solansz
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez solansz
-
I tak dreamerku, podpisuje sie cała sobą pod słowami Tischnera ;)
-
do dreamer cyt. Może to wypaczyłem (pewnie nawet bardzo) ale rzeczywiście sam tak czuję, że to, co nam się przydarza, także to, co złe, kształtuje nas, daje nam szansę do rozwoju, nabywania mądrości, doskonalenia się w mądrości i dostrzegania dobra (oczywiście szansę). Bo rzeczywiście, często "budzimy się", gdy mamy wrażenie, że świat nam się zawalił. Wówczas cierpimy ogromnie, ale i zaczynamy szukać. Czegoś, do czego nawet nie próbowaliśmy dążyć we wcześniejszym transie. To wszystko prawda- ale nie cała prawda- tak mi sie wydaje ;)
-
My, żyjący, upraszamy u Boga miłosierdzie naszym drogim zmarłych, a oni wyjednują nam u Boga łaskę świętego życia. Taka „święta wymiana” darów duchowych. To tak, jakbyśmy chcieli naszych zmarłych „podsadzić” na naszych barkach do nieba, a oni próbowali trzymać nas za ręce i ciągnąć ku temu co Boże, niebiańskie, nadprzyrodzone. Najważniejsze, że dusze tych, co odeszli, są w ręku Boga. Warto zatem mieć wszystko spakowane i przygotowane na tę najważniejszą po przyjściu na świat, drugą już, podróż swojego życia, tym razem do życia wiecznego.
-
belaizo te fragmenty mowią o zbawieniu i sie zgadzam, ale jednak cos pośrdeniego pomiedzy niebem i piekłem istnieje.
-
dreamer to dla ciebie, nie wiem czy cie przekonam ale poczytaj ;) Czyściec jest stanem pogranicza, rozdarcia, chwilowym, ale bolesnym rozdzieleniem dwojga zakochanych osób. Z jednej strony dusze są już błogosławione, zaproszone na niebiańską ucztę Baranka, ale nie mogą jeszcze zająć przygotowanych im przy stole miejsc. "Są szczęśliwe tak niewyobrażalnie, że tylko zbawieni w niebie są od nich szczęśliwsi, a zarazem tak niewyobrażalnie nieszczęśliwe, że tylko potępieni w piekle są od nich bardziej nieszczęśliwi" – pisała piętnastowieczna mistyczka Katarzyna z Genui. Pismo Święte nie wymienia czyśćca z nazwy, jego ślady odnajdujemy jednak w wielu biblijnych fragmentach. "Wsłuchując się w słowa Jezusa o możliwości odpuszczenia grzechów również w przyszłym życiu, Kościół wierzy, że ostatecznego oczyszczenia można dopełnić nawet po śmierci – opowiada o. Salij. – Już po śmierci Mojżesza Izraelici opłakiwali go przez trzydzieści dni. Taką modlitwę praktykowali też Apostołowie, a pierwsi chrześcijanie ofiarowali ich Bogu w czasie Eucharystii. Biblijny Juda Machabeusz prosił lud, by złożył ofiarę, i wzywał go do modlitwy za zmarłych. Lud błagał Pana "by zmarli zostali uwolnieni od grzechu". Katechizm Kościoła odsyła do dokumentów Soboru Lyońskiego z 1274 roku, ale na długo przed nim teologowie pisali o czyśćcu. Efrem Syryjczyk błagał, by bracia pamiętali o nim "jeszcze po trzydziestu dniach" od jego odejścia.
-
Czyściec (łac. purgatorium) – według Kościoła katolickiego bolesne dochodzenie duszy do absolutnie doskonałej miłości, koniecznej do osiągnięcia szczęścia Nieba. Nauki o czyśćcu rozwijają się dynamicznie począwszy od mniej więcej IX/XI wieku, choć już Ojcowie Kościoła wypowiadali się na ten temat, m.in. Efrem Syryjczyk, czy Cyprian. Tezy zostały ostatecznie zatwierdzone podczas Soboru Florenckiego (1438-1445) i Trydenckiego (1545-1563). Większość nierzymskokatolickich wyznań chrześcijańskich uważa nauczanie o czyśćcu za niebiblijne i je odrzuca Kościół rzymsko-katolicki przypomnę że opiera się na Piśmie Świętym i Tradycji. cyt. Konstytucja, jak łatwo to zauważyć, nie używa terminu \"czyściec\", ani \"ogień\", czy \"kary czyśćcowe\". Do sformułowań tych powróci papież Paweł VI w Konstytucji apostolskiej \"Indulgentiarum doctrina\" z l stycznia 1967, poświęconej odpustom. Czytamy tam: \"Grzechy pociągają za sobą kary nałożone Bożą świętością i sprawiedliwością (z których człowiek uwalnia się) czy to na tym świecie przez cierpienie, dolegliwości i trudy tego życia, a zwłaszcza śmierć, czy to również przez ogień i męki albo kary oczyszczające w przyszłym wieku (...) Nauka o czyśćcu jasno wykazuje, że obowiązek poniesienia kar, lub usunięcia pozostałości grzechowych może pozostać i rzeczywiście pozostaje, chociaż zostanie odpuszczona już wina: tam bowiem dusze zmarłych, które \'prawdziwie pokutując, zeszły w miłości Boga, zanim zadośćuczyniły godnymi owocami pokuty za grzechy popełnione i zaniedbania, oczyszczają się po śmierci przez kary czyśćcowe\". W dalszym tekście Konstytucji, papież mówi o więzi miłości i wymianie dóbr duchowych między wiernymi, \"czy to przebywającymi w niebieskiej ojczyźnie, czy to oczyszczającymi się z błędów w czyśćcu, czy wreszcie pielgrzymującymi na ziemi\". Do sprawy czyśćca wraca także dokument Sekretariatu dla Niewierzących z 1967 roku, w którym czytamy: \"Objawienie mówi o jeszcze jednej sytuacji, w jakiej znajdują się ci, którzy, nie będąc odsunięci od Boga po śmierci, nie będą jeszcze gotowi do pełnego z Nim obcowania. Te warunki, w jakich znajdują się niektórzy zmarli, zwane są \"czyśćcem\" czy też stanem oczyszczenia przed osiągnięciem doskonalej pełni życia z Bogiem. Chrześcijanin modli się i wstawia się za tymi duszami, by były wyzwolone ze swych win\".
-
dreamer Co prawda pięknie napisałeś, naprawde ..... ale nie do konca sie z tobą zgadzam. Jednak masz prawo inaczej myslec.
-
dla mnie to tez wazne swięto, zreszta ja zawsze modle soę za dusze w czyśćcu cierpiące :(
-
Dziś jedno z moich ulubionych świat-WSZYSTKICH ŚWIETYCH. Nie ma co- chyba kazdy dzis zauważył ze wzgledu na wyznanie, że życie przemija. I kiedyś się kończy...
-
jestem i chetnie podyskutuje pozdrawiam ;)
-
Trochę długie ;) ale co o tym myslicie?
-
W roku 1909 w Tennessee powstał Kościół Boga z Widocznymi Znakami. Założył go George Went Hensley. Pewnego razu ten były przemytnik wygłaszał płomienne kazanie przed zgromadzeniem zielonoświątkowców w Grasshopper Valley. Nagle ktoś z zebranych rzucił mu pod nogi pudło z grzechotnikami – nie wiadomo: ze złości czy ze znudzenia. Nie przerywając kazania Hensley schylił się, podniósł metrowego węża i uniósł go nad głowę. Nietknięty przez gada, nakazał zebranym iść za jego przykładem. Przytoczył słowa Chrystusa: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą... w imię moje... węże brać będą do rąk". Wieść o kazaniu Hensleya rozeszła się po Grasshopper Valley. Liczba poskramiaczy węży rosła. Od tamtej pory od ukąszeń zmarło 120 wyznawców Kościoła Boga z Widocznymi Znakami. Większość z nich odmawiała pomocy medycznej, zdając się na działanie sił boskich. Hensley również zmarł od ukąszenia węża w 1955 roku. Poskramiaczy węży nadal spotkać można zwłaszcza wśród małych społeczności Tennessee i Kentucky. Wyznawcy tego Kościoła wierzą, że kiedy otwierają pudła z wężami, zstępuje na nich „duch Boga”. Zdarza się, że biorą w ręce naraz trzy, cztery gady. Pozwalają im wić się wokół ramion i tułowia, a sami w ekstazie wychwalają Pana. Dla wielu z nas – wierzących i niewierzących – zachowanie takie graniczy z obłędem. Rzeczywiście, religia i choroby psychiczne od dawna bywają ze sobą łączone. Szaleniec, który uważa się za Chrystusa lub twierdzi, że dostaje wiadomości od Boga, nie jest niczym nowym. Już w czasach Zygmunta Freuda łączono religię z nerwicą i niedomaganiem psychicznym. Wiele lat temu naukowcy z wydziału antropologii Uniwersytetu Minnesoty postanowili zbadać te związki. Po lupę wzięli skrajne grupy religijne, takie jak fundamentalni baptyści, zielonoświątkowcy czy poskramiacze węży z Zachodniej Wirginii. Chcieli sprawdzić, czy badani wykażą typowe cechy psychopatologiczne związane zwykle z chorobą psychiczną. Dla porównania badano także wyznawców głównych Kościołów protestanckich, wywodzących się z podobnych środowisk. Niektórzy z najgorliwszych fundamentalistów modlili się w sposób, który można nazwać ekstazą transcendentalną. U większości badanych nie było jednak oznak jakiegokolwiek schorzenia psychicznego. Po dalszej analizie naukowcy zauważyli w jednej z grup skłonność do niestabilności psychicznej. Ponieważ eksperyment został utajniony, większość ankieterów robiących wywiady z wiernymi nie miała dostępu do końcowych wyników. Jednak gdy pytano ich, która grupa wydała im się najbardziej zaburzona psychicznie, wszyscy wskazali na poskramiaczy węży. Później dane ujawniono i okazało się, że więcej przypadków chorób psychicznych zanotowano wśród przeciętnych protestantów niż wśród osób żarliwie wierzących. Psycholog z Harvardu Gordon Allport prowadził w latach 50. ubiegłego wieku badania na temat różnego rodzaju uprzedzeń i stworzył obowiązującą do dziś definicję religijności. Według Allporta są dwa typy religijności: zewnętrzna i wewnętrzna. Pierwsza definiowana jest jako religijny egocentryzm. Wierni traktują chodzenie do kościołów i synagog jako środek do celu – chcą w ten sposób coś uzyskać. W ich środowisku bywanie w świątyni jest normą, budzi szacunek, sprzyja awansowi, a więc staje się społeczną konwencją. Dla osób o religijności wewnętrznej celem jest sama religia. Ludzie ci są zwykle dużo bardziej zaangażowani. Religia staje się ich nadrzędną zasadą życiową, ważnym doświadczeniem osobistym. Badania pokazały, że tendencje do uprzedzeń częściej mają ludzie, których cechuje religijność zewnętrzna. Religijność wewnętrzna wiąże się z niższym poziomem niepokoju i stresu, brakiem poczucia winy, lepszym dostosowaniem społecznym i mniejszymi skłonnościami do depresji. Wówczas, gdy religia służy odnalezieniu się w obrębie grupy, poczucie winy i lęk są większe. Możliwe, że silna wiara w Boga, bożków, duchy i istoty nadnaturalne dawała naszym przodkom istotne korzyści. Wielu antropologów i socjologów podziela pogląd, że religia powstała z poczucia niepewności i zagubienia. Stanowiła wyjaśnienie nieszczęść i chorób – jako konsekwencji gniewu Boga. Zapewniała też, że po śmierci istnieje życie. Wszelkie rytuały dawały kojące, choć złudne poczucie, że można kontrolować to, co tak naprawdę jest całkiem poza kontrolą człowieka: pogodę, choroby, ataki drapieżników czy innych ludzi. Z drugiej strony możliwe, że koncepcja boskości nie miała zbyt wielkiego zastosowania w twardych i niespokojnych czasach prehistorycznych. Życie na sawannie to nie był piknik. Pierwsi ludzie musieli cały czas chronić się przed drapieżnikami, zdobywać pożywienie i walczyć między sobą o względy płci przeciwnej bądź pozycję w grupie. Do czego w tej codziennej gonitwie potrzebna by im była religia? Richard Dawkins, najsłynniejszy darwinista i żarliwy krytyk zorganizowanej religii zauważa, że niesie ona ze sobą więcej kosztów niż korzyści: „Zachowania religijne wśród małp dwunożnych zajmują mnóstwo czasu, pochłaniają olbrzymie środki. Do zbudowania średniowiecznej katedry potrzeba było setek ludzi i długich lat pracy. Sztuka sakralna w znacznym stopniu zmonopolizowała talenty średniowiecza i renesansu. Tysiące, może nawet miliony ludzi zmarło, często poddanych wcześniej torturom, w imię lojalności wobec danej religii. Od stuleci ludzie pobożni umierają za swych bogów, zabijają dla nich, godzą się na post, chłostę, celibat, albo milczenie w odosobnieniu”. Na pierwszy rzut oka wydaje się więc, że z punktu widzenia ewolucji religia to strefa klęski. Można by sądzić, że sama wiara nie byłaby w stanie prześlizgnąć się przez sieć naturalnej selekcji. Chociaż możliwe też, że taka interpretacja słów Dawkinsa nie bierze pod uwagę korzyści, które w swej walce o przetrwanie człowiek ma dzięki religii. W książce „Katedra Darwina” David Sloan Wilson, profesor biologii i antropologii w Binghamton University mówi, że religijność powstała jako użyteczna cecha genetyczna. Sprzyjała ona scalaniu zbiorowości. Ta prospołeczna natura religii z pewnością dawała grupom myśliwsko-zbieraczym poczucie wspólnoty. W efekcie powstawała sprawniejsza maszyna przetrwania: grupa mogła skuteczniej chronić dostępu do wody, zabić antylopę czy pojmać dziewczęta z wrogich plemion. Im lepszą organizację i dyscyplinę osiągano dzięki religii, tym większe były szanse na przetrwanie, a zarazem przekazanie genów następnym pokoleniom. Tak właśnie rozumiemy selekcję naturalną. Oznacza ona, że środki przystosowawcze pomagające w przetrwaniu i reprodukcji przekazywane są poprzez geny. Biorąc dodatkowo pod uwagę wyniki badań przeprowadzonych na bliźniętach, z których wynika, że możliwe jest dziedziczenie skłonności do przekonań religijnych, czy można zaryzykować pogląd, że koncepcję boskości mamy zapisaną w genach?
-
Ja tez zagladam ;)
-
Jakoś ten topik mi bardziej odpowiada Kamelio, ale moze sie skuszę pozdrawiam
-
ja zagladam co jakis czas witaj dreamer ;)
-
zagląda tu ktoś jeszcze ;)
-
do zjadacza węży ;) cyt. Podobnie jak wielu innych rzeczy. Chrześcijaństwo zawsze w gigantycznym stopniu ograniczało wszystko, łącznie z jakimkolwiek rozwojem. Chrześcijaństwo nie jest niczym złym wręcz przeciwnie! Poza tym masz taki nick który mi osobiście kojarzy się z Biblią ale w pozytywnym sensie ;)
-
malutka- new age do mnie wcale nie przemawia- takie pranie mózgu.
-
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZF/ZFS/wieslaw_wyszedlem.html
-
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZF/ZFS/gn200818_opetana.html
-
Uważam, że prawdą jest to, co ludzie mówią o Biblii, a mianowicie, że jest pełna wartości i wzorów do naśladowania. Każdy się z Nią styka, nieważne, czy jest wierzący, czy nie. Słyszymy Ją w kościele podczas nabożeństw, na lekcji religii, historii czy języka polskiego. Często ludzie sami, indywidualnie sięgają po Nią, gdyż uważają Ją za interesującą lekturę. Biblia chce nam przekazać, żebyśmy byli dobrymi ludźmi, postępowali według zasad moralnych wobec siebie i swoich bliźnich. Uczy nas miłości do Boga i ludzi. Pragnie, abyśmy byli szczerzy i uczciwi. Chce, żeby ludzie szanowali swoich rodziców, Boga i wszystkie istoty żyjące na tym świecie. Blondyn zastanawiam się dlaczego schowałeś się tak daleko przed Bogiem? Dlaczego nie szukasz prawdy w Biblii?
-
Maria Magdalena Prześledźmy historię tej zagadkowej postaci. Ojcowie Kościoła przychylali się do poglądu o istnieniu kilku odrębnych Marii. Rozłącznie traktował je zawsze Kościół Wschodni. Najdawniejsze wizerunki przedstawiają Marię z Magdali jako niosącą olejki do grobu lub świadka zmartwychwstania Pańskiego. Jest to oczywiste odniesienie do Ewangelii Janowej, która przypisuje tej kobiecie niezwykle ważną rolę. Św. Hipolit, teolog z początków III w., jako pierwszy zobaczył w Marii Magdalenie „apostołkę Apostołów”. Głosy te przyćmił jednak fakt, że pod koniec VI w. w dwóch popularnych kazaniach papież Grzegorz Wielki połączył w jedno „dla celów duszpasterskich” trzy ewangeliczne kobiety: bezimienną jawnogrzesznicę, Marię z Betanii i Marię z Magdali. Najpierw przedstawił domniemanie, że Maria, z której Jezus wyrzucił siedem złych duchów (Łk 8, 2), była też Łukaszową jawnogrzesznicą (Łk 7, 37). Czyż wyrzucenie siedmiu złych duchów nie oznaczało uwolnienia od siedmiu grzechów głównych? Najcięższym z nich — domniemywano — musiała być rozwiązłość, szczególnie przynależna zepsutej naturze kobiecej. Opłakująca rozpustne życie Maria Magdalena dawała okazję do lekcji skruchy i pokuty. Do tego wizerunku papież Grzegorz dodał ceniony w średniowieczu element kontemplacji, odczytywany ze scen z Marią, siostrą Marty, a wszystko sublimowała jej obecność przy Krzyżu i Zmartwychwstaniu. Papież Grzegorz Wielki zaproponował analogię: żar miłości oczyszcza zbrukaną duszę, podobnie jak czyni to złotnik pławiący cenny metal w ogniu. Skalana grzechem nierządu Maria przerodziła się w symbol ludzkiej, ale przede wszystkim niewieściej drogi do nawrócenia. Maria Magdalena stała się bardziej realnym od Maryi symbolem nowej Ewy; zbrukanej w swej cielesności, lecz oczyszczonej przez pokutę. Przypomnijmy, że takiej metafory używali już wcześniej prorocy, porównujący niewierność Izraela wobec Jahwe do grzechu żony cudzołożnej lub „nierządnej” (por. Oz 2, 4-15; Ez 16, 15-34). Piękna pokutnica W oparciu o wagę ekspiacji Maria Magdalena na długie stulecia stała się przede wszystkim pokutnicą. Taki był ów pobożny kształt mitu. W średniowieczu podawano głównie dwa powody jej domniemanego upadku. Bardzo piękna, co już stanowiło niebezpieczny omen, miała pochodzić ze świetnego bogatego rodu i łatwo dać się zwabić ziemskim pokusom. Istniała też legenda o rzekomym małżeństwie Marii ze św. Janem Ewangelistą. Z ich weselem łączono cud w Kanie Galilejskiej. Jan wybrał jednak pójście za Jezusem, odrzucając tym samym młodą żonę, dla której stało się to okazją do zejścia na złą drogę, z której później zawróciła. Historie te odpowiadały gustom średniowiecza, identyfikując zmysłową ladacznicę z nawróconą mistyczką. Do zajmujących bajek należały także wcześniejsze legendy o podróżach Marii Magdaleny, kiedy to fantazjowano na przykład, że w Rzymie była oskarżycielką Piłata przed cesarzem Tyberiuszem. Mit Marii Magdaleny-rozpustnicy utwierdzał się z biegiem czasu. Szerzenie się prostytucji — w wyniku biedy czy nadmiaru okazji — szczególnie w bogatych miastach portowych Europy stało się problemem na skalę społeczną. W odpowiedzi pojawiło się zgromadzenie Pokutniczek św. Marii Magdaleny, pod auspicjami dominikanów, którzy pod koniec XIII w. dołączyli tę świętą w poczet patronek zakonu. W XVII w. w Anglii nawrócone prostytutki nazywano wręcz „magdalenkami”. Od XIX w. nazwa ta przyjęła się także we Włoszech, Niemczech i Francji. Od czasów średniowiecza do dziś trwało „instytucjonalne” skojarzenie Marii Magdaleny z rozpustą. Dopiero w 1969 r., za pontyfikatu Pawła VI, w wyniku zmian w kalendarzu rzymskim, Maria Magdalena została uwolniona od tej przeszłości. W 1978 r. z Rzymskiego Brewiarza wyeliminowano inwokacje o Marii pokutnicy i wielkiej grzesznicy. W praktyce jednak stan przedsoborowy trwa do dnia dzisiejszego. Trzeba jednak podkreślić, iż mit Marii Magdaleny, nawróconej ladacznicy, nie był przyjmowany zupełnie bezkrytycznie, mimo że przychylali się do niego niemal wszyscy średniowieczni autorzy i teologowie łacińscy, z wyjątkiem Bernarda z Clairvaux, opierającego się na dawniejszej tradycji oddzielnego traktowania tych trzech niewiast. Na Zachodzie na początku XVI w. Jacques Lefevre d\'Etaples, francuski humanista, proszony o opinię w kwestii Marii Magdaleny, powołując się na autorytet Orygenesa i Jana Chryzostoma stwierdził, że należy rozróżnić trzy Marie. Mimo podobnych głosów i wsparcia Erazma z Rotterdamu, Kościół nieugięcie bronił autorytetu i związanej z nim utartej tradycji. Lefevre został upomniany przez wydział teologiczny uniwersytetu paryskiego. Oskarżony o herezję, musiał wyrzec się swoich poglądów.
-
Jezus rozpoznał nadchodzącą chwilę śmierci. Zdaniem lekarzy było to możliwe w związku z coraz mniej regularnym biciem serca. Duża utrata krwi powoduje niedociśnienie ortostatyczne i wstrząs hypowolemiczny. Odwodnienie, stres i arytmia prowadzą zaś do zastoinowej niewydolności krążenia, czyli do zawału serca. Serce nie wytrzymało nieludzkiego bólu, utraty krwi, a zwłaszcza ciężaru grzechów ludzkich, jakie Jezus przyjął na siebie już w ogrodzie Getsemane.
-
Śmierć na krzyżu mogła trwać nawet dwa dni. Wielu konających doznawało z bólu obłędu. Często obcinano skazańcom języki, aby nie słuchać ich jęków. Nie był to przyjemny widok. Kapłani żydowscy nie chcieli, aby ciało Jezusa i dwóch ukrzyżowanych z Nim złoczyńców wisiały na krzyżu przez sabat. Interweniowali w tej sprawie u Piłata MAR. 15,42-43. Rzymianie mogli przyśpieszyć zgon ukrzyżowanego praktyką zwaną crucifragrum, która polegała na połamaniu goleni. Skazany dusił się nie mogąc dłużej wydychać powietrza z płuc. Praktykę tę potwierdzają golenie odkrytego w Judei w 1968 roku Johanana ben Ha’galgala, który został ukrzyżowany w I wieku. Połamano je tuż przed jego śmiercią jednym uderzeniem, a więc dokładnie tak, jak nogi przestępców ukrzyżowanych z Jezusem JAN 19,31-32. Zgodnie z Ewangeliami kości Jezusa nie zostały połamane, co dowodzi, że już nie żył JAN 19,33. Poncjusz Piłat zdziwił się, że Jezus już umarł, gdy Józef z Arymatei przyszedł prosić go o pozwolenie na zdjęcie ciała z krzyża i pochowanie go. Dlatego zanim wyraził zgodę, posłał setnika, aby sprawdził, czy Jezus rzeczywiście już nie żyje MAR. 15,44. Ukrzyżowanie prowadziło czterech żołnierzy pod wodzą setnika, którego zwano Exactor mortis ze względu na jego specjalizację w zadawaniu śmierci. Żołnierze ci byli dobrze przeszkoleni do tego zadania. Dlatego, skoro nie połamali goleni Jezusa, to znaczy, że musieli być pewni, że nie żyje JAN 19,31-33. Nie była to dla nich sprawa błaha, gdyż ponieśliby karę śmierci za opieszałość, gdyby okazało się, że skazaniec przeżył. Z tego względu żołnierze, zanim wydali ciało zmarłego jego rodzinie, rutynowo przebijali jego bok włócznią. Był to cios ćwiczony przez piechotę rzymską i polegał na wbiciu w prawe płuco, pomiędzy piątym i szóstym żebrem pod takim kątem, aby trafić w serce. Ewangelie potwierdzają, że właśnie taki cios zadano Jezusowi, zanim Jego ciało zdjęto z krzyża i wydano bliskim JAN 19,34. Według lekarzy, w efekcie takiego ciosu, z wysięku do jamy osierdziowej i jam opłucnych powinno wypłynąć nieco płynu przypominającego wodę, a potem krew z jamy serca. Pokrywa się to z relacją apostoła Jana, który jako naoczny świadek sprawozdał, że po przebiciu włócznią z boku Jezusa wypłynęła krew i woda JAN 19,34. Józef z Arymatei poszedł po śmierci Jezusa prosić Piłata o Jego ciało. Był to już wieczór, ale jeszcze przed sabatem, który rozpoczyna się po zmierzchu w piątek MAT. 27,57-58. Piłat, zanim wyraził zgodę, posłał po setnika, aby upewnić się, czy Jezus nie żyje MAR. 15,44. Po otrzymaniu zgody na pochówek Józef z Arymatei w drodze na Golgotę zakupił całun JAN 19,38. Nikodem przyniósł sporą ilość mirry i aloesu i razem z Józefem zawinęli ciało w całun z wonnościami JAN 19,39-40.
-
blondyn-----no nie mam dosłownie czasu na nic ostatnio. Ale co do apokryfów i wselkich innych ewangelii, które nie są natchnione. W skrócie Ci tylko powem - a to napewno wesz- nie uznaje się je za natchnione bo powstały zbyt późno po śmierci Jezusa. Jeśli cos powstało 200- 400 lat po smierci Chrystusa i to jeszcze w podejrzanych środowiskach to jak można to uznać za natchnione?