JODLA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez JODLA
-
Zapraszam na ciasto !!!!:D Składniki: Na ciasto: - 30 dag biszkoptów - 12 dag masła - 5 dag cukru - 1 żółtko Na nadzienie: - 50 dag truskawek - 50 dag twarogu (jak na sernik) - cukier do smaku - budyń śmietankowy - 1,5 szklanki mleka - 2 łyżeczki żelatyny - 1 galaretka cytrynowa - liście mięty Biszkopty zemleć z ukrem, rozetrzeć z masłem i żółtkiem, zagnieść, włożyć do lodówki na pół godziny. Ciasto rozwałkować, wyłożyć dno i boki tortownicy, upiec na rumiano w 220°C. Ugotować budyń w 1,5 szklanki mleka, dodać rozpuszczoną żelatynę, ucierając, dodawać po łyżce do twarogu, posłodzić, napełnić ciasto, włożyć część truskawek, schłodzić. Obłożyć truskawkami, zalać rozpuszczoną galaretką, ozdobić liśćmi mięty. SMACZNEGO!!!!
-
do wspolnej sprawy! Myslalam,ze tylko ja nie moge zrozumiec tego belkotu,,,hihihi Dziekuje za troske :D Postaram sie zrobic z tym porzadek!!!:D Pozdrawiam bardzo serdecznie!!!!
-
Bezkompromisowy i dość namolny stawał się tylko wtedy, gdy zaczynaliśmy rozmawiać o pracy. – Pamiętaj – powtarzał – nie wolno ci pracować w jednej firmie dłużej niż pięć lat. W przeciwnym razie przestaniesz się rozwijać. Poza tym nie słuchaj, gdy opowiadają ci, że prawdziwy obywatel powinien w jednym zakładzie przepracować całe życie. To celowa robota "czerwonych". Chcą przywiązać, uzależnić i stłamsić. Pracownik, który siedzi pod butem, jest bardziej posłuszny. Tak, w tym jednym przypadku się z ojcem zgadzałam. Nie tylko dlatego, że zależało mi na tym, by nauczyć się wiele i od wielu, ale i dlatego, że widziałam, jak sam się męczył przez lata, gdy musiał rozmawiać z władzami oświatowymi. – Jak to się dzieje, że do urzędniczej pracy zgłaszają się osoby, które były beznadziejnymi nauczycielami – powtarzał po każdej wizycie inspektora. – Szkoda, że przyszło mi żyć w takich czasach – wzdychał. Tak się zatopiłam we wspomnieniach, że dopiero po chwili dotarło do mnie pytanie mamy, czy chcę mazurka? Obudziłam się z chwilowego letargu i przyjrzałam zebranym przy stole. Bezwiednie wzięłam kawałek ciasta. – Szkoda, że nie ma mojej ulubionej słoniny z papryką. Zjadłabym plasterek. – Nigdy tego nie jadłaś. To ulubiony przysmak taty – mama spojrzała na mnie zdumionymi oczami. – No, tak, ale wy byliście jak jedna osoba. Nawet gdy się kłóciliście, używaliście podobnych słów. Nie na darmo wszyscy mówili, że z ciebie taka nieodrodna córka tatusia.
-
Któregoś dnia przyjechał do mnie do szkoły. Byłam wtedy licealistką i jak każda dziewczyna marzyłam o ładnych ciuchach. Pojechaliśmy do Krakowa po prawdziwą budrysówkę. Gdy wracaliśmy, tato nagle powiedział. – Wiesz, Magdusiu, że mama jest bardzo oszczędna. – Wiem, nie na darmo nazywamy ją skneruskiem – zażartowałam. – Dlatego nie możemy pozwolić, żeby cierpiała z powodu tej kurtki. Musimy zmienić cenę na tym ciuszku, przynajmniej o połowę. Innym razem zabrał mnie do restauracji. Usiadłam w kąciku, tyłem do sali. Był zdziwiony. Gdy powiedziałam, że wstydzę się jeść, bo jestem mańkutem, roześmiał się i oznajmił: – Nie mogę wojować z całym światem. To, że nauczyciele bili cię po łapach za leworęczność, nie jest moją winą. Pamiętaj jednak, że masz robić tak, jak jest dla ciebie lepiej. Powiem ci tylko, że znam wielu leworęcznych ludzi wyjątkowo zdolnych. To była fantastyczna lekcja. I skuteczna. Już nigdy później nie przyszło mi do głowy wstydzić się tego, że trzymam łyżkę w lewej ręce. Ale jakoś nie przyszło mi do głowy, że tę zmianę zawdzięczam właśnie ojcu. Nie zauważałam też, że zawsze jest po mojej stronie. Pewnie dlatego dość często dochodziło między nami do ostrych sprzeczek. Buntowałam się, gdy pytał, o której wrócę do domu i gdy miał mi za złe, że nie wywiązuję się z niektórych obowiązków. W każdym razie nie tak, jak jego zdaniem powinnam. Gdy jednak nad moją głową zbierały się chmury, pędził do szkoły i walczył o mnie jak lew. cdn
-
Pamiętam też paczkę od babci z Kanady. Mieszkaliśmy wtedy na wsi. Bieda wszędzie aż piszczała, a myśmy otrzymali tę niewiarygodną przesyłkę. Parę kilogramów rodzynków, tyle samo czekolady i kilka paczek kakao. Tato poszeptał z mamą, po czym ogłosił, że jutro będziemy mieć dużo gości. Nazajutrz po lekcjach przyszły dzieciaki ze szkoły, której tata był kierownikiem. Usiadły na podłodze, każde z dzieci dostało pół tabliczki czekolady i kubek kakao. Rodzynki leżały w dużej misce, każdy mógł wziąć tyle, ile zechciał. Jak bardzo te dzieciaki go kochały, pojęłam dopiero na pogrzebie taty. Na cmentarzu zjawili się chyba wszyscy jego wychowankowie, choć nieraz traktował ich mało życzliwie. I wtedy, gdy nie byli przygotowani do lekcji, i gdy przyłapał ich na paleniu papierosów. Podchodzili do mnie i mówili: – Kochaliśmy go, bo był sprawiedliwy i bardzo dużo nas nauczył. Geografii za siebie, matematyki za kolegę, historii, bo lubił. Mnie również podsuwał dyskretnie książki, zabierał na szkolne wycieczki w góry (kocham ten zakątek Polski do dziś), podpowiadał, jak postępować. Nie wybierał mi szkoły, nie marudził, gdzie powinnam studiować. Mimo to czułam, że akceptuje moje wybory, choć nigdy mi tego nie powiedział. cdn
-
WITAJ BIESIADO SREBRNA AKACJO____piekne wiersze!!! JARZEBINKO______relaks,relaks,relaks! ORZECH_____na wyjezdzie,,,,,???? A teraz posluchajcie Magdaleny,,,, Nie zdążyłam mu tego powiedzieć Wiecznie między nami iskrzyło. Ale wobec obcych zawsze tworzyliśmy wspólny front. To było nasze życie, nasze kłótnie, nasza miłość. Pierwsza Wielkanoc bez taty. Siedzę przy świątecznym śniadaniu, patrzę bezmyślnie przed siebie, jakbym czekała, że za chwilę wejdzie i zapyta, puszczając do reszty domowników oko, dlaczego mama go nie pospieszyła. To był taki świąteczny rytuał. Wszyscy wiedzieli, że tato spóźnia się na posiłki, bo podkrada w spiżarni niedozwolone tłuszczyki. Był słusznej budowy, słusznej tuszy, i był łasuchem, który stroił sobie żarty z zaleceń lekarzy. – Życie – powiedział któregoś dnia – jest pełne różnych zakazów. Nie mogę przestrzegać ich wszystkich. Nie słuchałem \"czerwonych\", więc nie będę też słuchał doktorów. Uwielbiałam te jego żarciki, ale nigdy mu tego nie powiedziałam. Uwielbiałam także jego metody wychowawcze, choć się im nie podporządkowywałam. Z dzieciństwa najbardziej utkwiła mi w pamięci śmierć Stalina i przeżycia z tym związane. Miałam niecałe 4 latka, gdy zszedł z tego świata, ale wszystko pamiętam. W przedszkolu zrobiono apel, postawiono nas w szeregu i zaczęto snuć opowieści o jego niezwykłej dobroci. Gdy po południu wróciłam do domu, zalewałam się łzami. Wyrwałam z książki portret wodza, wyjęłam z bieliźniarki czarną pończochę mamy, przymocowałam to wszystko do ściany i zaczęłam szlochać. Tato wrócił z pracy, spojrzał i zapytał: – Co to wszystko znaczy? Co ta pończocha robi na ścianie? A ja zalewając się łzami odrzekłam: – Nie wiesz? Odszedł najlepszy człowiek na świecie. Nasz prawdziwy ojciec. Wszyscy w przedszkolu płakali, a ty jeszcze pytasz, co się stało? Ojciec zdjął pas, przełożył mnie przez kolano i przylał solidnie, tak, abym poczuła. Byłam tak zdumiona, że przestałam płakać i tylko spytałam za co to? – Gdy dorośniesz, wszystko ci wyjaśnię – powiedział ojciec. Nie musiał, wódz prześladował mnie jeszcze wiele lat. Nawet na egzaminie wstępnym na polonistykę zapytano mnie o stosunek do tyrana. To było już po słynnym wystąpieniu Chruszczowa. cdn
-
Dla WAS KOCHANE DRZEWKA!!!!! .............@@@.............@@@ ..........@@@@@@......@@@@@@ .........@@@@@@@...@@@@@@@ ...........@@@@@@.....@@@@@ ...............@@@.........@@@ ......................##### ...@@@@@@....#######.....@@@@@ .@@@@@@@@..######...@@@@@@@@ ..@@@@@@@.................@@@@@@@ .....@@@@........@@@.........@@@@ ....................@@@@@ ...................@@@@@@ ....................@@@@@ ......................@@@ ..............................## ...............................##..........### ................................##........#### ...................###.........##......##### ..................#####........##...#### .................. ######......##..## .....................######....## ..........................####..## .................................## ................................## ...............................## Pozdrawiam WAS bardzo serdecznie
-
Czas Przeznaczenia Dawno temu był sobie człowiek, który nie chciał mieć własnego Anioła Stróża i robił wszystko, aby się go pozbyć. Kąpał się w najgłębszych jeziorach, wystawiał na błyskawice, błądził w najgłębszych lasach. Zawsze w ostatniej chwili czyjaś dłoń wyławiała go z zimnej wody, wyprowadzała z ciemnośći, chroniła przed piorunami. Anioł przychodził do niego w snach błyszczący i pewny siebie. \"Ja jestem, tak jak byłem i będę dopóki świat się nie skończy\" - powtarzał. Pewnego dnia człowiek wszedł na Najwyższą Górę Świata i skoczył. Lecąc w dół pomyślał, że nareszcie pozbędzie się swojego Anioła i już go nikt nie ochroni. Nagle zauważył, że przestał spadać i unosi się w powietrzu. -Chyba fruwam - powiedział na głos. -Fruwamy - poprawił Anioł, który trzymał go mocno w objęciach. -Po co to wszystko? - zapytał wtedy zaciekawiony człowiek. -Po to, aby ci pokazać, że możesz się mnie pozbyć tylko wtedy, kiedy nadejdzie na to odpowiedni czas - odpowiedział spokojnie Anioł. -Jaki czas? -zapytał gorączkowo zaniepokojony człowiek. -Czas przeznaczenia - odpowiedział Anioł i puścił człowieka.
-
do pomagam! Dziekuje! Pozniej zrobie porzadek z ta grafomania \"szybkosci dzialania\".Niech jeszcze sobie posiedzi na naszej BIESIADZIE ,,,:D
-
W przeciwienstwie do ciebie,nie zakladam maski. Widze,ze bardzo tesknisz za moim towarzystwem,skoro tu wlazisz bez zaproszenia.hihihi,,,:D Zostawiam cie na naszej BISIADZIE____popisz sobie,wylej zolc ,moze zaczniesz normalnie funkcjonowac.Miejsca jest duzo,,,,,:D
-
– Dlaczego wciąż jesteś sam? – spytałam, kiedy siedzieliśmy przy wieczornym ognisku na jakiejś plaży koło Pułtuska. – Przecież jest tyle ładnych dziewczyn wokoło. – Gdzie? – zaśmiał się w odpowiedzi. – Nie wygłupiaj się, pytam naprawdę poważnie. – Przecież ci powiedziałem, że zaczekam na ciebie. – Nie rozumiem cię. Dlaczego chcesz na mnie czekać? Przecież cię zostawiłam, zerwałam nasz związek, odeszłam... – Nie, Kama. Nic nie zerwałaś – odparł. – Rozwiązałaś tylko nasz urzędowy kontrakt i zmieniłaś miejsce zamieszkania. A związek to nie jest ani papier z pieczątką, ani nawet wspólne przebywanie razem – odpowiedział. – Więc co? – To twoje sms-y, które mam w komórce, to fakt, że przez te dwa lata z nikim się nie związałaś mimo, że byłaś sama w obcym kraju i to, że po tym wszystkim wróciłaś i teraz jesteś tu ze mną i rozmawiamy, choć mogła byś być gdzie indziej i z kimś innym. I... zawahał się przez chwilę... Chyba ci się jednak nie udało... – Co takiego? – Uciec od naszej miłości. Przecież po to wyjechałaś. Nieprawda? – uśmiechnął się. – Chciałam uciec, bo bałam się, że... – Wiem – przerwał mi, ale od tego nie da się uciec, bo idzie za tobą aż na koniec świata. To jest jak ze świecą – kiedy próbujesz zdmuchnąć to czasem tylko rozpalisz ją jeszcze bardziej. – Skąd ty to wiesz? – Bo próbowałem zdmuchnąć, gdy wyjechałaś... – Masz rację, mnie też się chyba nie udało – szepnęłam. – Przepraszam. – Nie masz za co przepraszać. Pamiętasz sentencję wyroku? To miało być bez orzekania o winie. Czasem żeby coś zobaczyć, trzeba od tego odejść, bo dopiero z oddali dobrze widać, co zostawiasz... – To prawda. Dopiero jak byłeś daleko, zobaczyłam, jak jesteś blisko. – Więc jeszcze trochę na ciebie poczekam. A jak wrócisz już na dobre, to może damy sobie drugą szansę. – Tak, damy sobie drugą szansę – szepnęłam. – To będzie nasza sesja poprawkowa. Ale tym razem będziemy lepiej przygotowani. Uczyliśmy się przecież całe dwa lata. Przytuliłam się do mego mężczyzny z ufnością, jak oswojony kotek.
-
A przecież to nie tak miało być. Nie po to jechałam prawie 2 tysiące km, żeby tęsknić za czymś, co chciałam zamknąć i zostawić za sobą, marzyć o kimś, o kim miałam zapomnieć. A on, jakby nigdy nic, pisał regularnie, choć już bez zwykłej u niego natarczywości – dwa, czasem trzy razy w miesiącu. Były to banalne informacje o tym, co się wydarzyło, jakie ma plany, a czasem po prostu jakieś kurtuazyjne: co słychać? Albo życzenia z okazji czegoś tam. Początkowo nie odpowiadałam, bo naprawdę chciałam to przerwać, ale nie byłam w stanie zupełnie się odciąć. Te listy i sms-y, a czasem też telefony, tam w Anglii, były dla mnie ważne. Pomagały mi przetrwać w obcym zimnym kraju, podtrzymywały na duchu, dawały poczucie ciągłości. Zwyczajnie wzmacniały. A później, po dwóch latach, przyszły pierwsze wakacje spędzone w kraju. Spotkaliśmy się i ze zdziwieniem spostrzegłam, że w naszych relacjach nic się nie zmieniło. Przyrzekliśmy sobie przecież przed rozwodem, że pozostaniemy przyjaciółmi. Więc już jako dwójka przyjaciół przesiadywaliśmy razem w knajpkach, odwiedzaliśmy wspólnych znajomych. A później on zaproponował żebyśmy na kilka dni wyskoczyli razem nad Zalew Zegrzyński, popływać łódką. Wiedziałam, że to brak konsekwencji, że nie powinnam, ale pomyślałam sobie – To są przecież moje wakacje. Zasłużyłam na nie. To tylko dwa tygodnie. Zresztą cóż złego może być w spędzeniu kilku dni z przyjacielem, nawet jeśli to eksmąż? Przecież to retoryczne pytanie, a ja potrzebowałam wakacji. Tempo pracy, które sobie narzuciłam w Anglii, było szaleńcze i moje akumulatory były na wyczerpaniu. Byłam zmęczona. A poza tym przez dwa lata byłam sama. Potrzebowałam kogoś, kto by mnie wysłuchał, przed kim mogłabym się wygadać. A Krzyś zawsze potrafił mnie słuchać i rozumiał bardziej niż ktokolwiek inny. Więc pomyślałam: Czemu nie? cdn
-
Nie, stanowczo nie mogłam czekać, aż mój związek dojdzie do tego punktu. Musiałam coś zrobić. Postanowiłam uciec, zanim będzie za późno – zanim nie będę już w stanie. Muszę wyjechać daleko – czułam podświadomie – a czas i odległość ostudzą mnie, zdmuchną to uczucie jak wiatr świeczkę. A Krzyś nie protestował. Zaskoczył mnie. Zgodził się na mój wyjazd. Nie czynił trudności przy rozwodzie. Nie walczył. Spytał tylko: Czy dobrze to wszystko przemyślałam i czy jestem pewna, że tego chcę? Nie było agresji, scen, krzyków. Tak zwane klasyczne "kulturalne rozstanie". – Będę czekał – powiedział tylko, gdy z torbą pełną rozmaitych rupieci wychodziłam z domu, by zdążyć na samolot. W Londynie moje życie zmieniło się zupełnie, wywróciło do góry nogami. Uniwersytecki campus, nowi znajomi, wykłady po angielsku, wieczorna praca w barze, żeby się utrzymać. To wszystko spowodowało, że wcześniejsze dylematy zbladły, oddaliły się. Żyłam z dnia na dzień, w biegu, nie miałam czasu, by zbyt często myśleć o przeszłości. Ale później samotność, brak bliskich, obcość otoczenia i ciągłe kłopoty materialne, z którymi się borykałam, zrobiły swoje. Zaczęłam odczuwać brak wsparcia, które wcześniej miałam od Krzysztofa, również jego nieobecność. Łapałam się na tym, że myślę o nim mimowolnie, a nawet wbrew woli. Walczyłam z tym z całych sił, ale jednocześnie nie mogłam się powstrzymać, by nie sprawdzać sms–ów w komórce, by nie zajrzeć do skrzynki na listy. cdn
-
Zgodził się. Czuł i widział ten mój dystans, ale akceptował go. Śmiał się, że jestem dzikusem i wymagam oswojenia. I on mnie oswoi, bo nawet tygrysy ponoć można... A potem była uroczystość w urzędzie, wesele i dwa lata przeżyte wspólnie w mieszkaniu na Nowogrodzkiej, podarowanym przez jego rodziców. Oboje wtedy studiowaliśmy. Mieliśmy mnóstwo przyjaciół, znajomych. Żyliśmy intensywnie, jak nigdy przedtem. Czas płynął błyskawicznie. Wszyscy uważali, że jesteśmy idealną parą, bo tak to wyglądało na zewnątrz. Krzyś był zakochany jak nastolatek. Ciągle mnie czymś zaskakiwał, chciał ze mną spędzać każdą wolną chwilę. Starał się zapełnić cały mój wolny czas. Wciąż miał nowe pomysły. Wprost osaczał mnie tą swoją miłością. A ja się na to godziłam, choć czasem potrzebowałam też pobyć sama – zamknąć się w pokoju, porysować, posłuchać muzyki, albo po prostu się wyciszyć. Wydawało mi się, że on tego nie rozumie, bo jest strasznie zaborczy w tej swojej miłości, że nie daje mi oddechu. To był ciągły powód naszych nieporozumień. Może dobrze by nam zrobiła rozłąka – przyszło mi kiedyś na myśl, gdy wyjątkowo natarczywie nalegał, żebyśmy poszli na jakiś kretyński koncert... Ta myśl nie była przypadkowa. Tkwiła gdzieś w tyle mojej głowy właściwie już od chwili ślubu... Tak, to ja zerwałam ten związek! Wniosłam pozew o rozwód. Zrobiłam to jednak, nie ze względu na wady Krzysztofa (każdy ma przecież jakieś), ale dlatego, że w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że mimo głębokiego postanowienia zaczynam się angażować, że moje serce nie słucha już rozumu i... przeraziłam się. Pomyślałam, co będzie, gdy on ode mnie, takiej kochającej odejdzie? Przypomniałam sobie mamę z okresu, gdy została sama – zupełnie bezradną, cierpiącą, załamaną, zagubioną jak dziecko, łykającą wieczorami środki psychotropowe i tabletki na sen. A wszystko to tylko dlatego, że miłość ojca, podobna jak dwie krople wody do tej, którą darzył mnie Krzysztof, niespodziewanie wygasła. cdn
-
Mój świat... nasz świat, zawalił się nagle z hukiem, gdy ojciec pewnego dnia spakował walizkę i wyprowadził się z domu, bo stwierdził, że jego życie z nami stało się zbyt monotonne. Że to małżeństwo to już tylko rutyna, puste rytuały, i że on nie chce tak dalej żyć. Do dziś stoi mi przed oczami ten moment, gdy zatrzaskuje drzwi samochodu i, nie oglądając się za siebie, odjeżdża. Znika powoli za zakrętem wraz z moim poczuciem bezpieczeństwa i poukładanym światem dzieciństwa. Rozpływa się w moich łzach. A ja stoję przytulona do mamy, przerażona i nieszczęśliwa jak zbity psiak. Później dowiedziałam się, że od roku miał kobietę, przyjaciółkę, kochankę. Młodą, atrakcyjną, dobrze ustawioną w życiu i przebojową. Mama okupiła to rozstanie głęboką nerwicą, a we mnie pozostał potworny żal, poczucie krzywdy i niedająca się przezwyciężyć nieufność do mężczyzn – wszystkich bez wyjątku. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy, za żadną cenę, nie zaangażuję się całkowicie w związek z facetem, że się nie zakocham, że zawsze zachowam bezpieczny dystans, by nikt mnie nigdy nie zranił, tak jak ojciec mamę. Pod żadnym pozorem nie dam nikomu takiej szansy. Nigdy też nie wybaczyłam ojcu. Nie potrafiłam. Wychodziłam, gdy przychodził, by mnie odwiedzać. Unikałam go – nienawidziłam za to, co nam zrobił. Krzysztofa poznałam w drugiej klasie liceum. Był miły. Wracaliśmy codziennie razem autobusem ze szkoły. Pomagał mi w nauce. Zabierał na imprezy do klubu i do kina. Był blisko mnie zawsze, gdy tylko potrzebowałam jego towarzystwa. Opiekował się mną. Mówił, że mnie kocha, że chce być tylko ze mną. Snuł piękne plany na przyszłość. – Lubię cię Krzysiu – odpowiadałam, ale spotykałam się też z innymi, bo zawsze, w każdej chwili, chciałam mieć jakąś furtkę bezpieczeństwa. On był jednak uparty i konsekwentny. Powoli, krok po kroku, rozmiękczył mnie tą swoją miłością. Gdy się oświadczył, pomyślałam "Co mi tam, przecież to i tak nic nie zmieni. Będzie jak było, a w razie czego zawsze mogę odejść bez żadnych konsekwencji. Rozwody przecież istnieją". Zaznaczyłam tylko, że nie chcę mieć ani dzieci, ani żadnego wspólnego majątku – niczego, co wiązałoby nas do siebie trwale. Nie chciałam dopuścić, żeby na wypadek rozstania były jakieś problemy nie do rozwiązania. Żebym nie mogła odejść bez problemu, kiedy tylko zechcę. cdn
-
Tak bałam się tej miłości______opowiada Kamila Posluchajmy,,,, Z dzieciństwa pamiętałam ojca, który odszedł od nas bez słowa. Już zawsze miałam się bać, że ukochany człowiek ode mnie odejdzie. I wymyśliłam, że lepiej będzie, gdy to ja pierwsza uczynię ten krok Wobec zgodnego żądania małżonków sąd na podstawie art. 56 § 1 Kodeksu Rodzinnego i Opiekuńczego zaniecha orzekania o winie... – dotarł do mnie suchy, monotonny głos sędziny odczytującej ostatnie zdania sentencji wyroku. No, pewnie – przemknęło mi przez myśl. – Przecież w tym nie było niczyjej winy. Po prostu w naszym życiu przyszedł taki moment, że wspólna droga doszła do rozstajów i każde z nas poszło w inną stronę. Wierzyłam, że tak będzie lepiej dla nas obojga. Chciałam w to wierzyć, gdy powiedziałam mu, że musimy się rozstać, że jadę na studia do Anglii, bo znalazłam tam świetny wydział grafiki, i czuję, że to miejsce jest właśnie dla mnie, że tylko tam będę mogła zrealizować swoje marzenia. Że to nasze małżeństwo mnie strasznie ogranicza i będzie lepiej, jeśli je zakończymy. Bałam się, że będzie próbował mnie zatrzymać i ja mu ulegnę, więc powiedziałam to dopiero wtedy, gdy już miałam kupiony bilet do Londynu... Czego się jeszcze bałam? Może tego, że zbytnio się zaangażuję, że się uzależnię i stanę całkowicie bezbronna. Uciekłam od Krzysztofa, człowieka, który mnie kochał. Zdecydowałam się na rozstanie, zanim jemu nie zrobi się wszystko jedno, zanim jego miłość nie wyparuje, nie zwietrzeje i nie zniknie. Zanim nie zniszczy ją czas... Za nic w świecie nie chciałam przeżywać tego co moja mama, gdy tata odchodził... Miałam wtedy 13 lat. cdn
-
Wiem kim jestes!! Nie kompromituj sie!Twoje wpisy mnie utwierdzaja w mojej decyzji.Jestes naprawde zalosna____nic dodac,nic ujac!!
-
WITAJ BIESIADO! Witaj kochana JARZEBINKO_____ Weekend sie zbliza i grasuja te wredoty!!! Jak widze te idiotyczne wpisy,to pusty smiech mnie bierze. Po jaka cholere tu wlazisz pomaranczo!Nie wlaz i nie czytaj! To,co bedziemy tu pisac ,kopiowac i nie wiem jeszcze co,,,,to tylko i wylacznie nasza sprawa. Wlasnie widze,ile razy powtarzaja sie twoje posty.Ale mnie to zwisa! Pozdrawiam wszystkie drzewka bardzo serdecznie!
-
Pozdrowienie kwiatami Kwiatami, które uszczknąłem, Pozdrowień przyjmij tysiące! Ach! ileż razy sie zgiąłem, Gdy je zbierałem na łące, I do serca przycisnąłem Nie raz, a razy tysiące!
-
O rany,,,,a co to za podwojne posty?! Wczesniej nie zwrocilam uwagi ,,,hihihi,,,Sorry :D
-
Po deserze przenieśliśmy się na taras i siedzieliśmy przy lemoniadzie. Szybko polubiłam Szczepana, wydawał mi się bardzo odpowiednim kandydatem na partnera mamy. Był wdowcem, dobrze wiedział, co to samotność, a teraz wyglądało na to, że świetnie się z mamą dogadują. Zrobiło się naprawdę miło, chociaż widziałam, że mamę wciąż gryzie zachowanie Wery. Kiedy robiłam w kuchni drinki, podeszła do mnie, obejmując mnie. – Córeczko, o co naprawdę chodzi? Może mi wyjaśnisz zachowanie siostry, wasze oskarżenia? Owszem, Szczepan ma skromniejszą emeryturę, mieszka w bloku, ale te insynuacje, że on patrzy na moje pieniądze… To było co najmniej… – Nie chodzi o Szczepana, mamo – weszłam jej w słowo, a potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam jej o byczku z kawiarni Hetmańskiej. – Wera widziała cię z nim, podobno trzymaliście się za ręce i… Mama wybuchnęła gromkim śmiechem. Chichotała tak, że aż rozlała trochę trzymanego w ręku drinka. – Mamo? Mogłabyś jaśniej? – poprosiłam, ale ona już biegła na taras. – Słuchaj, Szczepan. Już wiem skąd to zachowanie moich dziewczynek! Wyobraź sobie, że one myślały, że… cha cha cha, że ja i Robert…, hi hi hi – umierała ze śmiechu, a on jej zawtórował. Nie mogli się opanować chyba z pięć minut, aż im łzy pociekły, aż w końcu mama się nade mną zlitowała, zaczynając wyjaśniać całe nieporozumienie. – Robert jest bratankiem Szczepana, kochanie. Byłam z nim w Hetmańskiej, bo poprosił mnie o pomoc w aranżacji swojego studia tańca, które właśnie otwiera. Wiesz, że kocham urządzać wnętrza, zapro-ponowałam mu współpracę. A za rękę trzymałam go, kiedy opowiadał mi, że właśnie się żeni z najwspanialszą dziewczyną świata. Gdyby twoja siostra – podglądaczka, zamiast mnie szpiegować, podeszła do naszego stolika, nie byłoby tej całej afery. Poza tym chyba parę minut później dołączył do nas Szczepan. Jak mogłyście pomyśleć, że ja i taki młody człowiek… Przecież to jeszcze dziecko! Stałam tam, czując się jak ostatnia idiotka. – Przepraszam, mamo. Po prostu spanikowałyśmy – tłumaczyłam się, zastanawiając się, jednocześnie, co zrobię tej wyciągającej pochopne wnioski plotkarze, Weronice, kiedy dorwę ją w swoje ręce. Też aferę wykryła! Zrobiła z nas kompletne wariatki. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej w nieco przyspieszonym tempie poznałyśmy Szczepana, a mama jest naprawdę szczęśliwa i to przecież najważniejsze.
-
Wera nie spuszczała z nich czujnego wzroku. Była taka spięta, że aż chciało mi się śmiać. Prawie nie tknęła schabu ze śliwkami, chociaż było to jej ulubione danie. Dziobała mięso widelcem, w milczeniu obserwując sytuację przy stole. – Nie smakuje ci, moja droga? – zainteresowała się nagle mama, uważnie się jej przyglądając. – Nie jestem głodna – mruknęła Weronika nieco niegrzecznie, zupełnie jak napuszona nastolatka, a nie dwudziestoośmioletnia, poważna pani adwokat, którą przecież jest. No, ale najwidoczniej rodzinne zawirowania z każdego potrafią wyciągnąć najbrzydsze cechy charakteru – pomyślałam. Tymczasem mama ze Szczepanem starali się podtrzymać konwersację przy stole. – Więc jest pani pediatrą? – zapytał mnie nagle Szczepan i zanim się zorientowałam, paplałam już o mojej pracy w nowym szpitalu. Opowiadałam mu o małych pacjentach, dyżurach, kolegach z pracy i całej reszcie. Słuchał uważnie, czasem dodawał jakąś trafną uwagę, albo pytał o coś z wyraźnym zaciekawieniem. – Widzę, że szybko dałaś się mu przekabacić. Jeszcze trochę, a nazwiesz go tatą? – warknęła Weroni-ka, kiedy obie zostałyśmy na moment same. – Chyba trochę przesadzasz, Wera – powiedziałam. – W dodatku zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Jest miły, mama wygląda na szczęśliwą, poza tym, to chyba przecież nie ten żigolo, o którym tak barwnie opowiadałaś? A może jednak coś ci się przewidziało, co? – zaatakowałam ją. Zachowywała się jak rozkapryszona, chcąca być pępkiem świata gówniara. – A tobie może tak się podoba, że mama migdali się z nim na naszych oczach przy rodzinnym stole?! – Podoba mi się, że jest szczęśliwa i podoba mi się, że znalazła kogoś tak odpowiedniego, a ty zajmij się swoim życiem, zamiast mieszać się w mamine, robiąc za jakiegoś cerbera! Może najwyższy czas, żebyś sobie kogoś znalazła? Od rozwodu z Maćkiem jesteś po prostu nieznośna! – palnęłam, za późno gryząc się w język. – Wielkie dzięki! Nie ma to, jak urocza dyskusja z własną siostrą! – krzyknęła, zrywając się od stołu. – Dziewczęta, znowu się kłócicie? – zainteresowała się mama, ale Weronika była już przy drzwiach. – Miłej niedzieli wam wszystkim, ja wychodzę, bo zemdliło mnie od nadmiaru słodyczy! – warknęła, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych. – Co ją ugryzło? – zbladła mama, patrząc w ślad za nią. – Przepraszam cię, Wera zazwyczaj tak się nie zachowuje… Może to szok, może czymś się martwi – zwróciła się do Szczepana. Podszedł do niej z uśmiechem, kładąc jej rękę na ramieniu. – Też mam dwie córki, pamiętasz? Żadne kobiece fochy nie są mi obce. Myślę, że po prostu potrzebuje trochę czasu i tyle. A teraz chodźmy do kuchni po ciasto, bo zdążyłem się dowiedzieć, że w grę wchodzi moje ulubione, czekoladowo-bananowe – zaśmiał się, całując mamę w policzek. cdn
-
Po deserze przenieśliśmy się na taras i siedzieliśmy przy lemoniadzie. Szybko polubiłam Szczepana, wydawał mi się bardzo odpowiednim kandydatem na partnera mamy. Był wdowcem, dobrze wiedział, co to samotność, a teraz wyglądało na to, że świetnie się z mamą dogadują. Zrobiło się naprawdę miło, chociaż widziałam, że mamę wciąż gryzie zachowanie Wery. Kiedy robiłam w kuchni drinki, podeszła do mnie, obejmując mnie. – Córeczko, o co naprawdę chodzi? Może mi wyjaśnisz zachowanie siostry, wasze oskarżenia? Owszem, Szczepan ma skromniejszą emeryturę, mieszka w bloku, ale te insynuacje, że on patrzy na moje pieniądze… To było co najmniej… – Nie chodzi o Szczepana, mamo – weszłam jej w słowo, a potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam jej o byczku z kawiarni Hetmańskiej. – Wera widziała cię z nim, podobno trzymaliście się za ręce i… Mama wybuchnęła gromkim śmiechem. Chichotała tak, że aż rozlała trochę trzymanego w ręku drinka. – Mamo? Mogłabyś jaśniej? – poprosiłam, ale ona już biegła na taras. – Słuchaj, Szczepan. Już wiem skąd to zachowanie moich dziewczynek! Wyobraź sobie, że one myślały, że… cha cha cha, że ja i Robert…, hi hi hi – umierała ze śmiechu, a on jej zawtórował. Nie mogli się opanować chyba z pięć minut, aż im łzy pociekły, aż w końcu mama się nade mną zlitowała, zaczynając wyjaśniać całe nieporozumienie. – Robert jest bratankiem Szczepana, kochanie. Byłam z nim w Hetmańskiej, bo poprosił mnie o pomoc w aranżacji swojego studia tańca, które właśnie otwiera. Wiesz, że kocham urządzać wnętrza, zapro-ponowałam mu współpracę. A za rękę trzymałam go, kiedy opowiadał mi, że właśnie się żeni z najwspanialszą dziewczyną świata. Gdyby twoja siostra – podglądaczka, zamiast mnie szpiegować, podeszła do naszego stolika, nie byłoby tej całej afery. Poza tym chyba parę minut później dołączył do nas Szczepan. Jak mogłyście pomyśleć, że ja i taki młody człowiek… Przecież to jeszcze dziecko! Stałam tam, czując się jak ostatnia idiotka. – Przepraszam, mamo. Po prostu spanikowałyśmy – tłumaczyłam się, zastanawiając się, jednocześnie, co zrobię tej wyciągającej pochopne wnioski plotkarze, Weronice, kiedy dorwę ją w swoje ręce. Też aferę wykryła! Zrobiła z nas kompletne wariatki. No, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej w nieco przyspieszonym tempie poznałyśmy Szczepana, a mama jest naprawdę szczęśliwa i to przecież najważniejsze. cdn
-
Wera nie spuszczała z nich czujnego wzroku. Była taka spięta, że aż chciało mi się śmiać. Prawie nie tknęła schabu ze śliwkami, chociaż było to jej ulubione danie. Dziobała mięso widelcem, w milczeniu obserwując sytuację przy stole. – Nie smakuje ci, moja droga? – zainteresowała się nagle mama, uważnie się jej przyglądając. – Nie jestem głodna – mruknęła Weronika nieco niegrzecznie, zupełnie jak napuszona nastolatka, a nie dwudziestoośmioletnia, poważna pani adwokat, którą przecież jest. No, ale najwidoczniej rodzinne zawirowania z każdego potrafią wyciągnąć najbrzydsze cechy charakteru – pomyślałam. Tymczasem mama ze Szczepanem starali się podtrzymać konwersację przy stole. – Więc jest pani pediatrą? – zapytał mnie nagle Szczepan i zanim się zorientowałam, paplałam już o mojej pracy w nowym szpitalu. Opowiadałam mu o małych pacjentach, dyżurach, kolegach z pracy i całej reszcie. Słuchał uważnie, czasem dodawał jakąś trafną uwagę, albo pytał o coś z wyraźnym zaciekawieniem. – Widzę, że szybko dałaś się mu przekabacić. Jeszcze trochę, a nazwiesz go tatą? – warknęła Weroni-ka, kiedy obie zostałyśmy na moment same. – Chyba trochę przesadzasz, Wera – powiedziałam. – W dodatku zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Jest miły, mama wygląda na szczęśliwą, poza tym, to chyba przecież nie ten żigolo, o którym tak barwnie opowiadałaś? A może jednak coś ci się przewidziało, co? – zaatakowałam ją. Zachowywała się jak rozkapryszona, chcąca być pępkiem świata gówniara. – A tobie może tak się podoba, że mama migdali się z nim na naszych oczach przy rodzinnym stole?! – Podoba mi się, że jest szczęśliwa i podoba mi się, że znalazła kogoś tak odpowiedniego, a ty zajmij się swoim życiem, zamiast mieszać się w mamine, robiąc za jakiegoś cerbera! Może najwyższy czas, żebyś sobie kogoś znalazła? Od rozwodu z Maćkiem jesteś po prostu nieznośna! – palnęłam, za późno gryząc się w język. – Wielkie dzięki! Nie ma to, jak urocza dyskusja z własną siostrą! – krzyknęła, zrywając się od stołu. – Dziewczęta, znowu się kłócicie? – zainteresowała się mama, ale Weronika była już przy drzwiach. – Miłej niedzieli wam wszystkim, ja wychodzę, bo zemdliło mnie od nadmiaru słodyczy! – warknęła, biegnąc w stronę drzwi wyjściowych. – Co ją ugryzło? – zbladła mama, patrząc w ślad za nią. – Przepraszam cię, Wera zazwyczaj tak się nie zachowuje… Może to szok, może czymś się martwi – zwróciła się do Szczepana. Podszedł do niej z uśmiechem, kładąc jej rękę na ramieniu. – Też mam dwie córki, pamiętasz? Żadne kobiece fochy nie są mi obce. Myślę, że po prostu potrzebuje trochę czasu i tyle. A teraz chodźmy do kuchni po ciasto, bo zdążyłem się dowiedzieć, że w grę wchodzi moje ulubione, czekoladowo-bananowe – zaśmiał się, całując mamę w policzek. cdn
-
Pokłóciłam się z nią naprawdę ostro, po raz pierwszy od lat. Kiedy wysiadłam o mało co się nie wydzierałyśmy się na siebie pod moim blokiem. Weszłam do mieszkania wściekła, ale też z jakimś dziwnym poczuciem opuszczenia. Do tej pory, kiedy miałam jakieś problemy, biegłam z tym do mamy, ale teraz, kiedy to ona sama była przedmiotem sporu, gdzie miałam pójść? W niedzielę od rana nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Zrobiłam owocową sałatkę, upiekłam ciasto bananowe, a wszystko po to, żeby zająć czymś ręce. U mamy byłam już przed trzynastą, ale Weronika też przyszła wcześniej. Pomogłyśmy przy nakrywaniu stołu, zrobiłyśmy bukiet i przygotowałyśmy parę drobiazgów, ale pomiędzy nami trzema zawisła jakaś coraz bardziej gęstniejąca, chociaż niewypowiedziana uraza. Kiedy w końcu parę minut po czternastej rozległ się dzwonek, wszsystkie aż podskoczyłyśmy. – To musi być Szczepan, zawsze przychodzi nieco wcześniej – powiedziała mama. – Nic dziwnego, spieszy się do przejęcia tego wszystkiego – mruknęła Wera i posłałam jej piorunujące spojrzenie. Czekałyśmy w salonie, zastanawiając się, jak ten wyżelowany byczek przyjmie naszą obecność. Mama szeptała coś gościowi i oboje wybuchli tłumionym śmiechem. Kiedy w końcu wszedł do salonu, dosłownie mnie zatkało. – Ale to nie jest… – zaczęła Weronika, ale dyskretnie ją kopnęłam. Przed nami stał dystyngowany, szpakowaty mężczyzna koło sześćdziesiątki. Elegancki, uśmiechnięty i z trzema małymi bukietami frezji w rękach. – Słyszałem, że mamy się poznać, dlatego pozwoliłem sobie kupić paniom kwiaty – powiedział, wręczając frezje Weronice. Moja siostra wciąż wyglądała jak po bliższym spotkaniu z UFO, ja też musiałam prezentować się nie lepiej, bo nowo przybyły zapytał, czy dobrze się czujemy. – Yyy, tak – powiedziałam, dziękując za kwiaty. Jeszcze trochę, a chyba bym dygnęła, taka byłam grzeczna. Nagle gdzieś umknęła mi cała przygotowana mowa, zresztą co miałam powiedzieć, skoro mama przedstawiła nam nie tego faceta?! Kiedy Szczepan siadł za stołem, siostra pociągnęła mnie w stronę kuchni. – Mama sobie z nami w coś pogrywa – szepnęła mi na ucho, biorąc z blatu półmisek z sałatką. – Myślisz, że to jakaś ściema? Że z tamtym ma romans, a ten to taka przyzwoita przykrywka? – No, a masz lepsze wytłumaczenie? Obserwuj ich, potem się zastanowimy, co dalej! – poleciła mi siostra. Przy stole nie spuszczałyśmy z nich oka, ale mama albo świetnie grała, albo coś było nie tak. Wyglądali na zakochanych. Szczepan zwracał się do mamy z takim szacunkiem, oboje patrzyli sobie w oczy, ich dłonie niby przypadkiem muskały się pod stołem, słowem sielanka. cdn