Suzinka
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Suzinka
-
Nikolet jestem z wami. Trzymajcie się !!! dla Was
-
Syjka aż mnie ciarki przeszły. Straszne to co piszesz i to, ze ludzie Ci nie pomogli. Myszko nie obwiniaj się, to nie Twoja wina. Nasze dziecia tak już mają że zawsze wszędzie sie spieszą i biegają i upadki często mają miejsce. Przykro tylko, że Twój synuś tak niefortunnie upadł :( A ja dzis zaczęłam rok szkolny :( buuuuuuuuuuu
-
No Perełko na 15 lat to ona nie wygląda :) Dałabym jej 17/18 :)
-
Andziar czekam na tego linka :)
-
No tak i znowu sama do siebie musiałabym gadać. A może kogoś kawusia skusi i przywoła do kafeterii. Zapraszam!!!!!!!!
-
Witam z samego rańca !!!!!!!!!!!!!!!!! Co Wy robicie mamuśki?? Gdzie się podziewacie?? U nas od rana słonko świeci, w nocy popadało a teraz już jest ładnie :)
-
Dziewczyny jeżeli macie fotki tapczaników, albo takich dorosłych łóżeczek Waszych pociech to wklejcie fotki. Interesuje mnie to bo chciałabym Mateuszowi coś kupić do spania. Dobrej nocki!!!!!!!!!!!
-
Andziar zdjecia super. Fajowego masz synusia :)
-
Figlarna a ja chciałabym zobaczyc to nowe łózeczko Melci. sama przymierzam sie do kupna czegoś, ale nie jestem zdecydowana. Witaj Szczęśliwa :)
-
Figlarna ja sie z Tobą napije kawusi. Poproszę mrożoną i może jakąś szarlotke to tego :)
-
Witam!!! Bozinko co u Ciebie? Lulka jak jesteś w domku już z Kubusiem to odezwij się o nas :)
-
A mój Mateusz skończył dziś 20 miesięcy :) Za 4 miesiące stukną nam 2 latka :)
-
Czy są wśród Was kobietki, które chcą zostać mamami cz. VII - SZCZĘSLIWA
Suzinka odpisał Emika na temat w Ciąża, poród, macierzyństwo i wychowanie dzieci
A to mój buntownik z wyboru :) http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/d9a5465d4d67ac95.html http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/72fd5aab3b263d90.html http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/f19b825b5b083a93.html -
Czy są wśród Was kobietki, które chcą zostać mamami cz. VII - SZCZĘSLIWA
Suzinka odpisał Emika na temat w Ciąża, poród, macierzyństwo i wychowanie dzieci
Menia ja też poproszę hpenz@op.pl Lara ponieważ nie doczytałam to chcialam zapytać czy z zawodu jestes psychologiem?? Ja też bardzo polecam \"Wychowanie bez porażek\" T. Gordona Aga a co u Ciebie i Pawełka?? Mój Mati zaczyna chyba wchodzić w okres buntu dwulatka, choć 2 latka skończy dopiero 22.12., ale nie przeszkadza mu to w byciu asertywnym i głośnym mówieniu NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!! -
I hopa hop na 140 stronkę... :)
-
...30...
-
..29...
-
odliczanie ...28...
-
Byłam dziś w szkołach, no i już sie zaczęło :( Badania lekarskie, szkolenia bhp (2 dni ) no i dwie konferencje :( Dziewczyny Wy też tak macie??? Szczęśliwa, że tyle załatwiasz ???
-
Zapomniałam dodać, że zdjęcia waszych dzieciaczków są śliczniutkie :)
-
I tym razem robił je bardzo długo. Porównywał z poprzednimi badaniami. Znów badał i znów porównywał. W końcu wydusił: \"Proszę państwa, dziecko jest zupełnie zdrowe. Ja nie wiem, co się stało\". – Powiedziałam wtedy: \"Ale ja wiem\". Trzy miesiące potem urodził się Teoś. Waga urodzeniowa 4220 g, 10 pkt. w skali Apgar. Pawełek jest człowiekiem Monika Starczewska z Pruszkowa w 2002 roku miała 35 lat i ośmiomiesięcznego synka. I nawet nie wiedziała, że zaszła w drugą ciążę. Gdy zachorowała, wzięła antybiotyk. Mówili potem, że zbyt silny. – Gdy dowiedziałam się, że drugie dziecko w drodze, miałam jednak nadzieję, że wszystko będzie dobrze… USG w 12. tygodniu. Lekarz był przerażony. Nie ma wód płodowych, chyba nie ma nerek. Dziecko bez jakichkolwiek szans. Następny dzień, następne badania, i jeszcze gorsza diagnoza. – Wypisali mnie do domu, żebym sobie \"to\" przemyślała i wróciła na \"zabieg\". Gdy Monika kategorycznie się nie zgadza i prosi, żeby lekarze \"coś robili\" i ratowali dziecko, badają \"kariotyp płodu\", żeby sprawdzić, \"czy dziecko jest człowiekiem\". – Prawda, że horror? Mówili: \"Jeśli się okaże, że to genetycznie człowiek, to coś pomyślimy\". Badanie wyszło pomyślnie: potomek kobiety i mężczyzny to jednak człowiek. Mały chłopiec genetycznie całkowicie w porządku. Wtedy położyli Monikę w szpitalu i… omijali jak mogli. – Miałam wrażenie, że nie wiedzieli, co ze mną począć. Czy byłam pierwszą kobietą, która nie zgodziła się w takiej sytuacji na zabieg? A potem Monika jeździła od kliniki do kliniki. I wszędzie słyszała: \"Powinna pani terminować ciążę, bo zagraża pani zdrowiu\". Usłyszała też: \"Dziewczyno, ty się już przestań wygłupiać. Skarbu państwa na to nie stać\"…A gdy echo serca dziecka wykazało, że jest gorzej niż wcześniej przypuszczano, lekarskie \"prośby\" stały się bardziej natarczywe. – Jeszcze trochę i chyba bym się załamała… Ale obok mnie leżała dziewczyna, której historia podtrzymała mnie na duchu... Szpitalna koleżanka Moniki jechała z Krakowa, właśnie po to, aby terminować ciążę. Po drodze zatrzymała się na Jasnej Górze. Podczas modlitwy zemdlała. Gdy dojechała w końcu do szpitala i zrobili jej badania, okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. Monika usłyszała też inną historię: dziewczyna poddała się indukcji porodu, ale… indukcja się nie udała. Przed kolejną próbą wywołania porodu lekarze zrobili kolejne USG. Okazało się wtedy, że dziecko jest zdrowe… Monika jednak nie liczyła na cud, a na lekarską pomoc. Bo pomimo że diagnoza była straszna, jakimś… cudem dziecko rosło. I (jak na złość?) nie umierało. – Leżałam potem na Kasprzaka w Warszawie. Wielu lekarzy mnie tam wspierało. Inni jednak wciąż namawiali do terminacji. Kolejne badanie: rezonans magnetyczny i… nowa diagnoza. Nerki najprawdopodobniej są. – To była wielka radość. Myślałam, ze wtedy zaczną coś robić, ratować. Ale usłyszałam: \"Niech się pani nie cieszy. Dziecko nie ma wód płodowych, więc płuca się nie wykształciły\"… Na prośbę Moniki lekarze zaczynają wlewać do jej brzucha sztuczne wody płodowe. Mówią przy tym jednak, że i tak jest za późno. A jeśli ze zdrowiem Moniki będzie coś nie tak, natychmiast indukują poród. Gdy któregoś dnia Monice skacze temperatura, trafia na porodówkę. – Wiedziałam, że poród naturalny na pewno zabije moje dziecko. Wyłam więc, prosiłam o cesarkę. Nie chcieli się zgodzić, podali oksytocynę. W ostatniej chwili jeden z lekarzy, który bardzo mnie wspierał, zadecydował o cesarskim cięciu. Pawełek rodzi się 9 marca, w 33. tygodniu ciąży. Żyje kilka godzin. Umiera przy rodzicach. Lekarze mówią, że… nie wytrzymały płuca. Monika nie zgadza się na sekcję zwłok, bo to jej dziecku życia nie przywróci. I gdyby wykryto nawet te nerki, czyli błąd lekarski, nie miałaby siły na proces. Lekarz, który jej pomógł, traci pracę. Dwa lata później, 2 marca, w imieniny Pawełka, rodzi się Ania – niespodzianka, bo Monika nie planowała już dzieci. Zabierają małą do domu siedem dni później, w wielką rocznicę małego człowieka.
-
No trudno, to zrobimy tak: Krótkie historie o terminowaniu Powinno być tak: radosne starania, poranny test i wielkie szczęście Potem, gdy się widzi na USG rozbrykane minirączki i mininóżki, szczęście powinno być jeszcze większe. Ale czasem nóżki nie brykają, a czasem ich wcale nie ma. I słychać płacz. Nie tylko rodziców. Z mężem Karolem czekali na dziecko cztery lata. No bo najpierw, po ślubie, chcieli się nacieszyć sobą, potem była praca, no a potem trochę zeszło, zanim na teście pojawiły się dwie kreski. Ale to było szczęście. Niewyobrażalne. Chodzili cali w skowronkach. Nawet imię już mieli: Róża. Bo imię przecież musi pasować do dziecka. Anka, szczupła blondynka z niebieskimi oczami, nie płacze. Mówi dobitnie, powoli, cedząc najstraszniejsze wyrazy chyba po to, aby brzmiały jeszcze straszniej: – Na początku piątego miesiąca dowiedziałam się, że moja Rózia ma całkowity rozszczep kręgosłupa i jakąś straszną wadę czaszki. I że śliczna wcale nie będzie. Lekarze powiedzieli, że ponieważ nie przeżyje porodu, najlepiej będzie urodzić wcześniej. – Dlaczego się zgodziłam? Nie uwierzysz, ale nie bardzo wiedziałam, co oni do mnie mówią. Gadali coś o zdrowiu moim albo dziecka. Co ze mną potem robili, też nie pamiętam. Ilustracja: Małgorzata Wrona-Morawska Dwa dni w szpitalu minęły na lekach uspokajających i przeciwbólowych. Rózi nie widziała. Położna tylko rzuciła, że dziecko nie żyło i było bardzo chore. I że nie mogła Rózi pokazać, bo to straszny widok. A potem się zaczęło. Życie bez ciąży, bez dziecka, ale ze \"świadomością\". – Świadomością, że zabiłam Rózię, a nawet jej nie pochowałam – głos Anki zaczyna wibrować. – Do dziś, choć minęły 2 lata, jestem na lekach antydepresyjnych. Czasem myślę, że Rózia mi wybaczyła, że jest teraz szczęśliwa. Ale czasem… Anka czasem modli się o szybką śmierć. Ta jej modlitwa to bardziej walka z Bogiem. Taki krzyk: Coś mi zrobił? Co ja zrobiłam? Dlaczego na to pozwoliłeś? O \"nowe\" dziecko modlić się nie chce, bo przecież dla \"starego\" nie była dobrą matką. – Przestałam chodzić do kościoła... Jestem zła na siebie, że podpisałam ten cholerny świstek, i na ludzi, którzy mi go podsunęli… Anka, gdy rozmawia z innymi dziewczynami po terminacji, słyszy: służba zdrowia powinna pomóc podjąć dobrą decyzję. A dobra decyzja to taka, że dziecko żyje do końca. Bez względu na to, jak bardzo jest chore. – Ale wiesz, czy oni to zrozumieją? Koleżanka rozmawiała nawet z profesorską sławą na temat donoszenia syna i naturalnego rozwiązania. Tego, co usłyszała, nawet nie chce się powtarzać. Mdli mnie po prostu. Ktoś powiedział Ance, żeby się modliła do świętej Joanny Beretty-Molli. Może kiedyś zacznie. Ale jeszcze jest za wcześnie. Gdy się zerwie najpiękniejszą Różę, bardzo boli. Krzyś (nie)odżałowany To się stało niedawno. Dokładnie mija 10 miesięcy. Natalia mówi, że nie żałuje. Dziecko miało zespół Downa i szereg wad wrodzonych. W tym bardzo chore serce. Natalia nie chciała widzieć, jak Krzyś cierpi. Zdecydowała się na indukcję porodu. Coś koło 22. tygodnia. – Bałam się reakcji sąsiadów, znajomych z naszego małego miasta… \"Synek będzie czy córcia?\", \"A do kogo podobne?\". I całe to ple, ple, ple, jak pachnie niemowlę, i ple, ple ple, jak cudownie, gdy gaworzy i zaczyna raczkować. A ja wiedziałam, że mały może nawet porodu nie przeżyć. I nie chciałam czekać kilku długich miesięcy… Co bym im wszystkim powiedziała? Że nazwy wszystkich jego chorób to chyba by się na kartce A4 nie zmieściły? I że nie będzie ple, ple, ple? Natalia bała się ludzkiego współczucia. Bała się i przerażenia w ludzkich oczach. Bo przecież ludzie zdrowi i szczęśliwi boją się chorych i z problemami. Może nie chcą się zarazić? Natalia drżała o starszą córkę, pięcioletnią Agatkę. Pytałaby przecież o duży brzuszek, i o dzidziusia w środku. I co jej wtedy miałaby powiedzieć? Nie, nie umiała przygotować małej na chorobę, a może i śmierć braciszka. A gdyby przeżył? Agatka musiałaby się nim opiekować, gdy jej już zabraknie. – Łatwe to nie było, i nie jest, bo ciągle wraca. Ale nie byłam w stanie donosić tej ciąży i nie chcę się z tego tłumaczyć. Mój mąż? Do tej pory milczy… Inna rzecz, że nie otrzymaliśmy w szpitalu żadnej pomocy. Żadnej. Ani psychologa, ani jednej mądrej rozmowy. Natalia nie chce nawet myśleć, co by się stało, gdyby musiała taką decyzję podjąć po raz drugi. – Nie chcę więcej dzieci. Nie będę musiała wybierać. I koniecznie to napisz: módlcie się dziewczyny, żebyście nie stanęły przed takim wyborem… Położna, co nie chciała dzieci \"odbierać\" Zapamiętaj to raz na zawsze: dzieci się nie \"odbiera\". Je się \"przyjmuje\"! – zaczyna opowieść Iwona, trzydziestoletnia (była) położna z dużego miasta. Już w liceum miała plany co do życiowej drogi: chciała pomagać kobietom, wybrała położnictwo. Podyplomowe dwuipółletnie studium to był trafny wybór, bo miała wspaniałe nauczycielki. Zaszczepiły w niej wielkie ideały. Mówiły, że kobieta i dziecko to ludzie, mówiły o radości z macierzyństwa, o powołaniu, o pracy, która pomaga przyjść na świat. Ideały szybko legły w gruzach. – Odbywałam praktyki w kilku szpitalach. Tego, co widziałam na oddziale położnictwa septycznego i patologii ciąży, nie da się zapomnieć... Miałyśmy tam pracować przy \"przypadkach\" ciąż obumarłych, jak nam mówiono. Owszem, były i ciąże obumarłe. Były i terminacje ciąż z powodu podejrzenia wad wrodzonych. Dzieci miały od 22. do 25. tygodnia. Iwona nigdy nie zapomni sceny: w pojedynczej sali porodowej leży młoda kobieta. Płacze. W podziurawioną wenflonem rękę powoli skapuje roztwór ze środkiem naskurczowym. Oczekiwanie na poród. Do kobiety nikt nie podchodzi: lekarz i położna poszli do pacjentek ze zdrowymi dziećmi. Młode, niedoświadczone studentki położnictwa, skulone w kącie, też prawie płaczą. Mijają godziny, ból rodzenia jest coraz większy. W końcu wraca lekarz i położna. – Stoję u wezgłowia rodzącej, trzymam rękę na jej ramieniu, tylko tyle mogę zrobić… – mimo że działo się to kilka lat temu, w głosie Iwony nadal brak spokoju. – To miał być pierwszy poród martwego dziecka, w jakim miałam uczestniczyć. Lekarz dosłownie wyciąga dziecko z matki! Jak się okazuje, żywe dziecko! Iwonie braknie tchu. Dziecko jest duże, bo to jakiś 24. tydzień ciąży. Położna podstawia miskę na odpadki i waży machające rozpaczliwie nóżkami ciałko. Iwona, jakby z oddali, słyszy fachowo-religijne polecenie: \"Jak dziecko jeszcze żyje, to trzeba je ochrzcić z wody\". – Wzięłam dzieciaka na ręce. Byłam jak w transie, nie mogłam odkręcić wody w kranie. Trzymałam maleńkiego, żywego chłopca. Przez skórkę widać było bijące serce. Ochrzciłam: niech mu będzie Jan. Potem kazali Jaśka zawinąć w serwetę i odłożyć na szafkę. Tam miał umrzeć... Nawet do cieplarki go nie włożyli... Iwona, po tym jak przestało bić maleńkie serce, ma \"przygotować\" ciało do badań genetycznych: włożyć do słoika i nalać formaliny. – Pomyślałam o matce: może chce je zobaczyć? Po zważeniu, trochę intuicyjnie, podniosłam miskę z dzieckiem do góry. Położna ofuknęła ją ostro, że przecież matka może zobaczyć własne dziecko i jeszcze będzie miała depresję! Iwona myśli: \"co za durne gadanie... Przecież to dziecko, a nie jakiś »chory« odpad\". Czuje przypływ adrenaliny. Wszystko się dzieje jak w przyspieszonym filmie. Gdy dziecko zmarło (lekarza, aby to stwierdzić, już nie było), odbył się pokaz wkładania dziecka do słoika. – Wyciągnęłyśmy taki pięciolitrowy słój, jak po ogórkach. Wkładałam dziecko do środka i w tym momencie dziecko znów zaczęło się ruszać. Krzyknęłam, że żyje nadal, a położna na to, że to takie ruchy mimowolne, niezależne od woli… Iwona z anatomii miała piątkę. Uczyli ją tam, że ruchy mimowolne dotyczą ruchów mięśni niezależnych od woli. A takimi z pewnością nie są te, co poruszają dziecięce usta. Sama nie miała już siły mówić. Po uzyskaniu dyplomu, odeszła z zawodu. Jeśli nie mogła dzieci \"przyjmować\", nie będzie ich \"odbierać\". Teoś, znaczy Boży dar Małgosia, gdy dowiedziała się o trzeciej ciąży, miała niespełna 30 lat. To dobry wiek na urodzenie dziecka. Jest się już dojrzałą kobietą, a jeszcze \"nieobciążoną ryzykiem\". Ale pierwsze USG pokazało, że z tym obciążeniem to bywa różnie. – Lekarz robił badanie i robił. Zaczęłam się niepokoić, bo przy starszych dzieciach wyglądało to inaczej. W końcu zaczął mówić coś ogólnikami, że część populacji obciążona jest wadami genetycznymi, że nie wiadomo, jak to się dzieje… Małgosia zapytała wprost: \"Dziecko jest chore?\". Lekarz odpowiedział: \"Jest wielkie prawdopodobieństwo zespołu Downa. Ten sprzęt raczej się nie myli\". – Trudno opisać, co czułam. Wstałam i wyszłam. Prosto do kościoła. Ja się nawet nie modliłam. Po prostu tam byłam. W domu mąż tulił i mówił: \"Słuchaj, jesteśmy razem, kochamy się, będzie dobrze\". Ale dobrze nie było. Kolejne USG, tzw. genetyczne. Diagnoza się potwierdza, a do tego dochodzą kolejne wady. Czas mija. Gośka z mężem powoli oswajają się z myślą o chorym dziecku. Gdy lekarze próbują zapisać ich na amnipunkcję, rezygnują z badania. – Kochaliśmy już to dziecko, to nasz dar od Boga, a amnipunkcja przecież wiąże się z ryzykiem poronienia. Jednak to był trudny dar. Małgosia niby pogodziła się, niby przyjęła, ale… – To nie było takie proste. Codziennie byłam na Mszy św. i modliłam się: \"Żeby to był chłopiec, bo chociaż w życiu będzie mu łatwiej\"… Po połowie ciąży nastąpił przełom. Przyszedł nagle i nie wiadomo skąd. – Po prostu pełna akceptacja i oczekiwanie. Strach przed nowym pozostał, ale była jakaś wewnętrzna radość i spokój. A potem było kolejne USG. U tego samego lekarza, który robił je wcześniej. I tym razem robił je bardzo długo. Porównywał z poprzednimi badaniami. Znów badał i znów porównywał. W końcu wydusił: \"Proszę państwa, dziecko jest zupełnie zdrowe. Ja nie wiem, co się stało\". – Powiedziałam wtedy: \"Ale ja wiem\". Trzy miesiące potem urodził się Teoś. Waga urodzeniowa 4220 g, 10 pkt. w skali Apgar. Pawełek jest człowiekiem Monika Starczewska z Pruszkowa w 2002 roku miała 35 lat i ośmiomiesięcznego synka. I nawet nie wiedziała, że zaszła w drugą ciążę. Gdy zachorowała, wzięła antybiotyk. Mówili potem, że zbyt silny. – Gdy dowiedziałam się, że drugie dziecko w drodze, miałam jednak nadzieję, że wszystko będzie dobrze… USG w 12. tygodniu. Lekarz był przerażony. Nie ma wód płodowych, chyba nie ma nerek. Dziecko bez jakichkolwiek szans. Następny dzień, następne badania, i jeszcze gorsza diagnoza. – Wypisali mnie do domu, żebym sobie \"to\" przemyślała i wróciła na \"zabieg\". Gdy Monika kategorycznie się nie zgadza i prosi, żeby lekarze \"coś robili\" i ratowali dziecko, badają \"kariotyp płodu\", żeby sprawdzić, \"czy dziecko jest człowiekiem\". – Prawda, że horror? Mówili: \"Jeśli się okaże, że to genetycznie człowiek, to coś pomyślimy\". Badanie wyszło pomyślnie: potomek kobiety i mężczyzny to jednak człowiek. Mały chłopiec genetycznie całkowicie w porządku. Wtedy położyli Monikę w szpitalu i… omijali jak mogli. – Miałam wrażenie, że nie wiedzieli, co ze mną począć. Czy byłam pierwszą kobietą, która nie zgodziła się w takiej sytuacji na zabieg? A potem Monika jeździła od kliniki do kliniki. I wszędzie słyszała: \"Powinna pani terminować ciążę, bo zagraża pani zdrowiu\". Usłyszała też: \"Dziewczyno, ty się już przestań wygłupiać. Skarbu państwa na to nie stać\"…A gdy echo serca dziecka wykazało, że jest gorzej niż wcześniej przypuszczano, lekarskie \"prośby\" stały się bardziej natarczywe. – Jeszcze trochę i chyba bym się załamała… Ale obok mnie leżała dziewczyna, której historia podtrzymała mnie na duchu... Szpitalna koleżanka Moniki jechała z Krakowa, właśnie po to, aby terminować ciążę. Po drodze zatrzymała się na Jasnej Górze. Podczas modlitwy zemdlała. Gdy dojechała w końcu do szpitala i zrobili jej badania, okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. Monika usłyszała też inną historię: dziewczyna poddała się indukcji porodu, ale… indukcja się nie udała. Przed kolejną próbą wywołania porodu lekarze zrobili kolejne USG. Okazało się wtedy, że dziecko jest zdrowe… Monika jednak nie liczyła na cud, a na lekarską pomoc. Bo pomimo że diagnoza była straszna, jakimś… cudem dziecko rosło. I (jak na złość?) nie umierało. – Leżałam potem na Kasprzaka w Warszawie. Wielu lekarzy mnie tam wspierało. Inni jednak wciąż namawiali do terminacji. Kolejne badanie: rezonans magnetyczny i… nowa diagnoza. Nerki najprawdopodobniej są. – To była wielka radość. Myślałam, ze wtedy zaczną coś robić, ratować. Ale usłyszałam: \"Niech się pani nie cieszy. Dziecko nie ma wód płodowych, więc płuca się nie wykształciły\"… Na prośbę Moniki lekarze zaczynają wlewać do jej brzucha sztuczne wody płodowe. Mówią przy tym jednak, że i tak jest za późno. A jeśli ze zdrowiem Moniki będzie coś nie tak, natychmiast indukują poród. Gdy któregoś dnia Monice skacze temperatura, trafia na porodówkę. – Wiedziałam, że poród naturalny na pewno zabije moje dziecko. Wyłam więc, prosiłam o cesarkę. Nie chcieli się zgodzić, podali oksytocynę. W ostatniej chwili jeden z lekarzy, który bardzo mnie wspierał, zadecydował o cesarskim cięciu. Pawełek rodzi się 9 marca, w 33. tygodniu ciąży. Żyje kilka godzin. Umiera przy rodzicach. Lekarze mówią, że… nie wytrzymały płuca. Monika nie zgadza się na sekcję zwłok, bo to jej dziecku życia nie przywróci. I gdyby wykryto nawet te nerki, czyli błąd lekarski, nie miałaby siły na proces. Lekarz, który jej pomógł, traci pracę. Dwa lata później, 2 marca, w imieniny Pawełka, rodzi się Ania – niespodzianka, bo Monika nie planowała już dzieci. Zabierają małą do domu siedem dni później, w wielką rocznicę małego człowieka.
-
Kolejna próba http://wiadomosci.onet.pl/1416819,2677,1,kioskart.html
-
Bozinko, brak mi słów. Przytulam Cię mocno!!! Wkleję Wam artykuł. Ja sie poryczałam na nim http://wiadomosci.onet.pl/1416819,2677,1,kioskart.html
-
Czy są wśród Was kobietki, które chcą zostać mamami cz. VII - SZCZĘSLIWA
Suzinka odpisał Emika na temat w Ciąża, poród, macierzyństwo i wychowanie dzieci
Sysiu odzywam sie na Twoją prośbę :) Mateusz miał anginę ropną i bardzo wysoką gorączkę, ale to już za nami. Wyskoczyliśmy z mężem do Zakopca na kilka dni 15.08. wróciliśmy. Lało nam niestety, w ostatnim dniu wyszło słonko.