Granat
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Granat
-
Błogosławieni, którzy nic nie robią, jeśli niczego nie umieją wykonać dobrze. Feliks Chwalibóg
-
Na samą myśl... Na samą myśl, że mam jeszcze pokonać 6 pięter aby dotrzeć do mieszkania robi mi się słabo.. No tak..jest jeszcze winda..cud wynalazek ludzi pragnących żyć wygodnie i szybko. Nawet na nią nie patrze, nie ma jej tu!.. Obiecałam sobie przecież z niej nie korzystać. W końcu to jakaś gimnastyka pokonać tych 6 pięter. Zmęczenie daje się we znaki-winda wygrywa. Ruszam. Pierwsze piętro, drugie, trzecie-winda się zatrzymuje. Złośliwość losu-dosiada się do mnie pani x. Właśnie wraca z plotek od pani y. Tak..to naprawdę niesamowite..jak ta z mogła ubrać tak krótką sukienkę?? Skandal po prostu. Cierpliwie znoszę relację ze spotkania dwóch największych plotkar. 6 piętro..nareszcie! "Tu się zatrzymuję..dobrej nocy Pani x"-rzucam na do widzenia. Od samych drzwi pospiesznie zrzucam z siebie ubrania. Płaszcz, szalik, bluzka, spódnica.. Łazienka. Odkręcam wodę, jest ciepła, taka bardzo przyjemna. Wanna powoli wypełnia się upragnionym ciepłem. Przemarzłam..nie lubię zimna. Mam dość zimy. Chcę wiosnę..wiosnę..wiosnę.. Wiosna..Zanurzam się w wodzie parokrotnie jeszcze skaldując imię najpiękniejszej z pór roku. Fala ciepła przeszywa me ciało. Odpływam, tak mi tu dobrze!..To był ciężki dzień. Muszę wyjść..inaczej zasnę. Zmuszam się do opuszczenia ciepła. Dreszcze..pewnie znów kaloryfery są zimne. Zbieram porozrzucane ubrania, które jak szlak znaczą drogę wprost do łazienki. Dzwonek do drzwi, juz po 23..kto to może być? O tej godzinie..hmm.. Nagle znów czuję falę ciepła, gorąca. Nie wierzę..to On? Naprawdę??? Tak bardzo sie cieszę!..Zupełnie jak dziecko chcę tupać nóżkami, piszczeć, że tak..tak..! Tak się właśnie cieszę. Kiedy ostatnio Go widziałam..(dobry Boże..to takie nieistotne, nie myśl o tym..) Czym prędzej przytulam się bardzo mocno. Ust ust szukają..szybko się znajdują, całują tak czule. Wszystko teraz dzieje się jakby szybciej. Dłonie się splatają, odrywają by dotknąć twarzy, znów do siebie wracają. Czuję chłód, rozbiera mnie.. Porozrzucane ubrana znaczą nowy szlak-tym razem do sypialni. Wszystko wiruje, chwieje się, krzyczy. Nieznana mi dotąd melodia we mnie rozbrzmiewa. Jestem bezbronna, zamknięta w klatce z ramion. DŁONIE. Dłonie..dłonie..wszędzie ich ciepło, szyja..piersi..brzuch...uda. Niekontrolowane słowa..mruczenia..jęki. Gdybym tak mogła zatrzymać tę chwilę, zabrać, ukraść..schować..zachować.. Przecież to zniknie...już za chwilę, juz.. (to nieistotne!!!..) Odganiam te myśli, wtulam się jeszcze bardziej, chcę się sobą dzielić. Własnie teraz, tak.. Szepczę cichutko pragnienia (jeszcze chwilkę..jeszcze moment..!) Z dwóch ciał powstało jedno. Jedność w dwoistości. Nie przestawaj proszę..nie nie..NIE!.. Melodia nasila się (słyszysz? zatańcz ze mną..)..nadaje rytmu..tańczę. I chcę więcej..i mocniej ..i szybciej.. Jest cicho..czas się zatrzymał..patrzę mu w oczy..są pogodne. Tchu mi brak. Opadam zmęczona..mokra..szczęśliwa. Wsłuchuję się w bicie serca..zasypiam. Budzik. Boję się otworzyć oczy. Leciutko podnoszę powieki. A on jest nadal, śpi..tuż obok. "Przykryj się kochanie"-słyszę troskliwy głos. Wtulam się szybciutko. Nastał nowy dzień. Dziś sobota, nie ma pośpiechu. Zasnął.. Co chwila otwieram i zamykam oczy, aby przekonać sie..uwierzyć, że nie śniłam. To nie był sen myszałek
-
Kasiuniu ja tez Ci z całego serca życzę ZDROWYCH I WESOŁYCH ŚWIAT A w drugi dzień świąt leniuchuj do woli należy ci się za ten cały rok nauki i pracy... Pozdrawiam WBW Teraz biorce się za makowce.....
-
witam WBW,,, Witaj Kasiuniu... Pozdrawiam was serdecznie i zapraszam na gorąca czekoladę...
-
http://www.reveloper.de/bilder/GX%20272%20Father%20Christmas.jpg
-
http://www.einfach-persoenlich.de/bilder/merry-chrismas.jpg
-
Mam szczęście:-D Teraz Was cytrusami uraczę :) http://gpp.gajdaw.pl/gpp/projekty/07-01/dane/cytrusy.jpg
-
A wy gdzie ! może oazę już macie tam gdzie słonko nie dochodzi....?
-
Ja wpadam do oazy jak granat i wypadam...ha ha !
-
SMIESZNE 10 godzina:-D
-
- Obawiam się, że nie są to dobre wiadomości – rzekł. – Czekam tu już pół nocy, ale ten parszywy demon nie chciał mnie wpuścić. - Dziwisz się – złośliwy śmiech małego człowieczka niemile drażnił uszy – Narobiłeś sobie wrogów, to teraz cierp ciało jakżeś chciało. Nie trzeba go było oszukiwać. Ale mniejsza o to – jego głos spoważniał – chciałeś się ze mną spotkać. Mów, co to za ponure wieści przynosisz w prezencie. Paweł zasępił się i zerknął na Figlarza. - Czy można mu ufać? – Spytał. - Beż obaw, jest nasz. Głos Pawła z pozoru wyprany był z wszelkich emocji, jednak oczy zdradzały burzę targającą nim od środka. - Gaweł nie żyje. *** - Gaweł nie żyje – powiedział znajomy karła. - Jak? – spytał spokojnie Asmodeusz. Nie zwiodło to jednak Figlarza, który momentalnie wyczuł budzący się do życia wulkan. - Nie wiemy. Znikł kilka dni temu. Dziś wieczorem znaleźliśmy jego ciało. - Dobra, powiesz mi wszystko co wiesz, ale to za chwilę, gdy będziemy już w drodze. – Karzeł podszedł do drzwi, chwycił kołatkę w swoje palce i ścisnął z siłą stalowych obcęg. Ze środka wyrwał się pisk bólu. – Z tobą rozliczę się innym razem. I możesz mi wierzyć, to będzie bardzo nieprzyjemne. A ty – zwrócił się do Figlarza – ty wracaj do domu. Spotkamy się jutro. - Ale… - próbował oponować, nie pozwoli nikomu pomiatać sobą jak małym chłopcem. Było w końcu strażnikiem i w ogóle… - Żadnego ale – uciął Asmodeusz. – Nie spieraj się ze mną, nie dziś. Do domu i już!. Rozumiemy się? Figlarzem aż trzęsło ze złości, ale nie pozostało mu nic innego jak ustąpić. Znał ten stan, w takich chwilach jego nauczyciel był nieprzewidywalny. Kiwnąć więc głową. - I nawet nie myśl, aby się skradać za nami – rzucił przed odejściem karzeł, odgadując w mig pomysł chłopaka. – To zbyt niebezpieczne. Idziemy Paweł. Mów jak było. Bez upiększeń, bez kolorowanek. Jak na pieprzonej spowiedzi… - głos cichł, gdy obaj oddalali się coraz bardziej. Figlarz stał i obserwując ich plecy zapalił papierosa. - Zaczęło się – pisnęły drzwi. - Co się zaczęło? - To ty nic nie wiesz? - A niby skąd mam wiedzieć! – Krzyknął Figlarz odreagowując na bogu ducha winnym demonie. – Widziałeś jak mnie potraktował. Jak psa. Idź do domu i waruj szczeniaczku, dopóki cię nie wezwę. Drzwi milczały urażone. - No, powiedz… przepraszam. Powiedz, dobra? Nie obrażaj się. Trochę mnie poniosło, ale przecież wiesz, że cię lubię. Demon widocznie udobruchany tymi słowy odezwał się ponownie. - Paweł to ten co tu był. Gaweł to jego brat. - I…? - To strażnicy, tak jak i ty. Są a raczej byli, jeśli wierzyć słowom Pawła, cholernie dobrymi strażnikami. To oni mnie złapali, a nie małe ze mnie ziółko – dodał z nutką samouwielbienia. – Już mieli mnie wygnać z tego świata, ale wpadli na lepszy pomysł. Wrobili mnie w robotę stróża. Tak dla draki. A teraz Gaweł nie żyje… zaczęło się… - Ale co się zaczęło? - Polowanie – demon był dziwnie jak na niego małomówny. Zwykle pierwszy rozsiewał wszystkie plotki, nierzadko puszczał też w ruch jedną czy dwie własnego autorstwa. - Polowanie? Na co? – Nie ustępował Figlarz. - Na was. - Na nas? - Tak, na was. Na strażników. Podpis: grilu pamparampam
-
CDN spadam CUKIERAS WSPANIAŁY:-D
-
Jak będziecie mieli przerwie to ciekawe... Figlarz ( Bar Straceńców) AUTOR: grilu A-autor W odludnej części Kazimierza jest pewna uliczka zakończona ślepym zaułkiem. Pusta i cicha. Nie parkują tu żadne samochody. Nie ma drobnych cwaniaczków w dresach, chodzących rozbujanym krokiem. Babcie z pieskami omijają to miejsce z daleka. Wydawałoby się, że to wymarzone miejsce dla okolicznej dzieciarni. Żadnych niebezpieczeństw, ani zagrożeń ze strony starszych. Można grać w gumę lub kopać piłkę przez calusieńki dzień. A jednak panującej ciszy nie rozdziera płacz, śmiech nie rozbrzmiewa pomiędzy kamienicami. Mieszkania po obu stronach ulicy świecą pustkami. W oknach deski, płyty z tektury, lub zgoła nic, tylko rozbite szyby i pogniłe framugi. Dawni lokatorzy opuścili to miejsce, a potem nikt ich nie zastąpił. Nawet bezdomni nie pokusili się, by przebiedować tu na dziko. Ludzie omijają to miejsce z daleka. Budynki na ulicy Chmielnej należą do państwa. Próbowano je kiedyś sprzedać, ale bezskutecznie. Nie pomogła śmiesznie niska cena. Potencjalni inwestorzy patrzyli z niedowierzaniem na ogłoszenia w gazetach, o otwartym przetargu. Łapali za telefony, by się upewnić czy to nie jakaś pomyłka. Pomyłki nie było. - Gdzieś tu musi być haczyk – myślał jeden z drugim. – Gdzieś musi być. Znalazło się nawet kilki takich, co przybyli na miejsce zrobić rozeznanie. - Tam straszy – odpowiadali na pytania okoliczni mieszkańcy. Kupcy kręcili głowami szczerze ubawieni. Później jednak, po paru niewyjaśnionych zdarzeniach i tajemniczych wypadkach po koleji rezygnowali z licytacji. Okoliczna ludność miała rację. Tam straszy. Wraz z nastaniem nocy, ulicę zalewał mrok. Zniszczone, pordzewiałe latarnie z porozbijanymi kinkietami, od dawna już nie rozjaśniały zalegających tu nocą cieni. Mroczne to było miejsce. - Dla jednych mroczne, dla innych skoczne – odezwał się męski głos. – Dalej panowie, idziemy do baru straceńców. Grupa niskich, przysadzistych postaci ruszyła w głąb uliczki, nic sobie nie robiąc z jej ponurej sławy. Gdy doszli do bramy stojącej na samym końcu, jeden z nich, być może przywódca, załomotał w drzwi. Odgłos rozszedł się dalekim echem, chciwie wchłaniany przez otaczającą ciszę. Wreszcie drzwi się otworzyły. Na ulicę wylał się czający się za nimi śmiech i gwar, a także ciepłe, miłe dla oka światło. Tajemnicza grupka weszła do środka zamykając za sobą drzwi. Bar straceńców. Dziwne to miejsce. Jedni powiadają, że gdy Bóg chciał stworzyć piekło, z braku lepszego pomysłu poprzestał na tej spelunie. Dla innych był to istny raj na ziemi. Jaskinia rozpusty i mistyczny Eden zarazem. Nielegalna gorzelnia pracująca na zapleczu słynęła w całej okolicy. Tak podłego i zabójczego bimbru próżno by szukać w promieniu wielu kilometrów. Właścicielem był podobno niedoszły umrzyk. Wisielec, co ze stryczka się urwał i przed kaciskiem uciekł. Wieszano go wraz z bratem, za rozliczne mordy i gwałty. A że byli bliźniakami to, co jednemu uszło, drugi przeżył dwukrotnie. No, może nie do końca przeżył, już pierwszy stryczek załatwił sprawę. Ale zanim trup ostygł zawiesili go po raz drugi. Raport spisano. Bracia Wiśniewscy powieszeni i w ziemi zakopani. Ot, drobna pomyłka, że tylko jedne zwłoki poszły w ziemie. Paweł Wiśniewski, gdy tylko uciekł od razu wystarał się o fałszywe papiery, a zgromadzone łupy zainwestował w knajpę. Ku czci egzekucji i swojego zmarłego brata nazwał ją „Pod Straceńcami”. Krew nie woda, ani mleko. O rodzinie się nie zapomina. W ciemną bezksiężycową noc zakradł się Paweł na więzienny cmentarz i wykopał braciszka. Najął na lewo studencinę medycyny i zwłoki kazał zabalsamować. I ku uciesze klienteli powiesił bliźniaka na haku nad barem. Dynda tam, a czasem za sprawą znudzonych pijaczków kołysze się z lekka, dodając miejscu uroku i klimatu. Sala barowa urządzona była z iście królewskim przepychem. Resztki wypalonych świec i spływające z nich kaskady wosku. Drewniany bar stanowił ukoronowanie prac pijanego cieśli z połamanymi rękami. Cały w drzazgach, o powierzchni o wiele równiejszej niż Tatry. Obsługa należycie o niego dbała regularnie nacierając resztkami drinków i sosów ścierą nieskalaną nigdy proszkiem do prania. Dzięki tym czułym zabiegom pielęgnacyjnym lada mieniła się wszystkimi kolorami tęczy i jadłospisu. Poniszczone ściany, z pozdzieraną tapetą stanowiły tablicę dla ogłoszeń różnego rodzaju. Większość z nich to były reprodukcje średniowiecznych plakatów informujących o egzekucji. Ale były też notki w Stylu: dam pracę, szukam pracy. Spuszczę krew – za darmo i profesjonalnie. Pan Rokita – ekspresowe czyszczenie kominów. Stoły, większość z jedną nóżką krótszą niż, nakryte były podartymi i wielokrotnie cerowanymi obrusami, które prawdopodobnie również nie zaznał proszku do prania. Naprzeciwko drzwi, po drugiej stronie lokalu stała scena, a raczej scenka, na razie zasłonięta grubymi, być może kiedyś czerwonymi kurtynami. Było jeszcze za wcześnie na nocne atrakcje. Później, gdy impreza się rozkręci, kurtyna rozsunie się ukazując ukrywane skarby. A całości tego przecudnego obrazu dopełniała klientela. Nocne męty z piekła wyrzucone za złe sprawowanie. Jedyna w swoim rodzaju zbieranina potworów tysiąca nocy i jednego dnia. Strzygi wampiry wilkołaki. Umarlaki i nieumarlaki. Ponoć wpadał tu nawet czasem wampir Lestat w nieodłącznym towarzystwie tej zdziry Louisa. - To nie jakaś prowincjonalna knajpa – zwykł mawiać barman. – Mamy tu nawet własnego pisarza alkoholika. Drzwi zadrżały od łomotu. Uwięziony w nich demon stróż zlustrował intruzów zakłócających mu spokój - Kto tam? –spytał zdenerwowany, że przerwano mu kontemplacje nieskończoności. -Wesoła gromadka, ty głupi chuju. – odpowiedział gruby basowy głos. - No, no, no. Tylko bez takich. – warknął demon, ale otworzył drzwi. Obcych mógł zjadać, ale swoich musiał wpuszczać. Taka była część paktu, w jaki wrobił go jeden wredny adwokacina. – Właźcie. Siedem niskich postaci wtarabaniło się do środka. Siedem niskich, za to potężnie umięśnionych facetów z bardzo długimi brodami, splecionymi w warkocze. Każdy z brodaczy miał zawieszony przy pasie toporek. Ostrza tych toporków mogły spokojnie służyć za brzytwy do golenia, tak były ostre. Splecione brodziska stanowiły jawny dowód marnotrawstwa ostrych zabaweczek. Chociaż kto wie, może czasem służyły do golenia, tyle że nie swoich właścicieli. - Się ma chłopaki! – zawołał właściciel wychodząc z zaplecza. Zwykle nie pojawiał się na sali przed jedenastą, ale odźwierny demon poinformował go kto przyszedł. Z tymi krasnoludami lepiej być na dobrej stopie, inaczej można stracić swoją stopę. - Sie ma. – zawołał Pępur. - Sie ma!! – krzyknął Kiciuś. - Się ma!!! – huknął Łapserdak. - …? – Łomot poprzestał na pytającym milczeniu. Było to zachowanie nieuprzejme i niezrozumiałe, ale po Łomocie nie należało spodziewać się niczego innego. - Się ma!!! – Wrzasnęły chórem trzy pozostałe krasnoludy. - Co dla was? – spytał Paweł Wiśniewski. - Piwa. - Dużo piwa! - Bardzo dużo piwa!! - …? - Barman! – zawołał właściciel. –Beczka na mój koszt. - Masz gest chłopie. – ucieszył się Pępur. - O przyjaciół trzeba dbać. - Jakby co, – Łomot zdecydował się wreszcie odezwać, gdy pozostali rozsiadali się za stołem. – Jakby, co się działo, to wal do nas jak w dym. Krasnoludy zatopiły brody w dzbanach piwa. Sala odetchnęła bezgłośnie z ulgą. Na razie nie zanosiło się na drakę. Przerwane wcześniej rozmowy powoli wracały na swoje tory. Barman wcierał kolejną porcję sosu w ladę barową. Wszystko wracało do normy. Wesoła gromadka potrafiła napędzić każdemu nie lada strachu. Oj, niewesoła to była banda. Choć tak naprawdę to poczciwe były z nich chłopaki. Chłopaki, czyli Łomot, Kicia, Pępur, Łapserdak i jeszcze trzech innych rzeczywiście były poczciwe. Niestety z powodu soczystego języka i dość nieokrzesanych manier większość nie dostrzegała tego. Woleli omijać ich z daleka. Była to jawna i jakże krzywdząca niesprawiedliwość. Przecież nikt nie powinien oczekiwać od krasnoludów manier żywcem wziętych z high class cocktail party. A że czasem za łby się wezmą lub komuś łeb wezmą i odkręcą to każdy powinien zrozumieć. Zdrowy chłop, duży czy mały, musi się czasem zabawić. Trzeba było sobie jakoś radzić, na chleb i mleko zarobić. Jakieś kasabubu na zupkę chmielową oszczędzić. Jak mówi przysłowie, żadna praca nie hańbi. Krasnoludy pomne nauk ojców i dziadów założyły firmę. „Hej ho” spółka z.o.o. Wypłynęli na szerokie wody biznesu oferując szeroki wachlarz usług. Były to, między innymi ochrona osobista, ochrona mienia, rewindykacja długów prawdziwych, rewindykacja długów urojonych ( inaczej bezczelne ściąganie haraczy), lichwa i spuszczanie łomotu. Rynek w Polsce spragniony profesjonalistów wszelkiej maści przyjął ich z radością, a firma bardzo szybko zaczęła przynosić dochody. -Barman! – krzyknął Łapserdak. – Co to za szczyny nam dałeś. - Że szczyny to jasne – wrzeszczał Pępur. – Ale czemu tak mało? - Dawaj piwa! – nawołuje reszta. - Bo ci bródkę podgolimy – salwa śmiechu. - A jak bródki nie ma to cosik się zawsze znajdzie. Hulanka „Pod Straceńcami” nabierała tempa. Na tali tłoczno, gwarno i duszno. Nad głowami wszystkich, pod sufitem skłębiły się ,niczym chmury burzowe, obłoki spalonej nikotyny i substancji smolistych. Krasnoludy w wybornych nastrojach rozpiąwszy guziki w spodniach, rozbrajały kolejną beczkę. Przy barze, na wysokich poobijanych stołkach, z lekka się chwiejąc siedziały dwa ostro podchmielone wampiry. Przekrwione oczy mówiły wyraźnie, że nie jeden litr dziś już wyżłopały. - Barman! – sepleni jeden z nich, machając niepewnie ręką. – Dwie złośnice. - Przynieść czy przyprowadzić? - Nie mam siły na zapasy. Daj w kroplówce, Rh+ jeśli jest. Przy stoliku, ćmiąc cygara, rżną w pokera siedmioletnie dzieciaki. To wieczne młokosy. Na stole ,tuż obok zapasowej talii, stoją dwie karafki, uzupełnianie w trakcie wieczoru przez obsługę. To eliksir młodości. Trójka niewinnie wyglądających dzieciaczków tankuje to regularnie od sześćdziesięciu lat. I grają tu co wieczór. Stawki są wysokie, ale chętnych nigdy nie brakuje. Potencjalne ofiary, zwabione szansą ogrania dzieciarni, lgną do tego stolika, jak ćmy do świecy. I kończą podobnie jak te ćmy. Ośmieszeni przegraną, ogołoceni do ostatniej ze wszystkiego co posiadali. Może się kiedyś nauczą nie oceniać ludzi po tym, jakie mają zęby, mleczne czy sztuczne.
-
część 60 siatko
-
DO wieczorka kochani emuzyka.pl » teksty piosenek » Kolędy » A wczora z wieczora tekst piosenki A wczora z wieczora - Kolędy A wczora z wieczora A wczora z wieczora, a wczora z wieczora z niebieskiego dwora, z niebieskiego dwora. Przyszła nam nowina, przyszła nam nowina: Panna rodzi Syna, Panna rodzi Syna. Boga prawdziwego, nieogarnionego. Za wyrokiem Boskim, w Betlejem żydowskim. Pastuszkowie mali w polu wtenczas spali, gdy Anioł z północy światłość z nieba toczy. Chwałę oznajmując, szopę pokazując, chwałę Boga tego, dziś nam zrodzonego. 'Tam Panna Dzieciątko, miłe Niemowlątko, uwija w pieluszki, pośpieszcie pastuszki!' Natychmiast pastuszy śpieszą z całej duszy, weseli bez miary, niosą z sobą dary. Mądrości druhowie, z daleka królowie, pragną widzieć swego Stwórcę przedwiecznego. Dziś Mu pokłon dają w ciele oglądają. Każdy się dziwuje, że Bóg nas miłuje. I my też pośpieszmy, Jezusa ucieszmy ze serca darami: modlitwa, cnotami. Jezu najmilejszy, ze wszech najwdzięczniejszy, zmiłuj się nad nami grzesznymi sługami.
-
witam 60 siatko! i wszystkie koleżanki które tu przybędą... http://www.joemonster.org/i/y/wiedzma.jpg Kolendy przepiękne...
-
[ust a]
-
Impreza chyliła się już ku końcowi, gdy figlarz zorientował się, że kogoś brakuje. Krasnoludy smacznie spały, nic sobie nie robiąc z niewygody krzeseł czy podłogi. Kiciuś i Łapserdak, niczym kochankowie, leżeli na ziemi spleceni w miłosnym uścisku. Reszta chrapała w pozycjach pośrednich między siedzeniem, a leżeniem. Jedynie Łomot wykazywał jakie takie oznaki kontaktowności. Oparty łokciami o kant stołu i podtrzymując ręką chwiejącą się głowę, wychylał kolejne kieliszki wody ognistej. Chyba nie zorientował się jeszcze, że konkurs na picie dobiegł końca parę godzin temu. A jeśli wiedział o tym, to postanowił rozegrać dogrywkę. - Łomot? – głos Figlarza też zdradzał szkodliwy wpływ alkoholu na organizm. Jednak cwany chłopak, wiedząc że ma słabą głowę, nie pił dziś za wiele. W tym towarzystwie mogłoby się to źle dla niego skończyć. – Łomot, widziałeś Asmodeusza? Brodaty krasnolud spojrzał na niego, nie za bardzo zdając sobie sprawę, o co chodzi. Wrzeszczcie trybiki w jego głowie, zardzewiałe od wódy i piwska, ruszyły. - Zwiał szmaciarz – wyseplenił. – Poddał się, tchórz jeden. Walkowerem. Wziął się i zwiał, gdzieś na zaplecze. – Łomot wychylił kolejną banie. – Chodź mój przyjacielu. Mój jedyny, prawdziwy przyjacielu, chodź napijmy się. - Może innym razem – powiedział wstając. – Mam już dość. Pójdę lepiej poszukać tego zasranego karła. Jeszcze wpląta się w jakąś drakę. - Zdrada!!! Wszyscy zdrajcy. Gówno i tyle. Figlarz odszedł od stołu ignorując dalsze krzyki. Bar straceńców wyglądał jak pobojowisko. Trzeźwiejsza część klienteli już się ulotniła. Zostali jedynie ci, dla których jedynym ratunkiem było kilka godzin snu i wiadro zimnej wody na pobudkę. Właściciel, chłop o poczciwym sercu, patrzył na to przez palce. Taka już była ta zbieranin. Trzeba machnąć ręką i jakoś z tym żyć, albo zwinąć interes. Barman, inny niż poprzednio, pewnie z porannej zmiany, porządkował bar. Znaczyło to tyle, że rozmazywał nieświeżą ścierą kolejną warstwę brudu. Tak tu już było z higieną. Żyć z tym nie trzeba, zawsze można zmienić lokal. Ignorując go, Figlarz ruszył w kierunku zaplecza. Przestępując nad tarasującymi drogę ciałami, dotarł wreszcie do słabo oświetlonego korytarza. Wszedł do środka. Drzwi jednego z pomieszczeń były otwarte. ******* - Ja już nie mogę. Masz coś wymyślić. - Nie denerwuj się kochanie. Postaram się. – ten głos mógł należeć tylko do karła. Zaciekawiony Figlarz ruszył powoli w stronę drzwi. Zajrzał przez szparę. W środku pomiędzy dziewiczo czystymi miotłami i nigdy nieotwieranymi środkami czystości stał dębowy regalik, a na nim lustro. Asmodeusz siedział naprzeciwko przeglądając się w nim. Nikogo innego w pokoju nie było. - Cały czas się starasz. Nic innego nie robisz tylko się starasz. I zobacz jak skończyłam dzięki tym staraniom – dźwięczny kobiecy głos dowodził niezbicie, że ktoś tu jednak musi być. Figlarz uderzył się w myślach w głowę. – Lustro tumanie. On rozmawia z lustrem. A raczej z kimś po drugiej stronie. – Na młodzieńczej twarzy rozgościł się złośliwy uśmieszek. – Ciekawe, kto to może być? Czyżby… - Alicja kochanie, najdroższa – bronił się Asmodeusz – przecież wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. - A tym czasem nie robisz nic. - Ranisz mnie. W ten sposób. - A ty myślisz, że ja nie cierpię. - Ale… - Żadnego ale. – nie ustępowała Alicja. Jak na kobietę o tak pięknym ciele, miała rażąco irytujący głos. Jego brzmienie każdego mogło doprowadzić do rozstrojenia nerwów, w ciągu zaledwie kilku minut. A jednak, karzeł słuchał. I to pomimo zarzutów i oskarżeń jakie były wypowiadane tym głosem, słuchał z lubością. – Za kogo ty mnie uważasz. Za jakąś nędzną lafiryndę. Co ty sobie wyobrażasz? Mam być dumna z tego, że jestem striptizerką w tej nędznej spelunie. Ja jestem artystką. I żądam godnego traktowania mojej sztuki. - Ale, cóż ja pocznę? – atakowany westchnął rozdzierająco. – Ostatni producent, z którym cię poznałem wylądował w psychiatryku. A wcześniejszy chleje na umór i zaczepia ludzi na ulicy pytając o drogę do krainy czarów. - I to niby moja wina? – żachnęła się Alicja. – Jak mnie przedstawiasz samym świrom i nieudacznikom to co się później dziwisz. Ja chcę do Hollywood. Załatw mi rozmowę z Johnym Deep`em. On na pewno się na mnie pozna. - Zobaczę co się da zrobić – powiedział z rezygnacją. - Kochany jesteś. – pisnęła Alicja radośnie, a jej głos zmienił się nie do poznania. – Tak, w takim głosie można utonąć. – pomyślał Figlarz. – Pocałuj mnie misiu i zmykaj. Mamusia musi iść spać. Wiesz jak cierpi moja cera, gdy jestem przemęczona. – Asmodeusz przysunął się do lustra i złożył pocałunek na jego powierzchni. – No, a teraz już zmykaj. Figlarz stwierdził, że na niego też już pora. Nie chciał przecież, aby przyjaciel nakrył go na podsłuchiwaniu. Wybiegł z korytarza, zapominając w pośpiechu patrzyć uważnie pod nogi i potknął się o czyjś zezwłok. W następnej chwili leżał już na ziemi. Zanim zdążył się podnieść, poczuł jak potężna łapa opada na jego kark i ściska niczym imadło. - Mam cię podglądaczu! – warknął groźnie karzeł. – Zachciało się wtykać nos w nie swoje sprawy, co? - No co ty? – zaprzeczył Figlarz nieźle wystraszony. Zdarzyło mu się już kilka razy odczuć gniew Asmodeusza na własnej skórze. Tak już wyglądała ta przyjaźń. Brutalnie. - To co tam robiłeś? - Martwiłem się o ciebie. Łomot powiedział, że jesteś na zapleczu, to poszedłem sprawdzić. - I myślisz, że w to uwierzę? - A dlaczego miałbym kłamać? - W sumie racja. – rzekł nieco łagodniej już udobruchany. Zaraz jednak głos mu stwardniał. – Ale, jeśli komuś powiesz to marny twój los. - Zwariowałeś? Po co miałbym to zrobić. - Nie wiem. A powiesz? - Jasne, że nie. – powiedział zgodnie z prawdą Figlarz. - Dobra, zapomnijmy o całej sprawie. – podniósł chłopaka do pionu. – Zbieramy się do domu. Cuchnie tu jak w gorzelni. Ruszyli do wyjścia. Przez całą drogę do domu Figlarz zgryzał policzki by nie parsknąć śmiechem. Zakochany diabeł. Jak świat światem, ale coś takiego w życiu mu się nie zdarzyło. To było możliwe jedynie na kartkach papieru. Kilka metrów od bramy czekał nieznajomy mężczyzna, co kilka chwil przestępował z nogi na nogę i z rosnącą niecierpliwością wpatrywał się gniewnie w kołatkę zamieszkaną przez demona. - No wpuść mnie! – Warknął nie wiadomo który już raz. W głosie zdało się czuć rezygnację świadczącą o tym, że tak naprawdę nie wierzy, aby demon się złamał. Nie rezygnował jednak, nie mógł sobie na to pozwolić. – Słyszysz tumanie?! Czekam tu przez ciebie pół nocy. Nakazuję ci natychmiast otworzyć tę bramę. Demon milczał z całą stanowczością, a kołatka kołysała się delikatnie. Raz czy drugi, gdy tylko cienki włos dzielił ją od stuknięcia, wyhamowywała. - Przecież wiesz, że to nic nie da. I wiesz co… sam chciałeś tu pracować, więc nie obwiniaj mnie teraz za to. Ja tylko zagadałem tu i tam, aby wszystko załatwić… - Niech będzie, wchodź – demon najwidoczniej zmiękł. - A nie zrobisz tego co ostatnim razem? – Spytał z nieufnością mężczyzna. - Nie, właź i nie trać więcej mojego czasu. - Obiecaj – zażądał nieznajomy. Miotał się w niepewności pomiędzy potrzebą dostania się do środka, a strachem przed kaprysami demona. - Nie przeciągaj struny, bo cie zjem. Ruszył przed siebie i ostrożnie zbliżył się do bramy. Już miał ująć kołatkę i zastukać, gdyby się udało, demon byłby zmuszony zastosować się do protokołu, a protokół nie odmawiał mężczyźnie wstępu do Baru Straceńców. Robił to jedynie nieznośny odźwierny. W ostatniej chwili gdy palce niemal dotykały metalu, demon wessał nieszczęśnika do środka kołatki. Przez dobrą minutę dało się słyszeć krzyki i szamotaninę towarzyszącą spuszczaniu łomotu. Wreszcie demon wypluł ofiarę i z zadowoleniem w głosie rzucił w ślad za nią. - Dwa zero dla mnie. Mężczyzna leżał na asfalcie jęcząc i klnąc na przemian. Wreszcie podniósł się i spojrzał na drzwi z nienawiścią w oczach. Ocenił siły na zamiary i westchnął zrezygnowany. - To przekaż mu przynajmniej, że tu jestem i czekam. - Ani mi się śni, ale jeśli to jest tak pilne, to wejdź i sam mu to powiedz. - Abyś mi znowu dokopał? To ja już wolę poczekać. Ale będziesz miał się z pyszna, jak tylko się dowie z jak ważną sprawą mnie wstrzymałeś. Już on da ci do wiwatu! Demon zamilkł, dobitnie dając do zrozumienia, że nie ugnie się ani przed prośbą ani przed groźbą. Posłaniec podczołgał się pod mur, posykując przy tym z bólu, oparł się i czekał. Przyszło mu tak siedzieć jeszcze ze dwie godziny, nie drzwi się otworzyły. A gdy już nastąpił ten moment, czyniły to z wyraźną niechęcią, najwolniej jak się tylko dało, skrzypiąc przy tym tak głośnio, że wszystkie koty w okolicy dostały rozstrojenia nerwów. W progu, wyraźnie odcięte na tle światła padającego z wnętrza, stanęły dwie postacie. Z powodu różnicy wzrostu, na pierwszy rzut oka, można by je wziąć za ojca i syna. Jednak każdy, szanujący się, bywalec Baru Straceńców wiedział że, poza wiecznymi młokosami, dzieci tu nie przychodzą. A poza tym czekający mężczyzna od razu rozpoznał niższego z wychodzącej pary. To właśnie on był osobą, z którą niezwłocznie musiał się rozmówić. Podniósł się szybko z asfaltu i podszedł do drzwi. Zatrzymał się jednak na tyle daleko, by zachować bezpieczny dystans przed czułymi ramionami bezcielesnego odźwiernego. - Asmodeuszu – zawołał nie tracąc czasu na powitanie – mam dla ciebie wieści. Dwójka wychodzących zrównała się z posłańcem. - Cześć Pawle – powiedział zmęczonym głosem karzeł. Całonocna popijawa i humory Alicji znacznie uszczupliły jego wigor. – Z czym przychodzisz? Paweł potrząsnął głową, skrzywił się i obmacał poobijane mięśnie karku. - Obawiam się, że nie są to dobre wiadomości – rzekł. – Czekam tu już pół nocy, ale ten parszywy demon nie chciał mnie wpuścić. - Dziwisz się – złośliwy śmiech małego człowieczka niemile drażnił uszy – Narobiłeś sobie wrogów, to teraz cierp ciało jakżeś chciało. Nie trzeba go było oszukiwać. Ale mniejsza o to – jego głos spoważniał – chciałeś się ze mną spotkać. Mów, co to za ponure wieści przynosisz w prezencie. Paweł zasępił się i zerknął na Figlarza. - Czy można mu ufać? – Spytał. - Beż obaw, jest nasz. Głos Pawła z pozoru wyprany był z wszelkich emocji, jednak oczy zdradzały burzę targającą nim od środka. - Gaweł nie żyje. *** - Gaweł nie żyje – powiedział znajomy karła. - Jak? – spytał spokojnie Asmodeusz. Nie zwiodło to jednak Figlarza, który momentalnie wyczuł budzący się do życia wulkan. - Nie wiemy. Znikł kilka dni temu. Dziś wieczorem znaleźliśmy jego ciało. - Dobra, powiesz mi wszystko co wiesz, ale to za chwilę, gdy będziemy już w drodze. – Karzeł podszedł do drzwi, chwycił kołatkę w swoje palce i ścisnął z siłą stalowych obcęg. Ze środka wyrwał się pisk bólu. – Z tobą rozliczę się innym razem. I możesz mi wierzyć, to będzie bardzo nieprzyjemne. A ty – zwrócił się do Figlarza – ty wracaj do domu. Spotkamy się jutro. - Ale… - próbował oponować, nie pozwoli nikomu pomiatać sobą jak małym chłopcem. Było w końcu strażnikiem i w ogóle… - Żadnego ale – uciął Asmodeusz. – Nie spieraj się ze mną, nie dziś. Do domu i już!. Rozumiemy się? Figlarzem aż trzęsło ze złości, ale nie pozostało mu nic innego jak ustąpić. Znał ten stan, w takich chwilach jego nauczyciel był nieprzewidywalny. Kiwnąć więc głową. - I nawet nie myśl, aby się skradać za nami – rzucił przed odejściem karzeł, odgadując w mig pomysł chłopaka. – To zbyt niebezpieczne. Idziemy Paweł. Mów jak było. Bez upiększeń, bez kolorowanek. Jak na pieprzonej spowiedzi… - głos cichł, gdy obaj oddalali się coraz bardziej. Figlarz stał i obserwując ich plecy zapalił papierosa. - Zaczęło się – pisnęły drzwi. - Co się zaczęło? - To ty nic nie wiesz? - A niby skąd mam wiedzieć! – Krzyknął Figlarz odreagowując na bogu ducha winnym demonie. – Widziałeś jak mnie potraktował. Jak psa. Idź do domu i waruj szczeniaczku, dopóki cię nie wezwę. Drzwi milczały urażone. - No, powiedz… przepraszam. Powiedz, dobra? Nie obrażaj się. Trochę mnie poniosło, ale przecież wiesz, że cię lubię. Demon widocznie udobruchany tymi słowy odezwał się ponownie. - Paweł to ten co tu był. Gaweł to jego brat. - I…? - To strażnicy, tak jak i ty. Są a raczej byli, jeśli wierzyć słowom Pawła, cholernie dobrymi strażnikami. To oni mnie złapali, a nie małe ze mnie ziółko – dodał z nutką samouwielbienia. – Już mieli mnie wygnać z tego świata, ale wpadli na lepszy pomysł. Wrobili mnie w robotę stróża. Tak dla draki. A teraz Gaweł nie żyje… zaczęło się… - Ale co się zaczęło? - Polowanie – demon był dziwnie jak na niego małomówny. Zwykle pierwszy rozsiewał wszystkie plotki, nierzadko puszczał też w ruch jedną czy dwie własnego autorstwa. - Polowanie? Na co? – Nie ustępował Figlarz. - Na was. - Na nas? - Tak, na was. Na strażników. Podpis: grilu pamparampam
-
Listeczku Jak będziecie mieli przerwie to ciekawe... Figlarz ( Bar Straceńców) Przy stoliku, ćmiąc cygara, rżną w pokera siedmioletnie dzieciaki. To wieczne młokosy. Na stole ,tuż obok zapasowej talii, stoją dwie karafki, uzupełnianie w trakcie wieczoru przez obsługę. To eliksir młodości. Trójka niewinnie wyglądających dzieciaczków tankuje to regularnie od sześćdziesięciu lat. I grają tu co wieczór. Stawki są wysokie, ale chętnych nigdy nie brakuje. Potencjalne ofiary, zwabione szansą ogrania dzieciarni, lgną do tego stolika, jak ćmy do świecy. I kończą podobnie jak te ćmy. Ośmieszeni przegraną, ogołoceni do ostatniej ze wszystkiego co posiadali. Może się kiedyś nauczą nie oceniać ludzi po tym, jakie mają zęby, mleczne czy sztuczne. Drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym zgrzytem. To demon z nudów imitował zardzewiałe zawiasy. Do środka weszło dwóch mężczyzn. Pierwszy dwudziestoparoletni młodzieniec, wysoki, szczupły i całkiem przystojny. Na tle gromady stałych klientów jego normalność, aż biło po oczach. Pasował tu niczym świeże mięsko do schrupania. Tylko jego oczy, spokojnie, z lekkim rozbawieniem taksujące salę świadczyły o tym, że to miejsce nie jest mu obce. Jego kompan był równie brzydki, jak tamten przystojny. Karlego wzrostu, nie mógł mieć więcej niż metr dwadzieścia, o nieproporcjonalnie dużej głowie i kończynach dziwnie krótkich. Twarz pokryta nieregularnymi kępkami zarostu i bliznami zdobił szelmowski uśmieszek. Oczy, każde innego koloru, taksowały salę wypatrując znajomych twarzy. - Asmodeusz! Mordo niedomyta – dobiegł ich głos ze stolika krasnoludów. – Skąd żeś taką ślicznotkę wytrzasnął. - Pies cię chędożył – odkrzyknął karzeł podchodząc do stolika. Figlarz Ruszył za nim. - Figlarz, obrzezańcu siadaj, siadaj, siadaj. Tylko mi tu nie udawaj. – Łapserdak po wypiciu nabierał niezdrowej ochoty na rymy. – Siadaj z nami, łachmytami. - Co tam, piwożłopy? – rzucił na powitanie. - A powoli. Powolutku. Byle się nie przemęczać. - Ani innych nie zamęczać. - Barman!!! – głos Asmodeusza przedarł się przez otaczający ich gwar. – Piwa!!! - Wiesz co, Asmodeusz? – rzucił zaczepnie Figlarz, gdy rozsiedli się wygodnie. – Pasowałbyś do tej gromadki. Nic tylko ci sztuczną brodę doprawić i byłby z ciebie ósmy krasnal. - No, kurwa, tylko nie krasnal! Krasnal to cię zrobił przystojniaczku za pięć groszy – wnerwił się Pępur. – My jesteśmy krasnoludy. - Czyli ludy krasne. - Takie małe, pocieszne ludziki. - Ale kurwa nie krasnale. Rozumiemy się. - A ty Figlarz młody jeszcze jesteś. Mleko pod wąsem niedawno straciłeś. My z karłem to nie takie harce odprawiali. - Taaa – zamruczały rozmarzone trzy pozostałe krasnoludy. - Brało się taką królewnę w obroty. - Oj, brało, brało i tańcowało w tę i nazad. - Ha – potwierdził Asmodeusz beknięciem. – Pamiętam, że raz to nawet taka jedna ducha wyzionęła. - I chuj, że wyzionęła. Smyrkać można dalej. - Taka najlepsza – zgodził się Pępur. - Chłodna i sztywna. - Że tak to ujmę, permanentnie nieprzytomna – podsumował bełkotliwym głosem Kiciuś. Broda pozlepiana w strąki, sklejona i zakonserwowana piwem była już na tyle sztywna, że krasnolud co chwila stukał nią o stół. - Ale ci się wzięło na fikuśne zdania – zaśmiał się Łomot. - Że tak to ujmę, pierdol się Łomotku kochany. – wyrzucił jeszcze z siebie zaczepiony, po czym finezyjnie zsunął się z krzesła. Po chwili rozległo się donośnie chrapanie. Reszta całkowicie ignorując ten incydent dalej rozgrzebywała nurtujący ich temat. - Poduczyć to bym i poduczył. Jaką królewienkę. - Albo i królewicza, jak się nie znajdzie białogłowa w koronie. - Mało ostatnio ich na świecie. Hrabia też by się nadał. - Jak dla mnie, to i baronówna by wystarczyła. - Albo szwaczka. - Mógłby być i chłopina jakiś najzwyklejszy. Taki prosto od pługa oderwany. Nawet on byłby miłym kompanem do zabawy. - Byle nie nadgniły. – zastrzegł się Łapserdak. - Byle nie nadgniły. – reszta krasnoludów zgodziła się z kolegą. Stara, pozbawiona prawie wszystkich piór kukułka zamieszkująca zegar, oznajmiła wszem i wobec, że wybiła północ. Godzina duchów. Godzina czarów. Czas dziwów niezbadanych. - Dawaj te dziwy, ale tylko te zbadane. W moim wieku chorować jest niebezpiecznie. – krzyknął zza kart wieczny młokos. – I zamknijcie wreszcie to wredne ptaszysko. Rozmowy na sali powoli zamierały. Nawet przy stole wesołej gromadki zrobiło się spokojniej. Kiciuś smacznie chrapał na podłodze, wtulony w nogi Łapserdaka. Pępur był już niedaleki od podążenia śladami kolegi. Wodził nieprzytomnym wzrokiem dokoła, nie zatrzymując spojrzenia na niczym konkretnym. Asmodeusz wraz z Łomotem urządzili sobie zawody w piciu. Figlarz im sędziował. Stół, pełny pustych kieliszków wróżył niektórym niezłego kaca, ale to dopiero jutro. Dziś niech zabawa trwa. Nadchodził długo wyczekiwany przez wszystkich moment. Wielka niespodzianka dzisiejszego wieczoru. Barman ku uciesze gości, jeszcze przed chwilą rozkołysał nadwornego wisielca, świętej pamięci Wiśniewskiego, brata właściciela. Jednak wraz z wybiciem godziny dwunastej, złapał za nogi uspokajając ten wisielczy taniec. - Witam państwa! – zawołał Paweł Wiśniewski stojąc pod sceną. – Witam wszystkich straceńców, których tu gościmy. Jak co noc, tak i dziś będę waszym konferansjerem – zawiesił głos czekająca odzew ze strony sali. Nie zawiódł się. Odpowiedziała mu mieszanina krzyku i śmiechu, przepleciona od czasu do czasu gromkimi oklaskami. Paweł podniósł ręce prosząc o ciszę. – Każdy wieczór jest wyjątkowy. I niepowtarzalny. A jednak dzisiejszy przyćmi wszystkie inne. Tej nocy będzie Ona. Po długiej nieobecności znów zaszczyciła nas swoją obecnością. - Dawać lole! – krzyknął ktoś na tyłach przerywając zapowiedź zaraz jednak go uciszono. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i krótki, gwałtownie zdławiony krzyk. - Królowa nocy. Najpiękniejsza z pięknych. Ponętniejsza od samego grzechu. Oddaję ją w wasze ręce. No, raczej oczy niż ręce, paluchy proszę trzymać przy sobie. – głos zamarł na chwilę dla zwiększenia dramatyzmu. – Przybyła tutaj z krainy czarów. Przed wami Aaaalicjaa!!! ******
-
miłych snów życzę
-
http://agatkaczykita.wrzuta.pl/audio/fWoOCWWjSw/koledy_-_eleni_-_malenka_przyszla_milosc 1. Do naszych serc do wszystkich serc uśpionych Dziś zabrzmial dzwon ,juz człowiek obudzony. Bo nadszedł czas i dziecię się zrodziło. A razem z Nim, maleńka przyszła miłość. Ref: Maleńka miłośc w żłobie śpi, Maleńka Miłość przy Matce Świętej. Dziś cala ziemia i niebo lśni dla tej Miłości maleńkiej. 2. Porzućmy zło przestańmy złem się bawić. I czystą łzą spróbujmy serce zbawić. Już nadszedł czas już dziecię się zrodzło. A razem z Nim, maleńka przyszła miłość. Ref: Maleńka Miłość w żłobie śpi, Maleńką miłość chrońmy z lękiem Dziś ziemia drży i niebo drży dla tej Milosci maleńkiej.
-
znowu coś nie tak z kompem?
-
To ta znalazłam :-D http://monitta87.wrzuta.pl/audio/nPmZW1uk49/koleda_dwoch_serc_-_piasek_szczesniak_badach_lampert
-
Ja tez mam ładną kolędę... Na Święta kolęda dwóch serc Choć tak szybko jak śnieg Roztopił się sen Dziś wiem, że to zwykły żart Choć byłaś naprawdę blisko Od Gwiazdki ciągle sam Dziś wzrok mój znowu W pogoni za Tobą gna - Powiedz chociaż, czy mnie rozpoznajesz Kusić i rzucać, to takie zwyczajne Minął rok, pamiętam, co mówiłaś 'Zawsze razem' - chociaż nie wierzyłaś Teraz wiem, odurzyło mnie To pewnie śnieg i blask, I wina smak, i światło świec Na Święta kolęda dwóch serc Choć tak szybko jak śnieg Roztopił się sen Dziś wiem, że to zwykły żart Choć byłaś naprawdę blisko Na Święta znów szansę Ci dam Lecz pamiętaj, że to ostatni już raz Jest ktoś, kto jeśli nie Ty Dostanie w prezencie wszystko W krąg tłum nieznajomych Tak jak my wtedy,przytulonych Wiem, byłem Twoim tłem Chwilą bez znaczenia Kimś kto się nie liczy, nic nie zmienia Powiedz, nie brakuje Ci mnie? Czy we wspomnieniu wraca mój cień Jak to jest, że wielka miłość Trwała jeden dzień Tylko dzień Na Święta kolęda dwóch serc Choć tak szybko jak śnieg Roztopił się sen Dziś wiem,że to zwykły żart Choć byłaś naprawdę blisko Na Święta znów szansę Ci dam Lecz pamiętaj, że to ostatni już raz Jest ktoś, kto jeśli nie Ty
-
piękna ta piosenka śpiewam z tobą:-D