Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

JARZEBINA

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Reputacja

0 Neutral
  1. JARZEBINA

    BIESIADA

    Musimy, Josie – odpowiedział i usiadł obok niej. Patrzył na nią uważnie. Powinno mu pójść łatwo… Jak już podjął decyzję, to teraz będzie z górki… - Okay – powiedziała, zrezygnowana. Patrzyła na niego uważnie. Miał dziwną minę i nie wiedziała, czego się może po nim spodziewać… - Powiedziałem ci, że mam czystą kartkę, bo dziecko, którego spodziewa się Kelly nie jest moje – mówił cicho. Wziął głęboki oddech. – To dziecko nie jest moje, bo… ja nie mogę mieć dzieci – wyrzucił z siebie szybko, nim zdążył się rozmyślić. Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała jego słowa… - To prawda, przespałem się z nią, ale to dziecko innego faceta, nie moje… Ona tego nie wie – powiedział. – Jeszcze tego nie wie – dodał z naciskiem. – Kiedy mi powiedziała, że jest w ciąży, a ja dobrze wiedziałem, że nie ze mną, postanowiłem wykorzystać tę sytuację. Może to głupie, ale chciałem przyjąć to dziecko, jak swoje, bo nie chciałem, żeby ktokolwiek się dowiedział, że ja dzieci mieć nie mogę… W ten sposób mogłem to zatrzymać tylko dla siebie… Rozumiesz teraz, dlaczego tak się zachowałem? – popatrzył na nią, czekając na jej aprobatę. Bardzo mu na tym zależało… - Nie możesz mieć dzieci? – zapytała cicho. Pokręcił przecząco głową. Spuściła głowę. Za dużo tego było, jak na jeden dzień. Stanowczo za dużo… - Co chciałeś osiągnąć przez powiedzenie mi tego? – nadal nie dała poznać po sobie, co myśli o tym wszystkim. Chciała mieć jasność sytuacji, nim z czymkolwiek się zdradzi… - Chciałem wiedzieć, czy mimo tego… – zawahał się. – Czy mimo tego wszystkiego będziesz chciała być ze mną – popatrzył na nią niepewnie. - Wiesz, że jeśli teraz się z nią rozstaniesz, będziesz musiał powiedzieć wszystkim prawdę, żeby nikt nie miał do ciebie pretensji, że zostawiasz ciężarną dziewczynę… - Jeśli ty jesteś gotowa zaryzykować, ja też jestem gotowy – odparł szybko. Nie mógł przebić się przez mur, jakim się otoczyła. Patrzył na nią z naciskiem, ale niczego wyczytać z niej nie mógł… Westchnęła. Czy powinna mu o tym powiedzieć? Dość miała już szczerości na dzisiaj. Powie mu o tym, kiedy będzie gotowa. Ale skoro on nie mógł mieć dzieci, może nigdy nie będzie musiała o tym mówić… Wstała powoli i widziała, jak wyraz jego twarzy z niepewności zamienia się w przerażenie. Podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła, że poły jej szlafroka rozchyliły się i odsłoniły jej posiniaczone uda. Szybko zaciągnęła szlafrok z powrotem. - Josie, przepraszam… – poderwał się i popatrzył na nią uważnie. Oczy zaszły mu łzami. Tyle przez niego wycierpiała… Była żywym dowodem na to, że on nie powinien w ogóle myśleć o zakładaniu rodziny, ale nie patrzyła na niego z nienawiścią. Była raczej bezradna i bezbronna… Bezradna i bezbronna, bo mu na to pozwoliła. Bo nie potrafiła go powstrzymać… - Przepraszam… – szepnął. – Przepraszam za to wszystko… - Pomożesz mi położyć się do łóżka? – zapytała cicho, powstrzymując łzy. Nie chciała na ten temat rozmawiać. On dał jej swoją miłość, ona dała mu swoją… Mogła mieć tylko nadzieję, że od tej pory będzie jej dawać miłość czułą i słodką… Pełną wspaniałych uniesień i delikatnych pieszczot… - Oczywiście – odpowiedział. Po tym, co jej zrobił, powinna była go przegonić na cztery strony, ale tego nie zrobiła. Może więc jednak była silniejsza, niż mu się zdawało… Może… I chyba przez to kochał ją jeszcze bardziej… Weszli do sypialni i Josie położyła się na łóżku. - Chcę mi się spać. Jestem bardzo zmęczona… – zamknęła oczy i westchnęła. Ale nie puściła jego ręki, kiedy chciał odejść. Popatrzył na nią zdziwiony. - Nawet nie waż się teraz mnie zostawić – powiedziała stanowczo. – Ani na chwilę… Zabraniam ci tego i już – nie takich słów od niej oczekiwał, ale to była jej odpowiedź na jego szczerość… Miała nadzieję, że dobrze je zrozumie… - Maleńka… Jesteś wielka – powiedział z radością. Położył się obok i przytulił do jej pleców. Serce waliło mu, jak oszalałe… Bo nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, całe życie mu się rozplątało… A może to nie była wcale żadna czarodziejska różdżka, a raczej maleńka czarodziejska rączka, która pojawiła się wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebował?… Która potrafiła się do niego wyciągnąć i wyrwać go z marazmu, w jakim tkwił od miesięcy?… Która pozwoliła sobie zrobić wiele krzywd tylko po to, żeby mu pomóc… Która, przyrzekł sobie solennie, krzywdzona już nigdy nie będzie… Nigdy. Nie, dopóki on ma coś w tym temacie do powiedzenia… - Kocham cię… – powiedział i wtulił twarz w jej włosy. Pod powiekami piekły go łzy, ale nie chciał już ich zatrzymywać. – Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham… koniec. Zycze milej lekturki i pozdrawiam serdecznie
  2. JARZEBINA

    BIESIADA

    Skrzywiła się z bólu i otworzyła oczy. Chwilę trwało, nim przypomniała sobie, dlaczego czuje obok siebie ciepłe, męskie ciało… Próbowała wstać, ale wszystko ją bolało. Popatrzyła na swoje ramiona. Na obu były wyraźne ślady, że nie spędziła wczorajszego wieczoru w miły sposób… Syknęła z bólu, ale wstała. Poszła do łazienki. Nie patrzyła na siebie w lustrze, bo nie chciała żałować tego, co się wydarzyło. Co z tego, skoro wyrzuty sumienia i tak ją dopadły. Zachowała się, jak ostatnia kretynka! Oddała się temu facetowi, a tak się zarzekała, że tego nie zrobi! Takie miała do niego pretensje, ale sama pozwoliła pójść swojej głowie na urlop!… Nie zawahała się pójść na całość, bo tego domagało się jej ciało. Nie zawahała się przeciw temu zaprotestować!… - Ty idiotko! – wyklęła samą siebie i stanęła pod prysznicem. – Ty kretynko!… Niech cię boli… Masz za swoje!… Usłyszał jakiś szum w łazience i przekręcił się na drugi bok. Zmarszczył brwi, bo nie bardzo orientował się w sytuacji. Był w całkowicie nieznanym otoczeniu i próbował sobie przypomnieć, co się wydarzyło, że się tu znalazł. Popatrzył na zmiętą pościel i porozrzucane ciuchy, i już wiedział, co się stało… Wiedział także, do kogo należy ten płacz, który słyszał w łazience… Zaraz, zaraz… Płacz? Wstał i podszedł do drzwi. Tak, to był płacz. Josie płakała, a on wiedział, że płacze przez niego. Poczuł się, jak ostatni drań… Ostrożnie uchylił drzwi i zajrzał do środka. Stała pod prysznicem z głową i rękami opartymi na ścianie, a woda spływała po jej nagich ramionach i po jej nagim ciele, budując w ten sposób zasłonę, za którą mogła się schować. Ale on wcale nie zamierzał pozwalać, żeby się chowała… Wszedł do łazienki i podszedł bliżej. Stanął za nią i położył jej dłoń na ramieniu. Podskoczyła i pisnęła, przestraszona. - To ja, Josie – powiedział cicho i zakręcił wodę. - Co ty tu robisz? – zapytała i odwróciła się przodem do niego. Starała się nie widzieć, że też jest nagi. – Nie powinno cię tu być! Wyjdź stąd! - To ja ci to zrobiłem? – spytał cicho i złapał ją za łokcie, żeby zobaczyć ślady swoich dłoni odbite na jej ramionach. – Przepraszam… – popatrzył na nią smutno. Widział jej opuchnięte i sine usta i wiedział, że to on sprawił, że takie były… - Proszę cię, wyjdź stąd… – patrzyła na niego przez łzy. – Zostaw mnie w spokoju, proszę… - Nie mogę patrzyć na twój płacz… – odpowiedział. – To ja sprawiłem ci ból, to przeze mnie masz te siniaki – dodał i nachylił się, żeby pocałować jej kolorowe ramiona. Nie protestowała. Nie miała siły. Wszystko ją bolało i nogi się pod nią uginały, kiedy on był tak blisko… - To nie jedyne znaki, jakie zostawiłeś na moim ciele – powiedziała cicho i oparła czoło na jego brodzie. Nie chciała być słaba, ale przy nim nie potrafiła być silna… - Przepraszam, przepraszam, przepraszam… – powtarzał raz po raz i tulił ją do siebie. Znikła już gwałtowność i gniew, a pojawiła się troska i czułość, którą tak bardzo starała się wczoraj z niego wydobyć. I wydobyła… Tulił ją do siebie, jakby chciał odgonić cały ból, którego był przyczyną… A ona mu na to pozwalała. Znów czuła ciało przy ciele, znów czuła to ciepło, ale wcale nie zamierzała uciekać… Żeby niewiadomo, jak bardzo było to złe i grzeszne, nie zamierzała od tego uciekać… Nie miała na to siły… - Chodź, musimy porozmawiać – powiedział i owinął ją ręcznikiem. Wreszcie zebrał się w sobie. Tak. Musiał jej o tym powiedzieć. Teraz. Zaraz. Natychmiast. Bez względu na to, jakie będą tego konsekwencje… Zasłużyła na to, żeby znać prawdę. Zasłużyła na szczerość. Zasłużyła na dużo więcej i miał nadzieję, że będzie chciała od niego przyjąć to 'dużo więcej'… - Dobrze – odpowiedziała i pozwoliła zaprowadzić się do salonu. Posadził ją na sofie. Skrzywiła się z bólu, a jego znów zakuło w dołku. Nawymyślał sobie w duchu, jak szalony… - Możesz mi przynieść szlafrok? – zapytała. – Powinien leżeć w przedpokoju. - Jasne – odpowiedział. Przyniósł jej szlafrok, pomógł jej wstać i ubrać się. Ręcznik, którym była owinięta, nałożyła sobie na głowę, żeby wytrzeć włosy. Ale chyba nie miała wystarczająco sił… Marzyła o tym, żeby na powrót położyć się do łóżka. Położyć się i zasnąć. Nie czuć tego bólu, nawet jeśli był podszyty słodyczą… - Pomogę ci – powiedział i wytarł jej włosy, a potem rozczesał grzebieniem. - Chciałeś porozmawiać – starała się nie reagować na jego dotyk i na jego bliskość. Co z tego, skoro każda komórka jej ciała na niego reagowała… A już wiedziała, że rozumem tego nie zwalczy… Chciała, żeby już sobie poszedł i zostawił ją w spokoju. Zrobiła z siebie wariatkę i drugi raz nie może sobie na to pozwolić… - Pamiętasz naszą wczorajszą rozmowę? – zapytał. – O czystych kartkach? - Proszę, nie wracajmy już do tego… – szepnęła. Tak. Po takiej nocy należał jej się jeszcze gwóźdź do trumny. Na pewno na niego zasłużyła… cdn......
  3. JARZEBINA

    BIESIADA

    Kiedy ich ciała się zetknęły, kiedy poczuł słodką torturę, która czeka na uwolnienie, nie chciał jej pozwalać na długie oczekiwanie… I nie zamierzał się nią rozkoszować… Nie miał do tego głowy. Miało być szybko, gwałtownie i do ostatniego tchu. Czy zdawał sobie sprawę, że jest dla niej zbyt ostry? Że jest zbyt gwałtowny? Do tego też nie miał głowy. Może rzeczywiście miała rację, kiedy powiedziała, że faceci myślą nie tym, co trzeba… Za to też chciał ją ukarać. Za te wszystkie szczere słowa, które mu powiedziała, a które brzmiały jak jakiś wyrok… Nie powinna była go tak dobrze znać. Nie powinna, a jednak znała… Walczyli ze sobą cały czas i zastanawiał się, które z nich pierwsze odpuści. Nie chciał jej skrzywdzić, ale nie potrafił nad sobą zapanować… Nie chciał sprawić jej bólu, ale nie potrafił nad sobą zapanować… I to ona pierwsza skapitulowała. To ona się poddała, dając mu w ten sposób wolny wybór. Poddając się całkowicie jego woli… Kiedy wykrzyczał głośno jej imię i osiągnął spełnienie, nie pozwoliła mu się odsunąć. Trzymała go mocno, szepcząc mu do ucha słowa pełne spokoju i łagodności… Nie chciał tego słyszeć, bo nie chciał czuć żadnych wyrzutów sumienia. Kiedy troszkę zwolniła uścisk, chcąc odgarnąć mu mokre włosy z czoła, wykorzystał okazję i odsunął się. Położył się na plecach obok niej i starał się wyrównać oddech. Na pewno nie wiedział, że ona wcale nie zamierza przestać. Potrzebował ciepła i czułości, a ona chciała mu je dać. Chciała go wyciszyć i uspokoić. Miała nadzieję, że to, co właśnie przeżyli już go trochę wyciszyło. Całe jej ciało miało taką nadzieję. Bo całe jej ciało czuło na sobie jego gniew… Całe było tym gniewem naznaczone… Nie bez bólu przekręciła się na bok i przeczesała dłonią jego wilgotne włosy. Uśmiechnęła się, kiedy popatrzył na nią. Jakby był zdziwiony tym, co się wydarzyło i tym, że ona się uśmiecha, mimo że sprawił jej ból… Teraz przyszła kolej na nią. Nawet, gdyby miała później tego żałować, wiedziała, że się nie cofnie… Spuchniętymi wargami pocałowała go w ramię, nie przestając łagodnie dotykać go dłonią po policzku, niczym matka, która stara się uspokoić swoje dziecko. Ale w jej uczuciach nie było nic matczynego. Nic a nic. Usiadła na nim okrakiem. Zdziwił się, a jego ciało natychmiast zareagowało na taką jej bliskość. Powoli znów budziło się do życia… Uśmiechnęła się i nachyliła, żeby go pocałować. Odpowiedział jej, ale tym razem ona miała być panią sytuacji i nie mogła dopuścić do kolejnej gwałtowności z jego strony… Miała być czułość i miłość… Właśnie. Miłość. Gdyby ją w tej chwili zapytał wprost, dostałby odpowiedź wprost. Kochała tego wariata z całych sił. Kochała, mimo że nie chciała, mimo tego, jak ją przed chwilą potraktował… Kochała go szalenie, jak jakaś zwariowana nastolatka… - Co robisz? – zapytał, zdziwiony i nerwowo oblizał usta, bo czuł, że zaschło mu w gardle… Zamknął oczy, kiedy przesunęła usta na jego policzki, a po chwili pocałowała go w powieki. Muskała jego skórę, niczym skrzydła motyla. Tak delikatnie, tak czule, tak… Tak, że aż go ciarki przechodziły i czuł, że cały się napina. - Teraz ja ci pokażę, jak się kocha, a nie tylko wyżywa seksualnie – odpowiedziała i, nim zdążył zareagować, zamknęła mu usta pocałunkiem. A może otworzyła? Sam nie wiedział. I nie chciał tego wiedzieć… Wolał całkowicie oddać się w jej ręce… Oddać się tej czułości, tej delikatności… Tej miłości, jaką mu ofiarowała… Chciała pokazać mu raj, a on ochoczo z tego skorzystał… Teraz mógł bez przeszkód rozkoszować się słodką torturą, którą wcześniej tak bezbożnie zignorował. Teraz mógł się zatracić i stracić kontrolę… Bo wiedział, że ona krzywdy mu nie zrobi. Wiedział, że znajdzie dla niego miejsce na tej niekończącej się tęczy… Wiedział, że nie pozwoli mu upaść, tylko da mu całą swoją miękkość, żeby mógł wylądować… Nawet, jeśli spełnienie odwlekała w nieskończoność… Nawet jeśli zamierzała torturować go bez końca… Był gotów przez to wszystko przejść, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczył. Nigdy nie czuł takiej słodyczy, nigdy nie czuł takiej delikatności… Nigdy nie czuł się tak bardzo przez tę czułość pochłonięty… Nigdy wcześniej nie chciał się tak czuć. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę – nigdy nie chciał się tak czuć. Bo TYLKO ona potrafiła sprawić, że tak się czuł. Bo tylko ONA potrafiła wydobyć z niego uczucia, o których nawet nie wiedział, że istnieją… Bo TYLKO ONA miała taką moc… Wiedział, że teraz, kiedy już zdaje sobie z tego sprawę, tak tego nie zostawi… A może nie powinien się teraz nad tym zastanawiać. Dziwił się, skąd w ogóle znalazł w sobie siłę, żeby nad czymkolwiek pomyśleć. I czym prędzej zostawił te myśli na jakąś odpowiedniejszą porę… Teraz ochoczo dał się skonsumować. Skonsumować czułości, skonsumować rozkoszy… Znów wykrzyczał głośno jej imię, ale tym razem w jego głosie brzmiała miłość. Taka prawdziwa, szczera miłość… Miał nadzieję, że to usłyszała. A jeśli nie, to powtórzy jej to rano. Bo wiedział, że od tej pory wszystko miało już być inaczej. Musiało być inaczej… Położyłaby się obok, gdyby tylko chciał wypuścić ją ze swoich ramion. Ale on wcale nie zamierzał tego robić. Przesunął ją jedynie tak, żeby jej głowa znalazła swoje miejsce w zagłębieniu jego szyi i przytulił ją do siebie. Uśmiechnęła się. Czuła się zmęczona i obolała, ale jednocześnie rozkosznie rozleniwiona. Tak rozkosznie, że aż poczuła znużenie. I nie mogła już nic poradzić na ciężko opadające powieki. Nie chciała już nic na to poradzić… Chciała zasnąć otoczona jego męskim zapachem i aromatami miłości, które czuła dokoła… - Kocham cię… – powiedziała, nim ostatecznie zamknęła oczy i udała się objęcia snu. Coś ścisnęło go w dołku na te jej ciche słowa. Uśmiechnął się i odgarnął jej wilgotne włosy z twarzy. - Ja też cię kocham, Josie – powiedział cicho, delikatnie dotykając dłonią jej policzka. Zamknął oczy, chcąc powstrzymać łzy. – Nigdy nie przestałem cię kochać… cdn......
  4. JARZEBINA

    BIESIADA

    Wyszła z łazienki owinięta w szlafrok. Kąpiel przyjemnie ją odprężyła. Miała myśleć, ale nie dziś. Dziś chciała uciec od tego wszystkiego. Zapomnieć, nie pamiętać… Usiadła wygodnie na sofie i włączyła telewizor. Może jakiś film oderwie ją choć na chwilę od jej własnego, pogmatwanego życia… Potrzebowała tego. Żeby nabrać dystansu. Do Derka, to tej całej sytuacji, do samej siebie… Była słaba. Stanowczo zbyt słaba… A zawsze jej się wydawało, że jest silna… Zmarszczyła czoło, kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Nie spodziewała się żadnych gości. Ale może to sąsiadka z naprzeciwka usłyszała, że wróciła i przyszła pożyczyć coś do ciasta… Josie uśmiechnęła się. Starsza pani była niesamowicie miła, ale miała dość dziwny zwyczaj pieczenia ciasta wieczorem, a praktycznie w nocy… Często zdarzało się, że Josie zasypiała otoczona aromatami ciepłego ciasta z owocami… Aż jej skręcało żołądek… Ale za to miała piękne sny… Uśmiechnęła się i otworzyła drzwi. Chwilę później uśmiech znikł z jej ust. Na korytarzu stał… Derek. Nie wyglądał na zadowolonego. Bez słowa otworzyła szerzej drzwi, a on bez słowa wszedł do środka. Zamknęła za nim drzwi i mocniej ścisnęła poły szlafroka. Nagle poczuła się bardzo niepewnie. Nagle poczuła się przytłoczona jego obecnością w swoim małym przedpokoju… Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, ani w ogóle zareagować, bo on błyskawicznie znalazł się przy niej i złapał ją mocno za ramiona. Wpił się w jej usta, jakby całe jego życie od tego zależało… Całował ją jak furiat. Z pasją, z całą mocą, jaką posiadał… Sprawiał jej ból. Próbowała się od niego uwolnić. Wyswobodzić się z tego żelaznego uścisku… Bezskutecznie. Nawet na sekundę nie zwolnił jej ust, żeby mogła mu powiedzieć, co o tym wszystkim myśli, a okładanie go pięściami nie przynosiło żadnego rezultatu. Najgorsze było to, że jej ciało ją zdradzało. Że jej ciało nie chciało się wyswobodzić… Że było spragnione pieszczot i czułości… Że było spragnione męskiego ciała… Że było spragnione TEGO męskiego ciała… Przestała się szarpać i zaczęła oddawać mu pocałunki. Ból już przestał ją tak przerażać. Pojawiła się słodycz, która przysłoniła wszystkie negatywne uczucia… Wiedział, że nie powinien się tak zachowywać. Ale był zły. Bardzo zły. Na siebie, na nią, na całą tę sytuację… Musiał tę złość jakoś rozładować. A to był jedyny dobry sposób, jaki znał… Puścił jej ramiona, ale dopiero wtedy, kiedy znalazła się między nim a ścianą i był pewien, że mu nie ucieknie. Szarpnął pasek jej szlafroka, a po chwili ściągnął go z niej i została w samej piżamce. Właściwie w kusej koszulce, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Nie miał czasu, żeby zastanawiać się, czy jest piękna i seksowna… Chciał, żeby była naga i zamierzał ją do tego stanu doprowadzić. Z jej pomocą, czy bez… Chciał zerwać z niej koszulkę, ale mu na to nie pozwoliła. Gniew jeszcze bardziej go oślepił, więc przez chwilę się siłowali i starali się zwyciężyć jedno drugiego… Josie nie chciała ustąpić. Wiedziała, że nie może. Nie teraz… Nie chciała tego robić w ten sposób. Kiedy on był taki wściekły i rozgniewany… Mógł ją zniszczyć jednym pstryknięciem palca, ale wiedziała, że tego nie chce. Po prostu sam nie wiedział, czego chce… Trzymała jego twarz w swoich dłoniach. Mocno. Ani nie myślała zmniejszyć uścisku… - Uspokój się… – powiedziała cicho. Patrzyła na niego z naciskiem, jakiego jeszcze nigdy u niej nie widział. Miała w sobie siłę, jakiej jeszcze nigdy u niej nie widział… - Nie mogę – powiedział przez zaciśnięte zęby. - Uspokój się… Choć na chwilę… – popatrzyła na niego prosząco. Trzymał ją mocno za ramiona, ale stał spokojnie, więc poczytała to sobie za sukces. - Jeśli chcesz mnie rozebrać, to mnie rozbierz – mówiła powoli i cicho. – Ale nie zachowuj się, jak neandertalczyk, który musi się wyżyć seksualnie na kobiecie. - Nie mogę być łagodny – odpowiedział. – Nie mogę być spokojny. Jestem taki zły, taki wściekły! Ta cała sytuacja, to całe zamieszanie… – nie pozwoliła mu dokończyć. Czuła, że jego uścisk znów się wzmaga i wiedziała, że jest gotów pogruchotać jej kości, jeśli sytuacja dalej się tak rozwinie… Nie był w stanie nad sobą panować… Był tylko jeden sposób na uciszenie i uspokojenie go… I ona z tego sposobu skorzystała. Przyciągnęła jego głowę bliżej swojej i pocałowała go. A on odzyskał całą swoją siłę, całą furię, z którą tu przyszedł. Całował ją zachłannie, jakby całe jego życie od tego zależało… Nie zamierzał jednak zrywać z niej koszulki, więc osiągnęła pewien sukces… Odsunął ją od ściany i weszli do salonu. Widziała, że oczyma szukał sypialni. Szukał miejsca, gdzie nie będzie musiał z nią walczyć. Szukał miejsca, gdzie będzie mógł pozbyć się tego napięcia i gniewu, jaki w sobie kumulował… Josie pociągnęła go za rękaw, wskazując mu w ten sposób kierunek. Poprowadził ją tam, nawet na chwilę nie zmniejszając uścisku. Praktycznie niósł ją, zamkniętą w żelaznym uścisku swoich ramion. Niósł ją, jakby była nic nie ważącym piórkiem… W głowie jej się kręciło od tego wszystkiego. Z jednej strony ból, który cały czas trzymał ją w szachu, a z drugiej wszystkie te cudowne sensacje, które wywoływała bliskość Derka… Nigdy czegoś takiego nie przeżyli… Ich związek nigdy nie doszedł do tego poziomu. A teraz… Nie chciała już myśleć. Chciała stracić nad sobą kontrolę i wiedziała, że jest tego bardzo bliska… Wyciągnęła mu koszulkę ze spodni. Nie było w ich zachowaniu spokoju. Nie było w ich zachowaniu żadnej łagodności… Najmniejszej. Oboje grali w te same karty. Gwałtownie, pośpiesznie, nie zwracając uwagi, czy sprawiają sobie ból, czy sobie nie szkodzą… cdn......
  5. JARZEBINA

    BIESIADA

    Betty wzięła od niej torby z zakupami. - Jak to wyjeżdżasz? – popatrzyła na nią uważnie. Josie uśmiechnęła się lekko. - Tak chyba będzie najlepiej – odpowiedziała. – Muszę wiele rzeczy przemyśleć. Przeczekać… - To ma coś wspólnego z Derkiem? Znalazł cię wczoraj? – popatrzyła na koleżankę spod oka. - Nie chcę na ten temat rozmawiać – powiedziała Josie wymijająco. – Nie mogę na ten temat rozmawiać – dodała z naciskiem. – Przepraszam, że tak to wszystko wyszło, ale zrozum, że nie mogę tu teraz być. Nie mogę teraz być z wami. Nie jestem wystarczająco silna, żeby sobie z tym wszystkim poradzić… Wrócę, jak odzyskam siły. Obiecuję – uśmiechnęła się. – Za bardzo mnie to wszystko przytłoczyło i muszę się otrząsnąć. - Nie pójdziemy na rolki? – zapytał Daniel, stając w drzwiach kuchni. - Przecież ci obiecałam, że pójdziemy – uśmiechnęła się dziewczyna. – Zabiorę go koło domu moich rodziców, okay? – popatrzyła na Betty pytająco. – Tam też są dobre drogi do jeżdżenia na rolkach. Odstawię go za pół godziny, dobrze? Betty popatrzyła na syna. Wpatrywał się w nią błagalnym wzrokiem. No przecież nie mogła mu odmówić… - Dobrze – odpowiedziała. - Hura! – malec ucieszył się i pobiegł do swojego pokoju, żeby się przygotować. - A tobie niech czasem nie przyjdzie do głowy informować o moich planach Derka – Josie pogroziła Betty palcem, bo gotowa była przysiąc, że widzi, jak w jej głowie formuje się taki właśnie plan… - Ale, Josie… – próbowała się bronić. Wiedziała, że nie ma sensu zaprzeczać, że nie przeszła jej przez głowę taka myśl… - To są moje sprawy i sama muszę z nimi dojść do ładu – powiedziała. Betty westchnęła. Wiedziała, że Josie ma rację, nawet jeśli ona chciała załatwić tę sprawę zupełnie inaczej… Nie miała prawa ingerować w jej życie, nawet jeśli chciała dobrze. Nie zawiodła zaufania Josie poprzednim razem i wiedziała, że teraz też tak będzie. - Ale zadzwoń czasem i powiedz, jak ci idzie, dobrze? – popatrzyła na nią spod oka. - Oczywiście – uśmiechnęła się Josie. – Jesteś prawdziwą przyjaciółką, Betty. - Nigdy o tym nie zapominaj – zaśmiała się dziewczyna. - Idziemy? – usłyszały z przedpokoju głos Daniela, a po chwili chłopiec wszedł do kuchni. - Idziemy – odpowiedziała Josie. – Dzięki za wszystko – uśmiechnęła się do Betty. – Będziemy w kontakcie. - Okay – uśmiechnęła się Betty. – Do zobaczenia. I odstaw mi syna w całości. - Sie rozumie – odparła Josie i wyszła razem z Danielem. Po kilku minutach mieli już na nogach rolki i ścigali się po zamkniętej ulicy. Cieszyła się, że może spędzić z nim trochę czasu. Był taki szczery we wszystkim, co robił. Nie musiał się zastanawiać, co zrobić, żeby było dobrze. Po prostu robił swoje i już… I tak bardzo był podobny do Jona. Nie dało się NIE zauważyć, że jest członkiem tej rodziny. I wiedziała, że niejedno serce zostanie w przyszłości złamane, jeśli będzie tak uroczym facetem, jak wszyscy jego męscy poprzednicy. A wiedziała, że będzie uroczym facetem… - Coś cię gnębi, ciociu? – zapytał, kiedy już zjechali do samochodu i zdejmowali rolki. - Nic, w czym mógłbyś mi pomóc – uśmiechnęła się i zdjęła ochraniacze. - Chodzi o wujka Derka, prawda? – popatrzył na nią uważnie. W myślach przyznała mu punkt za bystrość. - Dlaczego tak myślisz? – zapytała. - Tato powiedział, że kiedyś ty i wujek Derek byliście razem, a poza tym, widziałem, że jak jesteś u nas, to on cały czas na ciebie patrzy. - A nie powinien patrzeć – powiedziała i uśmiechnęła się. - Bo ma ciocię, Kelly, prawda? – zapytał, ale nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bo sam skomentował zaistniałą sytuację. – Nie lubię jej. Jest taka dziwna. Obca i chłodna… Nie jest taka fajna, jak ty – zakończył stanowczo i uśmiechnął się. - Bardzo ci dziękuję – zaśmiała się i zwichrzyła mu czuprynę. – Myślisz, że nie zmieniłbyś zdania, gdybym to ja miała zostać żoną wujka Derka, a nie Kelly? – popatrzyła na niego uważnie. - No oczywiście, że nie! – wykrzyknął z entuzjazmem i sięgnął po butelkę z wodą. – Nie ma drugiej takiej cioci, jak ty. - To bardzo się cieszę – uśmiechnęła się i wsiedli do samochodu. Podjechali pod dom chłopca. - A ty nie idziesz na górę? – popatrzył na nią uważnie. - No, chyba trafisz sam do domu – uśmiechnęła się. – Powiedz mamie, że zadzwonię do niej. Może nawet jutro. - A kiedy przyjedziesz? Mówiłaś, że będziesz tu tydzień, a już wyjeżdżasz… - Sprawy się troszkę skomplikowały, skarbie – powiedziała. – Ale obiecuję, że przyjadę tak szybko, jak to tylko możliwe… A wiesz, że ja zawsze dotrzymuję swoich obietnic. - Wiem – odpowiedział z uśmiechem. – To do zobaczenia, ciociu – nachylił się, żeby cmoknąć ją w policzek i wysiadł z auta. Patrzyła, jak znika w bramie i uśmiechnęła się. Dotknęła dłonią miejsca, gdzie chwilę temu spoczywały jego małe, chłopięce usteczka i nie mogła się nie uśmiechnąć. Czarodziej mały… Wszyscy faceci w tej rodzinie byli czarodziejami… cdn.....
  6. JARZEBINA

    BIESIADA

    Wiesz, ja nie lubię się dzielić – powiedziała cicho i westchnęła. – Może to samolubne z mojej strony, ale nie lubię się dzielić. Bardzo nie lubię. Facet ma być mój i tylko mój – wyciągnęła dłoń w stronę jego twarzy i wskazała na jego oczy, a potem na swoje oczy. On wiódł spojrzeniem za jej palcami. Patrzył na nią uważnie. - Ma być wpatrzony we mnie jak w obrazek i nie zwracać uwagi na żadną kobietę, która pojawi się w jego pobliżu… To na mnie ma zwracać uwagę, bo ja widzę tylko jego, a inni faceci dla mnie nie istnieją… – przez cały czas patrzyła mu prosto w oczy, a i on nie spuszczał z niej wzroku. Nie miała okazji powiedzieć tego temu, który ją tak urządził, więc postanowiła, że od tej pory będzie mówiła to każdemu napotkanemu facetowi… Żeby od razu mieli jasność sytuacji… - Wiesz, że to jest trudne do zrealizowania? – zapytał cicho. - Ale nie jest niemożliwe – odparła i westchnęła. – Ja mam przed sobą czystą kartkę, gotową do zapisania. Chcę, żeby mój facet też miał taką kartkę. A ty… - A ja takiej kartki nie mam – dokończył za nią. Wiedział już, o co jej chodziło. Wiedział, bo jej słowa i jej zachowanie jednoznacznie na to wskazywały… Dlatego unikała jego towarzystwa, dlatego chciała, żeby zachował dystans… - A ty takiej kartki nie masz – powtórzyła szeptem. Odwróciła głowę i popatrzyła na spokojną toń jeziora. Westchnęła. Nie słyszała już kąpiących się ludzi, nie widziała już kąpiących się ludzi… Powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia. Zrzuciła z siebie ten ciężar. Zamknęła za sobą ten rozdział. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zamknęła wszystkie niedomknięte rozdziały w swoim życiu… - A gdybym taką kartkę miał? – zapytał i widział, jak ona się uśmiecha. - Gdybyś taką kartkę miał, to wiesz, co by było – powiedziała cicho. – Sam odpowiedz sobie na to pytanie. - A gdybym ci powiedział, że ja mam taką kartkę? – spytał i popatrzył na nią uważnie. – Gdybym ci powiedział, że mam kartkę gotową na zapisanie? - Zdziwiłbyś się, gdybym nie chciała ci uwierzyć? – spytała, nawet nie odrywając wzroku od jeziora. Westchnęła, a on się uśmiechnął. Dotknął dłonią jej podbródka i powoli przekręcił jej głowę w swoją stronę. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma. Nie była pewna, czy chce słyszeć, co ma jej do powiedzenia… - Ja mam czystą kartkę, Josie – powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo czysta jest moja kartka… - Dlaczego mi to wszystko mówisz? – zapytała, z całej siły starając się powstrzymać łzy. – Dlaczego mi to robisz?… Nie widzisz, jakie to jest dla mnie trudne?… Przyznałam się przed tobą do wszystkiego i otworzyłam się, a ty mi teraz wbijasz nóż prosto w serce… Nie zrozumiałeś tego, co powiedziałam? – popatrzyła na niego bezradnie. – Ty nie masz białej kartki, Derek. Twoja kartka jest zapisana przez inną kobietę i wasze dziecko, które wkrótce pojawi się na tym świecie. Twoja kartka nie jest biała. - Jeszcze nie jest za późno, żebym się z tego wszystkiego wycofał, Josie – odpowiedział. Niewiele brakowało, a uderzyłaby go w policzek. Zgrabnie złapał ją za nadgarstek. W jej oczach znów pojawiły się gniewne pioruny, na spółkę ze łzami. - Nie mów tak! – powiedziała ze złością. Wyrwała dłonie z jego uścisku i otarła łzy. – Nigdy więcej tak nie mów, słyszysz?! Jak już podjąłeś się zobowiązań, to wypełnij je do końca! Jeśli nawet nie ze względu na siebie, to ze względu na tę dziewczynę i to biedne dziecko, które nie jest niczemu winne!… - To nie jest moje dziecko, Josie – powiedział ze spokojem. Kiedy tak się miotała i złościła na niego, jeszcze bardziej miał ochotę utulić ją w ramionach i sprawić, żeby zapomniała o całym świecie. Żeby miała pewność, że poza nią nie liczy się dla niego żadna inna kobieta… Że on żadnej innej w ogóle nie widzi… - Jak to nie twoje? – zmarszczyła gniewnie brwi. Jeszcze chwilę temu, wściekła na niego do granic możliwości za wspaniałą umiejętność wyprowadzania jej z równowagi, czuła, jak jej serce zamiera w oczekiwaniu na odpowiedź. Jakby tak naprawdę dobrze ją znała, bo to przecież był jej sen. Wspaniały sen, który śniła od dwóch miesięcy… - Po prostu nie moje – odpowiedział. Wiedział, że powinien być z nią szczery, bo ona taka była w stosunku do niego, ale nie potrafił się do końca otworzyć. - To po co się z nią żenisz? Po co ta cała szopka? – nie była pewna, czy dobrze słyszy. W jej śnie zawsze znajdowało się jakieś sensowne wytłumaczenie tego stanu rzeczy. A tu nie było żadnego. - Chcesz, żebym się z nią nie ożenił? – popatrzył na nią spod oka. - Chcę, żebyś wyjaśnił mi to, co przed chwilą powiedziałeś! – oburzyła się. – Jeśli to nie jest twoje dziecko, po co żenisz się z dziewczyną, której nie kochasz? Dlaczego żenisz się z dziewczyną, której prawie nie znasz? – popatrzyła na niego z naciskiem. Westchnął. Nie chciał jej tego wyjaśniać. Nie teraz, kiedy była taka wzburzona i mogła opacznie zrozumieć jego słowa… - Czy nie wystarczy ci, jeśli powiem, że to nie jest moje dziecko? – zapytał cicho. Prawie roześmiała mu się w twarz. - A tobie by wystarczyło? – zapytała. – Wszyscy są przekonani, że to twoje dziecko, więc nie masz prawa pozbawiać go tego, co mu się należy. A już na pewno nie przeze mnie. Nie mieszaj mnie do tego – wstała. – I ciesz się tym dzieckiem, bo niektórym nigdy nie będzie dane zaznać smaku macierzyństwa – dokończyła cicho i odeszła. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczyma. Wstał. - Josie! – powiedział i uszył za nią. - Zostaw mnie w spokoju! – odpowiedziała stanowczo. – Dla mnie nie masz białej kartki i nigdy nie będziesz jej miał. To wszystko, co miałam ci do powiedzenia. Zostaw mnie w spokoju, proszę… – otworzyła drzwi do samochodu i wsiadła. A on wiedział, że źle to rozegrał. Bardzo źle. Ale wiedział też, że musi dać jej chwilę wytchnienia. Choć chwilę… cdn....
  7. JARZEBINA

    BIESIADA

    Nie wolałeś dziś ode mnie odpocząć? – spytała, kiedy usłyszała jego kroki. Uśmiechnął się. Nawet się nie odwróciła. Zastanawiał się, jak to możliwe, że pośród tego całego zgiełku, jaki panował nad jeziorkiem, była w stanie usłyszeć, że ktoś do niej podchodzi i że tym kimś jest właśnie ON. Przecież to mógł być ktoś inny. A jednak ona wiedziała, że to on… - A ty wolałaś ode mnie odpocząć? – zapytał i usiadł obok niej na trawie. 'Ich' kamień był zajęty przez kąpiących się, więc musiał się nieźle natrudzić, żeby ją znaleźć. Siedziała troszkę na uboczu, z kolanami pod brodą i patrzyła na kąpiących się ludzi. - Czułam, że powinnam – odpowiedziała. – I ty też nie powinieneś szukać mojego towarzystwa – dodała stanowczo. - Dlaczego? – popatrzył na nią zdziwiony. Prawie parsknęła śmiechem. Rozbrajał ją takimi słowami. Albo chciał ją podpuścić i sprawdzić, więc udawał, że nie wie, o co jej chodzi, albo naprawdę był aż tak niedomyślny… - Po tym, co ci wczoraj powiedziałam, nasze spotkania sam na sam są bardzo niewskazane – cicho westchnęła. Powoli wszystko wstawało w niej na baczność. Powoli zaczynała się irytować… - Czy, gdybym nie był zaangażowany z nią, mielibyśmy jakieś szanse? – popatrzył na nią uważnie. W ciągu ostatnich kilku lat on też często wracał wspomnieniami do tego, co przeżyli razem w dzieciństwie… Wszystko rozsypało się, kiedy ona wyjechała do Londynu, a on został tu. Był pewien, że gdyby została w Sevenoaks, już dawno byliby rodziną… Że gdyby tu została, on nie wypuściłby jej z rąk… Może dlatego przez te wszystkie lata we wszystkich swoich dziewczynach szukał jej. Może nie powinien był tego robić… - Czy, gdybyś nie był zaangażowany z nią, mielibyśmy jakieś szanse? – odbiła piłeczkę w jego stronę. Czekała na to, co powie, ale on milczał. Uśmiechnęła się. - Więc chyba uzyskałeś odpowiedź na swoje pytanie – powiedziała. – Derek, ja nie powiedziałam ci tego wszystkiego wczoraj po to, żeby ci w głowie namieszać, albo żebyś czuł się zdezorientowany. Chciałam być po prostu szczera… Zawsze, kiedy wracam do Sevenoaks, ogarnia mnie taki dziwny sentyment… Dużo fajnych rzeczy się tu wydarzyło… – uśmiechnęła się. - Jest co wspominać, prawda? – zapytał. - Prawda – westchnęła. - Wiesz, że ja jej prawie nie znam, prawda? – spytał i popatrzył na nią uważnie. Spuściła głowę. Po co on to mówił? - Nie kocham jej… – ciągnął dalej, ale na więcej ona nie chciała mu pozwolić. - To po jaką cholerę się z nią przespałeś?! – popatrzyła na niego z gniewem. – Czy wy nie potraficie od czasu do czasu do myślenia użyć głowy?… Nie macie jej w końcu tylko do ozdoby!… Boże, wy, faceci, wszyscy jesteście tacy sami! – machnęła lekceważąco ręką. Milczał i patrzył na nią uważnie. Chyba powoli zaczynał rozumieć jej agresję i te ataki do spółki z unikami, które go tak bardzo dezorientowały… - On też ci to zrobił? – zapytał cicho i prawie się skulił, kiedy popatrzyła na niego, a jej oczy ciskały gniewne pioruny. - Betty ci powiedziała?! – myślała, że za chwilę wybuchnie. Ze wszystkich ludzi na świecie, akurat on nie powinien o tym wiedzieć… A jeśli już, to ona sama powinna mu o tym powiedzieć. - Betty nic mi nie powiedziała, Josie – odpowiedział spokojnie. – Jeśli coś jej powiedziałaś, to milczy jak grób. Nigdy nie zdradziłaby twojego zaufania… Po prostu widzę, że reagujesz zbyt agresywnie na moje słowa. Kiedy cię dotykam, uciekasz, jak oparzona, a kiedy do ciebie podchodzę, cała się kulisz – uśmiechnął się i położył rękę na jej ramieniu. – Po prostu chciałbym wiedzieć, dlaczego tak jest… On też zrobił ci jakieś świństwo? – popatrzył na nią uważnie. Westchnęła. Właściwie i tak nie miała już nic do stracenia… - Wiesz, wasz problem polega na tym, że myślicie niewłaściwą częścią ciała – powiedziała cicho. – A potem oczekujecie od nas, że to zrozumiemy i zaakceptujemy. - Zdradził cię? – zapytał cicho. Choć chyba tak naprawdę nie chciał znać odpowiedzi na to pytanie. A może poznał ją już wcześniej, ale jeszcze nie potrafił jej rozpoznać?… - Wrócił z takim bagażem, jaki ty teraz dźwigasz – szepnęła. Mimo, że minęło już tyle czasu, nadal ciężko jej było o tym mówić. Nadal nie potrafiła o tym zapomnieć… Nie wiedzieć czemu, jego zdradę traktowała jako swoją porażkę… Popatrzyła na Derka i uśmiechnęła się smutno. cdn.....
  8. JARZEBINA

    BIESIADA

    Spojrzał na ścianę, którą chwilę wcześniej skończył wygładzać i uśmiechnął się. Przez cały ranek starał się uciec od wczorajszej rozmowy z Josie. Choć jej słowa ciągle dźwięczały w jego głowie, jakby wypowiedziała je kilka chwil wcześniej… - Derek! – usłyszał zniecierpliwiony głos brata i popatrzył na mężczyznę zdziwiony. - Co? – zmarszczył brwi. - Wołam cię od pięciu minut, a ty w ogóle nie reagujesz! – odpowiedział ze złością Jon. – Co się z tobą dzieje? - Sorry, zamyśliłem się – uśmiechnął się lekko. - No, to już zdążyłem zauważyć – odparł. – Co się stało? - Rozmawiałem wczoraj z Josie… - I? Westchnął. Sam nie wiedział, co mu powiedzieć. Ich spotkanie było krótkie, ich rozmowa była krótka, ale wiele zdążyli sobie powiedzieć. Znaczy się, Josie zdążyła. Bo on niewiele mówił. Niewiele jej powiedział. A na pewno nie powiedział jej tego, co chciała usłyszeć. Były takie rzeczy, których nikt o nim nie wiedział. Nawet jego własny, rodzony brat… - I wspominaliśmy dawne czasy… - I? – naciskał dalej Jon. - I myślę, że zjawiła się trochę za późno – odpowiedział szczerze. Jon patrzył na niego uważnie. - Wiesz, że nie możesz zostawić Kelly w takiej sytuacji – powiedział szybko. - Wiem – przytaknął Derek. - Ale po co od razu ślub? – popatrzył na brata bezradnie. – Przecież wystarczyłoby, żebyś płacił jej alimenty… - Chciałem, żeby dziecko miało ojca. Nie chciałem, żeby miało takie samo dzieciństwo, jak my – dlaczego miał wrażenie, że z każdym kolejnym kłamstwem brnie coraz głębiej i coraz bardziej się pogrąża? Czy nie mógł po prostu powiedzieć prawdy? Czy to było aż takie trudne? - Znaczy się, że zakładasz, że będziesz z Kelly do końca życia? – Jon uśmiechnął się kpiąco. Kto jak kto, ale on wiedział, że Kelly i Derek w ogóle do siebie nie pasują… - Z tobą nie można normalnie porozmawiać – westchnął, zrezygnowany. Nie wiedział, że dla Jona sprawa była prosta. - Kochasz ją? - Kogo? – zdziwił się. - Kochasz je obie? – Jon uśmiechnął się triumfująco. Nie wierzył, że brat dał się tak łatwo podejść… Bał się przyznać do tego, co mu na sercu leży, a tak łatwo było to z niego wyciągnąć… - Przestań, Jon! – Derek zganił brata. – Nie będę na ten temat z tobą rozmawiał. - Nie chcesz, to nie musisz – wzruszył ramionami. - A co mi doradzisz? Co mam zrobić? – Derek zmarszczył gniewnie brwi. - A co chciałbyś zrobić? - Jakkolwiek chciałbym teraz postąpić, wiem, że Josie mi na to nie pozwoli – odpowiedział. – Wiesz, nigdy nie myślałem, że do tego dojdzie… Że możliwe będzie nasze powtórne spotkanie… Ale kiedy patrzę na nią, taką bezbronną i trochę zagubioną, choć ze wszystkich sił stara się być twarda i pokazać, że ze wszystkim daje sobie radę, to coś mnie ściska w dołku… - Pamiętaj, ze nie możesz skrzywdzić dziecka, bo ono niczym nie zawiniło i nie zasłużyło na nic złego – powiedział Jon. – A o Josie walcz. Walcz, nim będzie za późno… - To nie jest takie proste – odpowiedział Derek. – To nie jest takie proste… Ale może jedźmy już na obiad, bo głodny jestem – dodał. Nie chciał na ten temat rozmawiać. Z nikim. Nie chciał pozwolić na to, żeby ktokolwiek poznał prawdę. A już szczególnie nie Josie. Zasługiwała na coś lepszego, niż to wszystko… - Jedźmy – odparł Jon i wsiedli do samochodu. Po kwadransie byli już w domu. - No, jesteście! – powitała ich Betty. – Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale chyba wysiadła ci komórka. - No, tak – westchnął Jon i uśmiechnął się przepraszająco. - A gdzie Josie? – zapytał Derek, stając w drzwiach kuchni. - Stwierdziła, że dziś da nam od siebie wolne – uśmiechnęła się Betty. – Może przyjdzie wieczorem, a jeśli nie, to zamelduje się jutro rano. - Coś się stało? – Derek zmarszczył gniewnie brwi. Uciekała, aż się za nią kurzyło… - Nie wiem, czy powinnam wam o tym mówić… – westchnęła i dość szybko znalazła całkiem dobre wytłumaczenie. – Powiedziała mi, że przyjazd do Sevenoaks troszkę ją przytłoczył i potrzebuje czasu dla siebie, żeby odpocząć – uśmiechnęła się. Tak, to było niezłe wytłumaczenie. Niczego nie zdradzała, a jednocześnie ochroniła koleżankę. Jeśli będzie chciała, sama wyjaśni wszystko Derkowi. A jeśli nie, to tylko jej wybór… Miała prawo do swoich tajemnic i sekretów, a ona będzie chronić jej prywatność bez względu na wszystko… - To jedzmy już ten obiad, a potem pojadę jej poszukać – powiedział zdecydowanie Derek i znikł w łazience. - Co się stało? – zapytał cicho Jon i popatrzył uważnie na żonę. Wiedział, że nie powiedziała im całej prawdy. - Porozmawiałyśmy sobie tak 'od serca' – odpowiedziała Betty. – Ale nie proś, żebym powiedziała ci coś więcej – dodała, widząc, że Jon zamierza pytać dalej. - Okay – westchnął, zrezygnowany. – To siadajmy do obiadu. cdn......
  9. JARZEBINA

    BIESIADA

    Po co chciałeś się ze mną spotkać? – popatrzyła na niego spod oka. Ta nieoczekiwana propozycja wytrąciła ją z równowagi, choć starała się tego nie okazać. Takie zwykłe, normalne pytanie rzucone podczas obiadu, a ona miała wrażenie, że w środku cała się zatrzęsła… - Chciałem powspominać stare czasy – uśmiechnął się lekko. – Skorzystać z tego, że mamy okazję się spotkać… Chciałem z tobą pogadać… Nie widzieliśmy się tyle lat… A w domu ciągle mamy jakieś towarzystwo – westchnął. - Może to lepiej – usiadła obok niego na kamieniu i oboje popatrzyli na spokojną toń wody. – Może nie powinniśmy ze sobą rozmawiać. - Dlaczego tak mówisz? – popatrzył na nią uważnie. Wydawała się być zagubiona, jakby czegoś się bała, jakby przed czymś uciekała… - Pamiętasz, jak kiedyś tu przychodziliśmy i wrzucaliśmy mojego psa do wody? – uśmiechnęła się i schyliła się, żeby wrzucić do wody jeden z wielu kamyczków. – On bał się wody, a my chcieliśmy go nauczyć pływać… - Tak, a potem biegał taki przemoczony, brudny i śmierdzący, a ty musiałaś go w domu jeszcze raz kąpać – odpowiedział i oboje się zaśmiali. - Wiesz, co sobie myślałam, kiedy przychodziliśmy tutaj i siadaliśmy dokładnie na tym kamieniu? – zapytała po chwili. Popatrzył na nią uważnie i czekał na dalsze słowa, a ona zastanawiała się, czy naprawdę chce to powiedzieć. Ale przecież nie miała nic do stracenia… - Zawsze, kiedy tu siadaliśmy, a ty obejmowałeś mnie ramieniem, myślałam sobie, że kiedyś się ożenimy i będziemy mieć przynajmniej troje dzieci. Nie wiem, skąd mi się to brało, ale wystarczyło, żebym zamknęła oczy i miałam ten obrazek pod powiekami – uśmiechnęła się. – Jakie to wtedy wydawało się proste… – westchnęła. - Myślisz, że teraz nie byłoby nas na to stać? – zapytał. Dobrze wiedział, co miała na myśli, bo sam bez trudu umiał sobie wyobrazić taką scenkę… Nawet nie zamykając oczu… Patrzył na nią, a ona milczała. Miała wrażenie, że nie zrozumiała pytania. Bo przecież on nie mógł myśleć tak, jak jej się wydawało, że myślał… - Teraz jesteśmy już zupełnie innymi ludźmi – powiedziała cicho. – Nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy sobie pozwolić na taką beztroskę, jaką wtedy czuliśmy… - Myślisz, że gdyby nasze życie potoczyło się inaczej, mielibyśmy szansę wspólnie coś stworzyć? – popatrzył na nią uważnie, chcąc przejrzeć przez tę powłokę, którą przywdziała i zobaczyć to, co naprawdę czuje… - Jeśli oboje byśmy tego chcieli… – powiedziała cicho. – Wiesz, tam, w Londynie, znalazłam sobie kogoś, z kim chciałam stworzyć rodzinę i kogo pokochałam inaczej niż ciebie, tak dojrzalej i doroślej… Kiedy będąc z nim, wspominałam to nasze przesiadywanie na tym kamieniu, to się z tego śmiałam. Wydawało mi się to takie głupie… – uśmiechnęła się. – A potem, kiedy się rozstaliśmy, stwierdziłam, że to, co było między tobą a mną, nawet jeśli było szczeniackie i głupie, było znacznie bliżej prawdziwej miłości i tego, czego chciałam doświadczać… Bo to nasze rozstanie było takie naturalne, a tamto było bardzo gwałtowne i niespodziewane. Nie wiem, dlaczego, ale zawsze wierzyłam, że z twojej strony nigdy by mnie coś takiego nie spotkało… – westchnęła. No i po co mu o tym powiedziała? Nie powinna była mu o tym opowiadać. Przy nim zawsze zachowywała się irracjonalnie… Nawet po tylu latach nic się nie zmieniło… A może lepiej było to z siebie wyrzucić i właśnie jemu to powiedzieć? Bo przecież on znał ją lepiej, niż ktokolwiek inny. A przynajmniej znał ją taką, jaka była kilkanaście lat temu. I może to była ta prawdziwa Josie, która ciągle nie mogła wyjść ze swojego własnego cienia… - Właśnie dlatego przede mną uciekasz? – zapytał. – Bo boisz się, że odżyje to, co czułaś kiedyś i znów będziesz cierpieć? Patrzyła mu prosto w oczy. Teraz albo nigdy. Wiedziała, że to jest jedyna szansa, żeby to z siebie zrzucić. Że jeśli teraz tego nie zrobi, może nigdy nie mieć szansy normalnie żyć i odnaleźć szczęścia, którego tak rozpaczliwie poszukiwała… - Boję się, że to nigdy nie umarło… – odpowiedziała cicho. Milczał. Usłyszał to, co powiedziała, ale nie był pewny, czy zrozumiał, co słyszy. - Wracajmy już do domu, proszę – powiedziała i wstała. – Wracajmy i pozwólmy sobie szczęśliwie żyć – uśmiechnęła się. I tak powiedziała już zdecydowanie zbyt wiele. To prawda, że czuła ulgę, ale nie chciała wiedzieć, co on myśli na ten temat. Wolała tego nie słyszeć i nie wiedzieć… - Nie bój się mnie, Josie – powiedział Derek i objął ją ramieniem. Nie wiedział, jakie słowa ona chce od niego usłyszeć, ale wiedział, że nie jest gotowa na żadne deklaracje i przekonywania. Wiedział, że tylko czyny mogą ją przekonać, a nie słowa… - Nie boję się ciebie, Derek – odpowiedziała. – I nigdy się ciebie nie bałam – dodała i razem wsiedli do samochodu. Miała wrażenie, że pozbyła się tego napięcia, które pojawiało się zawsze wtedy, kiedy on był w pobliżu. Że zrzuciła z siebie ciężar, o którym nie wiedziała nawet, że go dźwiga… Chciała, żeby ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Chciała, żeby… Właściwie wolała nie myśleć o tym, czego chciała, bo w ten sposób mogła tylko wpędzić się w jeszcze większe kłopoty… A tego nie chciała… cdn.......
  10. JARZEBINA

    BIESIADA

    Co za zapachy! – powiedział głośno Jon już na samym wejściu. - Można dostać skrętu żołądka o samego wąchania – dodał Derek i obaj swoje kroki skierowali do kuchni. - Ciocia Josie robi obiad – powiedział Daniel, niosąc do pokoju dzbanek z sokiem. - Pachnie wybornie! – pochwalił Jon. – Ale my może najpierw się trochę umyjemy – dodał i znikł w łazience. Derek został w przedpokoju i patrzył z uśmiechem na Josie, która stała, pochylona nad garnkami. - Mam nadzieję, że będzie wam smakować – powiedziała, nie odrywając wzroku od garnków, jakby wiedziała, że on stoi i patrzy na nią. Bo wiedziała, że tak jest. Zawsze potrafiła bezbłędnie wyczuć, kiedy on na nią patrzył. - Na pewno będzie – odpowiedział i podszedł bliżej. Miał wrażenie, że ona się odsunęła, jakby się go przestraszyła. Na wszelki wypadek się zatrzymał. - To będę się cieszyć – popatrzyła na niego z uśmiechem. Przez chwilę trzymała jego spojrzenie. Chciała sprawdzić samą siebie. Chciała się przekonać, że to potrafi. Ale nie potrafiła tak długo, jak chciałaby potrafić… Skupiła uwagę na garnku i pomieszała ryż. – Praca na budowie nie należy chyba do najprzyjemniejszych zajęć. - Jak się buduje dla siebie, to jakoś lżej to przychodzi – powiedział. - Jak się buduje dla siebie to dopiero jest ciężko! – Jon wyszedł z łazienki i popatrzył na brata z uśmiechem. – Boję się, że jak skończymy, to moja żona stwierdzi, że nie tak to miało wyglądać i wtedy to dopiero zacznie się ambaras… - Myślałby kto, że ja jestem taka upierdliwa – uśmiechnęła się Betty. - Przecież ja wcale nie powiedziałem, że jesteś upierdliwa, kochanie – Jon objął ją ramieniem. - No, szykujcie się, bo za chwilę będę podawać – powiedziała Josie. Chciała, żeby Derek wyszedł już z kuchni. Jego obecność ją przytłaczała. Nie mogła sobie poradzić z jego bliskością. Czuła się niezręcznie, a nie chciała się tak czuć… - Szykuj się bracie, szykuj – popędził go Jon. – Bo będziesz ostatni i nic dla ciebie nie zostanie… - Nie dopuszczę do tego! – powiedział udając oburzenie i z uśmiechem znikł w łazience. Nie uszło uwadze Betty westchnienie ulgi, które starała się ukryć Josie. Widziała, że dziewczyna nie czuła się zbyt komfortowo w towarzystwie Derka. Nie czuła się zbyt komfortowo, kiedy był tak blisko. Czy to znaczyło, że nie jest jej tak całkowicie obojętny? Czy to znaczyło, że nie pozwoli mu popełnić tego głupstwa, które zamierzał popełnić?… Wiedziała też, że Josie jest przede wszystkim kobietą honoru, więc nie pozwoli sobie na szaleństwo kosztem drugiej osoby… - Na stole już wszystko gotowe? – zapytała Josie i popatrzyła na Betty uważnie. Wiedziała, że stara się ją przejrzeć, a nie chciała jej na to pozwolić. To, co siedziało w jej głowie i to, co siedziało w jej sercu, to była tylko i wyłącznie jej sprawa. No, ale obie mają jeszcze dużo czasu, żeby to sobie dokładnie wyjaśnić… - Oczywiście – uśmiechnęła się dziewczyna i pomogła jej rozstawić talerze. Potem obie nałożyły na nie porcje jedzenia i stopniowo wynosiły do pokoju. - Pomóc wam w czymś? – Derek wyszedł z łazienki i uśmiechnął się. Umył się i wypachnił, a jego włosy skręcały się pod wpływem wody. - Już nie – odparła Josie i uśmiechnęła się. – W kuchni został jeszcze tylko mój talerz, więc możesz spokojnie usiąść do stołu. - No to może chociaż przyniosę ci ten talerz – powiedział i stanął w wejściu do kuchni, blokując jej tym samym drogę. - Nie musisz – powiedziała niepewnie i zatrzymała się wpół kroku, nie chcąc zmniejszać dystansu między nimi. - Boisz się mnie? – popatrzył na nią uważnie. Nawet nie patrzyła mu w oczy. - Nie, skąd ci to przyszło do słowy? – zapytała i wyminęła go zwinnie, kiedy stanął bokiem, żeby przepuścić ją w przejściu. - Jakoś dziwnie się zachowujesz, kiedy jestem w pobliżu – odpowiedział i zmarszczył czoło, patrząc na nią z naciskiem, ale nie potrafił jej rozszyfrować. - Wydaje ci się – uśmiechnęła się i, na dowód tych słów, popchnęła go lekko w kierunku wyjścia. – No, idź już. Nic nie powiedział, ale szedł przed nią. Nie wiedział, że ona idąc za nim, gapi się na jego tyłek. Uśmiechała się pod nosem i wyrzucała sobie, że zachowuje się, jak ostatnia idiotka, więc odczuła ulgę, kiedy już przedpokój się skończył i mogła wrócić do normalności… Usiedli przy stole. - Wygląda i pachnie znakomicie – powiedział z uznaniem Jon. - Nim zaczniesz chwalić, przekonaj się jak smakuje – odpowiedziała Josie. - Co to? – zapytał Daniel, kiedy zobaczył w jej ręku pałeczki. - To są pałeczki – uśmiechnęła się. – Chińczycy takimi jedzą swoje jedzenie. - A my jemy teraz chińskie jedzenie? – popatrzył na nią zdziwiony. - Mniej więcej – odpowiedziała. – Ale nie musicie jeść pałeczkami. Z resztą nawet ich nie macie – dodała z uśmiechem. – Smacznego. Po życzeniu sobie smacznego, skupili się na jedzeniu. Już po kilku pierwszych kęsach mężczyźni głośno wyrazili swoje uznanie, a i Betty popatrzyła na Josie z podziwem. - Cieszę się, że wam smakuje – powiedziała dziewczyna i uśmiechnęła się. - Patrzę, jak operujesz tymi pałeczkami i nie mogę się nadziwić, że jedzenie ci z nich nie spada – powiedział Derek. - Kwestia wprawy – uśmiechnęła się. – Na początku myślałam, że wcześniej umrę z głodu, nim uda mi się cokolwiek zjeść pałeczkami. A potem było już coraz łatwiej. Pałeczkami najwygodniej je się to jedzonko w kartonikach, w jakich Chińczycy zwykli podawać swoje jedzenie na wynos. A na pewno dużo łatwiej, niż widelcem. - A co to jest? – Casper, który kilka chwil wcześniej stwierdził, że jest już najedzony i usiadł sobie na podłodze, naprzeciwko niej, wymownym gestem wskazał na jej łydkę. Josie z uśmiechem popatrzyła na malca. - To jest tatuaż – odpowiedziała i napotkała na swej drodze pięć par zdziwionych oczu. - Masz tatuaż? – zapytała Betty. Dziewczyna skinęła głową. - Taki prawdziwy? – Daniel nie mógł już usiedzieć i wstał, żeby samemu na to coś popatrzeć. - Taki prawdziwy – odpowiedziała z uśmiechem. - I będziesz miała go już na zawsze? – ze zdziwienia otworzył szeroko oczy. No, takiej cioci to on jeszcze nie miał… Nie dość, że jadła pałeczkami, zamiast widelcem, to jeszcze miała tatuaż… - Na zawsze – uśmiechnęła się. - Bolało? – zapytał Derek i popatrzył na nią uważnie. Wiedziała, że tutaj znów ich zaskoczy… Cicho westchnęła. - Ten na ramieniu bardziej bolał – odpowiedziała, a oni jeszcze bardziej się zdziwili. - Czy ty naprawdę jesteś tą samą Josie, którą kiedyś znaliśmy? – zapytał Jon po chwili milczenia. - Tak przynajmniej stoi w moim dowodzie – uśmiechnęła się. - Ja cię normalnie nie poznaję, kobieto… – uśmiechnął się i mrugnął wesoło okiem. – Te pałeczki, te tatuaże… Aż się boję pomyśleć, co tam jeszcze przed nami ukrywasz… - Myślę, że raczej nic równie szokującego – powiedziała po chwili namysłu i odwróciła się. – A ten drugi tatuaż możecie zobaczyć nawet przez koszulkę – dodała i w myślach podziękowała sobie za to, że ubrała dziś białą koszulkę. Dzięki temu nie musiała się teraz rozbierać… - Może jutro przyjdziesz w koszulce na ramiączkach, to będziemy mogli lepiej się temu przyjrzeć – powiedziała Betty. - Co to jest? – zapytał Derek. - Motyl – odparła. – Dodaje mi skrzydeł – uśmiechnęła się. - Żebyś nam czasem za wysoko nie uleciała – powiedział Jon z uśmiechem. – Przyjdziesz tu jeszcze kiedyś i coś nam pysznego ugotujesz? - Z największą przyjemnością – zaśmiała się, kiedy Betty szturchnęła męża łokciem. cdn.......
  11. JARZEBINA

    BIESIADA

    Zapukała do drzwi, starając się jednocześnie utrzymać torby z zakupami. Umówiły się z Betty, że dziś ona przygotuje obiad. Właściwie nie bardzo się umówiły, bo Betty nie chciała się na to zgodzić, ale Josie powiedziała, że nie ustąpi. Nie mogły więc wypracować żadnego kompromisu i ostatecznie to Josie postawiła na swoim. - No, witaj! – Betty powitała ją z uśmiechem i wzięła od niej jedną z siatek. - Cześć – odpowiedziała Josie. - Pójdziemy na rolki? – z pokoju wychyliła się głowa Daniela i chłopiec popatrzył na nią uważnie. - Raczej nie, kolego – odparła Josie. – Wszystko mnie boli i nie mam siły chodzić, że nie wspomnę o jeżdżeniu – uśmiechnęła się. – Jutro. Obiecuję. - Dobrze – odpowiedział usatysfakcjonowany. – Trzymam cię za słowo. - Okay – obie weszły do kuchni. - W czymś ci pomóc? – zapytała Betty. – Strasznie mi głupio, że to ty robisz dzisiaj obiad… - No co ty – zganiła ją Josie. – Chociaż tyle mogę dla was zrobić. Strasznie fajnie mi jest tu z wami i cieszę się, że jeszcze nie macie mnie dość – uśmiechnęła się. - Przecież przyjechałaś dopiero wczoraj – powiedziała Betty. - No to co – Josie wzruszyła ramionami. – Trochę ci pomogę… Mało mam dobrych uczynków na koncie, więc nabiję trochę punktów – uśmiechnęła się, a Betty szturchnęła ją ramieniem. - Zajmij się sobą, zajmij się chłopcami, a obiadem zupełnie się nie zajmuj – powiedziała Josie z uśmiechem. – Jak będę potrzebowała twojej pomocy, to cię zawołam… Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła, że tak się rządzę w twojej kuchni? – popatrzyła na dziewczynę uważnie. - Nie, no co ty – uśmiechnęła się Betty. – Jeśli tylko ugotujesz coś, czego mój mężczyzna nie jadł, to gotowa jestem zapraszać cię tu codziennie. - Mam nadzieję, że tego nie jadł – odpowiedziała. – Kurczaka po chińsku nauczyłam się od mojego faceta. To było jego popisowe danie – uśmiechnęła się, ale jakoś tak smutno. - Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała Betty. – Poczekaj, położę Caspra spać i wrócę do ciebie. Może jednak będę mogła ci w czymś pomóc – uśmiechnęła się i wyszła z kuchni. Josie westchnęła. Rozmawiały ze sobą już tyle razy, ale jednak nie o wszystkim zdążyły porozmawiać. Z resztą ona sama nie wiedziała, czy chce na ten temat rozmawiać. Tyle już razy o tym opowiadała… A w obliczu sukcesu Betty nie chciała rozmawiać o swojej porażce. Bo nie było się czym chwalić… - Wiesz, że oni dzisiaj przyjdą na obiad do domu – powiedziała Betty, kiedy już wróciła. - Nie zawieziemy im tego na budowę? – zdziwiła się Josie. - Nie, bo stwierdzili, że skoro tak blisko mają do domu, to lepiej jest im tu przyjechać, niż nam się tam wybierać. - Okay – uśmiechnęła się Josie. – Ile mam czasu? - Coś koło dwóch godzin. Zdążysz? Jakby co, to ja chętnie ci pomogę… - Dam radę, spokojna twoja głowa – powiedziała stanowczo Josie i zabrała się do krojenia warzyw. A Betty nie zamierzała rezygnować z rozmowy z koleżanką. Kiedyś, jeszcze w podstawówce, były takie dni, kiedy nie mogły się nagadać… - Długo byliście razem? – zapytała Betty, a Josie nie chciała udawać, że nie wie, o kogo chodzi. - Trzy lata – odpowiedziała cicho. – I już prawie trzy lata minęły od naszego rozstania… Wydaje mi się, że już dawno się z tego otrząsnęłam i pewnie tak jest – uśmiechnęła się. – Ale od czasu do czasu wydarzy się coś, co wpędzi mnie w dołek i z lubością użalam się nad sobą. Wytykam sobie, że to wszystko przez tego drania i to, co się wydarzyło, to jak mnie potraktował… Że to przez niego wszystkie moje nieszczęścia… Chyba tak jest mi łatwiej – popatrzyła na nią szukając wsparcia. Chciała mieć pewność, że nie jest nienormalna. Betty westchnęła. - Nie powiem, że cię rozumiem, bo to Jon był moim pierwszym facetem i dobrze wiesz, jak to się skończyło… – uśmiechnęła się. - Zawsze uważałam go za porządnego faceta i nigdy się nie zawiodłam – uśmiechnęła się Josie. – Cieszę się, że to ty na niego trafiłaś. - Ja też. Bardzo. Ale nadejdzie też taka chwila, kiedy i ty trafisz na porządnego faceta. - A pamiętasz jak powiedziałam ci wtedy, że kręci się wokół mnie kilku innych? Że mam kogoś na oku? – popatrzyła na nią pytająco. – To była nieprawda. Nie ma nikogo… W ogóle nie było… Chyba boję się zaczynać wszystko od nowa… – westchnęła. – Boję się, że mimo wszystko jestem zbyt podatna na męskie wdzięki i znów dam się zranić. Że znów zjawi się taki, który wyciśnie mnie jak cytrynę, a ja nie będę mogła na to nic poradzić. Nie chcę do tego dopuścić, a jedyne rozwiązanie, na jakie mnie w tej chwili stać, to uciekanie od facetów najdalej, jak się da. Betty westchnęła. Nie wiedziała, co ma jej powiedzieć. Sama nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji, więc nie wiedziała, co jej doradzić. Wszystkie słowa wydawały się takie banalne… - Wszystko będzie dobrze – powiedziała cicho i uśmiechnęła się. – Jeszcze wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - Nie mam co do tego wątpliwości – uśmiechnęła się Josie. Wsypała warzywa do garnka i zajęła się przygotowywaniem obiadu. Betty zarzuciła temat. Nie było sensu się nad tym dłużej roztrząsać, zwłaszcza, że wiedziała, że Josie powiedziała już wszystko, co miała do powiedzenia. Mogły więc porozmawiać na wszystkie inne, znacznie bezpieczniejsze tematy… Co oczywiście uczyniły. Co jakiś czas zaglądał do nich Daniel, a i Casper obudził się ze swojej drzemki i dzielnie towarzyszył im w kuchni. Właśnie dokonywane były ostatnie poprawki z przyprawami, a Betty układała nakrycia na stole, kiedy do domu wrócili mężczyźni. cdn......
  12. JARZEBINA

    BIESIADA

    Chodź! – krzyknął Daniel, który zdążył w tym czasie odjechać kilka metrów. - Już jadę! – odpowiedziała i odwróciła się w stronę dorosłych. Patrzyli na nią z uśmiechem. Właściwie ona widziała tylko Betty. Wolała nie przenosić spojrzenia na żadnego z mężczyzn. Patrzenie na Jona wiązało się z patrzeniem na Derka, a tego chciała ze wszystkich sił uniknąć… Pomachała im i pojechała za chłopcem. Przez kolejne pół godziny ścigali się, pokazywali sobie sztuczki, jakie potrafili wykonać na rolkach i ogólnie śmiali się wesoło. Derek patrzył na nich spod oka. Jeśli wcześnie wydawało mu się, że Josie stała się poważna i spokojna, to teraz musiał odwołać te słowa. Miała na sobie krótką, białą koszulkę i dżinsowe szorty. W tym stroju wyglądała bardzo dziewczęco. Jakby żyła dzieciństwem, którego wcześniej nie miała… Śmiała się radośnie, ścigała się i wygłupiała z jego bratankiem. Sprawiała wrażenie, jakby nie miała żadnych zmartwień… - Jak się czuje Kelly? – Betty popatrzyła na mężczyznę uważnie. Chciała się z nim trochę podroczyć i przekonać się, czy pod tą powierzchnią kryje się facet pełen pasji i życia… Od miesięcy nie był sobą. Zamknął się w jakiejś skorupie i grał rolę normalnego, nudnego faceta. Jakby tak naprawdę nic go w życiu nie obchodziło… Nie przejął się nawet ciążą Kelly, dziewczyny, którą poznał zupełnie przypadkowo… Ale chciał zachować się z honorem i ożenić się z nią, żeby samemu mieć już rodzinę i nie być gorszym od pozostałych… Jednak ona ostatnio zauważyła, że nie do końca pogodził się z tym, co się w jego życiu dzieje… Że najchętniej uciekłby od tego wszystkiego gdzieś daleko… Wiedziała, że dużo będzie zależało od Josie. Dużo, jeśli nie wszystko… - Dobrze – odpowiedział i odwrócił wzrok od Josie. – Pojechała na tydzień do swojej babci. - Za miesiąc bierzecie ślub – uśmiechnął się Jon. – Ale ten czas zleciał, prawda? - Bardzo zleciał – odparł Derek patrząc na Josie. – Nie masz pojęcia, jak zleciał… Jon przeniósł spojrzenie na żonę. Uśmiechnęła się i mrugnęła okiem, dając mu w ten sposób do zrozumienia, żeby nie rozwijał tematu. Więc go nie rozwijał… Przeniósł wzrok na swojego syna, który wydawał się być najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, ścigając się z całkowicie obcą dla siebie kobietą. Niby obcą, ale oboje zachowywali się tak, jakby znali się od lat… Kiedy zjechali już w ich pobliże, oboje wyglądali, jakby byli najszczęśliwsi na świecie. Zmęczeni, ale szczęśliwi. - Jutro nie wstanę! – powiedziała ze śmiechem Josie i zdjęła z rąk ochraniacze. – Wasz syn mnie tak wymęczył, że jutro będę miała zakwasy giganty. - Jutro też pojeździmy, ciociu! – powiedział z entuzjazmem Daniel. Przewróciła oczami i popatrzyła na niego. - Jeśli będę w stanie wstać z łóżka – odpowiedziała i uśmiechnęła się. – Dałeś mi niezły wycisk. - Musisz przyjść ze mną pojeździć – powiedział z naciskiem. – Jak ty nie przyjdziesz, to nikt tu ze mną nie przyjdzie… – spuścił głowę. - Jeśli jutro nie dam rady, to przyjdę tu z tobą pojutrze. Obiecuję – powiedziała na pocieszenie, a on natychmiast się rozpogodził. - Testuje na tobie swoje wdzięki – zaśmiała się Betty. - Wygląda więc na to, że mam słabość do mężczyzn z tej rodziny – odpowiedziała szybko, nim zdążyła w ogóle pomyśleć, co mówi. Ale nie zapadła niezręczna cisza, jak się spodziewała, za to wszyscy się roześmiali. Na jej szczęście. Nie patrzyła na Derka, więc nie widziała jego miny i nie wiedziała, co myśli. Ale nawet nie chciała tego wiedzieć. - To może my już pojedziemy i pozwolimy wam pracować – powiedziała Betty i pozbierała garnki. Josie już zdjęła rolki i wzięła na ręce Caspra, który bardzo się tego dopominał. - Tak, tak – przytaknął Jon. – Bo w tym tempie do zimy nie skończymy – zaśmiał się. – Będziesz jeszcze, kiedy wrócimy wieczorem do domu? – popatrzył na Josie uważnie. - W Sevenoaks tak, ale już nie u was – odpowiedziała. - Dlaczego? – udał wielki smutek. - Dawkujmy sobie siebie powoli. W ten sposób później mnie wygonicie – uśmiechnęła się. - Niezła taktyka – zaśmiał się. – Więc do jutra. - Do jutra – odpowiedziała i obie wsiadły do samochodu. Betty wzięła Caspra na kolana, a Daniel usiadł obok niej. Josie ruszyła, ani na chwilę nie odrywając wzroku od jezdni. Odwiozła Betty z dziećmi do domu, posiedziała u niej jakiś czas i pożegnała się. Miała dużo do przemyślenia. Nie patrzyła wtedy na Derka, ale wiedziała, że on na nią patrzy. Czuła na sobie jego wzrok… Dlaczego to robił? Po co siał w jej duszy niepokój? Ale może powinna była zapytać inaczej – dlaczego ona mu na to pozwalała? On pewnie patrzył na nią zupełnie normalnie, a to znów jej wyobraźnia podsuwała jej do głowy jakieś niedorzeczności… - Lepiej się uspokój, bo znów sama wpędzisz się w kanał… – powiedziała sama do siebie wysiadając z samochodu. Westchnęła i po schodach weszła na górę. Dość miała wrażeń, jak na jeden dzień. A to był dopiero jej pierwszy dzień w Sevenoaks… cdn.......
  13. JARZEBINA

    BIESIADA

    Przez dwa miesiące zdążyła już o tym spotkaniu zapomnieć. A przynajmniej się starała… Wiedziała, że jeśli odpowiednio to rozegra, to jego widok nie będzie tak bardzo bolał… Dlatego, kiedy stanęła przed ich drzwiami dwa miesiące później, na twarzy miała szeroki uśmiech. - No, witaj! – przywitała ją Betty. – Właśnie za chwilę miałam wychodzić na budowę, żeby zanieść Jonowi obiad, więc możesz pójść z nami, jeśli chcesz. - Tam, na ulicy, można pojeździć na rolkach! – zza dziewczyny wyskoczył Daniel i popatrzył na nią wyczekująco. - A ty myślisz, że po co ja przyniosłam ze sobą rolki – odwróciła się i wymownym gestem wskazała na swój plecak. - Super! – wykrzyknął zachwycony, a one się roześmiały. - Cieszę się, że cię widzę – powiedziała Betty z wdzięcznością. - Ja też – uśmiechnęła się Josie. – Uwielbiam mieć urlop… - Ja teś – odezwał się Casper i przydreptał do przedpokoju. Od razu domagał się wzięcia na ręce. I to nie przez mamę, ale przez Josie. - On zdecydowanie ma do ciebie słabość – powiedziała Betty. - Mam niesamowity wpływ na facetów – Josie zatrzepotała niewinnie rzęsami i obie się roześmiały. - Nie da się ukryć – odpowiedziała Betty. – Już pakuję garnki i możemy iść. - Pakuj spokojnie, ja mam wszystko pod kontrolą – powiedziała Josie i kilka chwil później wyszły już z mieszkania. - Chcesz iść tam na piechotę, czy pojedziemy samochodem? – zapytała Josie, kiedy już stanęły przed budynkiem. - Jon zabrał nasz samochód. - Przyjechałam swoim – uśmiechnęła się dziewczyna, a Betty popatrzyła na nią z wdzięcznością. Zapakowały się więc do samochodu i po kilku minutach byli już na miejscu. Josie miała wrażenie, że braknie jej tchu. Jon, owszem, pracował na budowie, ale nie był tam sam. Ramię w ramię pracował z nim… Derek. Betty zauważyła jej niepewną minę. - Derek pomaga nam się budować – uśmiechnęła się lekko. – Kiedy się tu przeniesiemy, on i Kelly… zajmą nasze mieszkanie – dokończyła cicho, żałując, że w ogóle rozpoczęła ten temat. - Rozumiem – uśmiechnęła się Josie. Wyglądała, jakby słowa Betty nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. – No, to wysiadamy – dodała i otworzyła drzwi. Coś kazało mu spojrzeć w stronę nadjeżdżającego samochodu. I zamurowało go, kiedy zobaczył, że za kierownicą siedzi Josie. Wysiadła z uśmiechem, ale wyglądało na to, że nie zamierza na niego patrzeć. Pomogła Betty przy dzieciach i obie do nich podeszły. - Witajcie! – radośnie przywitał je Jon. – Tak się cieszę, że was widzę. - Chyba raczej jedzenie – powiedziała Betty. - Też, ale nie sprowadzaj wszystkiego do parteru – uśmiechnął się. – Cześć, Josie. - Cześć, Jon – odpowiedziała. – Cześć, Derek – pomachała mu ręką, bo ciągle stał w oknie, jakby bał się zejść. - Cześć – uśmiechnął się i pomachał jej. Powoli schodził na dół. - Przyjechaliśmy pojeździć na rolkach! – powiedział z entuzjazmem Daniel. - No domyślam się, że bezinteresownie cioci Josie tu nie przyciągnąłeś – zaśmiał się Jon. - Idziemy! – zarządził chłopiec i pociągnął dziewczynę za rękę. - To smacznego! – zdążyła jedynie powiedzieć, nim odeszli w stronę samochodu, zaparkowanego na poboczu. I nie obejrzała się już. Wolała nie widzieć Derka, nie wyobrażać sobie Bóg wie, czego i w ogóle na jego temat nie myśleć… - Choć, założymy ci sprzęt – powiedziała i posadziła Daniela na masce samochodu. – A gdzie masz ochraniacze? – popatrzyła na niego spod oka. - W drugim worku – odpowiedział. – Ale nie lubię ich zakładać. Wyglądam w nich jak zamaskowany robot – dodał z dezaprobatą, a ona się roześmiała. - A myślisz, że ja lepiej wyglądam? – zapytała i pomogła mu się ubrać. – Ty jesteś jeszcze młody, więc nieźle wyglądasz, ale myślisz, że taka stara baba, jak ja, fajnie wygląda w tych wszystkich ochraniaczach? Ludzie się ze mnie śmieją… Ale lepiej, niech się śmieją, niż gdybym miała połamać nogi, albo ręce, prawda? – uśmiechnęła się. - No pewnie, że lepiej – odpowiedział rezolutnie. - No to zaraz się ubiorę i się ze mnie nie śmiej – powiedziała i pomogła mu zejść. – Uważaj, żebyś się nie wywrócił. - Nie wywrócę się – odparł z dumą. – Bardzo dobrze jeżdżę na rolkach. - Okay – odpowiedziała i sama sobie nałożyła sprzęt. Wstała i zamknęła samochód. cdn.....
  14. JARZEBINA

    BIESIADA

    Wypowiedziałaś właśnie zakazane słowo – powiedział Jon. – Żadne z nas na rolkach jeździć nie umie, a niechętnie puszczamy Daniela samego, więc jest z tego powodu bardzo nieszczęśliwy… - Umiem jeździć na rolkach – uśmiechnęła się i popatrzyła na chłopca. – Jak przyjadę tu latem, to może mama z tatą puszczą cię ze mną i trochę poszalejemy – zaproponowała. - Super! – wykrzyknął radośnie malec. - Sprzedany – obwieścił stanowczo Jon. – Obyś tego nie żałowała. - Mam nadzieję, że nie – odpowiedziała Josie i oddała mu Caspra. – Choć powiem wam szczerze, że takie dzieci mnie przerażają. - Dlaczego? – zdziwiła się Betty. - Nie wiem – dziewczyna uśmiechnęła się. – Nie bardzo wiem, jak się przy nich zachować, czuję się jakoś nieswojo… Chyba nie znalazłam w sobie jeszcze instynktu macierzyńskiego… – zaśmiała się, a oni razem z nią. - Z Casprem poradziłaś sobie doskonale – odpowiedział Jon. - Przyjdzie czas i znajdziesz w sobie ten instynkt – dodała Betty. – A na razie możesz trenować na naszych dzieciach… - Dzięki – zaśmiała się Josie. W tej chwili usłyszeli dzwonek do drzwi. - Któż to może być? – Jon wyszedł do przedpokoju i otworzył. Na korytarzu stał Derek ze swoją dziewczyną. Mężczyzna uśmiechał się lekko. - Pomyśleliśmy, że do was zaglądniemy – powiedział na powitanie i obaj uścisnęli sobie dłonie. - Cześć, Casper! – powiedziała dziewczyna z uśmiechem, a malec ukrył twarz w ramieniu ojca. - I tyle było z naszego powitania – uśmiechnęła się i oboje weszli do mieszkania. - Wujek Derek! – ucieszył się Daniel i przywitał się z mężczyzną. - Ja już zmykam – powiedziała Josie i sięgnęła po sweter. - Może chociaż się z nim przywitaj – zaproponowała cicho Betty. - No, wcale nie zamierzałam uciekać – dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Ze spokojem patrzyła na parę stojącą w przedpokoju. Starała się czuć spokój, kiedy na nich patrzyła. Nie widzieli się tyle lat… Prawie już zapomniała, jak on wygląda. No właśnie – prawie. Nadal był wysoki i nadal tak samo szczupły, jak zawsze. Nadal tak samo przystojny. Przybyło mu kilka zmarszczek i bruzd na czole, przez co wyglądał poważniej. Ale nadal widziała ten zawadiacki błysk w jego oczach. Błysk powiększył się, kiedy ją zobaczył. - Josie? – zapytał z niedowierzaniem. – Josie? To naprawdę ty? - We własnej osobie – odpowiedziała z uśmiechem. - Co za spotkanie! – ucieszył się i uścisnęli się serdecznie. – Poznaj, to moja dziewczyna, Kelly. Kelly, to jest Josie, moja przyjaciółka z podstawówki. - Miło mi – powiedziała dziewczyna z uśmiechem. - Mnie również – odpowiedziała Josie. – Miło było was spotkać, ale naprawdę muszę już pędzić. - Juś? – Casper popatrzył na nią zmartwiony. Roześmiali się. - Niestety, skarbie – odparła. – Ale ja tu jeszcze wrócę… A ty pamiętaj, że jesteśmy umówieni – popatrzyła na Daniela. Chłopiec energicznie pokiwał głową. - Przyjeżdżaj szybko – powiedział. - Oczywiście – uśmiechnęła się. – Dzięki za gościnę i do zobaczenia – popatrzyła na Betty. - Zapraszamy jak najczęściej – powiedziała dziewczyna. - Radzę ci o tym nie zapominać – pogroził jej Jon. Uśmiechnęli się do siebie. - Sami terroryści w tej rodzinie – zaśmiała się. - A co jeden, to większy – przytaknęła jej Betty. – Ale nie zapomnij o nas, jak następnym razem będziesz w Sevenoaks. - Ma się rozumieć – uśmiechnęła się Josie. – Do widzenia. - Do widzenia, Josie – Jon otworzył jej drzwi, a Casper zamachał jej rączką. Wyszła, starając się nie oglądać za siebie. Choć, kiedy schodziła w dół, widziała ich, jak stoją przy drzwiach. Casper nadal machał do niej rączką, więc przesłała mu całuska, a on radośnie zachichotał. A potem już Jon zamknął drzwi i wszyscy zniknęli jej z oczu. Ze świstem wypuściła z płuc powietrze. Ostatnie kilka chwil było dla niej bardzo stresujące. Nie zdążyła jeszcze przyswoić sobie myśli, że Derek się żeni, kiedy już go z tą przyszłą żoną zobaczyła. Dobrze razem wyglądali. Nie chciała, ale musiała to przyznać. Pasowali do siebie. Przynajmniej zewnętrznie. Oboje tak samo wysocy, ona blondynka, on brunet… Uzupełniali się. Dobrze się uzupełniali. Życzyła mu szczęścia, bo na nie zasługiwał. Może i ona wkrótce dotknie tego rąbka, więc jego szczęście nie będzie jej aż tak bolało… Wyszła z budynku i szła, nie oglądając się za siebie, ale miała dziwne wrażenie, że ktoś na nią patrzy. Wiedziała, kto na nią patrzy… Wolała się jednak o tym naocznie nie przekonywać… Wolała, żeby wszystko zostało tak, jak jest… Wolała nie wiedzieć o wszystkim… Patrzył na nią, jak idzie w kierunku domu swoich rodziców. Nie spodziewał się jej tutaj zobaczyć. Nie spodziewał się jej spotkać w domu swojego brata… Wyłączył gotującą się wodę, ale nie oderwał wzroku od okna. Nie potrafił się zmusić… Prawie nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Wydoroślała i spoważniała, ale może to życie ją tak zahartowało, że wydawała się bardziej wyciszona i spokojna… Nadal była od niego niższa o głowę, ale wydawała się jeszcze drobniejsza, niż wtedy, kiedy widzieli się po raz ostatni… - Jeśli zaraz nie przyniesiesz herbaty, Kelly zacznie coś podejrzewać – powiedziała Betty, która akurat stanęła w drzwiach. - Już robię – oderwał wzrok od okna i szybko nalał wodę do kubków. - I nie oglądaj się na Josie. Ona jest poza twoim zasięgiem – powiedziała, bardziej chcąc wybadać jego uczucia, niż mu pogrozić. - Ma kogoś? – popatrzył na szwagierkę uważnie. - Ty masz – odpowiedziała i wyszła, nim zdążył zauważyć jej wszystkowiedzący uśmiech. cdn......
  15. JARZEBINA

    BIESIADA

    Wiesz, że on nigdy nie garnie się tak chętnie do nowo poznanych osób? – Betty popatrzyła na dziewczynę z uśmiechem. - Może coś w sobie mam – zaśmiała się Josie i pomogła malcowi dołożyć kolejny klocek w wieży, którą od kwadransa razem budowali. - Już jestem – usłyszały głos męża Betty, a po chwili Jon zajrzał do pokoju. – Myślałem, że już zdążył cię zamęczyć, ale chyba niepotrzebnie się martwiłem – dodał i uśmiechnął się do Josie. - Właśnie przed chwilą powiedziałam, że Casper wszystkich nieznajomych traktuje z rezerwą, a do niej od razu się przykleił – uśmiechnęła się Betty i wzięła od niego butelkę z wodą. – Chcesz jeszcze herbaty? – popatrzyła na dziewczynę uważnie. - Bardzo chętnie – uśmiechnęła się Josie. – Herbatę mogłabym pić na okrągło. - Zaraz zrobię – Betty znikła w kuchni, a Jon usiadł naprzeciwko Josie. - Dawno się nie widzieliśmy, prawda? – zapytał. - Oj, dawno – odpowiedziała. – Ostatni raz chyba tuż po narodzinach Daniela. - Ale ten czas ucieka… – uśmiechnął się. - A wy całkiem zgrabną rodzinkę stworzyliście – powiedziała. Spotkały się z Betty praktycznie na ulicy i koleżanka zaprosiła ją do siebie na chwilę. Już zdążyły zaplanować, że takie większe posiedzenie urządzą sobie latem, kiedy Josie przyjedzie na kilka dni do rodziców w odwiedziny. Stwierdziły, że mają zbyt wiele spraw do obgadania i zbyt wiele rzeczy do powspominania, żeby jedna mała godzinka im wystarczyła… - Tak jakoś wyszło – uśmiechnął się lekko. Popatrzył na jej dłoń. Na tym właściwym palcu nie było obrączki, ani nawet pierścionka, co świadczyło, że ona jeszcze tej rodziny nie założyła… Ale nie wydawała się być przygnębiona, czy jakoś bardzo zasmucona z tego powodu, więc domyślał się, że nie jest nieszczęśliwa. - Wybierałam się do was już dawno, ale zawsze zastanawiałam się, czy nie będzie głupio, jak tak stanę i zapukam do waszych drzwi – powiedziała i posadziła Caspra wygodniej. Chłopiec patrzył na nią z uśmiechem. Patrzył na nią, jakby znali się od lat, a nie dopiero od kilku minut… - No wiesz co – Jon popatrzył na nią z dezaprobatą. – Tyle razem przeżyliśmy, a tobie głupio do nas przyjść… - Oj, przeżyliśmy to, kiedy byliśmy dziećmi – uśmiechnęła się przepraszająco. – Od tamtego czasu wiele się wydarzyło… - Mam nadzieję, że teraz już nie będziesz nas zaniedbywać, kiedy będziesz tu przyjeżdżać – odparł i uśmiechnął się. - Już się umówiłyśmy z Betty na lato, bo kilka dni urlopu zamierzam spędzić u rodziców, więc myślę, że jeszcze będziecie mieli mnie dość – zaśmiała się. - Sama przyjedziesz do rodziców? – popatrzył na nią uważnie. Westchnęła. - Tak jakoś wyszło – powiedziała cicho. - Twoja siostra kiedyś mówiła, że masz tam kogoś w Londynie – Betty postawiła na stole herbatę i uśmiechnęła się. - Stare dzieje – uśmiechnęła się Josie. – Byliśmy ze sobą trzy lata. Nawet planowaliśmy się pobrać, ale potem jakoś wszystko się rozwaliło… Ale co tam będziemy rozmawiać o mnie, nic ciekawego nie mam do opowiedzenia – machnęła lekceważąco ręką. – Powiedzcie lepiej, co tam u was i u reszty braci. Słyszałam, że Tom też założył rodzinę. - A jakże – uśmiechnął się Jon. – Mieszkają w Irlandii. I mają aż troje dzieci. - No, proszę – zaśmiała się. – Wyścigujecie się, kto będzie miał większą rodzinę? A jak na tym tle wypada Derek? - Wystartował z dużym opóźnieniem – uśmiechnęła się Betty. – W sierpniu planuje wziąć ślub, a dziecko urodzi im się na początku listopada. - Tradycja musi być zachowana – zaśmiał się Jon, wspominając przypadek swój i Toma. Ich dzieci zostały poczęte jeszcze przed ślubem, więc u Derka nie mogło być inaczej… - Więc jak się chłopak dobrze postara, to może uda mu się nas dogonić – dodała Betty. - Na pewno da sobie radę – odpowiedziała Josie. Uśmiechnęła się. Starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo ją ta wiadomość przygnębiła. Choć może to nie było odpowiednie słowo… Po prostu miała nadzieję, że… Ale teraz to już było nieważne. Teraz on zakłada rodzinę… Co za ironia. Jej się wszystko zawaliło, a on wychodzi na prostą… No, ale przecież równowaga w przyrodzie musi być zachowana… Betty patrzyła na nią spod oka. Pamiętała, jak jeszcze kilka tygodni temu rozmawiała z siostrą Josie, że ona i Derek są sami, więc można by ich wyswatać. Obie śmiały się, że oni tak naprawdę nigdy się nie rozstali, bo przecież żadne z nich nie powiedziało 'koniec'… A teraz… Derek sam sobie życie układał. Nie potrzebował niczyjej pomocy i o niczyje zdanie nie pytał… Pozostawało mieć tylko nadzieję, że nie będzie tego żałował… - Chyba czas już na mnie – powiedziała Josie cicho i pomogła Casprowi dołożyć kolejnego klocka. Uśmiechnęła się.– Za godzinę mam pociąg, a powinnam się jeszcze spakować… Trzy dni temu zepsuł mi się samochód i znów stałam się zależna od komunikacji publicznej – uśmiechnęła się. – Zapomniałam już, jak to jest… - A w Londynie jak się przemieszczasz? – zapytał Jon. - Generalnie metrem, ale do pracy chodzę na piechotę. To zaledwie kilka przecznic, a taki spacer z rana dobrze robi na kondycję – odpowiedziała i uśmiechnęła się. - Nie wiem, czy powinnaś mieć coś do zarzucenia swojej kondycji – Betty i popatrzyła na nią z uśmiechem. Kiedy widziała ją pół roku wcześniej, Josie wydawała się ważyć troszkę więcej, niż powinna. A teraz… Wydawała się drobna i szczupła. Widać było, że pracowała nad sobą. Widać było, że jeśli nawet w jej życiu wydarzyło się coś przykrego, to starała się od tego odciąć i zbudować coś nowego… - Właśnie na wczorajszym spacerze zorientowałam się, że są tu doskonałe jezdnie do jeżdżenia na rolkach – uśmiechnęła się Josie. – W Londynie nie jest z tym tak dobrze, a poza tym, tu panuje na drogach mniejszy ruch, więc nie powinnam mieć problemu z jazdą na rolkach. - Jeździsz na rolkach? – do pokoju błyskawicznie zaglądnął Daniel i popatrzył na nią zaciekawiony. Betty i Jon roześmiali się radośnie. cdn......
×