część jego wypowiedzi. – Jak to, zostanie pan ze mną? Po co? Przecież ja mogę sama... – Nie może pani, a w każdym razie nie powinna. Kiedy siedzieliśmy przy stole, była pani bardzo zdenerwowana. Wolałbym, żeby znowu nie trzeba było pani szukać. – Ale o co chodzi, niechże mi pan wreszcie coś powie – poprosiłam. No i powiedział. Słuchałam w milczeniu i z każdym jego słowem wpadałam w coraz większą panikę. Wytłumaczył mi, że złamałam podstawową górską zasadę – nigdy, pod żadnym pozorem nie odłączać się od grupy, nigdy nie chodzić samotnie. A w każdym razie nie wtedy, kiedy ma się takie doświadczenie jak ja, czyli zerowe. Opowiedział mi, jak Marta, Zbyszek i Jankiel czekali na mnie na tej polance, jak przerazili się, gdy dostali mojego sms-a, że zamierzam sama wracać do schroniska, jak próbowali mnie dogonić, jak potem wydzwaniali do schroniska, żeby sprawdzić, czy wróciłam. I wreszcie to najgorsze – jak znaleźli dwa ślady w miejscu, gdzie ścieżka się rozdwajała i postanowili się rozdzielić. cdn
  11. JODLA

    BIESIADA

    Facet poderwał się, złapał mnie za ramię i wywlókł zza stołu. Nie miałam siły się opierać, choć nadal nie wiedziałam, co się tu dzieje. Trzymał mnie mocno za rękę, więc chcąc nie chcąc szłam za nim aż do recepcji. Dziewczyna za kontuarem z poważną miną wpatrywała się w leżącą przed nią słuchawkę telefonu. – To ja, Michał – rzucił krótko mężczyzna, podnosząc słuchawkę. – Tak, tak. Jest tutaj. Na oko, w nie najlepszej, formie, ale cała i zdrowa... Słuchał przez chwilę ze skupionym wyrazem twarzy, a potem nagle odwrócił się w moją stronę. – Dokumenty jakieś pani ma? – spytał szorstko. – Mmmam – wybąkałam, bo już do reszty straciłam głowę. Albo ja zwariowałam, albo oni wszyscy. – Poproszę – zażądał takim tonem, że nie przyszło mi do głowy protestować. Posłusznie wygrzebałam portfel z zapinanej na suwak kieszeni spodni i wyjęłam dowód i prawo jazdy. – W porządku – mruknął ledwie rzucając okiem na nazwisko. – Dobrze... OK. Przypilnuję – mówił do słuchawki. – A może odwieźć? Nie? Przyjdą tutaj? W porządku – znów zamilkł, słuchał z uwagą i nagle twarz mu się zmieniła. Zaklął paskudnie i odłożył słuchawkę staroświeckiego aparatu na widełki. – No, to teraz sobie porozmawiamy, moja panno – powiedział złowieszczo. – Chyba pan zwariował – zaprotestowałam z oburzeniem. – Nie będę z panem o niczym rozmawiać, a w ogóle niech się pan odczepi, bo wezwę policję – zagroziłam, wiedząc oczywiście, że nic takiego nie zrobię, ale co mi szkodziło postraszyć. – Naprawdę taka jesteś głupia? No nie, tego było już za wiele. Szarpnęłam się, żeby wyrwać rękę z jego uścisku, ale trzymał ją jak w imadle. Rozejrzałam się w poszukiwaniu pomocy. Błagalnie spojrzałam na recepcjonistkę, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i odwróciła głowę. Gapie, którzy zebrali się wokół nas powoli zaczęli się rozchodzić, ale dotarły do mnie jeszcze rzucone wcale nie szeptem słowa: kretynka..., szkoda, że kary na takich nie ma... i inne podobne. Ochłonęłam trochę. – O co chodzi? – spytałam ostro. O to – odparł mężczyzna – że gdybym akurat nie siedział obok i nie zauważył w jakim jest pani stanie, dwudziestu ludzi wyszłoby w noc na poszukiwanie... Ryzykowaliby życie, bo pani zachciało się obrażać na znajomych – powiedział takim nagle śmiertelnie zmęczonym głosem. cdn
  12. JODLA

    BIESIADA

    O nie – znowu złość mną zatrzęsła. Pan hrabia nawet zadzwonić nie raczy, tylko zwala nieprzyjemny obowiązek na przyjaciółkę. Nie odbiorę. Zdecydowanym ruchem wsadziłam telefon z powrotem do kieszeni. Skoro tak, to niech się pomartwią – pomyślałam mściwie i żeby mnie nie kusiło, po kilkunastu krokach w ogóle wyłączyłam aparat. Pół godziny później już wiedziałam, że zabłądziłam. Potrójna sosna, przy której skręciłam w prawo okazała się chyba nie tą właściwą. Na szczęście nie zgubiłam szlaku. Dopiero początek zimy i była odwilż, śniegu mało, więc oznaczenia były widoczne. Gdzieś w każdym razie dojdę – myślałam. I rzeczywiście, doszłam, i to jeszcze zanim na dobre zdążyłam się przestraszyć. Tylko, że to nie było nasze schronisko... No, nic. Zamówiłam żurek, herbatę i postanowiłam tu trochę odpocząć, zanim spytam kogoś, czy daleko stąd do mojego schroniska. Ale te niewesołe rozmyślania nie przyniosły mi ulgi. Pochyliłam głowę, żeby mój mimowolny sąsiad nie widział, że łzy kapią mi do talerza. Kątem ucha wychwyciłam jakiś hałas niedaleko, ale nie zwróciłam na to uwagi. – Proszę pani – mój sąsiad przy stoliku delikatnie potrząsnął mnie za ramię. – Słucham, o co chodzi? – spytałam nieżyczliwie, bo nie miałam ochoty na żadne pogawędki z nieznajomymi. – Dzwonią z tego schroniska bliżej szlaku... Szukają Alicji Nowackiej. To nie pani? – dopytywał się jakoś natarczywie. – Nnn... – zaczęłam i nagle zaschło mi w gardle. Bo skąd, do cholery znał moje nazwisko? – A bo co? – warknęłam. – Niechże się pani uspokoi i odpowiada. To za poważna sprawa, żeby stroić fochy – zdenerwował się mój rozmówca. – To pani, czy nie? – Ja – mruknęłam, nadal nie rozumiejąc, o co mu chodzi. cdn
  13. JODLA

    BIESIADA

    Łzy zakręciły mi się w oczach, bo nagle pomyślałam, że właśnie wszystko ostatecznie popsułam. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. – Alka – Zbyszek chwycił mnie za rękaw kurtki. – Daj spokój, co cię nagle ugryzło? – Puść – szarpnęłam się. – Nie puszczę, nie wygłupiaj się, przecież nie możesz wracać sama. – Puść mnie na chwilę, zaraz wrócę – powiedziałam cokolwiek, zdecydowana nie pozwolić, żeby zobaczył moją twarz. Policzki paliły mnie jak ogień i to wcale nie od mrozu, bo było całkiem ciepło. – Puść – delikatnie wyswobodziłam rękaw z jego uchwytu. – Serio. Poczekajcie tu chwilę, zaraz wrócę, tylko trochę się uspokoję. Przez chwilę chcę być sama – tłumaczyłam ze spuszczoną nisko głową. – Dobrze – westchnął Zbyszek. – Ale wracaj zaraz... – Wrócę, wrócę – i już prawie biegłam, żeby jak najprędzej schować się za wielką skałą na zakręcie ścieżki. Chciałam zatrzymać się tam na chwilę i pomyśleć, ale kiedy przystanęłam, coś nie dawało mi spokoju. Bezmyślnie ruszyłam ścieżką w dół. Kiedy oprzytomniałam, małej polanki na której została tamta trójka nie było już widać.. – I bardzo dobrze – pomyślałam mściwie. – Nic im nie będzie, jak się trochę o mnie pomartwią. W pierwszej chwili zamierzałam postać tu jeszcze trochę, a potem zawrócić, ale nagle poczułam się taka zmęczona i zniechęcona. Z tęsknotą pomyślałam o ciepłym pokoju w schronisku. Chciałam tylko wsunąć się pod kołdrę razem z głową, zamknąć oczy i o niczym nie myśleć. Spojrzałam dookoła. Po raz pierwszy przytomnie od tamtej awantury na polance. Tak, szliśmy tędy. Zaraz za tamtymi krzakami będzie lekki uskok, potem dwa zakręty i potrójna sosna. A stamtąd droga do schroniska już prosta jak strzelił... Nie zastanawiałam się długo. "Wracam do schroniska, nie martwcie się, trafię" – zgrabiałymi palcami wystukałam sms-a, wysłałam go do Zbyszka i dziarsko ruszyłam w dół. Komórka zadzwoniła, jeszcze zanim doszłam do krzaków. Wyciągnęłam telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłam numer Marty. cdn
  14. JODLA

    BIESIADA

    Zamilkli w pół słowa. – Ala, co ty? – Marta odwróciła się i patrzyła na mnie wzrokiem zranionej łani. Jasne, te błękitne oczęta zawsze robiły wrażenie. Chodząca niewinność. Dama i jej rycerze... Teraz miałam się poczuć winna, że psuję im zabawę, mruknąć jakieś usprawiedliwienie i nadal pokornie grać rolę ciekawego słuchacza, wdzięcznego za dopuszczenie mnie do tak wspaniałej paczki przyjaciół. O nie! Nie tym razem. – Co ja? Robię to co wy, wspominam upojne chwile mojej młodości. Mój ojciec uczył fizyki w tym samym liceum, do którego chodziłam. Był straszną piłą i wszyscy go nienawidzili, bo potrafił postawić dziesięć jedynek na jednej lekcji. To jak wam się wydaje? Mogłam liczyć w szkole na wielu przyjaciół? A poza tym była nas w domu czwórka. Jak chciałam mieć lepsze buty, to musiałam sama na nie zarobić. W czerwcu zaczynałam przy truskawkach... – rozpędzałam się coraz bardziej, chociaż sama już zdawałam sobie sprawę, że pewne rzeczy przejaskrawiam. Owszem, nie miałam jakichś nadzwyczajnych szkolnych przyjaźni i pracowałam w wakacje od szesnastego roku życia, ale nie czułam się z tego powodu jakoś szczególnie pokrzywdzona przez los. Więc czemu nagle teraz? Umilkłam widząc rozczarowanie... tak to chyba było to – rozczarowanie – w oczach Zbyszka. No tak. Właśnie przejrzał na oczy. Zaraz dojdzie do wniosku, że się pomylił, że nie jestem taka, jak mu się wydawało. cdn
  15. JODLA

    BIESIADA

    Teraz coraz bardziej czułam, że jestem z boku. Marta i Jankiel zostali parą tuż przed maturą, ale to wcale nie oznaczało, że Zbyszek został sam. Nadal wszystko robili we trójkę. Kiedy spotkałam Zbyszka, już na pierwszej randce poznałam też jego przyjaciół. Podobali mi się, nie powiem, tylko, że czasem chciałam jednak być z nim sama. A zawsze byliśmy w czwórkę. Zbyszek mnie kochał, tak, wiem, ale... No, co ja poradzę, że wszystko było inaczej niż sobie wyobrażałam. Czworo w miłości to za wiele. Nawet jeśli to jest dwa razy po dwa. Nie rozumiałam wszystkich ich dowcipów, powiedzonek. Oni znali się jak łyse konie, porozumiewali się bez słów. A ja? Miałam już tego dosyć. A mimo to, znowu zgodziłam się na ten wspólny wyjazd na narty. Na początku nawet było przyjemnie. Przez dwa dni szaleliśmy na stoku. Nieźle jeżdżę i nareszcie nie czułam się gorsza... Ale potem zrobiło się cieplej, wprawdzie stok naśnieżano, ale to już było nie to. Dzisiaj rano uznaliśmy, że zrobimy sobie dzień przerwy. Zamiast na narty, wybraliśmy się na długi spacer. Pamiętacie, jak byliśmy tu w trzeciej klasie? – zaczęła Marta, a mnie dreszcz przeleciał po plecach. No tak, znowu wspominki... Znowu będą gadać i zaśmiewać się, a ja będę tylko słuchać i robić dobrą minę do złej gry. – Najpierw byliśmy w Krakowie i nocowaliśmy w domu turysty – wyjaśnił mi Zbyszek. – Strasznie lało przez cały dzień, a Kowal, nasz wychowawca, ciągał nas od kościoła do kościoła. W końcu mieliśmy dość i urwaliśmy się – opowiadał. – Zaraz, gdzie myśmy wtedy poszli? – Do Pasażu Bielaka, na herbatę – roześmiała się Marta. – I okazało się, że nie mamy pieniędzy. W końcu Jankiel wygrzebał z kieszenie jakiś banknot, ale był tak mokry że po kolei suszyliśmy go nad szklankami... – wszyscy troje prawie zataczali się ze śmiechu. Szłam za nimi coraz bardziej zła, bo prawdę mówiąc, nie widziałam w tej historii nic takiego znowu śmiesznego. – A ja w trzeciej klasie ferie zimowe zamiast na wycieczce czy zimowisku spędziłam w rozlewni wód gazowanych. Myłam butelki – warknęłam znienacka. cdn
  16. JODLA

    BIESIADA

    No i przepadło... Tego dnia straciłem imię już na zawsze. Po jakimś czasie nawet rodzice zaczęli mówić do mnie Jankiel. A i ja sam prawie zapomniałem, jak mi na imię – śmiał się prawie do łez. – To co? Przed ołtarzem mam powiedzieć, że biorę sobie ciebie Jankiela za męża? – chichotała Marta w ataku nagłego rozbawienia. – No, ja nie wiem, czy to będzie ważny ślub – Jankiel objął ją ramieniem takim gestem, jakby oznajmiał całemu światu, że "ta dziewczyna jest tylko moja". – Ale z drugiej strony, jeśli zamiast "biorę ciebie Jankiela" powiesz "biorę ciebie Adama" mogę zapomnieć, że to chodzi o mnie i nie wiem, czy będę się czuł tak do końca żonaty... Od zawsze, to znaczy, odkąd ich znam, prowadzili takie idiotyczne rozmowy o niczym. Nie tylko Marta i Jankiel, bo gdyby tylko oni, to niech tam... Ale Zbyszek też i całej trójce wydawało się oczywiste, że ja też się w to włączę... Jak pomyślę, jaka byłam głupia, że tak idiotycznie imponowała mi ta ich przyjaźń. Nawet do głowy mi nie przyszło, że to może być jakieś zagrożenie dla mnie. Bo jak to? Przyjaciele od zawsze? Marta śmiała się, że w przedszkolu Jankiel, no wtedy jeszcze Adaś zawsze zabierał jej leżak, a Zbyszek, zjadał jej marchewkę z groszkiem... Na początku byłam zauroczona tymi opowieściami, a teraz... cdn
  17. JODLA

    BIESIADA

    WITAJ BIESIADO KOCHANE MOJE DRZEWKA_____________PIEKNIE!!!! Niech gra góralska muzyka Są sytuacje, gdy wszystko widzimy jaśniej, ostrzej. Gdy nareszcie rozumiemy tajemnice własnej duszy. Tylko dlaczego, cena za tę mądrość zwykle bywa wysoka. Mnie się udało, moja cena nie była zbyt wygórowana... A niech tam! W porządku. Nie zamierzam tego dłużej ukrywać nawet sama przed sobą – tak jestem zazdrosna. Jestem. I co z tego? Każdy by był. Teoria mówi, że dobrego nigdy za wiele, ale nie wszystkie widać przysłowia są mądrością narodów. Moim zdaniem, w każdym normalnym związku, dwoje to akurat, w sam raz. Każda inna liczba, to stanowczo za wiele. Mam tego dosyć, ostatecznie i nieodwołalnie. A gdyby tak zniknąć stąd tak samo zdecydowanie, jak przed chwilą zniknęłam z górskiego szlaku? No, nie tak znowu przed chwilą – pomyślałam przytomnie, zerkając na zegarek. Aż się zdziwiłam, bo wygląda na to, że na włóczędze po górach i użalaniu się nad sobą już tu, w tym schronisku spędziłam ładnych parę godzin. – Można się do pani przysiąść? – spojrzałam w górę. Co za brzydki facet – pomyślałam z nagłym rozbawieniem. No taki z pewnością nie będzie nikogo podrywał. Jakieś lustro chyba w domu ma. – Oczywiście – spojrzałam z sympatią na faceta, który cierpliwie sterczał przy moim stoliku, nadal bohatersko balansując w powietrzu talerzykiem, na którym stała szklanka z herbatą. – No tak... – rozejrzałam się po sali – naprawdę nie ma gdzie usiąść. – Proszę bardzo – dodałam już bardziej uprzejmie, choć nie miałam teraz ochoty na żadne towarzystwo, a już na pewno nie faceta podobnego do małpy. Odsunęłam się w sam kąt ławki i wbiłam wzrok w swój talerzyk, żeby przypadkiem mój towarzysz nie poczuł się w obowiązku zapewnienia mi rozrywki. O czym to... a tak, o znikaniu. Bo czy ja w ogóle mam jakąś szansę? To, co tak bardzo mnie pociągało, stało się teraz przyczyną mojej klęski. Klęski? No tak. Cztery osoby w jednym związku to stanowczo za dużo jak dla mnie. Przyjaźń jest piękną rzeczą, ale... no właśnie. Czy ja kiedykolwiek czułam się z nimi naprawdę dobrze? Marta, Zbyszek i Jankiel... Jankiel naprawdę miał na imię Adam, ale cuda wygrywał na ustnej harmonijce i kiedy jeszcze w podstawówce omawiali \"Pana Tadeusza\" komuś pomyliła się harmonijka z cymbałami i w wypracowaniu napisał, że Jankiel grał na cymbałach prawie tak jak Adam. \"Polonistka śmiała się tak, że prawie spadła z krzesła\" – opowiadał mi Jankiel na samym początku znajomości. – cdn
  18. JODLA

    BIESIADA

    Znikła za drzwiami, a ja wciąż nie mogłem ochłonąć ze zdziwienia. W ciągu kwadransa wyrzuciła z siebie więcej słów niż ze mną przez pięć dni. Entuzjazmem mogłaby obdzielić pułk wojska. Gdzie się podziała tamta nadąsana, obrażona pannica? – Sądziłem, że się nudziła – mruknąłem bardziej do siebie niż do Marysi. – Bynajmniej, kochanie – uśmiechnęła się moja mądra żona. – Do końca życia zapamięta ten wyjazd. Może jeszcze nie tego nie wie, ale zmieniała się, a raczej odnalazła siebie. I nie mówię o strojach i makijażu. Przemyślała kilka spraw. Wspaniale się spisałeś, tatusiu. – Jakoś tak samo wyszło... – spuchłem z dumy. I darowałem sobie wyrażenie na głos obaw, czy płyty, które Anita zabrała do Oli, na pewno do mnie wrócą. /Tomasz/
  19. JODLA

    BIESIADA

    Obraziła się. W czasie obiadu znowu była nadęta. A potem odmówiła uczestnictwa w "durnym bankiecie". Spojrzałem wymownie na stosy toreb i pudełek. Czy naprawdę byłem naiwny, oczekując choć odrobiny wdzięczności? Widać tak. Trudno, nie zamierzałem jej do niczego zmuszać. Może zwyczajnie wstydziła się tam pójść? Ale co ją opętało w samego sylwestra? Godziny upływały, a ona ciągle nie podjęła decyzji, czy zamierza go świętować bawiąc się pilotem od telewizora, czy jednak powędruje ze mną sławnym szlakiem sylwestrowym, który rozpoczyna się na palcu przed ratuszem, a kończy na placu przez Katedrą św. Szczepana. – To tu, w Wiedniu, mieście wykreowanym przez Habsburgów na światową stolicę muzyki, odbywa się najbardziej romantyczny Sylwester świata – przekonywałem. – Z bezpłatnymi wstępami, z otwartymi kawiarniami, muzeami, działającym całą dobę metrem... – Dobra, pójdę! – Anita poderwała się kanapy. – Nawet ciepło się ubiorę, tylko już przestań z tą gadką z przewodnika. Kiedy później opowiadaliśmy Marysi wrażenia z wyprawy, Anita prawie nie dawała mi dojść do słowa. Mówiła chaotycznie, bo też wiele się działo. – Na Starym Mieście ustawiono namioty, w których były tańce i występy. Mama, istne szaleństwo! Obok nostalgicznej dyskoteki, kapela rockowa, a za rogiem koncert smyczkowy. I tańczyłam walca. I jadłam pieczone kasztany. Szampana podawali na każdym kroku. Na telebimach transmitowali jakąś operę... – "Zemstę nietoperza" – wyjaśniłem. – Plac przed Katedrą był pełen ludzi. Pełniuśki! Kiedy o północy dzwon... – Pummerin. – Właśnie! Kiedy obwieścił nadejście północy wszyscy się ściskali i całowali. Nawet ja z tatą. Potem wybraliśmy się na bal myśliwych do pubu. Co prawda, obowiązywały zielone stroje, więc wyglądaliśmy jak z innej bajki, ale i tak bawiłam się szampańsko! W Nowy Rok popłynęliśmy statkiem po Dunaju. Dal wyciszenia. To tyle. Lecę do Oli, żeby jej wszystko opowiedzieć. Pa! cdn
  20. JODLA

    BIESIADA

    Nazajutrz humor wcale jej się nie poprawił, a gdy dowiedziała się o bankiecie, niemal wpadła w histerię. – Wykluczone! Nigdzie z tobą nie pójdę! Wolę umierać z nudów tutaj niż ośmieszać się wśród bandy nadętych biznesmenów. Poza tym nie przewidziałam żadnych bankietów i nie mam w co się ubrać. Nie pójdę chyba w dżinsach. No, jasne! Że też wcześniej na to nie wpadłem. Najlepsze prezenty kupowałem Marysi właśnie tutaj, w Wiedniu. – Zbieraj się, córcia. Zjemy śniadanie, a potem ruszamy na zakupy! – To jakiś podstęp? – nie dowierzała. – Przecież nie cierpisz robić z nami zakupów. – Korzystaj więc z okazji, zanim zmienię zdanie. Raz, dwa... Jeszcze nie widziałem, żeby moja córka tak szybko była gotowa do wyjścia. Nawet wliczając czas na ten okropny makijaż. Odwiedziliśmy kilka sklepów i jeden ogromny dom handlowy. Anita promieniała, buszując wśród półek i wieszaków. Ja siadłem sobie wygodnie w fotelu: piłem kawę, czytałem gazetę i oceniałem kolejne wcielenia mojej córki. Kciukiem uniesionym w górę akceptowałem wybór, skierowanym w dół – odrzucałem. Surowym byłem krytykiem, bo też moja żona przez prawie 20 lat małżeństwa zdołała mnie w tej materii wytresować. Anita przypominała ją z figury i urody, tylko gust miała (w odróżnieniu od matki) fatalny. Uznałem, że skoro płacę, mogę też wymagać. Żadnych burych worków. Zgodziłem się na jedną rzecz w czerni, bo w garderobie młodej damy nie może zabraknąć klasyki gatunku, czyli małej czarnej, idealnej na wiele okazji. Na przykład na bankiet. Kłopot pojawił się przy butach. Anita szpilek nawet nie chciała przymierzyć, twierdząc, że nogi sobie w nich połamie. Ja odmówiłem zakupu kolejnych glanów. Pogodził nas dopiero sprzedawca zamszowymi pantoflami na niewielkim obcasie. Na koniec mrugnął do mnie i pogratulował "pięknej dziewczyny". To akurat Anita doskonale zrozumiała. – Słyszałeś? Wziął cię za amatora małolat! – zachichotała. – Skąd! – zapewniłem z przekornym uśmiechem. – W tym makijażu wyglądasz na całkiem letnią. cdn
  21. JODLA

    BIESIADA

    Spotkanie przebiegło po mojej myśl, wieńcząc paromiesięczne negocjacje. Podpisaliśmy umowę, co jutro mieliśmy uczcić niewielkim bankietem. Próg hotelowego pokoju przestąpiłem więc w doskonałym nastroju. Anita siedziała po ciemku, oglądając telewizję. Zapaliłem światło. – Zgaś! Głowa mnie boli – burknęła. Sądząc po głosie, nie udał jej się wypad na miasto. Wyłączyłem górne światło, zapalając lampkę nocną. Nawet w takim oświetleniu zauważyłem, że płakała. – Co się stało? – zaniepokoiłem się. – Oprócz tego, że od przekąski w samolocie nic nie jadłam, to nic. – Zgubiłaś pieniądze, okradli cię...? – wystraszyłem się. – Nie, po prostu nie umiałam się z nikim dogadać. Moja znajomość angielskiego na tróję i niemieckiego na dwóję to widać za mało dla wiedeńczyków. Proszę, możesz triumfować. Przecież w kółko powtarzasz, że znajomość języków to podstawa w dzisiejszym świecie. Wyszło na twoje! Faktycznie, ale taktownie nie komentowałem, żeby bardziej jej nie pogrążać. Zadzwoniłem do hotelowej restauracji i zamówiłem coś do pokoju. Domyśliłem się, że Anita nie ma już dzisiaj ochoty na wędrówki. Na rozmowy też, jak się okazało. Po dwóch próbach podjęcia luźnej konwersacji, zrezygnowałem. Zjedliśmy kolację w milczeniu. cdn
  22. JODLA

    BIESIADA

    Miłą atmosferę diabli wzięli, gdy przyszło do instalowania się w hotelu. Na widok podwójnego małżeńskiego łoża, Anita się naburmuszyła. Nie przyjmowała do wiadomości, że rezerwacji dokonywałem parę tygodni temu, zamierzając nocować tu z żoną nie córką. A o zamianie pokoi trzy dni przed sylwestrem nie było mowy. – Wolisz lewą czy prawą stronę? – spytałem pojednawczo. – Wolę kanapę. Albo powrót do domu. Nie rozumiem w ogóle, czemu mama tak się uparła... – Czy ty zawsze jesteś taka marudna, czy tylko wtedy kiedy ojciec funduje ci wypad do Wiednia? Wzruszyła ramionami, rozpakowała swoją torbę i z naręczem ciuchów poszła do łazienki. Jak zwykle okupowała ją stanowczo za długo. – Do licha, Anita! – zapukałem w drzwi. No dobrze – gwałtownie zapukałem... – Też muszę wziąć prysznic. Za godzinę mam spotkanie. Streszczaj się! Wyszła po kolejnych dziesięciu minutach. Czarny golf, czarny sweter, czarne spodnie. Wyglądała jak wdowa. Mocny ciemny makijaż dodawał jej lat. Skrzywiłem się. Przysięgam, że odruchowo. – Jakieś ale? – rzuciła wyzywającym tonem. – Nie podoba ci się? – Wcale, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć – odparłem. – Jesteś młoda, ładna, zgrabna. Nie masz się czego wstydzić. Nie rozumiem, czemu oszpecasz się i postarzasz na siłę. Czy to taki rodzaj buntu, manifestacji? – Miałeś nie truć – nadęła się, zerkając w lustro. Pokazała język czy mi się przywidziało? – Głodna jestem – zmieniła temat. – Daj mi jakąś kasę. Przejdę się, pozwiedzam i coś przekąszę. Sięgnąłem po portfel i wręczyłem jej kilka banknotów. Uniosła brwi. – I już? Żadnych pouczeń w stylu: "uważaj, nie oddalaj się za bardzo, unikaj podejrzanych miejsc i osób" – ironizowała. – Ponoć jesteś dorosła. Chyba umiesz zadbać o siebie. Wrócę za dwie, trzy godziny. W razie czego dzwoń. Nie wyłączam komórki. cdn
  23. JODLA

    BIESIADA

    Spojrzałem na nią. Chyba zasnęła. Policzki jej się zaróżowiły, długie rzęsy drgały leciutko. Była taka śliczna, taka bezbronna... I taka tajemnicza. Przynajmniej dla mnie. Kiedy dorosła? Kiedy z zadziornego urwisa przeistoczyła się w młodą pannę, której myśli i pragnienia stanowiły dla mnie teren kompletnie nieznany. I zakazany. Z Marysią miały swoje sprawy, swoje sekrety. Ja byłem ten obcy. Nagły przypływ uczucia i żalu aż zabolał. Okryłem ją kurtką i sięgnąłem po słuchawkę, która się wysunęła. – Szpiegujesz? – Anita ocknęła się i patrzyła na mnie czujnie. – Nie, zwyczajnie jestem ciekawy, co lubisz. Sądziłem, że hip-hop. – Czy ja wyglądam na ziomalkę? – uśmiechnęła się krzywo. – Nie mam pojęcia. Czy ziomalki są śliczne i urocze, kiedy śpią? A podejrzliwe zaraz po obudzeniu? – Tata, przestań! Nie bierz mnie na lewe sanki – obruszyła się, ale po chwili spytała niby od niechcenia: – Naprawdę interesuje cię, czego słucham? – Naprawdę. Kto wie? Może mamy podobne gusta? – Bez obrazy, tata, ale nie znoszę ani opery ani jazzu. – Bez obrazy, córcia, ale do tego trzeba dojrzeć. Nie nazwałbym naszej rozmowy porozumieniem międzypokoleniowym, ale po pół godzinie ustaliliśmy, że rock jest okay, soul – super, a blues – ponadczasowy. I że po powrocie wypożyczymy sobie nawzajem swoje płyty. cdn
  24. JODLA

    BIESIADA

    Zrobiło mi się żal, bo przecież kiedyś bez trudu znajdowaliśmy wspólne tematy i rozrywki. Razem pływaliśmy, jeździliśmy na nartach, graliśmy w tenisa. Jednak czasy, gdy byłem jej idolem a ona moim dzielnym Anitkiem, minęły bezpowrotnie. Marysia twierdziła, że dlatego tak trudno nam się porozumieć, bo jesteśmy bardzo podobni. Oboje uparci, wybuchowi, przewrażliwieni na swoim punkcie. No, nie wiem... W samolocie Anita odseparowała się ode mnie muzyką. Włożyła słuchawki i przymknęła oczy – to tyle w kwestii nawiązywania kontaktów. No ale nie obiecywała, że ułatwi mi zadanie. Kochałem ją, jak nikogo na świecie. Ona, oczywiście, widziała to po swojemu. Zarzucała mi, że za dużo od niej wymagam, że moja miłość jest warunkowa. "Ojcowie kochają dzieci za osiągnięcia, matki za sam fakt ich istnienia na świecie. Ty jesteś typowym ojcem" – mawiała. Pokrętna logika. Cóż w tym złego, że chciałem być z niej dumny? Wkurzało mnie, że się marnuje. Była zdolna, inteligentna, tylko potwornie leniwa. A może jedynie zagubiona...? cdn
  25. JODLA

    BIESIADA

    Wszelkie moje uwagi odbierała jak ataki na swoją niezależność. Marysia robiła za rodzaj bufora między nami i trochę obawiałem, co będzie, gdy zostaniemy sam na sam. Ona też się do tego nie paliła. – Ja i ojciec? Razem, na sylwestra? Mama, chyba żartujesz! Zagryziemy się. Już wolę siedzieć kamieniem w domu. W końcu mam szlaban. Czyżby coś się zmieniło? – spytała z nadzieją. – To zaraz dzwonię do Oli i... – Nigdzie nie będziesz dzwonić! – przerwałem jej poirytowany. – Z ostatniej imprezy, u Oli właśnie, wróciłaś wstawiona. Na półrocze grożą ci trzy pały. Już zapomniałaś? – Nawet gdybym chciała, to ty nie dajesz mi zapomnieć – burknęła. – Zaraz szlag mnie trafi! Za półtora roku matura, a ty zachowujesz się jakbyś ciebie nie dotyczyła! – A kto powiedział, że muszę zdać maturę? Może zamiast o studiach marzę o karierze krawcowej? Żadna praca nie hańbi! – odpyskowała. Myślałem, że krew mnie zaleje, a ciśnienie skoczyło, jak szalone. – Kochanie, spokojnie – mitygowała Marysia. – Napij się ziółek. Anita, nie denerwuj ojca, bo faktycznie zaraz dostanie apopleksji. I nie wymądrzaj się, gdy nie masz racji. Szyć też trzeba umieć, a ty z byle guzikiem przychodzisz do mnie. Raz dwa usadziła pyskatą smarkulę, która zachowała tyle wstydu, by się zarumienić. Zazdrościłem żonie – umiała znaleźć właściwe słowa i nie dawała się łatwo sprowokować. W przeciwieństwie do mnie, niestety. Podziwiałem ją także za inny talent. Z natury łagodna i pogodna, potrafiła postawić na swoim. Skoro uznała, że przyda nam się wspólny wyjazd, by ocieplić wzajemne relacje na linii ojciec-córka, mogliśmy zapomnieć o protestach. Tekst: "jestem zbyt chora, żeby was niańczyć i godzić" – załatwił nas na amen. Zawarliśmy więc coś w rodzaju rozejmu – Anita obiecała mnie nie denerwować, ja nie wspominać przez tych parę dni o nauce i przyszłości. Najgorsze, że nie miałem pojęcia, o czym, w takim razie, będziemy rozmawiać. cdn
×