Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

JARZEBINA

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez JARZEBINA

  1. JARZEBINA

    BIESIADA

    Jak ona go do tego namówiła? – zapytał Howie. - Nie chcę tego wiedzieć – odpowiedziała Monica i uśmiechnęli się do siebie. – Jeśli masz ochotę, możesz do nich dołączyć. - Nie, dziękuję – powiedział. – A ty nie skorzystasz? - Żeby Melissa do końca życia mi wypominała, że zachowałam się jak przyzwoitka? Nie, dziękuję – uśmiechnęła się. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że po tabletkach powinna odpoczywać przez godzinę. A to była idealna wymówka… - Co to za tabletki połykałaś w kuchni? – zapytał nagle Howie. Uciekła wzrokiem. Nigdy nie potrafiła dobrze kłamać… - Witaminy – odpowiedziała. Nie wierzył jej, ale pozostawił nie rozwijać tego tematu. Popatrzył na wzgórza, które rozciągały się za domem. Tu można było naprawdę odpocząć… - Szkoda, że musimy już jechać – powiedział Alex po kolacji. – Ale może moglibyśmy zostać? - Alex… – szturchnął go Howie, a dziewczyny głośno się roześmiały. - Ze spaniem nie będzie problemów – powiedziała Monica po chwili. A Melissa się nie odzywała. Monica zdążyła już zauważyć, że Howie przestał dla niej istnieć… A między nią i Alexem przeskakiwały jakieś niewidzialne iskierki… - Wracamy – zadecydował Howie. - Jutro jest niedziela. Nie będziemy siedzieć w studiu – Alex popatrzył błagalnie na przyjaciela. – A w aucie mamy ciuchy na przebranie… - Kazałam wam pościelić w pokojach dla gości – na taras weszła pani Owen. – Wiedziałam, że zostaniecie. Jeszcze nikt nigdy nie wyjechał stąd tego samego dnia, co przyjechał… - Zabrzmiało to, jakby faceci walili do nas drzwiami i oknami – Monica zganiła matkę. Chciała, żeby zostali. Bardzo dobrze się bawiła w ich towarzystwie. Ale wolała, żeby wrócili do domu. Nie mogła spokojnie myśleć pod czujnym okiem Howiego. Niby nic wielkiego nie robił, ale uważnie ją obserwował. Zdążył się zorientować, że nie wszystko jest w porządku i miała wrażenie, że koniecznie chce się dowiedzieć, co jest nie tak. A ona nie zamierzała mu nic mówić. - Wcale nie walą, ale jak już przyszli, to nie wypuszczajmy ich tak szybko – odpowiedziała pani Owen. - Moja mama ma bzika na waszym punkcie – uśmiechnęła się Monica. – Już na lotnisku mało mi głowy nie zmyła, że was tak zostawiłam… Howie popatrzył na kobietę z uśmiechem. Od pierwszej chwili poczuł do niej sympatię. Bardzo przypominała mu jego własną matkę. Była taka ciepła, serdeczna i uśmiechnięta. I kochała swoją córkę ponad życie… - Dobrze, zostajemy – powiedział. Melissa i Alex odetchnęli z ulgą, a po chwili wszyscy głośno się roześmiali. - Czuję, że zostałam w coś wrobiona – powiedziała Monica i popatrzyła podejrzliwie na matkę. – Ale niech no tylko się dowiem, że kombinujesz coś za moimi plecami, to… - To co? – mama weszła jej w słowo. - Jeszcze nie wiem, ale na pewno coś wymyślę – odpowiedziała, a wszyscy znów się roześmiali. - Pokażę wam wasze pokoje – powiedziała pani Owen i skinęła na Howiego. Weszli do domu. - Padam z nóg, więc pozwolicie, że już was pożegnam – powiedziała Monica i stanęła na schodach. - Dobrze się czujesz? – zaniepokoiła się mama. - Tak, jestem tylko zmęczona. To wszystko – odpowiedziała uspokajająco. - Jak ojciec wróci z konferencji, to go poproszę, żeby cię zbadał… - Mamo! Tato nie jest lekarzem od zmęczenia. Naprawdę nic mi nie jest – powiedziała stanowczo i przeniosła spojrzenie na pozostałych. – Nawet nie wiecie, jakie to straszne, urodzić się w lekarskiej rodzinie… Nawet kichnąć nie można – udała, że kicha, a oni się uśmiechnęli. – Do zobaczenia jutro. Dziękuję wam za wspaniały dzień. Dawno się tak dobrze nie bawiłam… Mam nadzieję, Mel, że znajdziesz drogę do swojego pokoju… - Bardzo śmieszne – Melissa wystawiła jej język. - Dobranoc – powiedział Howie. Patrzył na nią uważnie. Nie wyglądała na chorą. Więc po co te tabletki? - Śpij dobrze – dodał Alex. A ona weszła do swojego pokoju. Wiedziała, że po takim dniu zaśnie natychmiast… Obudziła się, kiedy za oknem zaczęło świtać. A ona była już całkiem wypoczęta. Postanowiła więc wstać i wykorzystać chwile, że wszyscy jeszcze śpią. Przebrała się w strój kąpielowy i nałożyła szlafrok. Wymknęła się z pokoju, a potem z domu. Cicho weszła do stajni. - Amok?… – powiedziała cicho. Koń powitał ją radosnym rżeniem. Podeszła i wyprowadziła go ze stajni. Na dworze był przyjemny chłód i koń zarżał. - Jesteś gotowy na naszą codzienną przejażdżkę? – zapytała, a po chwili galopowała już w kierunku jeziorka. Musiała poćwiczyć, a tylko tu mogła liczyć na odrobinę prywatności. Hałas w domu mógł kogoś obudzić, a nie chciała się nikomu z niczego tłumaczyć… Nikomu. To znaczy Howiemu. Podchodził coraz bliżej. Robił to z czystej ciekawości, czy kryło się za tym coś więcej? Nie była gotowa, żeby się o tym przekonywać… cdn.....
  2. JARZEBINA

    BIESIADA

    Chciałam ci podziękować za te pieniądze – powiedziała Monica, kiedy została z Howiem sama przy stoliku. Mama poszła do kuchni, żeby zarządzić podawanie obiadu, a Melissa, wykorzystując chwilowe opóźnienie, zabrała Alexa, żeby pokazać mu coś ciekawego za stodołą. Coś między nimi zaiskrzyło i Monica nie mogła powstrzymać uśmiechu. Howie poszedł w odstawkę… Przynajmniej u Melissy… - Nie ma za co – odpowiedział Latynos. – Cieszę się, że mogły się na coś przydać. - Bardzo nam pomogły – powiedziała i uśmiechnęła się. – Cały czas szukam sponsora, ale kilku mniejszych nie zrekompensuje utraty kogoś tak poważnego… - Doskonale cię rozumiem – powiedział. – Ja też mam swoją fundację i wiem, na czym polega walka z wiatrakami… - Ciężko jest – powiedziała Monica ze zrozumieniem. – Ale musimy to robić. Często jesteśmy dla tych kobiet jedyną szansą na przeżycie… – dodała cicho. Popatrzył na nią uważnie. Musiała coś przeżyć. Coś, co dawało jej siłę, żeby tak bardzo angażować się w to przedsięwzięcie… - Jakieś złe wspomnienia? – zapytał cicho. Uśmiechnęła się. - Nie. Tak tylko się zamyśliłam – odpowiedziała. – Jak wam idzie nagrywanie płyty? - Całkiem nieźle – odparł. Póki co, pozwoli jej uciekać… – Zostały nam jeszcze jakieś dwa tygodnie, żeby wszystko dopracować. - Jak wygląda taka praca w studiu? – popatrzyła na niego z zainteresowaniem. – Zawsze mnie ciekawiło, jak to się wszystko odbywa… - Mogę cię tam zabrać, jeśli chcesz – odpowiedział. - Znów zabrzmiało to, jak ukryta prośba, co? – uśmiechnęła się. Odpowiedział tym samym. - Prośba, czy nie… Jeśli chcesz zobaczyć, jak to wygląda, możesz do nas zaglądnąć któregoś dnia. - Pozostali nie będą mieli nic przeciwko temu? – zapytała. - Alex na pewno nie – odpowiedział z uśmiechem Howie. – Zwłaszcza, kiedy zabierzesz ze sobą Melissę… - Ona jest strasznie otwarta na świat – powiedziała Monica. – Czasem aż za bardzo… - Ze strony Alexa nic jej nie grozi – odparł Howie. – On sprawia wrażenie nieźle pokręconego, ale w gruncie rzeczy to wrażliwy i romantyczny facet… - Bardzo dziękuję za tę reklamę – powiedziała. Uśmiechnęła się. Popatrzyła na niego i mrugnęła zalotnie okiem. – A co możesz mi powiedzieć na swój temat? Uśmiechnął się i puścił jej oczko. - Jestem romantyczny, czuły, dowcipny… – wyliczał. Powstrzymała go ruchem ręki. - To wystarczy, żeby wszystkie dziewczyny padały u twoich stóp, jak muchy… Nie musisz się dalej reklamować – powiedziała i uśmiechnęła się. - Ty też padniesz u moich stóp? – zapytał z uśmiechem. - No wiesz, Howie… – klepnęła go w ramię i roześmiali się. Wiedział, że nie potraktowała pytania poważnie. On właściwie też nie chciał, żeby się deklarowała. Zamierzał sam wyciągnąć wnioski. Na razie mu uciekała, ale był pewien, że to nie będzie się ciągnęło w nieskończoność… - Już się naćwierkaliście? – na ganku pojawił się Alex. A obok niego Melissa. Miała zaróżowione policzki. - I kto tu mówi o ćwierkaniu… – zaśmiała się Monica. - Zaraz podamy obiad – na taras zaglądnęła pani Owen. – Mam nadzieję, że wy jecie normalne amerykańskie jedzenie, a nie jakąś trawę… - Mamo… – żachnęła się Monica. - Wiem, córciu… – uśmiechnęła się. – Maria przygotowała twoją ulubioną potrawkę z ryżem. - Ona wie, jak mnie rozpieścić – odpowiedziała Monica i uśmiechnęła się szeroko na widok talerzy. Niska, tęga kobieta postawiła przed dziewczyną jeden z nich. - Uwielbiam cię, Mario – powiedziała i głośno cmoknęła. - Jedzcie. Na zdrowie – odpowiedziała kobieta i uśmiechnęła się. Weszła z powrotem do domu. A oni usiedli do stołu. Jedli w milczeniu. Potrawka z kurczaka była popisowym daniem Marii, więc Monica miała teraz pewność, że nie tylko mama spiskowała za jej plecami… - Pyszne – powiedział Howie i odłożył sztućce. Monica walczyła z ostatnimi ziarenkami ryżu. - Gdybym ja miał taką Marię, to szybko przestałbym się mieścić w swoje ciuchy – powiedział Alex. - Nie mówiąc już o występowaniu na scenie – dodał Howie. - Cieszę się, że wam smakowało – powiedziała pani Owen i uśmiechnęła się. Monica wstała. - Wyniosę talerze – powiedziała. – I podziękuję Marii w waszym imieniu. - Sam mogę to zrobić – odpowiedział Howie i zebrał talerze ze stołu. - Ja zostaję. Nie dam rady wstać – powiedział Alex i rozsiadł się wygodnie. Monica westchnęła. Nie chciała, żeby Howie szedł z nią. Wiedziała, że na stole w kuchni już czekają na nią… Od razu zobaczyła szklankę i trzy kolorowe tabletki. Chciała odwrócić uwagę Howiego i od samego progu zaczęła wygłaszanie mowy do Marii. - Przyprowadziłam ci kogoś, kto chce ci podziękować za przepyszny posiłek, Mario – powiedziała. Wstawiła szklanki do zlewu i wzięła od Howiego talerze. - Cieszę się, że smakowało – odpowiedziała kobieta. - Było idealne – cmoknął z uznaniem Howie. – Mógłbym prosić o przepis? Maria uśmiechnęła się, speszona. - No, dobrze – skapitulował. – Ale, jak przyjdę następnym razem, to mogę na niego liczyć? - Zobaczę, co się da zrobić – odpowiedziała. - Mario, nie podejrzewałam cię o taką kokieterię – powiedziała z uśmiechem Monica i uniosła do ust szklankę. Miała nadzieję, że Howie nie zauważył, jak połykała tabletki. Jak bardzo była w błędzie przekonała się, kiedy odwróciła się i napotkała jego uważne spojrzenie. Zignorowała je. Podeszła do Marii i uścisnęła ją serdecznie. - Maria to moja tajna broń – powiedziała i objęła kobietę ramieniem. – Mam nadzieję, że nie wpadnie kiedyś na pomysł odbicia mi mężczyzny, bo przy jej zdolnościach kulinarnych, ja nie mam żadnych szans… – mrugnęła figlarnie okiem. - Zmiataj stąd – Maria pogoniła ją ścierką. Monica roześmiała się i razem z Howiem wyszli z kuchni. - Uwielbiam ją – powiedziała Monica. – Odkąd pamiętam, zawsze była w naszym domu. Gdybym zjadała wszystko, co przygotowywała przez te wszystkie lata, to w żadnym sklepie nie znalazłabym na siebie ciuchów… A tak, dzięki małym oszustwom i koniom jakoś wyglądam… - Całkiem nieźle – odpowiedział. - Dziękuję – uśmiechnęła się i wyszli na taras. Nikogo już tam nie było. Monica zmrużyła oczy. Zobaczyła, jak Melissa i Alex wyprowadzają konie ze stajni. cdn.....
  3. JARZEBINA

    BIESIADA

    Kiedy przyszła do fundacji następnego dnia, czekała ją bardzo miła niespodzianka. Sekretarka pokazała jej aktualny wyciąg z rachunku bankowego. Okazało się, że są bogatsi o sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów! - Czyżbyś złapała jakiegoś sponsora na lotnisku? – zapytała Melissa i weszła do gabinetu. Uścisnęły się serdecznie. - Nic mi o tym niewiadomo – odpowiedziała Monica. Popatrzyła na dokument. Kto mógł wpłacić taką kwotę?… I nagle już wiedziała. Uśmiechnęła się. – A jednak to zrobił… – powiedziała cicho. - Kto? – Melissa popatrzyła na nią zdziwiona. - Howie – odpowiedziała cicho Monica. - Howie? Jaki Howie? – zapytała Melissa. Patrzyła na przyjaciółkę podejrzliwie. - Jedyny Howie, jakiego znam, a który mógłby sobie pozwolić na wydanie tak dużych pieniędzy, to Howie Dorough z Backstreet Boys – powiedziała cicho sekretarka. Obie popatrzyły na Monicę z niedowierzaniem. Blondynka uśmiechała się lekko. - Nie mów mi, że to on – powiedziała cicho Melissa. Monica skinęła głową. - Naprawdę?! – wykrzyknęła Melissa. – Gdzie go spotkałaś?! Opowiadaj szybko! Monica roześmiała się. Oj, będzie musiała przeprowadzić poważną rozmowę z Howiem. Melissa na sam dźwięk jego imienia dostawała palpitacji serca… A ona nie chciała stracić swojej przyjaciółki… Wjechały na wzgórze. Rozciągał się stąd wspaniały widok. - Nigdy nie rozumiałam, jak możesz ciągle jeszcze mieszkać z rodzicami – powiedziała Melissa. – Ale, kiedy widzę takie krajobrazy, wszystko staje się zrozumiałe… - Jeśli kiedyś założę rodzinę, to będę miała dom w takiej samej okolicy. Z lasami, łąkami i wodą – odpowiedziała Monica. – Jeśli ktoś będzie chciał ze mną założyć rodzinę… - Przestań już – Melissa klepnęła ją po ramieniu. – Jesteś piękną, wykształconą kobietą. Masz tyle do zaoferowania… - Uwielbiam, kiedy tak mnie dowartościowujesz – uśmiechnęła się Monica. - Wiesz, że mogę tak bez końca – odpowiedziała Melissa. - Oj, wiem… – westchnęła Monica. – A ja mogłabym cię słuchać bez końca… - Czy Howie się odezwał?… Mówiłaś, że ma zadzwonić koło piątku, a to było wczoraj… – Melissa gładko zmieniła temat rozmowy. Monica uśmiechnęła się. - Nic mi o tym niewiadomo – odpowiedziała. Nie odezwał się. Może miał dużo pracy? Mówił, że pracują nad nowym albumem… W każdym razie postanowiła, że zdobędzie jakoś jego numer telefonu. Musiała mu podziękować. Jego pieniądze znacznie wszystko uprościły. Nie musiała na gwałt szukać sponsora i mogła ostro ruszyć z programem… - Gdyby się odezwał, podrzucisz mu mój numer telefonu? – zapytała Melissa, udając nieśmiałość. – Proszę… On jest taki słodziutki… - Jest – przyznała Monica. - Oni wszyscy są tacy słodziutcy… – rozczuliła się Melissa, jakby nie słysząc słów przyjaciółki. - Są – przytaknęła Monica. Melissa popatrzyła na nią uważnie. - Czy jest coś, o czym zapomniałaś mi powiedzieć? Monica roześmiała się. Wiedziała, że jej słowa odniosły zamierzony efekt. - Nie… Ale uwielbiam się z tobą drażnić – powiedziała. - Jesteś okrutna! – oburzyła się Melissa. – I będziesz mi musiała postawić ogromną porcję lodów, jeśli przyjedziesz druga na ranczo – dodała i szybko wystartowała. - To nie fair! – krzyknęła Monica i ściągnęła wodze. Popędziła za przyjaciółką. Wiatr świszczał im w uszach, kiedy zjeżdżały ze wzgórza. Tak były zajęte śmiechem i wzajemnym wyścigiem, że nie zauważyły kilku par oczu, które patrzyły na nie z zainteresowaniem. Pani Owen stanęła na tarasie. - Jak dzieci… – westchnęła i uśmiechnęła się. Jej córka na pewno nie była przygotowana na taką niespodziankę… - Konie to jej pasja, prawda? – spytał Howie. - Od małego – odpowiedziała kobieta. – Asystowała przy porodzie każdego źrebaka. Amok jest jej ulubieńcem. Sama go sobie wychowała… - A co to za ognista piękność tak galopuje obok niej? – zapytał Alex. - Melissa. Przyjaźnią się od najmłodszych lat – wyjaśniła pani Owen i uśmiechnęła się. – Podoba ci się, co? - Nie, tak tylko pytam – zmieszał się pod czujnym spojrzeniem kobiety. Szturchnęła go łokciem. - Jest samotna, jeśli to by cię interesowało – powiedziała porozumiewawczo. Mało nie zakrztusił się sokiem. Pani Owen była stanowczo za bardzo nowoczesna, jak na jego gust… Monica wyprzedziła Melissę tuż przy ranczu i wydała z siebie dziki okrzyk radości. Zatrzymała się przy stajni. - Wygrałam! Wygrałam! Ty stawiasz mi lody! – powiedziała i roześmiała się głośno. Melissa nic nie powiedziała. - Co się stało? – zaniepokoiła się Monica. - Widziałaś, kto stał na tarasie? – zapytała po chwili. - A ktoś stał? – zdziwiła się Monica i zeskoczyła z konia. Obie weszły do stajni i wprowadziły konie do boksów. Melissa milczała. - Straciłaś głos? – zapytała Monica. - Jak wyglądam? – Melissa popatrzyła na przyjaciółkę z niepokojem. Monica uśmiechnęła się. - Jak po godzinnej jeździe konnej – odpowiedziała. – Jesteś brudna, spocona i masz trawę we włosach… - Nie mogę się tak pokazać! – złapała Monicę za rękę. - O co ci chodzi? – zdziwiła się Monica. – Zachowujesz się, jakbyś zobaczyła co najmniej naszego prezydenta… - A tam prezydenta… – Melissa machnęła lekceważąco ręką. – Zobacz, kto stoi na twoim tarasie – dodała, kiedy już wyszły na drogę do domu. Monica popatrzyła w tamtą stronę. Na tarasie stała jej mama i… - Zabiję ją – powiedziała cicho Monica. – Jak Boga kocham, szykuj się na pogrzeb mojej matki… – syknęła. – Uknuła to wszystko za moimi plecami… A mnie zastanawiał jej dziwny uśmieszek dzisiaj rano… Mogłam się tego spodziewać… - Nie gadaj tyle, tylko uśmiechaj się szeroko – zganiła ją Melissa. Weszły na taras. - Witajcie – powiedziała Monica i uśmiechnęła się. – Widzę, że mama się wami zajęła… Jak zawsze jesteś nieoceniona, mamo – dodała i objęła kobietę ramieniem. - Twoja mama stwierdziła, że właśnie tutaj powinniśmy zaczekać na ciebie – powiedział Alex. – I na twoją uroczą towarzyszkę – dodał znacząco. - Poznajcie się: to jest Melissa, moja przyjaciółka. I tak, gwoli formalności: to jest Howie i Alex – powiedziała Monica, a oni uścisnęli sobie dłonie. - Chyba powinnyście się trochę odświeżyć – powiedziała pani Owen. – Idźcie, a ja tu jeszcze posiedzę z chłopcami – dodała i mrugnęła figlarnie okiem. - Macie zły wpływ na moją mamę – stwierdziła Monica i obie weszły do domu. Usłyszeli jeszcze jakieś konspiracyjne szepty i zapanowała cisza. - Pójdę sprawdzić, czy obiad jest już gotowy – powiedziała pan Owen i wyszła w stronę kuchni. - Widziałeś, jak wyglądała? – spytał Alex. – Zawsze mówiłem, że kobieta w bryczesach wygląda niesamowicie seksownie… - Ty tylko o jednym… – westchnął Howie. Choć w głębi duszy musiał przyznać mu rację. Już w Szwecji zauważył, że Monica miała idealną figurę. Poruszała się z gracją i nawet w zwykłych bryczesach wyglądała elegancko… Zastanawiał się jednak, jaką tajemnicę skrywała i przed czym tak ciągle uciekała… cdn....
  4. JARZEBINA

    BIESIADA

    żadnych niepotrzebnych nerwów… Monica marzyła, żeby stworzyć taką samą rodzinę. Marzyła, żeby w ogóle cokolwiek stworzyć… Ale postanowiła nie myśleć o tym teraz. Skupiła uwagę na rodzicach. Patrzyli na siebie z uśmiechem. - Uważaj, bo jeszcze zacznie ci ich podrywać – powiedział ojciec i mrugnął wesoło okiem. Doszli do samochodu. - Ja tam nie mam ochoty na żadnego z nich – odpowiedziała Monica i zapięła pasy. - Chyba nie zamierzasz mieszkać z nami do końca życia – powiedziała mama, udając oburzenie. – A, poza tym, dziadek powiedział, że nie dostaniesz ani centa z jego majątku, jeśli nie dasz mu wnuków. - Wiem. Słyszę to od lat – powiedziała Monica i westchnęła zrezygnowana. – Ale nie wiem, czy gra jest tego warta… – zażartowała i wszyscy się roześmiali. Monica popatrzyła za okno. Wnuki? Dużo czasu będzie musiało minąć, nim będzie w stanie pokonać wstyd i zaangażować się w jakiś związek, a dzieci to zupełnie inna sprawa… cdn.....
  5. JARZEBINA

    BIESIADA

    Co się stało? – zapytała, przestraszona. - Chciałem cię przykryć, bo zrzuciłaś cały koc – odpowiedział. Jej wzrok złagodniał. Zastanawiał się, czego się bała… - Dziękuję – odparła. Wzięła od niego koc i nakryła się. Poduszkę położyła sobie na kolanach. – I tak nie jest mi potrzebna… – uśmiechnęła się. – Jak podróżuję z rodzicami, to wykorzystuję ich ramiona jako poduszki. - Służę swoim – zaoferował. Uśmiechnęła się przepraszająco. - Przepraszam. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało jak prośba – powiedziała. - Wcale tak nie zabrzmiało – odpowiedział i uśmiechnął się. – Jeśli to sprawi, że będzie ci wygodnie, to nie widzę problemu. - Mam nadzieję, że nie będę musiała korzystać – powiedziała. – Napiłabym się czegoś. - Zaraz poproszę stewardesę – odparł. - Ale najpierw powinnam zrobić sobie miejsce w żołądku – zażartowała i wstała. Poszła do toalety. Wróciła po kilku minutach. - Więc wy wszyscy dzisiaj wracacie – powiedziała na widok pozostałych Backstreetów. - Howie zagarnął cię całą dla siebie i nawet nie mamy szans, żeby z tobą porozmawiać – powiedział z oburzeniem Nick. Uśmiechnęła się. - On mnie wcale nie zagarniał – odpowiedziała w obronie swojej i Howiego. - Nazwij to, jak chcesz, ale za to w Los Angeles masz znaleźć chwilę, żeby z nami porozmawiać – zażądał Alex. Zaśmiała się. - A o czym ja bym miała z wami rozmawiać? – zapytała. - O życiu i w ogóle… - Najciekawsze będzie to 'w ogóle', prawda? – uśmiechnęła się i usiadła na swoim miejscu. - To się okaże… – powiedział Alex tajemniczo. Uśmiechnęła się. Rozmawiali z nią, jakby znali się od lat. Pewnie to zjednywało im fanów. Każdego traktowali, jakby był najważniejszy na świecie… Nawet ją, choć wcale się nie znali… - Doktor Monica Owen? – usłyszała głos stewardesy i spojrzała na kobietę. - To ja – odpowiedziała. - Telefon do pani – powiedziała kobieta i podała jej słuchawkę. Monica popatrzyła na kobietę ze zdziwieniem i wzięła telefon. Howie przyglądał jej się z zainteresowaniem. Troszkę pobladła, ale może to było tylko jego złudzenie… - Słucham? – powiedziała do słuchawki. – Tak?… Witaj Melissa… – uśmiechnęła się, ale po chwili znów spoważniała. – Co?… Dlaczego?… Jak to?… Powiedziałaś mu o wszystkich korzyściach?… Że co?! – usłyszał w jej głosie oburzenie. – Nie opłaca się?!… Więc mają umierać, tak?!… Czy on nie rozumie, że te pieniądze są nam potrzebne?! Że mogą pomóc tym kobietom?!… Przepraszam, wiem, że to nie twoja wina… – dodała ciszej. – Jak przyjadę, to coś wymyślimy… Poza nim nikt się nie wycofał?… To dobrze… – odetchnęła z ulgą. – Zobaczymy się jutro w szpitalu… Tak, wszystko się udało… Opowiem ci, jak się zobaczymy… Do jutra – powiedziała i rozłączyła się. Popatrzyła za okno. Potarła dłonią skronie. - Jakiś problem? – zapytał cicho Howie. Westchnęła. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Tylko w taki sposób mogła mu o tym powiedzieć. - Mamy taki program w fundacji, żeby wszystkie najbiedniejsze dzielnice miast objąć badaniami onkologicznymi. Chodzi przede wszystkim o kobiety. Co roku na raka piersi umiera dwieście tysięcy kobiet. Chcemy powstrzymać te statystyki – powiedziała cicho. – A właśnie wycofał się nam jeden ze sponsorów. Stwierdził, że to mu się nie opłaca… - Jakiego rzędu to są kwoty? – zapytał. Widział, że ta rozmowa telefoniczna ją przybiła. Walka z wiatrakami każdego mogłaby wykończyć… - Sto, dwieście tysięcy miesięcznie – odpowiedziała. – Szpital i tak wystarczająco nam pomaga, bo wykonuje badania za połowę stawki. Większość z tych kobiet nie jest nawet ubezpieczona, więc nie mamy skąd ściągać pieniędzy… - Może mógłbym pomóc? – zaproponował. Przy jego dochodach nie była to duża suma, więc wiedział, że będzie mógł sobie pozwolić na taki wydatek. A, poza tym, widział, że bardzo jej na tym zależy… - Dziękuję, Howie – odpowiedziała i uśmiechnęła się smutno. – To jeszcze nie koniec świata… Mam jeszcze kilka asów w rękawie… - Ale, jakbyś potrzebowała pomocy… - Dziękuję ci. Doceniam to. Naprawdę – uśmiechnęła się i oddała telefon stewardesie. Wzięła do ręki szklankę z sokiem. Upiła kilka łyków i oddała ją z powrotem. Oparła się wygodnie i zamknęła oczy. Westchnęła. - Czy teraz skorzystasz z mojego ramienia? – zapytał. Otworzyła oczy i popatrzyła na niego. Miał zdolność kierowania jej myśli na inne tory. Bardzo jej się to podobało… - Nie będziesz zły, kiedy w czasie snu głowa omsknie mi się na twoje ramię? – zapytała. - Ani trochę – odpowiedział i uśmiechnął się. Widział, że się rozluźniła. Stanowczo za dużo miała tych stresów. Przynajmniej przez chwilę będzie mogła o nich zapomnieć… - Więc z góry dziękuję – powiedziała i z powrotem zakryła się kocem. Zamknęła oczy i westchnęła cicho. Zasnęła po chwili. I spała aż do samego Los Angeles. W czasie snu głowa jej się troszkę omsknęła i Howie uśmiechnął się, kiedy poczuł jej ciężar na ramieniu. A ona nawet się nie obudziła. On musiał to zrobić, jeśli nie chciał pozwolić, żeby zrobiła to stewardesa. - Monica, obudź się – powiedział cicho i delikatnie dotknął jej ramienia. Powoli otworzyła oczy. - Co się dzieje? – zapytała i wyprostowała się. - Dolatujemy na miejsce – odpowiedział. Chwilę później usłyszeli w głośnikach stewardesę, która informowała, że zbliżają się do lądowania. Prosiła o zapięcie pasów. Monica oddała koc i poduszkę. Zapięła pasy. Popatrzyła za okno. - Cieszysz się, że wracasz do domu? – usłyszała cichy głos Howiego. Uśmiechnęła się. - Los Angeles jest bardzo hałaśliwym i tłocznym miastem. Czasem zbyt głośnym i zbyt tłocznym, jak dla mnie – powiedziała. – A my właściwie mieszkamy na przedmieściach… Tam życie wygląda całkiem inaczej. Więc, jak przyjeżdżam do centrum, to mam wrażenie, że znalazłam się w zupełnie innym świecie. - Nie lubisz LA? – zapytał. - Nie o to chodzi – uśmiechnęła się. – Lubię swobodę i wolność. Mamy dom pod lasem, kilka koni, więc sam rozumiesz… - Odpoczywasz w domu – odpowiedział. - Bardzo – powiedziała. – Gdyby nie było tam tak pięknie, już dawno bym się wyprowadziła… Kto to widział, żeby w tym wieku mieszkać jeszcze z rodzicami – zaśmiała się. - Nikt ci jeszcze nie zaproponował, żebyś z nim zamieszkała? – zapytał z uśmiechem. A ona znów posmutniała. Popatrzyła za okno. - Nie – powiedziała cicho. A on zaklął w duchu. Znów powiedział coś nie tak. Ale co? Nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo właśnie rozpoczęli lądowanie. - Przepraszam – powiedział tylko, a ona uśmiechnęła się lekko. Chciała już znaleźć się w domu. On chwilami podchodził zbyt blisko… Robił to całkowicie nieświadomie, ale ona nie potrafiła sobie z tym poradzić… Odetchnęła z ulgą, kiedy koła samolotu dotknęły ziemi. - Znajdziesz czas, żeby się z nami zobaczyć? – zapytał Howie. - Może – odpowiedziała. Dlaczego chciał podtrzymać tę znajomość za wszelką cenę? - Dasz mi swój numer telefonu? – ciągnął dalej. Postanowił, że tak łatwo nie odpuści. Uśmiechnął się, kiedy wyciągnęła z kieszeni komórkę. Podała mu numer. - Najprędzej wolna będę w weekend – powiedziała. - Będę o tym pamiętał – odparł. Wstali i powoli wysiadali z samochodu. W holu odpraw słychać było dość głośny szum. - Chyba mamy komitet powitalny – stwierdził z przekąsem Kevin. A wszyscy wiedzieli, o czym mówi. Monica uśmiechnęła się. - Więc chyba powinniśmy się pożegnać – powiedziała. - Nie chcesz z nami dalej iść? – Howie udał zmartwienie. Uśmiechnęła się. - To nie będzie dla mnie bezpieczne – odpowiedziała. – Miło było was poznać – dodała i uścisnęła każdemu dłoń. - Już? – zdziwił się Alex. – Ale dałaś Howiemu namiary na siebie, co? - Dałam – odpowiedziała. – Dlaczego tak wam na tym zależy? - Bo fajna babka z ciebie – odparł i mrugnął wesoło okiem. Roześmiali się. - Odezwę się koło piątku – powiedział Howie. - Dziękuję za wszystko – powiedziała i uśmiechnęła się. W tłumie oczekujących zobaczyła swoich rodziców. – Czekają już na mnie. Do widzenia. - Do widzenia – odpowiedział Howie i patrzył, jak podchodzi do wysokiego mężczyzny. Uścisnęli się serdecznie. Potem przytuliła ją do siebie elegancka kobieta. Mężczyzna wziął od niej walizkę i skierowali się w stronę wyjścia. Monica odwróciła się jeszcze na chwilę, żeby pomachać mu na pożegnanie i już jej nie było. - Oglądaliśmy relację w szwedzkiej telewizji. Cieszę się, że wszystko poszło dobrze – powiedział ojciec i podążył za wzrokiem córki. – Co to za mężczyźni? Monica uśmiechnęła się, a mama poklepała ją po ramieniu. - Twój ojciec jest troszkę zacofany, jeśli chodzi o zespoły młodzieżowe – powiedziała. – Leciałaś z nimi samolotem? – zapytała konspiracyjnym szeptem. - Mieszkaliśmy w tym samym hotelu – odpowiedziała Monica. Podekscytowanie mamy bardzo ją bawiło. - Naprawdę są tacy seksowni, jak wszyscy mówią? – zapytała figlarnie. - Mamo! – Monica udała oburzenie i klepnęła mamę po ramieniu. – Co ty jej zrobiłeś, tato? Ogląda się za młodszymi facetami… Rodzice roześmiali się i popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Byli idealnym małżeństwem. Nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Zawsze się uzupełniali. Wzajemnie się spierali. W domu nigdy nie było żadnych kłótni, żadnych niepotrzebnych nerwów… Monica marzyła, żeby stworzyć taką samą rodzinę. Marzyła, żeby w ogóle cokolwiek stworzyć… Ale postanowiła nie myśleć o tym teraz. Skupiła uwagę na rodzicach. Patrzyli na siebie z uśmiechem. - Uważaj, bo jeszcze zacznie ci ich podrywać – powiedział ojciec i mrugnął wesoło okiem. Doszli do samochodu. - Ja tam nie mam ochoty na żadnego z nich – odpowiedziała Monica i zapięła pasy. - Chyba nie zamierzasz mieszkać z nami do końca życia – powiedziała mama, udając oburzenie. – A, poza tym, dziadek powiedział, że nie dostaniesz ani centa z jego majątku, jeśli nie dasz mu wnuków. - Wiem. Słyszę to od lat – powiedziała Monica i westchnęła zrezygnowana. – Ale nie wiem, czy gra jest tego warta… – zażartowała i wszyscy się roześmiali. Monica popatrzyła za okno. Wnuki? Dużo czasu będzie musiało minąć, nim będzie w stanie pokonać wstyd i zaangażować się w jakiś związek, a dzieci to zupełnie inna sprawa… cdn......
  6. JARZEBINA

    BIESIADA

    Zjechała na dół windą. Przywitał ją jakiś szum. Widziała w lobby Backstreet Boys i grupkę fanów. Uśmiechnęła się. Podeszła do recepcji i oddała klucz. A dziewczynie podała bukiet kwiatów, który dostała wczoraj. Nie zamierzała zabierać go ze sobą do Stanów, a nie chciała, żeby marniał w pokoju. - Dziękuję – powiedziała dziewczyna, speszona. - Dbaj o siebie – odpowiedziała Monica. – Nie pozwól, żeby choroba cię zaskoczyła… - Już pani wyjeżdża? – usłyszała smutny głos kierownika hotelu. - Czas na mnie – odpowiedziała. – Mam pacjentów, którzy na mnie czekają… - Mamy nadzieję, że będzie pani miło wspominać pobyt w naszym hotelu. - Bardzo miło – uśmiechnęła się. – Dziękuję za wszystko. - Zapraszamy w przyszłości – odparł. – Mój kierowca zawiezie panią na lotnisko. - Dziękuję – odpowiedziała, a on wziął jej walizkę. Weszli do lobby. W tym szumie nikt ich nawet nie zauważył. - Oto życie gwiazd rocka… – westchnął mężczyzna cicho i machnął lekceważąco ręką. Stanęli przed hotelem. – Życzę przyjemnej podróży – powiedział i otworzył jej drzwi do samochodu. - Dziękuję – odpowiedziała i uśmiechnęła się. - Do widzenia. - Do widzenia – usiadła wygodnie i zamknęła drzwi. Czas wracać do domu… Patrzył, jak wychodziła z hotelu. Właściwie zauważył ją już od momentu, kiedy wyszła z windy. Ubrała się na sportowo i wyglądała zupełnie inaczej, niż wczoraj w telewizji. Gdyby nie ten bukiet kwiatów, prawie by jej nie poznał… Była uśmiechnięta, ale widział też, że jest zmęczona. Zastanawiał się, czy też wraca do domu. Czy też chce jak najszybciej znaleźć się wśród znajomych twarzy, na przyjaznej ziemi… I nie wiedział, jak szybko przyjdzie mu się o tym przekonać. Kiedy weszli na pokład samolotu, ona już tam była. Uśmiechnął się szeroko na ten widok. A jeszcze bardziej się ucieszył, kiedy się okazało, że ma miejsce obok niej. - Dzień dobry – powiedział. Oderwała wzrok od gazety i popatrzyła na niego z uśmiechem. - Witaj, Howie – odpowiedziała. – Co za zbieg okoliczności… - Prawda? – usiadł obok. - Nie powinniście lecieć do Orlando? - Lecimy do Los Angeles, żeby dalej nagrywać płytę – odpowiedział. – A ty na urlop, czy od razu do pracy? - Do pracy – odparła cicho. – Jestem w trakcie wdrażania nowego programu i nie mogę sobie teraz pozwolić na urlop. - Jaką masz specjalizację? Wahała się przez chwilę. Ale zaraz się za to zganiła. Przecież nie zdradzała żadnego sekretu… - Onkologia – wyjaśniła. - Znaczy się: nowotwory? – zapytał, żeby się upewnić. Skinęła głową. - A nie było czegoś przyjemniejszego? – spytał. Uciekła wzrokiem. - Dla mnie nie – powiedziała cicho. Od razu spoważniał. - Przepraszam, jeśli cię uraziłem – powiedział. - Nic się nie stało – odpowiedziała cicho i z powrotem sięgnęła po gazetę. Nie chciał tego tak zakończyć, ale widział, że dla niej to jest koniec rozmowy. Chyba coś było nie tak, ale nie wiedział, gdzie popełnił błąd… Dopiero nad Atlantykiem odłożyła gazetę i zerknęła za okno, żeby się zorientować, ile jeszcze tego lotu im zostało. Dużo… Ziewnęła. Uśmiechnął się. - Zmęczona? – zapytał. - Latanie zawsze mnie usypia – odpowiedziała. - Więc może powinnaś się przespać, zamiast się zmuszać do czytania gazety – zaproponował. - Wydaje ci się, że mnie znasz? – zapytała. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Potrafię rozpoznać, kiedy ktoś ucieka od rozmowy ze mną. Westchnęła. - Nie traktuj tego, jako czegoś osobistego – powiedziała cicho. – Nie jestem po prostu dobra w rozmowach z facetami… - Któryś z nas dał ci popalić? – zapytał. Aha, więc tu była tego przyczyna… - Nie o to chodzi – odpowiedziała. Rozglądnęła się w poszukiwaniu stewardesy. - Wziąć ci koc i poduszkę? – spytał. Uciekała mu w każdej rozmowie. Bała się do czegoś przyznać? Ale do czego?… Nie chciał naciskać. To było jej życie i, jeśli nie chciała, żeby o czymś wiedział, wcale nie musiała mu mówić. - Bardzo proszę – uśmiechnęła się. Po chwili stewardesa przyniosła im rzeczy, które chcieli. Monica nakryła się kocem, a pod głowę wsunęła sobie poduszkę. Howie zrobił to samo. - Śpij dobrze – powiedział i uśmiechnął się. - Ty też – odpowiedziała i zamknęła oczy. Nie minęło nawet pięć minut, a oboje już spali. Howie przebudził się kiedy startowali z międzylądowania w Nowym Jorku. Monica spała. Właściwie bez koca i bez poduszki. Poduszka zsunęła jej się pod okno, a koc spadł na podłogę. Uśmiechnął się. Schylił się, żeby ją okryć, ale, kiedy tylko ją dotknął, natychmiast otworzyła oczy. cdn.....
  7. JARZEBINA

    BIESIADA

    ale myślała o nich już od pierwszego spotkania w restauracji. Wydawało jej się, że gdzieś już ich widziała… - Może – odpowiedział i uśmiechnął się lekko. Patrzyła na niego z zainteresowaniem. Nie udawała. Był tego pewien. Obawy Kevina wydały mu się w tym momencie prześmieszne… – Słyszałaś o Backstreet Boys? - A czy jest jeszcze ktoś, kto o nich nie słyszał?… – uśmiechnęła się. – Zaraz, zaraz… Ty jesteś jednym z nich, prawda? – zapytała i popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Uśmiechnął się. - Howie – powiedział i wyciągnął dłoń w jej kierunku. - Monica – odpowiedziała. W tym momencie winda zatrzymała się na ich piętrze i musieli wysiąść. Na korytarzu od razu natknęli się na ochroniarzy. - Oni też dali mi dużo do myślenia – powiedziała na widok Murzynów. – Kiedy pierwszy raz się tu pojawiłam, spojrzeli na mnie, jak na potencjalną groupies – uśmiechnęła się. - Są całkowicie niegroźni – odpowiedział Howie. – Nie będę cię zatrzymywał, bo widzę, że padasz z nóg… - Jestem wykończona – potwierdziła. – Dobranoc. - Dobranoc. Patrzył, jak zamyka za sobą drzwi. Nawet bez butów wyglądała elegancko… Uśmiechnął się i skierował się w stronę swojego pokoju. cdn.....
  8. JARZEBINA

    BIESIADA

    Wysiadła z samochodu i wzięła do ręki walizkę. Przyjechała do tego, zupełnie obcego kraju na kilka tygodni i zamierzała się cieszyć tym czasem maksymalnie. Miała wygłosić kilka odczytów i wziąć udział w dwóch sympozjach. Wolny czas postanowiła poświęcić tylko i wyłącznie sobie. Opowiadanie o chorobie zawsze ją przygnębiało, ale wiedziała, że to jest jedyny sposób, żeby przekonać pozostałe kobiety do regularnych badań. Nawet w rodzinach lekarskich zdarzały się nieprzewidziane choroby, a ona była tego idealnym przykładem… Westchnęła. Stanęła przed drzwiami hotelu. Portier otworzył jej drzwi. Uśmiechnęła się i weszła do środka. W lobby kręciły się jakieś nastolatki. Nawet nie zaszczyciły ją spojrzeniem. A ona podeszła do recepcji. - Monica Owen – powiedziała, a recepcjonistka uśmiechnęła się. Podała jej klucz do pokoju. - Witamy w Sztokholmie – powiedziała. – Mam nadzieję, że będzie się pani podobało. Mówiła angielszczyzną ze śmiesznym akcentem i Monica nie mogła się nie uśmiechnąć. - Dziękuję – odpowiedziała. – Jeśli tylko macie tu basen, park, gdzie można pobiegać i siłownię, to będę się czuła, jak w domu. Nic więcej mi nie trzeba. - Mamy jeszcze saunę i szkółkę jeździecką – powiedziała dziewczyna. - Więc tak szybko stąd nie wyjadę. A z konia to już na pewno nie zsiądę – zaśmiała się Monica i pożegnała recepcjonistkę. Windą wjechała na ostatnie piętro. Skierowała się w stronę końca korytarza. Wiedziała, że swój pokój znajdzie właśnie tam, bo o taki poprosiła. Po drugiej stronie korytarza kręcili się barczyści Murzyni, a ona nie miała ochoty się z nimi spotykać. Z resztą popatrzyli na nią, jakby była dla nich jakimś zagrożeniem i nie mogła się nie uśmiechnąć. Przez całe swoje dwudziestoośmioletnie życie spotkała na drodze tyle niespodzianek, że właściwie niczemu się już nie dziwiła… Zastanawiała się tylko, czym zaskoczy ją ten zimny kraj… Do restauracji zjechała, kiedy już odpoczęła i była gotowa na słuchanie głosu żołądka. Sala była prawie pusta. W jednym rogu było dosyć głośno. Siedziało tam kilku mężczyzn. Wśród nich zauważyła także Murzynów, którzy wcześniej kręcili się na jej piętrze. Usiadła przy stoliku i zamówiła kolację. Zjadła w ciszy, zastanawiając się, jak rozplanować cały pobyt w Szwecji. Sympozjum zaczynało się za trzy dni, więc miała wystarczająco dużo czasu, żeby się zaaklimatyzować. Potem miała w planie dwa odczyty dla organizacji kobiecych i po pięciu dniach kolejne sympozjum. Onkologiczne. I właśnie do tego chciała się najlepiej przygotować. Na tak dużym forum jeszcze nie opowiadała o walce ze swoją chorobą. Choć od ostatniej operacji minęły już dwa lata, a na ciele miała jedynie kilka drobnych blizn, czasami pojawiał się w jej życiu strach, że to wszystko może się wrócić… I wiedziała, że nigdy nie pozbędzie się tego strachu… Westchnęła. Wstała i odłożyła serwetkę. Wyszła z restauracji i nawet nie zauważyła, że przy windach stoi już grupa mężczyzn z przeciwnego rogu restauracji. Stanęła przy windzie, przy której nie było nikogo. I to właśnie ta winda przyjechała pierwsza. Wsiadła. Na jej szczęście nikt tego nie zauważył. Mężczyźni byli tak pogrążeni w rozmowie, że niczego nie zauważali. Ucieszyła się na dźwięki ojczystego języka. Miło było go usłyszeć tyle kilometrów od domu… Wyszła z basenu i sięgnęła po ręcznik. Wytarła się i nałożyła szlafrok. Poranne pływanie zawsze ją odprężało. A w samotnym pływaniu miała zawsze najwięcej radości. Nie musiała niczego udawać, prowadzić jakiś wymuszonych rozmów… Mogła całkowicie skoncentrować się na sobie. Ubrana była w sportowy strój kąpielowy, który bez przeszkód pozwalał jej wykonywać niezbędne ćwiczenia. Sięgnęła po napój i upiła trochę. Usłyszała jakiś hałas w przeciwległym kącie sali i odwróciła się. Nadchodzili ci mężczyźni z restauracji. Więc wiedziała, że jej pływanie właśnie się zakończyło. Ale i tak zamierzała wrócić do pokoju, bo troszkę się zmęczyła. Zauważyła, że mężczyźni patrzą w jej stronę i uśmiechnęła się. Wiedziała, że też są Amerykanami. Takiego akcentu nie można się nauczyć… Roześmiała się razem z wszystkimi, kiedy dwaj blondyni z hukiem wpadli do wody. Widziała, że są ze sobą zaprzyjaźnieni. Żartowali i wygłupiali się, jakby znali się od lat. Ona też miała wrażenie, że gdzieś już ich widziała. Ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie… Mocniej zacisnęła pasek szlafroka i wstała. - Nie musisz wychodzić tylko dlatego, że my się tu zjawiliśmy – usłyszała głos jednego z mężczyzn. Na głowie miał całą tęczę barw i uśmiechał się przyjaźnie. - Właśnie skończyłam pływać – odpowiedziała. Zauważyła, że jest zaskoczony. Nie spodziewał się, że odpowie mu tak płynną angielszczyzną. Pewnie sądził, że jest Szwedką. Uśmiechnęła się. – Macie cały basen tylko dla siebie – dodała i wyszła z sali. - Co to za dziewczyna? – zapytał jeden z blondynów, wynurzając się przy brzegu. - Nie mam pojęcia – odpowiedział Murzyn. – Wiem, że mieszka na tym samym piętrze, co my. - I jest ze Stanów – powiedział wysoki brunet. – Może to jakaś nasza fanka. - Nie sądzę – odpowiedział drugi Murzyn. – Nie zachowuje się, jak fanka. - Ale powinniśmy się pilnować – odpowiedział brunet. - To my tu jesteśmy od pilnowania – powiedział Murzyn i usiadł przy stoliku. – Nie martw się. Powinieneś raczej skupić się na tym, co ci najlepiej wychodzi, a resztę zostawić nam. - Kev, daj spokój – Latynos położył mu dłoń na ramieniu. – Nie ma co panikować. Wyglądała zupełnie nieszkodliwie – dodał cicho i zamyślił się. Już wczoraj zwrócił na nią uwagę. Siedziała sama przy stoliku i wydawała się bardzo smutna… Następnego dnia znów ją zobaczył. Ale tym razem nie siedziała sama. Kiedy zszedł z dwójką przyjaciół do restauracji, ona już tam była. Siedziała z jakąś kobietą. Miała na sobie elegancki szary kostium, a włosy upięła w mocny kok. Na stole zobaczył dyktafon. Udzielała jakiegoś wywiadu? Usiadł tak, żeby móc ją bez przeszkód obserwować. Uśmiechała się do kobiety i cicho rozmawiały. Piły kawę i jadły jakieś ciastko. Zauważył, że nie ma na palcu obrączki, ani żadnego pierścionka. Samotna? Jakoś nie mógł w to uwierzyć… Westchnęła. Właściwie wywiad już się skończył i teraz po prostu rozmawiała z dziennikarką. Całkiem dobrze się bawiła. Kobieta zadzwoniła rano z pytaniem, czy nie znalazłaby dla niej kilku minut. Była przedstawicielką jednego z pism kobiecych. Monica zgodziła się bez wahania. Zawsze będzie mogła dowiedzieć się czegoś o mieszkankach tego kraju… - Bardzo dziękuję, że zgodziła się pani na ten wywiad – powiedziała kobieta i odłożyła serwetkę. - To ja dziękuję za zainteresowanie – uśmiechnęła się Monica. – Bardzo miło spędziłam ten czas. Kobieta wstała, więc jej nie pozostawało nic innego, jak też wstać. Uścisnęły sobie dłonie. - Jeszcze raz dziękuję i życzę powodzenia we wszystkim, co pani robi. - Dziękuję – odpowiedziała Monica. – Proszę przekazać życzenia zdrowia dla czytelniczek. - Dziękuję – powiedziała kobieta. – Do widzenia. - Do widzenia – odparła Monica i z powrotem usiadła przy stoliku. Napotkała czyjeś spojrzenie i zobaczyła mężczyznę, siedzącego kilka stolików dalej. Był z dwoma innymi. Wiedziała, że to ci sami, na których natyka się od początku. Mężczyzna uśmiechał się do niej, więc odpowiedziała tym samym. Miał takie ciepłe spojrzenie… Nie zauważyła na jego palcu żadnej obrączki. Był sam? Niemożliwe… Zaraz samą siebie zganiła za takie myśli. Odłożyła serwetkę i wstała. Patrzył, jak wychodzi z sali. Dostrzegł w niej jakąś taką ulotność, coś delikatnego… Nie była szczęśliwa. Zastanawiał się, dlaczego... Dochodziła dziesiąta wieczorem, kiedy weszła do hotelu. Cały dzień miała bardzo pracowity. Sympozjum nie było tak bardzo męczące, ale te wszystkie późniejsze spotkania, rozmowy, wywiady… Od tego ciągłego szumu zaczynało jej się kręcić w głowie. Wymówiła się zmęczeniem i wyszła z bankietu. Czuła, że bolą ją stopy. Lubiła być elegancka i właściwie zawsze miała na sobie buty na wysokim obcasie, ale to dlatego, że przy swoim wzroście nie mogła sobie pozwolić na inne. Dlatego, kiedy tylko mogła, chodziła na boso. I postanowiła zdjąć buty zaraz po wejściu do hotelu. Wzięła klucz z recepcji i stanęła przed windą. Przykucnęła, żeby zdjąć sandały i z ulgą stanęła boso na podłodze. - Obolałe nogi? – usłyszała czyjś głos i uniosła głowę. Spojrzała w uśmiechniętą twarz mężczyzny, który wczoraj przyglądał jej się w restauracji. Uśmiechnęła się. - Bardzo – odpowiedziała. – Cały dzień miałam na sobie te buty. Co za dużo to nie zdrowo – wyjaśniła. - Rozumiem – powiedział. Weszli do windy. – Też na ostatnie? – zapytał. Skinęła głową. - Też jesteś ze Stanów, prawda? – pytał dalej. Uśmiechnęła się i znów skinęła głową. - Z Los Angeles – odpowiedziała. – A ty? - Z Orlando – powiedział. - Byłam tam kiedyś – uśmiechnęła się. – Macie śliczne plaże. - Ponoć najpiękniejsze w całych Stanach – powiedział. - Racja – odparła. - Co cię sprowadziło do Szwecji? – zapytał. Natychmiast zauważył w jej oczach smutek, ale trwało to tak krótko, że miał wrażenie, że mu się przewidziało… - Obowiązki zawodowe – odpowiedziała wymijająco. Właściwie zastanawiała się, co mu powiedzieć. I taka odpowiedź wydawała się najbardziej odpowiednia. – A ciebie? - Mnie też – odparł. Popatrzył na nią uważnie. Naprawdę ich nie znała, czy tylko udawała? - Może to, co powiem, wyda ci się dziwne, ale mam wrażenie, że skądś cię znam – powiedziała po chwili. Nie chciała, żeby to głupio zabrzmiało, ale myślała o nich już od pierwszego spotkania w restauracji. Wydawało jej się, że gdzieś już ich widziała… - Może – odpowiedział i uśmiechnął się lekko. Patrzyła na niego z zainteresowaniem. Nie udawała. Był tego pewien. Obawy Kevina wydały mu się w tym momencie prześmieszne… – Słyszałaś o Backstreet Boys? - A czy jest jeszcze ktoś, kto o nich nie słyszał?… – uśmiechnęła się. – Zaraz, zaraz… Ty jesteś jednym z nich, prawda? – zapytała i popatrzyła na niego z zainteresowaniem. Uśmiechnął się. - Howie – powiedział i wyciągnął dłoń w jej kierunku. - Monica – odpowiedziała. W tym momencie winda zatrzymała się na ich piętrze i musieli wysiąść. Na korytarzu od razu natknęli się na ochroniarzy. - Oni też dali mi dużo do myślenia – powiedziała na widok Murzynów. – Kiedy pierwszy raz się tu pojawiłam, spojrzeli na mnie, jak na potencjalną groupies – uśmiechnęła się. - Są całkowicie niegroźni – odpowiedział Howie. – Nie będę cię zatrzymywał, bo widzę, że padasz z nóg… - Jestem wykończona – potwierdziła. – Dobranoc. - Dobranoc. Patrzył, jak zamyka za sobą drzwi. Nawet bez butów wyglądała elegancko… Uśmiechnął się i skierował się w stronę swojego pokoju. cdn.....
  9. JARZEBINA

    BIESIADA

    WITAM BIESIADO Kochane Drzewka dziekuje za piekne wiersze i ciekawe posty! KALINKO BIESIADNA cudowne zdjecia, spedzasz cudowny urlop , wypoczywaj i pozdrawiam rowniez OPOWIADANIE..... Naprawde zimny kraj?...... W chłodnej Szwecji Howie znalazł swoje przeznaczenie. Ale Monica, doświadczona ciężką chorobą, nie potrafi uwierzyć, że jest wartościową kobietą i zasługuje na miłość. Dopiero gorący i uparty Latynos jest w stanie zmienić jej spojrzenie na samą siebie...
  10. JARZEBINA

    BIESIADA

    Nie masz czego, moja piękna… – powiedział cicho, kiedy jej oddech się wyrównał. Wiedział, że zasnęła. – Ja cię przed wszystkim obronię… Jessie wyszła ze szpitala kilka dni później. Na własnych nogach. Była szczęśliwa. Że może wymaszerować ramię w ramię z Howiem. Że nareszcie wszystko widzi z właściwej wysokości… Nareszcie czuła się wypoczęta. Dlatego, kiedy Howie zapowiedział, że ma dla niej niespodziankę, aż przyklasnęła w dłonie z uciechy. - Mam nadzieję, że ci się spodoba – powiedział, kiedy zaparkował auto przed jej domem. Chyba jej się wydawało, ale miała wrażenie, że jakoś tłoczno się zrobiło w okolicy. Pojawiło się kilka nowych samochodów. Pomyślała, że pewnie urlopowicze już powracali z wakacji… - Oczywiście, że mi się spodoba – odpowiedziała szybko. – Mam w sobie tyle energii, że mogłabym skakać do sufitu… Roześmiał się i objął ją ramieniem. Weszli do domu. Na ich spotkanie wybiegł Oscar. - Witaj, kochanie! – pogłaskała go Jessie. – Mam nadzieję, że nie spustoszyłeś mi domu, bo wujek mnie zabije… – zaśmiała się. Stanęli w przedpokoju. - Jesteś gotowa? – zapytał. Chciała wejść dalej, ale ją powstrzymał. - Howie, o co chodzi? – zapytała zdziwiona. - Pytałem, czy jesteś gotowa – uśmiechnął się. Skinęła głową, zniecierpliwiona. - Zamknij oczy – polecił. Wyczuł, że się spięła, ale posłusznie wykonała polecenie. - Otworzysz dopiero, jak ci powiem, dobrze? – spytał. Znów skinęła głową. Weszli do salonu. Stanął za nią i położył jej dłonie na ramionach. – Już – wyszeptał jej prostu do ucha. Otworzyła oczy i… - Niespodzianka!!! – krzyknęli wszyscy zgromadzeni w salonie. Jessie mrugała z niedowierzaniem. Przed sobą miała całą rodzinę, Backstreet Boys i kilka dziewcząt, których nie znała. Domyśliła się, że to dziewczyny przyjaciół Howiego. A właściwie nie zdążyła nic pomyśleć, bo wszyscy rzucili się, żeby ją wyściskać. Od dziadków, wujków, ciotki i kuzynów, przez Kevina z żoną, Briana, też z żoną, Alexa z dziewczyną, do Nicka z siostrą. Nie miała nawet chwili, żeby porozmawiać z Howiem. Najpierw musiała zamienić z każdym kilka słów, potem kroiła tort, który następnie wszyscy ze smakiem zjedli, a jeszcze później chłopcy dali mały recital, czym wzbudzili głośny aplauz, a Jessie aż się popłakała. Nareszcie mogła oddychać pełną piersią, nareszcie wydawało się, że ma już wszystko za sobą… Wyszła na plażę. Ciepły piasek przyjemnie ogrzewał jej stopy, a chłodna bryza oceanu chłodziła jej rozpalone policzki. Chwilę później pojawił się przed nią Howie. - Witaj w domu – powiedział cicho i przytulił ją do siebie. - Ty wariacie… – wymamrotała właściwie w jego koszulkę. - Nie jesteś zadowolona? – popatrzył na nią smutno. Odsunęła się i spojrzała na niego uważnie. W oczach miała łzy, a na twarzy szeroki uśmiech. - Oczywiście, że jestem, głuptasie – odpowiedziała. – Dziękuję ci za wszystko – dodała. – Czuję się zdrowa jak ryba. Ale pozwolisz, że chustka zostanie jeszcze na głowie? - Zdejmiesz ją, kiedy będziesz gotowa – uśmiechnął się. – Wiedz, że dla mnie zawsze będziesz piękna… - Twoje słowa są jak balsam na moją duszę – powiedziała i delikatnie dotknęła jego policzka. – Tak się cieszę, że cię spotkałam… – wspięła się na palce i pocałowała go. - To dopiero początek… – odpowiedział z uśmiechem. – To dopiero początek… Stała na plaży. Wspominała chwile, kiedy kilka lat wcześniej stała dokładnie w tym samym miejscu. Jak inne było wtedy jej życie, jak smutno patrzyła przed siebie, jak bardzo ciemna była jej przyszłość… A teraz… Też miała łzy w oczach. Ale to były łzy szczęścia… Wiatr plątał jej włosy i nie mogła sobie z tym poradzić. Odwróciła się, żeby uśmiechem przywitać trzy najważniejsze postaci w jej życiu. Pierwszy jak zawsze był pies. Przywitał ją merdaniem ogona i razem czekali na dwójkę pozostałych. Z domu wyszedł mężczyzna z dzieckiem na ramionach. Postawił dziecko na piasku, a maluch, dość nieporadnie, dreptał za psem. Mężczyzna podszedł do niej i objął ją w pasie. Uśmiechnęła się i przytuliła. Do męża. Jej męża. A po plaży biegał synek. Ich synek. To on robił tyle hałasu z psem… Miała łzy w oczach, kiedy mężczyzna wzmocnił uścisk. Szeptał jej czułe słówka do ucha. Wiedział co czuła. Wiedział, jak długą drogę przeszła od swojego pierwszego wyjścia na tę plażę… I był szczęśliwy, że stanął na tej drodze… koniec. Pozdrawiam bardzo serdecznie i zycze milej lekturki
  11. JARZEBINA

    BIESIADA

    Jessie, za kwadrans zaczynamy koncert – powiedział i usiadł obok niej, na łóżku. – Szkoda, że ciebie tam nie będzie. Ale poprosiłem, żeby wstawili ci do pokoju głośnik, żebyś mogła wszystko słyszeć. I obiecuję ci, że jak już się obudzisz, to powtórzymy tę imprezę. A potem zabiorę cię na koncert Backstreet Boys. Na pewno ci się spodoba – uśmiechnął się i pocałował ją w policzek. – A teraz już zmykam. Przyjdę do ciebie po koncercie. Westchnął i zamknął za sobą drzwi. Zjechał na piętro niżej i wszedł do pokoju, w którym chłopcy się przebierali. - Widzieliście te wszystkie dzieciaczki? – zapytał Brian. - To smutne, że muszą tak cierpieć – powiedział cicho Kevin. - A my jesteśmy tu po to, żeby zapomniały o bólu – stwierdził wesoło Alex. – Więc się rozchmurzcie i wychodzimy. Howie westchnął głośno, ale nic nie powiedział. Weszli do sali. Była pełna pacjentów. I wszyscy się uśmiechali. Dzieciaczki patrzyły na nich z uwielbieniem, a tego im było trzeba. Usiedli na krzesełkach i zaczęli śpiewać. W czasie drugiej piosenki drzwi otworzyły się szerzej i Mike wwiózł spóźnioną słuchaczkę. Jessie. Howie nie od razu ją zauważył. Dopiero, kiedy podjechali nieco bliżej, zauważył Mike'a. Uśmiechał się. I wtedy spojrzał na pacjentkę. Głos mu zadrżał. Na fotelu siedziała Jessie. Patrzyła na niego uważnie i uśmiechała się lekko. Serce mu zamarło. Nie wiedział, czy to jego wyobraźnia, czy ona naprawdę tam siedzi. Zamknął oczy na dłuższą chwilę, ale kiedy znów je otworzył, ona nadal tam była. I nadal się uśmiechała. Miał ochotę zbiec z tej sceny i wziąć ją w ramiona. Boże, ona się obudziła! Obudziła się! Jego modlitwy zostały wysłuchane! A koncert dopiero się zaczął… A on był profesjonalistą i postanowił doprowadzić wszystko do końca. Tylko dlaczego miał wrażenie, że przez tą godzinę strasznie się męczy?… Reszta grupy zauważyła jego dziwne zachowanie, ale powstrzymali się od uwag i śpiewali tak, jak umieli najpiękniej. Kiedy już koncert się skończył i widzieli szczęście na tych wszystkich twarzach, przepełniała ich duma. To oni to wszystko sprawili… To oni byli przyczyną tej radości… Zeszli ze sceny i rozmawiali z dziećmi. Jessie siedziała z boku i przyglądała się temu. Howie chciał do niej podejść, ale pokręciła głową. Cieszyła się jego niecierpliwością. W oczach miała łzy. Ich śpiew był jak anielski chór. Poruszał wszystkie wrażliwe struny, docierał prosto do serca. Rozjaśniał szary dzień. Nie mogła się nie rozczulić. I wiedziała, że wszystkie dzieciaki na tej sali czuły się podobnie. Mogły choć przez chwilę zapomnieć o chorobie i poczuć się wyjątkowo… Howie w końcu stanął przed nią. W oczach lśniły mu łzy. Ukucnął. - Jessie… – nie mógł sklecić sensownego zdania. – Obudziłaś się… Skinęła głową. Delikatnie dotknęła jego policzka. - Myślałeś, że przegapię taką okazję? – zapytała. Uśmiechnął się. - Jak się czujesz? – zapytał. Zauważył, że kolory jej wróciły. – Czy to nie jest niebezpieczne?… – wskazał na wózek. - Bez obaw – uśmiechnęła się. – Długo spałam, prawda? - Za długo – zgodził się. – Już się bałem… – w ostatniej chwili powstrzymał się od wypowiedzenia na głos swoich myśli. – Ale wypoczęłaś za wszystkie czasy i teraz będę mógł cię męczyć – nachylił się nad nią i ich usta spotkały się w delikatnym pocałunku. W tym momencie usłyszeli głośne chrząknięcie i Howie natychmiast się podniósł. Jessie zobaczyła przed sobą grupę Backstreet Boys w całej okazałości. - Pozwól, że ci przedstawię – zaczął Howie. – To jest, Alex, Brian, Nick i Kevin – wskazywał po kolei na mężczyzn. – Bracia, to jest Jessie. - Jessie… – wymruczał Alex. – Ta sama Jessie, na punkcie której ześwirowałeś? – dodał, chcąc zamaskować swoje zaskoczenie. Howie nie przygotował ich na to spotkanie. Nie przygotował ich na to, że Jessie jest chora… Howie popatrzył na Jessie i roześmiał się. Skinął głową. Popatrzył na nich wyczekująco, jakby czekał na jakąś reakcję. - Mogę cię stąd wywieźć? – zapytał Nick Jessie. – Zawsze chciałem pokierować takim pojazdem – wskazał na wózek. Roześmiała się. - Jasne – odpowiedziała. – Ruszaj śmiało. Udał, że zapala silnik i wyjechali z sali. Pozostali patrzyli na Howiego w osłupieniu. - Dlaczego nam nie powiedziałeś, że ona jest… - … chora? – dokończył za Briana Howie. - Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – powiedział Brian i uśmiechnął się smutno. - Nic nie szkodzi – Howie klepnął go po ramieniu. Wiedział, że musi być z nimi szczery. – Jessie ma białaczkę. W wielu przypadkach można uzyskać stałą remisję, to znaczy zahamować rozwój choroby i to, że się obudziła jest świadectwem na to, że w jej przypadku wszystko się powiodło – wyjaśnił. – Może zachowywać się, jak każda normalna dziewczyna w jej wieku i może robić to, co każda inna dziewczyna. Tylko codzienna porcja lekarstw będzie jej przypominać o chorobie – spojrzał na nich wyczekująco. Kevin podszedł do niego i uścisnął go mocno. - Jestem z tobą – powiedział. - My też, brachu – Brian i Alex klepnęli go w ramię. Tak chcieli go wesprzeć. I on tak to odebrał. Popatrzył na nich z uśmiechem. - Dziękuję – powiedział. – Cieszę się, że tak to przyjęliście. - Następnym razem przygotuj nas na taką niespodziankę – powiedział AJ. – Nie wyobrażam sobie, jak czuła się Jessie, kiedy tak patrzyliśmy na nią i mieliśmy niezbyt mądre miny. - Dobrze, że Nicky zachował zimną krew – zaśmiał się Brian. – Przynajmniej uratował nasz honor. - Właśnie – uśmiechnął się Kevin. – Idźmy sprawdzić, co z nimi. Czy porozbijali już wszystkie ściany i pozabijali wszystkich pacjentów… Roześmiali się i wyszli z sali. Nick szarżował z Jessie w drugim końcu korytarza. Oboje głośno się śmiali i Howie czuł, że wilgotnieją mu oczy. Była szczęśliwa. Machała rękami, jakby chciała powstrzymać Nicka, ale jej śmiech świadczył o tym, że świetnie się bawi. A Nick głośno warczał i jeździł po korytarzu jak szalony. Zniknęli za zakrętem, a po chwili pozostali Backstreet usłyszeli jakiś hałas i spadające miski. Popatrzyli na siebie zaniepokojeni i pobiegli w tamtą stronę. Jessie siedziała w fotelu i zaśmiewała się do łez. Nick jej wtórował, ale on siedział na podłodze. Wyglądało na to, że nie wyrobił zakrętu i wpadł na wózek z naczyniami. - Co tu się dzieje? – zapytał Howie srogim tonem. Jessie popatrzyła na niego, zawstydzona. - Nic… – powiedziała z uśmiechem. Nick wstał i otrzepał spodnie. - Chyba muszę was rozdzielić, bo razem stanowicie mieszankę wybuchową – powiedział Howie i stanął za Jessie. – Ty wrócisz do łóżka, A Nicky sam stąd wyjdzie, nim go wyrzucą. - Zepsułeś nam taką fajną zabawę… – powiedział z Nick z wyrzutem. – Powtórzymy to jeszcze kiedyś, Jessie? – uśmiechnął się do niej figlarnie. - Jasne – mrugnęła wesoło okiem. – Jak tylko pozbędziemy się tego strażnika – wskazała na Howiego wymownie. Wszyscy głośno się roześmiali. - No, moja pani, niech pani nie przeciąga struny – powiedział Howie, kiedy już wsiedli do windy. Wiedział, że odbierze to jako żart. Naprawdę nie chciał jej ganić, ale w głębi duszy martwił się o nią. Godzinę temu odzyskała przytomność i nie powinna się tak forsować... - Howie… – uśmiechnęła się i zamknęła oczy. – To była najprzyjemniejsza szpitalna pobudka, jaką mogłam sobie wymarzyć… - Dobrze się czujesz? - Wspaniale… – rozmarzyła się. – Chyba nigdy nie czułam się lepiej… - Znasz jakiś sposób na zatrzymanie tego nastroju? – zapytał i wjechali do jej pokoju. - Znam – odpowiedziała. – Tylko nie wiem, czy to do końca jest słuszny sposób… - Dlaczego? – zdziwił się. Ułożył ja na łóżku. – Co to za sposób? - Twoja obecność – powiedziała cicho. Uśmiechnął się na jej zakłopotanie. - I co w tym niesłusznego? – zapytał, siadając obok. - Wszystko – podsumowała. – Ty masz swoje życie, jak mam swoje. Ty jesteś zdrowy, ja jestem chora. Ty chcesz mieć dzieci, ja ich nie mogę dać… – wyliczała. – Trzeba ci czegoś więcej? – popatrzyła na niego wyczekująco. Troszczył się o nią od samego początku. Krążył i krążył, aż wydrążył sobie drogę do jej serca. Choć sama nie chciała do tego przyznać, pokochała go. Mocno. Tak mocno, że nie potrafiła sobie wyobrazić dnia bez jego uśmiechu… Ale nie zamierzała mu o tym mówić. Nie chciała, żeby czuł się wobec niej zobowiązany. Chciała, żeby czuł się wolny i robił to, na co ma ochotę… - Powiedziałem ci to już kiedyś i powtórzę teraz – odezwał się po chwili. – A jeśli będzie trzeba, będę to powtarzał do znudzenia – uśmiechnął się. – To, jaka jesteś, nic między nami nie zmienia – powiedział. – Przynajmniej dla mnie. Wiem, że trudno ci zaakceptować samą siebie, ale ja cię akceptuję całą. Bez żadnych wyjątków – dodał z przekonaniem. Uśmiechnął się i delikatnie dotknął jej policzka. – Zaufaj mi i pozwól, żeby wszystko działo się na mój sposób, dobrze? - Ufam ci – odpowiedziała. Chyba nie było sensu z nim walczyć… Howie uśmiechnął się i nachylił się nad nią. Cmoknął ją w czubek nosa. - A teraz wypoczywaj – powiedział. – Życie ze mną nie należy do najłatwiejszych. Musisz się do tego porządnie przygotować… - Już się boję… – zaśmiała się i zamknęła oczy. Nagle poczuła się bardzo znużona. Howie okrył ją kocem. I pocałował w czoło. - Nie masz czego, moja piękna… – powiedział cicho, kiedy jej oddech się wyrównał. Wiedział, że zasnęła. – Ja cię przed wszystkim obronię… cdn.....
  12. JARZEBINA

    BIESIADA

    Dojechali do domu Kevina. Alex przez cały czas mu dogryzał i próbował się dowiedzieć, kim jest ta tajemnicza Jessie. Ale Howie nie puścił pary z ust. Nie potrafił o niej otwarcie rozmawiać. Nawet z Alexem, który był jego najlepszym przyjacielem. Ale, kiedy wszyscy na niego naskoczyli, bo oczywiście Alex musiał wszystkim wypaplać o "sąsiadce", nie mógł stawić czoła takiemu zmasowanemu atakowi. - Powiedz nam, kto to jest – powiedział Brian. - Może zagramy w dwadzieścia jeden, dobrze? – zaproponował Nick. - Ale jesteście uparci… – Howie westchnął z rezygnacją. - Jest ładna? – zapytał Alex. Howie skinął głową. - Bardzo? – dociekał dalej. Howie znów skinął głową. - Dla mnie jest piękna – odpowiedział. - Boże, rozmowa z tobą, to żadna rozmowa! – powiedział Nick z wyrzutem. - Dlatego nie chciałem z wami o niej rozmawiać – odpowiedział Howie. - Po prostu jesteśmy ciekawi – wyjaśnił mu Kevin. – Bardzo długo byłeś sam. Dobrze, że wreszcie kogoś sobie znalazłeś. - Jesteśmy przyjaciółmi – odparł Howie. Westchnął ciężko. – I tak zostanie. - Co??? – AJ popatrzył na niego pytająco. – Czy mi się przesłyszało, czy ty mówiłeś, że ona jest piękna? - Jest – odpowiedział Howie. – Ale to jest troszkę bardziej skomplikowane niż wam się wydaje. - Nie… – Alex potarł czoło z niedowierzaniem. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że ona… że ona cię nie chce? Howie milczał. - No, nie – powiedział Alex. – Ja chyba będę musiał z nią porozmawiać… - Daj sobie spokój, dobrze? – Howie pogroził mu palcem. – Nie potrzebuję, żebyś mi mieszał w życiu. Sam sobie poradzę, okay? AJ zamierzał coś powiedzieć, ale Brian uciszył go rzucając w niego poduszką. Wzruszył ramionami. - Jak chcesz – odparł. – Ale wiedz, że chciałem pomóc… - Jak ją poznasz, zrozumiesz dlaczego chcę zrobić to na swój sposób – Howie uśmiechnął się smutno. Nie wiedział, czy oni by to zrozumieli… Od rana próbował się z nią skontaktować. Bezskutecznie. W domu jej nie było, a jej komórka była wyłączona. Zaczynało go to niepokoić, ale nie dał chłopakom poznać nic po sobie. Spędzili w szpitalu prawie cały dzień. Występ udał się znakomicie. Wzruszyli się widząc łzy w dziecięcych oczach. Przynajmniej tyle mogli dla nich zrobić… Odciągnąć ich uwagę od cierpienia. Choć na chwilę rozweselić te smutne twarze… Howie zastanawiał się, czy w Orlando nie powinni dać podobnego koncertu. Jessie opowiadała mu o dzieciach w klinice i był pewny, że to mogłoby się udać. Ona sama spędziła pół roku w szpitalu i wiedział, że te dni nie należały do szczęśliwych. Taki mały promyk mógł im rozjaśnić cały pobyt… Kiedy powiedział chłopakom o swoim pomyśle zorganizowania takiego koncertu w domu, ochoczo się zgodzili. Zostało mu tylko jeszcze powiadomić o tym Jessie. A to było trudne, bo nie mógł się z nim skontaktować. Wieczorem był już poważnie zaniepokojony. Tę absencję próbował tłumaczyć jej zmęczeniem. Może spała… A może coś się stało… Ta myśl nie dawała mu spokoju. Alex zauważył jego dziwne zachowanie. - Co się stało, brachu? – powiedział, kiedy wsiedli do samochodu i odjeżdżali ze szpitala. - Nie mogę się z nią skontaktować – odpowiedział Howie. - Pewnie miała cię już dość i wyłączyła telefon – powiedział, a wszyscy pozostali zgodnie skinęli głowami. - Nie… – zamyślił się Howie. – To nie tak… – dodał i wykręcił numer na informację w Orlando. Zapytał o telefon do kliniki na Abbey Road i wszyscy patrzyli na niego z zainteresowaniem. Howie w ogóle tego nie zauważył. Martwił się o Jessie i chciał się upewnić, że nic jej się nie stało. - Halo? – powiedział, kiedy odezwał się ktoś po drugiej stronie. – Mógłbym rozmawiać z Mike'm?… Tak, sanitariuszem… – nerwowo potarł skronie. – Mike?… Tu Howie… Tak… – uśmiechnął się. – Jessie miała dziś sesję. Nie wiesz, jak poszło? Nie mogę się z nią skontaktować… – przez chwilę milczał i zauważyli, że krew odpłynęła mu z twarzy. – Co?… Co się stało?!… Jak ona się czuje?!… – zacisnął powieki. Czuł, że brakuje mu tchu. – Będę tam najszybciej, jak się da… Pilnuj jej, dobrze?… Nie pozwól jej… – czuł, że to słowo nie przejdzie mu przez gardło. Uśmiechnął się smutno na odpowiedź po drugiej stronie. – Do zobaczenia… – rozłączył się. Wystukał numer na lotnisko i zarezerwował sobie miejsce na następny lot do Orlando. Wszyscy milczeli, nic nie rozumiejąc. - Howie, co się stało? – zapytał Alex. Rozpacz na twarzy przyjaciela przerażała go. - To nie jest dobry moment – odpowiedział Howie. – Opowiem wam o wszystkim kiedy indziej. Teraz muszę jak najszybciej dostać się na lotnisko. Proszę, nie pytajcie mnie o nic – dodał szybko, widząc, że nie zamierzają tak łatwo odpuścić. – Nie teraz… – ukrył głowę w dłoniach. – Mam nadzieję, że nie jest za późno… – dodał tak cicho, że tylko Alex go usłyszał. Nie wiedział, co na ten temat myśleć. Howie zachowywał się irracjonalnie, ale widział, że to coś poważnego. To musiało być coś poważnego, skoro Howie tak się zachowywał… Wpadł do kliniki jak szalony. Nerwowo rozglądał się po korytarzu. Mike wybiegł mu na spotkanie. - Gdzie ona jest? – zapytał Howie. – Co się stało?… - Źle zareagowała na nową kombinację leków – odpowiedział Mike. - Po co była ta kombinacja? – oburzył się Howie. – Przecież całkiem dobrze dawała sobie radę… - To jest rutynowe postępowanie – odpowiedział. – W ten sposób uzyskujemy stałą remisję. A przynajmniej staramy się to zrobić – dodał i wskazał mu drzwi. – To tam – powiedział. – Zostawię cię samego. - Dzięki – uśmiechnął się Howie i wszedł do sali, w której stało tylko jedno łóżko. I na nim leżała Jessie. Otaczały ją różne sprzęty i była podłączona różnymi rurkami do tej całej aparatury. Howiego uderzyła jej bladość. Wyglądała na wyczerpaną. Gdyby nie to wszystko, mógłby pomyśleć, że po prostu śpi. A ona leżała tam nieprzytomna, a maszyny utrzymywały ją przy życiu. Howie podszedł do łóżka. Delikatnie dotknął jej twarzy. - Jessie, trzymaj się… – powiedział cicho. Cierpiał, kiedy ją widział w takim stanie. A najgorsze było to, że nie mógł na to nic poradzić. Ona sama musiała walczyć z tą chorobą… Mógł tylko siedzieć i czekać… Przysunął sobie krzesło i usiadł obok łóżka. Delikatnie ścisnął jej dłoń. - Jestem tu… – powiedział. – Czekam na ciebie, więc musisz się obudzić… Będę tu siedział tak długo, aż otworzysz swoje śliczne oczęta i uśmiechniesz się do mnie… Słyszysz?… Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz… – uśmiechnął się i popatrzył na nią wyczekująco. Oddychała ciężko, a właściwie hałasowała za nią maszyna. Wtłaczała powietrze i utrzymywała równy oddech. Howie wpatrywał się w Jessie tak intensywnie, jak gdyby to miało ją obudzić. Ale nic takiego nie następowało. Usiadł wygodniej. Wiedział, że czeka go długa noc… Spędzał w szpitalu praktycznie każdą wolną chwilę, ale stan Jessie nie uległ zmianie. Nadal nie odzyskała przytomności. Choć lekarze mówili, że jej stan jest stabilny i, że to dobry znak, nie potrafił im uwierzyć. Dlatego całą swoją energię włożył w organizację tego koncertu. Wiedział, że Jessie by tego chciała. Wiedział, że byłaby z tego zadowolona. A on starał się jak najlepiej wszystko przygotować. Jakby to miało ją obudzić. Głęboko w to wierzył. Ale chłopcom nadal jej nie przedstawił. Nie chciał, żeby ją taką widzieli. Wiedział, że ona by sobie tego nie życzyła. Cieszył się, że oni nie naciskali, bo nie chciał się przy nich rozklejać. A wiedział, że do tego by doszło, bo stał na krawędzi. Nie potrafił być cierpliwy, jeśli chodziło o Jessie. Chciał, żeby otworzyła oczy i powiedziała kilka słów. To czekanie go wykańczało… cdn....
  13. JARZEBINA

    BIESIADA

    Tydzień minął jak z bicza strzelił. W niedzielę Jessie poczuła się lepiej i wyszli z Howiem na plażę. A przez kolejne dni urządzali sobie długie spacery. Oczywiście, w miarę możliwości. Jessie nie mogła sobie na wiele pozwolić, ale za to pozwalała Howiemu opiekować się sobą. Sprawiało jej to dużą przyjemność. Miło było wiedzieć, że ktoś troszczy się o ciebie. No, może nie chodziło o to, że to był ktoś, ale to, że to był Howie. Był nieziemsko przystojny, niesamowicie sympatyczny i miał do zaoferowania wszystko to, co każda dziewczyna by chciała. A on oferował to jej. Niczego nie żądał w zamian, niczego nie oczekiwał. Po prostu był. Był dokładnie taki, jaki powinien być każdy mężczyzna. Potrafił podtrzymać ją na duchu, rozśmieszyć, przytulić… No właśnie… Z tym był problem. Jessie czuła, że się w nim zakochuje, a bardzo tego nie chciała. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie miała prawa mu tego robić… Nie chciała, żeby czuł, że ze względu na jej stan, jest jej coś winny… Dlatego nie pozwalała mu się do siebie zbliżyć. Wiedziała, że tak będzie najlepiej. Dla ich oboje. Howie nie będzie się angażował, a ona… No cóż, jakoś to przecierpi… Czwartek zbliżał się nieubłaganie. Howie nie chciał wyjeżdżać. Wiedział, że to potrwa tylko dwa dni, ale nie chciał opuszczać Jessie. Bardzo się z nią zżył. Mógłby nawet powiedzieć, że bardzo się do niej zbliżył, ale… No właśnie. Ale. Ale było jedno, ale za to bardzo duże. Jessie trzymała go na dystans. Pozwalała się przytulić i pocałować, ale utrzymywała między nimi granicę. Nie chciała, żeby ich zachowanie wykroczyło poza przyjaźń. Przyjaźń. To chyba nie było dokładnie to, o co mu teraz chodziło. Nie był pewny, co czuje do Jessie, ale to nie były tylko przyjacielskie uczucia. Zrobiłby wszystko, żeby ją uleczyć. Nie mógł patrzeć na jej bladość, a kiedy bolała ją głowa, cierpiał razem z nią. Dzielił z nią wszystko, na co mu pozwalała. Ale on chciał więcej. Dużo więcej. Tylko nie wiedział, czy ona kiedykolwiek będzie chciała ofiarować mu coś więcej… - O której masz samolot? – zapytała Jessie i usiadła na łóżku. - O dwunastej – odpowiedział i zamknął walizkę. – Ale wcale nie chcę jechać. - Howie – klepnęła go w ramię. – Rozchmurz się natychmiast i zachowuj się, jak duży chłopiec. Masz dać z siebie wszystko. Macie rozweselić te dzieciaczki. - Dasz sobie radę? – zapytał i usiadł obok niej. - Oczywiście – uśmiechnęła się. Jego troska ją rozczulała. – Dzwoń do mnie ilekroć poczujesz taką potrzebę. - To znaczy co dziesięć minut – zaśmiał się, kiedy przyłożyła mu poduszką. – Będę za tobą tęsknił. - Ja za tobą też – odpowiedziała. – Kto mi będzie robił śniadanka? – spojrzała na jego zranioną minkę i uśmiechnęła się. – No i kto mnie będzie tak rozśmieszał, jak ty? Objął ją ręką, a ona położyła mu głowę na ramieniu. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. - Jessie, jest coś, o czym muszę ci powiedzieć – odezwał się nagle Howie. Tak. To był dobry moment, żeby powiedzieć jej o tym, co do niej czuje… - Nie teraz Howie – odparła. – Jak wrócisz, dobrze? Teraz posiedźmy tak chwilkę w milczeniu – wyjaśniła. Wiedziała, co chce jej powiedzieć. I bała się to usłyszeć. Choć starała się do tego nie dopuścić, były rzeczy, których nie mogła kontrolować. Ale mogła przynajmniej odsunąć to w czasie. Wiedziała, że ich rozstanie będzie dla obojga bolesne, dlatego nie chciała tego robić teraz. Po powrocie wszystko będzie łatwiejsze… cdn......
  14. JARZEBINA

    BIESIADA

    Przyjechał pod klinikę. Mike wyjechał z Jessicą. Howie skierował się w ich stronę. - Jak się czujesz? – zapytał i popatrzył uważnie na Jessie. - Dobrze – uśmiechnęła się blado. - Jessie, pamiętaj, żebyś za tydzień była na czczo – powiedział Mike. – Chcemy spróbować innej kombinacji leków. - Nie ma sprawy – odpowiedziała. Podeszli do samochodu Howiego. Otworzył drzwi auta i wziął Jessie na ręce. Gdyby miał porównywać, to wydawało mu się, że była lżejsza od ostatniego razu kiedy miał ją na rękach. Ale chyba mu się wydawało… - Pilnuj, żeby piła soki – zwrócił się do niego Mike. – Morze soków… - Bądź spokojny – uśmiechnął się Howie. – Jak nie będzie chciała pić, to siłą będę w nią wlewał. - Halo! Nie rozmawiajcie o mnie, jakby mnie tu nie było! – zaprotestowała Jessie. Uśmiechnęli się do niej. Howie wsiadł do samochodu i zapiął pasy. Wyjechał na drogę. Z głośników popłynęła muzyka i Jessie zamknęła oczy. Czuła, że kręci jej się w głowie i w ogóle słabo się czuła… - Jessie, co ci jest? – Howiego zaniepokoiła jej bladość. - Jestem zmęczona… – machnęła ręką. Nie otworzyła oczu. Wiedziała, że nie mogłaby mu spojrzeć prosto w twarz. Nie była dobrym kłamcą… - Prześpij się – zaproponował. – To ci dobrze zrobi. Skinęła głową. Ziewnęła. I, nim dojechali na miejsce, smacznie spała. Howie cicho zajechał przed dom. Zgasił silnik i popatrzył na Jessie. Była taka blada, taka drobna, taka krucha… Miał w sercu czułość, o jaką siebie nie podejrzewał. Kiedy na nią patrzył, wzbierała w nim tkliwość. Była taka młoda, a już tyle wycierpiała… Otworzył drzwi z jej strony i odpiął jej pasy. Wziął ją na ręce. Nawet się nie przebudziła. Wszedł do domu i skierował się do jej pokoju. Położył ją na łóżku. Zdjął jej buty i czapkę. Dotknął jej głowy. Miała śliczny króciutki puszek, który łaskotał go w dłoń. - Śpij, Jessie – powiedział cicho. – Musisz dużo wypoczywać… Uśmiechnęła się przez sen i przytuliła głowę do jego dłoni. Howie nachylił się nad nią i pocałował ją w czoło. - Będę obok, gdybyś mnie potrzebowała – powiedział. Wstał i wyszedł z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Zszedł do kuchni i zajął się przygotowaniem obiadu. Jessie potrzebowała witamin i postanowił, że zadba o jej dobre odżywianie. Przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić... Jessie obudziła się, bo czuła, że ból rozsadza jej głowę. A w brzuchu czuła sensacje. Ledwo zwlokła się z łóżka i doszła do łazienki. Nawet nie zapalała światła. Uklękła nad toaletą. Wymiotowała. Brzuch bolał ją okropnie i nie wiedziała, co zrobić, żeby pozbyć się tego bólu. Nie miała już nic do wyrzucenia z siebie. Wyczerpana, przyłożyła głowę do zimnej posadzki. To powinno ostudzić ból głowy… Nawet nie zdała sobie sprawy, że usnęła w takiej pozycji… Howie wszedł na górę. Przygotował dla Jessie śniadanie, ale nie chciał jej budzić. Sen też był jej bardzo potrzebny… Uchylił drzwi do jej pokoju i bardzo się zdziwił, kiedy nie zobaczył jej w łóżku. - Jessie? – powiedział cicho. Właściwie sam do siebie. Wszedł do środka. Zobaczył otwarte drzwi do łazienki. Jessie leżała na podłodze. Natychmiast znalazł się przy niej. Serce waliło mu jak oszalałe… – Jessie? – zapytał zaniepokojony. – Jessie? – lekko nią potrząsnął. Otworzyła oczy. Odetchnął z ulgą. - Howie? – powiedziała cicho. – Howie, co się stało?… – patrzyła na niego zdziwiona. - To ty mi powiedz – odpowiedział. – Dlaczego śpisz na podłodze w łazience? – wziął ją na ręce i ułożył na łóżku. – Co się stało? - Źle się poczułam – odpowiedziała. – Chyba nie miałam siły wrócić do łóżka… – uśmiechnęła się przepraszająco. Była blada i to go bardzo niepokoiło. Właściwie przelewała mu się przez ręce. - Może wezwać lekarza? – zapytał. - Nie ma potrzeby – odpowiedziała. – Dzień po chemii zawsze jest ciężki. Po prostu muszę dużo wypoczywać… - Ale najpierw musisz coś zjeść – powiedział. – Zrobiłem ci śniadanie. - Chyba nic nie przełknę – powiedziała. - Musisz – odparł. – To na pewno ci nie zaszkodzi. - A mogę tylko sok? – zapytała nieśmiało. - Wykluczone – wstał. – Zaraz wracam. Po minucie pojawił się z powrotem. Usiadł na łóżku obok Jessie i wyciągnął łyżkę z zupą w jej kierunku. Pokręciła głową. - Jedz – powiedział. – To ci dobrze zrobi. - Howie, wszystko mnie boli – powiedziała. – Nie mam ochoty… - Jedz – był stanowczy. – Wiem, że nie czujesz się dobrze, ale musisz się zmusić… Pokazała mu język, ale posłusznie otworzyła usta. Grzecznie zjadła wszystko, co dla niej przygotował. Widział, że się zmęczyła, bo na czole lśniły jej krople potu. Otarł je chusteczką. - Teraz możesz wypoczywać – powiedział. – Przynajmniej do obiadu… Uśmiechnęła się smutno i przykryła kocem. Zamknęła oczy i zasnęła. Howie zszedł na dół i nalał Oscarowi wody do miski. - Musimy się o nią troszczyć, piesku – powiedział, a Oscar zamerdał ogonem. Howie otworzył drzwi na taras. – Ona potrzebuje naszej pomocy… cdn.....
  15. JARZEBINA

    BIESIADA

    Kolejne dni upłynęły im w wesołej atmosferze. Świetnie się bawili w swoim towarzystwie. Howie zauważył, że Jessie zmieniła swój stosunek do niego. Trzymała go na dystans i nie pozwalała mu się do siebie zbliżyć, ale wiedział, że potrzebuje czasu. A czasu on miał mnóstwo, więc cieszył się z tego, co było między nimi. Właśnie wyszedł do kuchni, żeby zrobić im coś do jedzenia, kiedy zadzwoniła jego komórka. - Howie, twój telefon dzwoni! – krzyknęła Jessie znad basenu. - Odbierz, dobrze? – odkrzyknął, zaglądając do lodówki. Nie chciało mu się biec z powrotem, bo jedzonko się gotowało i nie chciał, żeby się wygotowało. Jessie westchnęła i sięgnęła po telefon. - Słucham? – powiedziała. Po drugiej stronie zapanowało milczenie. – Halo? – powtórzyła. Ktoś chrząknął i odezwał się. - "Kto tam?" – usłyszała męski głos. - A kto pyta? – odpowiedziała. Oscar podbiegł do niej i trącił ją nosem. Roześmiała się, bo to ją załaskotało i rzuciła mu patyka, żeby się od niego uwolnić. - "Tu mówi AJ, przyjaciel Howiego" – głos znów się odezwał. – "A kto po drugiej stronie?" – jego ciekawość nie miała granic. - Jessica – odpowiedziała zwięźle. - "Jessica?" – powtórzył za nią. – "Jaka Jessica?" - Po prostu Jessica – uśmiechnęła się. Jego irytacja wydawała się jej dość zabawna. – Poczekaj, zawołam Howiego – dodała i krzyknęła w stronę kuchni: – Howie! Twój przyjaciel dzwoni! - Już idę! – usłyszała w odpowiedzi. - Poczekaj chwilkę, już nadchodzi – powiedziała do słuchawki. - "Dzięki" – usłyszała westchnienie ulgi. Howie pojawił się przy basenie i podała mu słuchawkę. - To AJ, czy jakoś tak – powiedziała. Uśmiechnął się na grymas jej twarzy. - AJ? Cześć, brachu! – uśmiechnął się do słuchawki. – Co słychać? - "To ja się pytam!" – powiedział AJ. – "Pojechałeś wypoczywać, a spędzasz czas z kobitką. Kto to?" - Jessie – odpowiedział Howie. – Jesteśmy sąsiadami. - "Taa… To się teraz tak nazywa" – powiedział porozumiewawczo. Howie roześmiał się. - Co się stało, że dzwonisz? – zapytał, chcąc zmienić temat. - "Dobra, o tej ślicznotce pogadamy później" – skapitulował AJ. – "Kev chce, żebyśmy dali koncert dla dzieci w szpitalu w Lexington. Wiem, że mieliśmy wypoczywać, ale…" - Nie ma sprawy – przerwał mu Howie. – Wiesz, że na taki występ zawsze się zgodzę. Kiedy to by miało być? - "W piątek." - Jutro? – zdziwił się. Nie chciał zostawiać Jessie samej, bo jutro miała kolejną wizytę w klinice. - "Nie, za tydzień" – odpowiedział Alex. – "Ale trzeba by się wcześniej spotkać i troszkę poćwiczyć, bo dawno nie śpiewaliśmy." - Kiedy planujecie tam pojechać? - "Może w środę?" – zaproponował. - A może w czwartek? – odpowiedział Howie. – Mam tu pewne sprawy do załatwienia… – spojrzał w kierunku Jessie, która rzucała Oscarowi patyka, a on grzecznie aportował. - "Czuję, że czeka nas poważna rozmowa" – powiedział AJ z uśmiechem. – "Musisz mi wyjaśnić parę spraw…" - Może tak, może nie – odpowiedział tajemniczo Howie. - "Słuchaj, brachu, a może ja bym tak ciebie odwiedził, co?" – zapytał Alex. – "Jestem niedaleko, a poza tym dawno się nie widzieliśmy." - Wolałbym nie – odpowiedział Howie. Nie chciał narażać Jessie na niepotrzebny stres. Choć dla niego była piękna, to wiedział, że nie podoba się sobie samej i nie chciałaby, żeby ktoś inny ją taką widział. - "Nie bądź taki samolubny" – oburzył się Alex. – "Pochwal się kobietą…" - To nie jest tak, jak myślisz – zaprotestował Howie. – Jesteśmy przyjaciółmi… - "Oj, daj spokój z tymi głupotami" – przerwał mu AJ. – "Chcesz mi powiedzieć, że Howie Dorough, największy romantyk, jakiego nosi ziemia, przyjaźni się z dziewczyną?" - Bone! – Howie podniósł głos i Jessie spojrzała zaniepokojona w jego kierunku. Uśmiechnął się przepraszająco. – Pogadamy o tym innym razem, dobra? - "No dobra, dobra" – poddał się Alex. – "Ucałuj ją ode mnie. Tak mocniutko, z języczkiem…" – zachichotał. - Jesteś zboczony – powiedział Howie z odrazą i odłożył słuchawkę. Jessie podeszła do niego. - Wszystko w porządku? – zapytała. - Tak – uśmiechnął się i skierowali się w stronę kuchni. – Właśnie miałaś okazję poznać Alexa, największego podrywacza tego świata. - Alexandra Jamesa McLeana? – zapytała, żeby się upewnić. - Dokładnie – wyciągnął talerze. - Hm… – uśmiechnęła się. – Jak się ma warunki, to się podrywa. - Że co? – spojrzał na nią pytająco. - On nie ma problemu z podrywaniem – wyjaśniła. – Jest taki… seksowny – mrugnęła okiem. - Jessie! – oburzył się Howie. Roześmiała się i dała mu kuksańca w bok. - Czy poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że ty też jesteś seksowny? – zapytała. Uśmiechnął się. Skinął głową. - A czy ty poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że jesteś piękna? – odpowiedział. Natychmiast spoważniała. - Przestań, Howie – powiedziała cicho. – To nie jest śmieszne. - To nie miało być śmieszne – odpowiedział i podszedł do niej. – Ty jesteś piękna. Zwłaszcza kiedy się uśmiechasz… – ujął do góry jej podbródek i ich spojrzenia się spotkały. Jessie czuła, że mogłaby utonąć w tych pięknych orzechowych oczach… Mogłaby… Nie, nie mogłaby. Odsunęła się od niego. I akurat wtedy, gdy zaburczało jej w brzuchu. Ucieszyła się, że to ją wyratuje z opresji. A Howie zaklął w duchu. Dlaczego mu się wydawało, że ona mu ucieka?… cdn.....
  16. JARZEBINA

    BIESIADA

    Obudził ją telefon. Leniwie otworzyła jedno oko. Kto miał czelność budzić ją przed dziesiątą? Wczoraj poszła późno spać, bo oglądali z Howiem filmy na video, a dzień po chemii zawsze był ciężki. Nadal czuła, że jest zmęczona, ale przeturlała się po łóżku, żeby dosięgnąć telefonu. Dzwonił i dzwonił… - Słucham? – warknęła. – Mam nadzieję, że to coś ważnego, bo inaczej marny twój los. - "Ja też się cieszę, że cię słyszę" – usłyszała chichot po drugiej stronie słuchawki. - Howie… – uśmiechnęła się. – Przepraszam, ale jeszcze się nie wyspałam. Dlaczego dzwonisz tak wcześnie? – zapytała z pretensją. - "Chciałem cię zaprosić na śniadanie" – odpowiedział. – "Ale jeśli nie masz ochoty…" - Oczywiście, że mam! – wyskoczyła z łóżka, jak oparzona. I to był błąd. Zakręciło jej się w głowie i runęła jak długa na ziemię, przewracając po drodze kilka rzeczy. Słuchawka wyleciała jej z ręki i wylądowała w drugim końcu pokoju. Jessie miała ciemność przed oczami i zrobiło się jej niedobrze. Czuła, jakby żołądek wywracał się jej na lewą stronę, a całe ciało zdrętwiało. Leżała tak, bez ruchu, bo bała się, że jeżeli poruszy się, choć odrobinkę, to umrze z bólu. Nie słyszała Howiego, którego zaniepokoiły hałasy po drugiej stronie. - "Jessie, co się stało? Jessie?!" – krzyczał do słuchawki. – "Odezwij się! Jess!" – rzucił słuchawkę i w kilka sekund znalazł się w jej domu. Schody na górę pokonał z prędkością światła i bez pukania otworzył drzwi. Jessie leżała na podłodze, z twarzą przy ziemi. - Jessie?! – ukląkł obok. – Co się stało?! Jess?! – odwrócił ją na plecy. Była blada jak ściana. Nie wiedział, co robić. Chyba jeszcze nigdy się tak nie bał. Teraz był przerażony. Nie wiedział, czy ma ją podnieść, czy tak zostawić, czy ma dzwonić po karetkę… - Zaraz wstanę – ledwie usłyszał jej szept. Na czole miała krople potu. Otarł je dłonią. - Przenieść cię na łóżko? – zapytał. Czuł, że ręce mu drżą. - Za chwilkę – odpowiedziała. Wzięła kilka głębszych oddechów i zaczęła oddychać spokojnie. – Już możesz – powiedziała. Podniósł ją ostrożnie i powoli położył na łóżku. A potem przykrył ją kocem, bo cała się trzęsła. - Wezwać lekarza? – zapytał. - Nie – odparła. – Przynieś mi tylko te niebieskie tabletki z kuchni, dobrze? - Dobrze – odpowiedział. – Zaraz wracam. Jessie rozluźniła pięści. Nie zdawała sobie sprawy, że cały czas ma zaciśnięte dłonie. Czuła się tak, jakby przejechała po niej ciężarówka. Głowa tak bolała, że nic innego do niej nie docierało… Howie pojawił się po chwili i pomógł jej połknąć tabletki. Z ulgą opadła na poduszki. Zamknęła oczy. A on patrzył na nią zaniepokojony. - Co się stało? – zapytał. - Za szybko wyskoczyłam z łóżka – odpowiedziała. – Tak mnie uradowała perspektywa śniadania z tobą – uśmiechnęła się blado. – Ale to nie twoja wina – dodała szybko, bo zauważyła, że ma wyrzuty sumienia. - Nie powinienem tak wcześnie dzwonić i wyrywać cię z łóżka – powiedział. - Howie, to nie twoja wina – powtórzyła. – A w ogóle, dlaczego ja cię pocieszam? To ja tu jestem chora – zachichotała. – To ty powinieneś mi współczuć. - Śmiertelnie mnie przeraziłaś – powiedział. Czuł, że wraca mu dobry humor. A wiedział, że ona potrzebuje radości. – A, jeśli jeszcze raz, wyskoczysz tak z łóżka, to przełożę cię przez kolano i ręcznie wytłumaczę pewne rzeczy… - Będziesz mnie bił? – udała, że poczuła się dotknięta. – Mnie? Taką biedną małą dziewczynkę?… Roześmiał się i pstryknął ją w nos. - Od dawna już nie jesteś małą dziewczynką – powiedział i nachylił się nad nią. - Nie jestem? – zdziwiła się. Jej błękitne oczy przybrały ciemniejszy odcień i wydały się Howiemu jeszcze piękniejsze… - Jesteś kobietą z krwi i kości – powiedział. – Małe dziewczynki się nie całują, a ty za chwilkę to zrobisz… - Zrobię? – uśmiechnęła się psotliwie. – A jak to się robi? - Pokazać ci? – zapytał. W milczeniu skinęła głową. Pochylił się jeszcze niżej i delikatnie nakrył jej usta swoimi. Były słone od potu, ale smakowały tak kobieco… Tak, że w głowie mu się kręciło… Jessie dotknęła dłonią jego policzka. - A ty jesteś mężczyzną z krwi i kości – powiedziała cicho i teraz ona go pocałowała. Czuła, jak ogarnia ją nieznane ciepło i chciała się nim ogrzać… Ale to nie był dobry pomysł. Jej sytuacja nie uległa zmianie i były marzenia, których nie da się zrealizować… Położyła Howiemu rękę na piersi i delikatnie go odsunęła. - Co się stało? – zapytał. A ona nie mogła mu powiedzieć prawdy. Nie chciała go ranić. Wiedziała, że to będzie najlepsze wyjście… - Głowa mnie rozbolała – powiedziała cicho. – Chyba jeszcze potrzebuję snu – dodała i zamknęła oczy. Nie zastanawiała się, czy uwierzył w to, co powiedziała, ale odsunął się i odetchnęła z ulgą. - Zrobić ci jakieś śniadanie? – zapytał. Zdziwiło go jej zachowanie, ale widział, że była wykończona i postanowił to tak zostawić. - Gdybyś ugotował mleko i zalał płatki, byłabym ci wdzięczna – powiedziała i popatrzyła na niego prosząco. - Nie ma sprawy – powiedział. – Będę za kilka minut. A ty leż i odpoczywaj. - Dziękuję… – uśmiechnęła się do niego, nim wyszedł. Westchnęła, żeby uciszyć poczucie winy i znów zamknęła oczy. Odpoczynek. Potrzebowała odpoczynku… cdn.....
  17. JARZEBINA

    BIESIADA

    Dziękuję – powiedziała, kiedy posadził ją na sofie. – Czy to byłoby zbyt wiele, gdybym cię poprosiła o sok z lodówki? - Nie. Zaraz ci przyniosę – uśmiechnął się. Wrócił po chwili. – Wiesz, że możesz na mnie liczyć – usiadł obok niej. – Zawsze, kiedy będziesz potrzebowała pomocy, a ja będę w pobliżu, zawołaj. Popatrzyła na niego niepewnie. Był szczery we wszystkim co robił. Ona też chciała być z nim szczera, ale nie wiedziała, jak to zostanie odebrane… - Wiem, Howie – powiedziała cicho. – Wiem, że mogę na ciebie liczyć. Zapanowała niezręczna cisza. - Chyba będę się zbierał – powiedział po chwili Howie. – Gdybyś mnie potrzebowała, zadzwoń – wstał i skierował się do wyjścia. Widziała, że jest mu przykro, że nie jest z nim szczera. I nie mogła tego tak zostawić. - Poczekaj, Howie – powiedziała, a on zatrzymał się w pół kroku. Odwrócił się i spojrzał na nią. – Nie wychodź – dodała i wskazała mu miejsce obok siebie. Postanowiła, że zrobi to szybko, żeby nie zdążyć się rozmyślić. Zdecydowanym ruchem zerwała czapkę z głowy. Patrzyła na Howiego wyczekująco. A on patrzył na jej włosy. A raczej na ten puch, któremu daleko było do normalnych włosów. Patrzył i czuł, jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy. Więc tego się wstydziła… Więc to chowała pod czapką… Jaka ona była piękna w tej swojej bezbronności… Wyciągnął rękę i dotknął jej głowy. Dokładnie wpasowała się w kształt jego dłoni. Dotykał ją w milczeniu. A ona nie mogła znieść tej ciszy. - Jestem chora, Howie – powiedziała cicho. – Dlatego jestem taka słaba, dlatego tak wyglądam, dlatego zakrywam głowę… - Jesteś piękna – szepnął. Wreszcie to z siebie wyrzucił. Właśnie to mu przyszło na myśl, kiedy ją taką zobaczył. Choć to, co mu powiedziała, przeraziło go, to wiedział, że tylko takie słowa może jej powiedzieć. Tak właśnie czuł i nie zamierzał jej oszukiwać. – Taka, jaka jesteś. - Przestań! – odtrąciła jego dłoń. – Nie słyszałeś, co powiedziałam?! Jestem chora! Mam białaczkę! Niedługo umrę! Więc nie mów mi, że jestem piękna! – odwróciła głowę w drugą stronę, żeby nie widział jej łez. Czy on nie rozumiał, że nie chciała słuchać takich słów? Że każde takie słowo ją zabijało? Przecież ona nie miała przed sobą nic, a jego słowa boleśnie jej to uświadamiały… Ujął ją pod brodę i zmusił, żeby na niego spojrzała. Otarł łzy, które płynęły po jej policzkach. - Nie płacz – powiedział. – Jesteś piękna i zawsze będziesz. I zobaczysz, że wszystko dobrze się skończy – dodał. - Howie, przestań! – wyrwała mu się. – Czy ty nie słyszysz, co ja do ciebie mówię?! – była zirytowana. – Ja umieram! Rozumiesz?! Remisje są tylko chwilowe! – zerwała się i wstała. Ale natychmiast ogarnęła ją słabość i upadłaby, gdyby w porę ją nie złapał. Osunęła się w jego ramiona. - Czy możesz przestać tak mówić?! – zapytał zdenerwowany. Wiedział, że jest tym wszystkim przestraszona, ale teraz, kiedy już powiedziała mu prawdę, nie zamierzał zostawić jej z tym samej. Usiadł z nią na sofie. Oparł jej głowę na swoim ramieniu. – Dokładnie słyszałem każde słowo, które powiedziałaś. Jesteś chora. Czy to coś zmienia między nami? – popatrzył na nią uważnie. - Powinno – odpowiedziała. – Bałam się ci to powiedzieć. Bałam się, że zostawisz mnie samą, bo nikt nie lubi chorych ludzi – oczy znów jej błyszczały. – Ale teraz chciałabym, żeby tak się stało. Chciałabym, żebyś zostawił mnie i odszedł. Tak będzie dla nas lepiej. Boję się poczuć coś do ciebie, bo wiem, że w ten sposób się skrzywdzę… - Dlaczego się skrzywdzisz? – popatrzył na nią smutno. Jej słowa rozdzierały mu serce. Miał ochotę scałować łzy z jej policzków. Miał ochotę tulić ją tak długo, aż zrozumiałaby, że ich spotkanie było im przeznaczone. Oboje mieli za sobą różne przeżycia i oboje mogli przeżyć coś wspólnie… - Howie, czy ty nic… – próbowała po raz kolejny się na niego zdenerwować, ale nie dał jej szansy. - Nie będę się nad tobą litował – powiedział. – Umierasz, tak? Już wiesz, kiedy to nastąpi? - Howie!… - Posłuchaj! – pogroził jej palcem. – Teraz żyjesz, prawda? A życie oznacza radowanie się każdym dniem. Staraj się wyciągnąć jak najwięcej z każdego dnia, postaraj się patrzyć na życie optymistycznie. Co ma być, to będzie. Widzę, że trzymasz się całkiem dobrze. A to chyba znaczy, że leczenie daje efekty. Wiem, że remisja w białaczce może być utrzymana na stałe. Popatrz na to z tej strony, dobrze? – popatrzył na nią ciepło. - Czy ty chcesz mieć dzieci? – zapytała. Wiedziała, że jedynie to może skutecznie ostudzić jego zapał. - Teraz? Jeszcze nie – odpowiedział. – Ale kiedyś… - No widzisz? A ja nie mogę mieć dzieci! – rzuciła. – Choroba zabrała mi tę szansę! - Jessie, o co ty walczysz? – spytał i popatrzył na nią uważnie. - Nie chcę, żebyśmy się angażowali, do cholery! – parsknęła. – Nie chcę, żebyśmy się angażowali w coś co nie ma racji bytu! - Pozwól, żebym sam to ocenił, dobrze? – dotknął jej twarzy. – Co mam zrobić, żebyś zrozumiała, że między nami nic się nie zmieniło? Przynajmniej z mojej strony – dodał z przekonaniem. Rozczuliła się. Nie potrafiła go do siebie zniechęcić. Był od niej silniejszy… - Nie chcę, żebyś cierpiał – powiedziała, ale już bez większego przekonania. - Nie będę – uśmiechnął się. Cieszył się, że wreszcie dotarło do niej to, co mówił i, że zrozumiała. Nagle poczuł, że chce ją pocałować. I nie potrafił się powstrzymać. Nachylił się nad nią. – I ty też nie będziesz… – dodał i delikatnie musnął jej usta. Popatrzyła na niego zdziwiona. - Dlaczego to zrobiłeś? – serce waliło jej jak oszalałe. - Bo miałem na to ochotę – odpowiedział i jeszcze raz musnął jej usta. - Zawsze robisz to, na co masz ochotę? – zapytała, delikatnie dotykając jego policzka. - Zazwyczaj – odpowiedział. Pocałował ją jeszcze raz, ale tym razem to nie było tylko muśnięcie. Teraz była przygotowana i odpowiedziała na pocałunek. Delikatnie. Miała takie miękkie usta i Howie rozkoszował się tą chwilą. Dawno już nie czuł takiego ciepła na bliskość drugiej osoby… cdn.....
  18. JARZEBINA

    BIESIADA

    Jej postanowienia na nic się zdały. Z oddziału wyjechała na wózku. Choć bardzo się starała, nie miała siły, żeby stanąć na nogach. No, stanąć to może i by mogła, ale o chodzeniu nie było mowy. Nawet Mike był zdziwiony jej uporem. Był jej pielęgniarzem od początku i bardzo się zaprzyjaźnili. - Jessie, usiądź natychmiast – powiedział, kiedy próbowała iść, opierając się o ścianę. – Nabijesz sobie guza, a twój dziadek mnie zabije. - Boisz się go? – zapytała z przekąsem. - Coś ty dzisiaj taka drażliwa? – weszli do windy. - Po prostu chciałabym móc wyjść stąd o własnych siłach – odpowiedziała zniecierpliwiona, ale i zrezygnowana. Już nie próbowała się podnosić. Nie chciała zrobić sobie krzywdy. Choć była sobą rozczarowana. Wydawało jej się, że ma więcej silnej woli i zrealizuje swoje postanowienie… - Nie ma takiej możliwości – odpowiedział. – Po chemii nikt jeszcze nie wyszedł na własnych nogach, więc nie zgrywaj się, dobrze? – uśmiechnął się złośliwie i wyszli z windy. Jessie pokazała mu język. Jeśli tak właśnie miało być, to ona nie mogła na to nic poradzić. Musiała się z tym pogodzić… Tylko dlaczego tak ciężko jej to przychodziło?… - Gdzie czeka twój wujek? – zapytał Mike i wyszli przed budynek. - Nie czeka – odpowiedziała. – Dziś przyjedzie po mnie przyjaciel. - Przyjaciel? – uniósł brew do góry. – Myślałem, że to ja jestem twoim przyjacielem… – udał, że jest zraniony. - Mike… – parsknęła śmiechem. Wzrokiem szukała samochodu Howiego. - Znam go? – zapytał. - Może… – uśmiechnęła się. I wtedy go zobaczyła. Stał oparty o swoje auto. – Jest tam – wskazała palcem. Skierowali się w tamtym kierunku. Jessie unikała wzroku Howiego. Widziała, że jest zdziwiony, choć to chyba nie było najwłaściwsze słowo. Był przestraszony. Widok jej na wózku nie był dla niego przyjemnym widokiem. Serce mu się ścisnęło. Wyglądała na tak bezbronną, aż czuł, że wzbiera w nim czułość. I jeszcze nie patrzyła mu w oczy. Jakby się czegoś bała. Tylko nie wiedział, czego. - Witaj – powiedział radośnie. Wiedział, że tego oczekiwała. - Cześć – uśmiechnęła się. – To jest Mike. Mike, to jest Howie – przedstawiła mężczyzn. Uścisnęli sobie dłonie. - Chętnie bym z wami pogawędził, ale muszę wracać na oddział – powiedział Mike. – Zobaczymy się za tydzień, prawda? - Jasne. Za nic nie chciałabym tego przegapić – powiedziała przez zaciśnięte zęby. Howie otworzył drzwi, a Mike posadził ją na miejscu dla pasażera. - Uważaj na siebie – powiedział Mike. – Pij dużo soków z witaminkami. - Piję – odpowiedziała zniecierpliwiona. – Nie martw się. - A ty uważaj na nią – zwrócił się do Howiego. – Ona tylko zgrywa się na taką twardą… - Mike! – wychyliła się z samochodu. – Nie przeciągaj struny! - Dobrze, już, dobrze – uśmiechnął się. – Do zobaczenia. - Cześć – odpowiedział Howie i wsiadł do samochodu. Popatrzył na Jessie. Wyglądała przez okno. Westchnął. Odwróciła się i spojrzała na niego. - Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć, prawda? – zapytał. Nie mógł patrzeć na nią, kiedy czuła się taka niepewna. Wiedział, że gdyby mogła, wymknęłaby się stąd najszybciej, jak to tylko możliwe. - Wiem – odpowiedziała. – Możemy już jechać? – zapytała, odwracając głowę. Nie chciała z nim o tym rozmawiać. Czy on nie rozumiał, że nie była na to gotowa? Howie wyjechał na drogę. Nie odzywał się przez cały czas. Jessie też milczała. Siedziała bokiem do niego i z zainteresowaniem oglądała mijane widoki. Czuła się osaczona. Nie chciała być dla niego nieuprzejma, chciała mu o wszystkim powiedzieć, ale tak bardzo bała się zostać sama. Nikt nie lubił chorych ludzi. Nikt nie lubił ludzi słabych, którzy nie mogą sami decydować o swoim losie. Żaden mężczyzna nie chciałby być z taką dziewczyną jak ona. Ciągle potrzebowała pomocy. Ciągle nie mogła robić wszystkiego, na co miała ochotę. Ciągle była zbyt słaba, a takich ludzi nikt nie lubił… Howie zaparkował w milczeniu. Popatrzył na Jessie. Odpięła pasy i otworzyła drzwi. - Pomóc ci? – zapytał. Zawahała się. Wiedziała, że sama sobie nie poradzi. Poprawiła czapkę. - Gdybyś mógł… – odpowiedziała. - Jestem twoim przyjacielem – powiedział i wysiadł. Podszedł z drugiej strony i przytrzymał ją, kiedy wysiadała. Wsparta na jego ramieniu weszła do domu. cdn.....
  19. JARZEBINA

    BIESIADA

    Widział ją przez okno. Zastanawiał się, czy nie podejść. Wydawała się taka przygnębiona. Jak wtedy, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Wtedy postanowił, że nie będzie się tym przejmował. Ale nie potrafił. Teraz, kiedy już ją poznał, wszystkie postanowienia, które powziął w związku z tym urlopem wzięły w łeb. Jessie prosiła, żeby się o nią troszczyć. Choć sprawiała wrażenie niezależnej, wiedział, że w głębi duszy potrzebuje oparcia. Potrzebuje kogoś, kto by ją pocieszył, kogoś, komu mogłaby powiedzieć o wszystkim. Dawno nie czuł w sobie takiej potrzeby, ale chciał być tym kimś dla niej. Czuł się przy niej jak mężczyzna. Jak prawdziwy mężczyzna. Chciał się nią opiekować, chciał przegnać te ciemne chmury, które były zgromadzone nad jej głową. Pragnął… ją do siebie przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. To chyba zbyt wiele, jak na tak krótką znajomość? Nie mógł na to nic poradzić. Ona obudziła w nim takie uczucia.. - Czy to byłby dla ciebie duży problem, gdybym poprosiła cię o zawiezienie do Orlando? – zapytała Jessie, kiedy siedzieli koło basenu i grali w karty. – Wujek nie może mnie zawieźć, a sama jeszcze nie czuję się na siłach… – wyjaśniła pośpiesznie. - Jasne – uśmiechnął się. – Mam jutro kilka spraw do załatwienia, więc to dla mnie żaden problem. - Dziękuję – uśmiechnęła się. – Ale jest pewien problem… - Jaki? – popatrzył na nią wyczekująco. - Muszę tam być na jedenastą – spojrzała na niego niepewnie. – Nie wiem, czy to dla ciebie nie za wcześnie… - Poradzę sobie – odpowiedział i mrugnął figlarnie okiem. – Odwdzięczę cię się za to napastowanie przez Oscara. - Nie czuję się napastowana – roześmiała się. – To raczej ty powinieneś się tak czuć. Mam nadzieję, że zachowanie mojego dziadka nie sprawiło ci przykrości… - Jessie, przestań – położył jej dłoń na ramieniu. – Cieszę się, że tak o mnie powiedziałaś. Chyba, że nie mówiłaś tego poważnie… - Byłam jak najbardziej poważna – przerwała mu. – Chciałabym, żebyś był moim przyjacielem. - Jestem nim – odpowiedział. – Choć nigdy nie wierzyłem w przyjaźń między mężczyzną a kobietą – chciał jej dać do zrozumienia, że może być dla niej kimś więcej, niż tylko przyjacielem, ale nie zareagowała tak, jak się spodziewał. - Taka przyjaźń jest możliwa – uśmiechnęła się smutno. – Udowodnię ci – spuściła głowę, bo nie chciała, żeby widział jej rozpacz. Co ona mogła mu ofiarować? Była chora, a nawet, gdyby chorobę dało się zatrzymać, to nie byłaby w stanie stworzyć prawdziwej rodziny. Po co komu taka dziewczyna jak ona? Przyjaźń miała zupełnie inne granice, a tu czuła się bezpiecznie… Patrzył na nią w milczeniu. Widział, że z czymś walczy, ale nie miał pojęcia, o co chodziło. Jednak nie chciał jej naciskać. Nie czuła się do końca swobodnie w jego obecności. Ciągle nosiła chustki, ciągle zakrywała głowę… - Gdzie chcesz jechać? – zapytał, kiedy już siedzieli w samochodzie. - Wysadzisz mnie pod kliniką na Abbey Road? – spytała, zapinając pasy. Poczuła niemiły uścisk w żołądku. - Jasne – odpowiedział lekko, choć czuł, że serce mu się ściska. Chciał jej wszystko ułatwić, ale przez to sam miał mieszane uczucia. Martwił się o nią i czuł niepokój. Ale chciał, żeby czuła się przy nim swobodnie i, żeby nabrała do niego zaufania. Wiedział, że jeśli będzie gotowa, powie mu o wszystkim. - Długo tam będziesz? - Gdybyś mógł przyjechać po mnie o drugiej, byłoby super – powiedziała. Nie patrzyła na niego. Bała się, że się zdradzi, jeśli spojrzy w te wielkie brązowe oczy. Że będzie musiała mu o wszystkim powiedzieć. A nie była na to gotowa… - Nie ma problemu – odpowiedział. Do miasta dojechali słuchając muzyki. Prawie się nie odzywali. Jessie zastanawiała się, czy tym razem uda jej się wyjść z kliniki o własnych siłach. Postanowiła, że zrobi wszystko, żeby tak się stało. Howie nie mógł zobaczyć jej w takim stanie… Nie chciała, żeby ją taką zobaczył… Zajechali przed klinikę. - Do zobaczenia o drugiej – powiedział. – Gdybym się spóźnił, to zaczekaj na mnie, dobrze? – uśmiechnął się. – Postaram się zdążyć na czas. - Będę czekać – uśmiechnęła się smutno. – Nigdzie się nie wybieram – dodała i weszła do budynku. Howie westchnął. Przez chwilę patrzył na drzwi, po czym odjechał. cdn.....
  20. JARZEBINA

    BIESIADA

    Dom był pełen ludzi. Jessie siedziała na sofie i słuchała opowiadania kuzynki o jej nowym chłopaku. Gdyby Jessie nie znała jej lepiej, chłopak wydawałby się ideałem. Ale Tina zawsze przesadzała. Dobrze, że miała tematy, w których mogła fantazjować… Dziadek wyratował ją z opresji i wyszli na dwór. - Skarbie, jak się czujesz? – zapytał, kiedy usiedli w ogrodzie. - Bywało gorzej – odpowiedziała. - Ile jeszcze sesji ci zostało? - Trzy – powiedziała. - Jerry mówił, że coraz lepiej sobie radzisz – powiedział. – Prawie sama wysiadasz z samochodu… - No właśnie – przytaknęła. – Prawie… - Kochanie, rozmawiałem z lekarzem – dziadek uścisnął jej dłoń. – Twoje wyniki są coraz lepsze i są szanse, że utrzymamy remisję. - Nie chcę sobie robić złudnych nadziei – odpowiedziała chłodno. – Zobaczymy, co będzie. Jestem przygotowana na wszystko. - Kochanie, ani mi się waż umierać przede mną! – pogroził jej palcem. – Zobaczysz, że dożyjesz późnej starości i jeszcze dasz mi prawnuki. - To niemożliwe – powiedziała cicho. – Chyba nie masz co do tego wątpliwości. - Nie dajesz mi się pocieszyć – powiedział z wyrzutem. – A ja wiem, że wszystko będzie dobrze. Już ja się o to postaram… - Dziadku, jesteś niepoprawnym romantykiem – uśmiechnęła się. – A rzeczywistość nie jest tak kolorowa… - Tak mi przykro, skarbie, że musiałaś tak szybko dorosnąć – dziadek poklepał ją po ramieniu. – Najpierw ten wypadek, a potem jeszcze choroba... - Dziadku, miałeś mnie pocieszać, a nie dołować! – parsknęła śmiechem. Nie chciała rozmawiać o swojej chorobie. To wprawiało ją w dziwną huśtawkę nastrojów. Raz chciała cieszyć się życiem, a raz nie miała ochoty marzyć… Rzeczywistość była dla niej okrutna, a ona nie lubiła rozpamiętywać się w tym cierpieniu… Z zamyślenia wyrwało ją szczekanie i do ogrodu wbiegł Oscar. Za nim zdyszany Howie, który starał się za nim nadążyć. Pies podbiegł do Jessie i ułożył się u jej stóp. - Przepraszam – powiedział Howie. – Próbowałem go powstrzymać, ale ten gwar nie dawał mu spokoju… – uśmiechnął się przepraszająco. - Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się Jessie. – Tęskniłeś za mną? – popatrzyła na psa z radością. A on wesoło merdał ogonem. Dziadek patrzył na nią wyczekująco. Jessie natychmiast się zreflektowała. - Dziadku, to jest Howie, mój sąsiad – powiedziała. – Howie, to mój dziadek. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie. - Sąsiad? – dziadek popatrzył na nią pytająco. Howie uśmiechnął się z zakłopotaniem. Nie chciał jej stawiać w niezręcznej sytuacji. Ale wydawała się całkiem na luzie, nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy. - No, dobrze – uśmiechnęła się. – Przyjaźnimy się – wyjaśniła, patrząc na Howiego wyczekująco. Skinął głową z aprobatą. – Ratujemy się swoim wzajemnym towarzystwem przed zwariowaniem w naszych samotnościach. - Spróbuj ją skrzywdzić, a porachuję ci kości – dziadek pogroził mu palcem. Jessie dała dziadkowi kuksańca w bok i roześmiała się. Howie pierwszy raz ja taką widział. Miała taki radosny śmiech. Była odprężona. I wydawała się szczęśliwa. Zupełnie jakby wczorajsza i przedwczorajsza sytuacja w ogóle nie miały miejsca… Dochodziła północ. Jessie czuła się strasznie zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Całe to wczorajsze przyjęcie nieźle dało jej w kość. Cieszyła się, że nareszcie ma spokój. Rodzina porozjeżdżała się do domów i została sama. Ta cisza aż świszczała w uszach… Jessie uśmiechnęła się do siebie. Nałożyła szlafrok i wyszła na dwór. Księżyc odbijał się w oceanie, a woda była zupełnie spokojna. Poprawiła czapkę i przez chwilę trzymała się za głowę. Włosy rosły. Powoli, ale rosły. Choć nadal nie mogła na siebie patrzeć, widziała, że się zmienia. Stała się bardziej radosna, pojawiły się optymistyczne myśli. Wiedziała, że zawdzięcza to Howiemu. O nic nie pytał, niczego nie wymagał. Po prostu był. Był obok, zawsze chętny do pomocy, zawsze dyskretnie z tyłu, kiedy nie miała nastroju do rozmowy. Tak bardzo chciała opowiedzieć mu o wszystkim. O tym całym strachu, który rządził jej życiem, o tej jednej wielkiej niepewności… Ale nie potrafiła. To ciągle było coś, czym nie umiała się dzielić… Westchnęła i powoli wróciła do domu. Wypiła szklankę wody i położyła się do łóżka. Zamknęła oczy i zasnęła po kilku minutach… cdn......
  21. JARZEBINA

    BIESIADA

    Zeszła na plażę. Zastanawiała się, czy nie wejść do wody. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ona cały dzień spędziła na dworze. Dobrze się czuła i zastanawiała się, czy poradzi sobie z przepłynięciem kilku metrów. Może to nie był taki głupi pomysł… Właśnie miała zdjąć koszulkę, kiedy usłyszała głos Howiego. Znów gonił Oscara. A pies biegł w jej kierunku. Nie zdążyła się nawet schylić, żeby go powitać, kiedy znalazł się przy niej i jednym skokiem powalił ją na ziemię. W jednej sekundzie pociemniało jej w oczach. Leżała bez ruchu, kiedy nadbiegł Howie. Zaniepokoiła go jej bladość. - Jessie? – zapytał. – Dobrze się czujesz? - Tak – otworzyła oczy. – Daj mi chwilę, zaraz się podniosę. Oscar biegał dookoła, nie bardzo rozumiejąc, co się działo. Chciał polizać ją po twarzy, ale zakryła się dłońmi, a Howie go odgonił. Jessie wzięła kilka głębokich wdechów i powoli usiadła. Czuła, że kręci jej się w głowie. Położyła się z powrotem. - Pomóc ci? – Howie wyglądał na naprawdę przestraszonego. Nie miał pojęcia, co się działo, a Jessie była bledsza od kartki papieru. Bał się, że zaraz mu zemdleje… - Muszę wrócić do domu – szepnęła. – W kuchni mam tabletki. Pomógł jej się podnieść, ale nie była w stanie samodzielnie stać na nogach, więc wziął ją na ręce. Była lekka, jak piórko. Widział, że była drobna i cała malutka – była od niego niższa o głowę, a on nie należał do wysokich facetów – ale miał wrażenie, jakby prawie nie miał nic na rękach. Szybko wszedł do domu i od razu skierował się do kuchni. - Gdzie są te tabletki? – zapytał i posadził ją na stole. - W szafce koło lodówki – odpowiedziała. Kiedy odszedł we wskazanym kierunku, mocno trzymała się krawędzi, żeby nie upaść. Trzymała się prosto. – To takie niebieskie opakowanie – powiedziała, kiedy otworzył szafkę. Przerzucił wszystkie opakowania i w myślach stwierdził, że niejedna apteka nie powstydziłaby się takiego asortymentu, tyle tam było pudełeczek i buteleczek… Kiedy już znalazł to, czego szukał, szybko wrócił do niej. Wyciągnęła dwie tabletki i popiła wodą, którą jej podał. Zamknęła oczy i westchnęła. - Zaraz wszystko wróci do normy – powiedziała cicho. Podtrzymał ją, żeby nie upadła i wstała po chwili. Chwiejnym krokiem weszli do salonu i usiedli na sofie. Poprawiła chustkę. - Widzisz, co narobiłeś – powiedział z wyrzutem do psa, który biegał wkoło nich. – Przepraszam cię za niego – powiedział do niej. Uśmiechnęła się. - To nie jego wina – powiedziała. – Mam za sobą męczący okres. Chyba jeszcze nie wypoczęłam… Zaraz pójdę położyć się na górę i odpocznę. Sen dobrze mi zrobi. - Pomóc ci? – zapytał. Miał wrażenie, że nie jest z nim do końca szczera, ale jeśli były rzeczy, o których nie chciała z nim rozmawiać, potrafił to uszanować. - Nie czujesz się wykorzystywany? – spytała, podnosząc się. Uśmiechnął się. - No wiesz… – powiedział z wyrzutem. – Faceci lubią to robić. Musicie nam na to pozwalać. Roześmiała się. - U mnie masz to jak w banku – powiedziała, kiedy weszli do jej pokoju. Zauważył, że był jasno i gustownie urządzony. Okna były od sufitu do podłogi, a fotel koło łóżka był pełen pluszowych maskotek. Uśmiechnął się i położył ją na łóżku. - Pomóc ci w czymś jeszcze? – zapytał i okrył ją kocem. - Chyba wystarczająco już zrobiłeś – odpowiedziała. – Przepraszam, że nie mogę cię odprowadzić do drzwi, ale sam rozumiesz… - Nie rób sobie problemu – odpowiedział. – Zajrzę do ciebie jutro, dobrze? - Jutro będę raczej zajęta – powiedziała. – A w sobotę szukuje się tu impreza moich dziadków, więc powinieneś się ewakuować. - Tak myślisz? – stanął w drzwiach. - Tak będzie lepiej dla ciebie – powiedziała. - Pomyślę nad tym – odpowiedział. – Wypoczywaj. - Do zobaczenia – powiedziała. – I, Howie – dodała, a on zatrzymał się wpół kroku. – Dziękuję. - Polecam się na przyszłość – odparł i zamknął za sobą drzwi. Wyprowadził ją z samochodu. Znów nie miała siły stanąć na własnych nogach. - I tak jest już coraz lepiej – powiedział. – Zauważyłaś to? - Coraz mniej mi się chce wymiotować – odpowiedziała. – I to mi się poprawiło… - Jessie, nie o tym mówiłem – powiedział, kiedy zamknął drzwi i powoli szli w kierunku domu. – Coraz lepiej znosisz te seanse… - Wiem, wujku – przytaknęła i weszli do domu. – Ale chciałabym kiedyś wyjść z tego szpitala o własnych siłach… - Poczekaj – odpowiedział. – Już niedługo… - Skoro tak mówisz… – westchnęła zrezygnowana. – Masz optymizmu za nas dwoje… Howie stał w oknie. Widział, jak przywiózł ją wujek. Zaniepokoił się, bo ledwo trzymała się na nogach. Zastanawiał się, czy to nie przez ten wczorajszy upadek. Choć wydawało mu się, że to ma jakieś poważniejsze przyczyny… cdn.....
  22. JARZEBINA

    BIESIADA

    Usiadła na pniu. Wahała się, czy nie wejść do wody, ale nie czuła się jeszcze na siłach. Dlatego zamknęła oczy i wdychała świeże powietrze. Po chwili na kolanie poczuła mokry i zimny dotyk. Otworzyła oczy. Przed nią stał Oscar. Wydawało jej się, że się uśmiecha. Pogłaskała go i rozglądnęła się wokoło w poszukiwaniu Howiego. Zbliżał się, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Pomyślała, że gdyby uśmiech mógł roztapiać lody, jego roztopiłby całą Arktykę. - Cześć – powiedział. - Witaj – uśmiechnęła się. - Wyszedłem popływać – powiedział. – Słońce tak pięknie świeci, że nic, tylko siedzieć w wodzie. Popływasz ze mną? - Właśnie się nad tym zastanawiałam – odparła. – Ale chyba nie dam rady. Ostatnio troszkę chorowałam i słabo się czuję. - Może następnym razem – zasugerował. Zauważył, że nie jest to dla niej łatwy temat. - Może… – uśmiechnęła się. Patrzyła, jak pływał. Wyglądał, jakby wcale się nie męczył. Zazdrościła mu tego. Tego, że był zdrowy, że mógł robić to, na co ma ochotę. Że mógł biegać, pływać. Nawet tego, że mógł się rozbierać bez skrępowania. Miał muskularne, wysportowane ciało. I śliczny kolor skóry. A ona… Nie miała siły, żeby przebiec kilka metrów. Wyglądała jak cień. Nie mogła znieść swojego odbicia w lustrze… - Centa za twoje myśli – powiedział i wziął od niej ręcznik. Podskoczyła, przestraszona. - Masz dobrą kondycję – odpowiedziała. – Jakbyś wcale się nie męczył… - Prowadzę dość intensywny tryb życia – powiedział. – I nieustannie muszę być w dobrej formie. - Tak? – popatrzyła na jego mokre włosy, które zwijały się w fantazyjne loczki i nagle poczuła pragnienie dotknięcia ich. Wydawały się takie miękkie… Chrząknęła, żeby przywołać siebie samą do porządku. – A czym się zajmujesz? - Nie znasz mnie? – zdziwił się. - Twoja twarz wydaje mi się znajoma, ale nie mogę skojarzyć – odpowiedziała szczerze. Nie chciała się przyznać, że o nim myślała, ale jego nie można było zbyć byle czym. Miał takie szczere i ufne spojrzenie, że żadne kłamstwo nie mogło jej przejść przez usta. - Jestem członkiem Backstreet Boys – wyjaśnił i popatrzył na nią wyczekująco. Uśmiechnęła się. - Moje koleżanki ze studiów oddałyby wszystko, żeby znaleźć się w tej chwili na moim miejscu – powiedziała. – I chyba nie wyszedłbyś z tego cało – dodała i parsknęła śmiechem. - Więc jestem szczęściarzem, że to właśnie ty tu jesteś – odpowiedział i roześmiał się. Jej uśmiech rozpogadzał tę bladą twarz, sprawiał, że znikały cienie pod oczami. I w ogóle był uroczy... Kolejne kilka dni upłynęło im w wesołej atmosferze. Jessie zauważyła, że coraz lepiej się czuje w towarzystwie Howiego. Potrafił ją rozbawić i zająć jej czas. Grali w "Monopol", albo w różne karciane gry. Odkryli też grę w statki i to zabierało im najwięcej czasu. Oscar biegał naokoło nich, ale Jessie nie czuła się jeszcze na tyle silna, żeby biegać z nim, więc ograniczała się do rzucania mu patyków. Ciągle jeszcze nie potrafiła powiedzieć Howiemu o swojej chorobie. Wiedziała, że on widzi, że nie wszystko jest w porządku, ale nie nalegał, żeby mu to wyjaśniła. I za to była mu wdzięczna. A on zasypywał ją opowiastkami z tras koncertowych. Jego zespół właśnie zrobił sobie długą przerwę, dlatego był tu, gdzie był. A ona to wykorzystywała. Przynajmniej nie miała czasu na rozmyślania… Howie wrócił do domu. Oscar od razu pobiegł do siebie. Ten dzień bardzo go wymęczył, więc natychmiast zasnął. A Howie siedział w pokoju i rozmyślał nad tym, co się działo. Bardzo zbliżył się do Jessie. Przebywanie w jej obecności sprawiało mu wiele radości. Miała duże poczucie humoru i wymieniali się dowcipami. Był zadowolony, że nie była zagorzałą fanką Backstreet Boys, dzięki temu uniknął histerycznych krzyków i darcia koszulki. Uśmiechnął się. Z zainteresowaniem go słuchała i prowadzili fascynujące dyskusje na różne tematy. Aż zapomniał o Sandrze. Co prawda rozstali się ponad pół roku temu, ale ciągle jeszcze miał w sercu zadrę. A teraz czuł się całkowicie uleczony. Gdyby tylko jeszcze mógł jej pomóc… Ciągle była dziwnie blada i nawet opalenizna nie mogła tego przykryć. A na głowie ciągle nosiła chustkę. Nie widział nigdy jej włosów i bardzo go to ciekawiło. Wiedział, że jest blondynką, bo w salonie, nad kominkiem wisiało jej duże zdjęcie, a tam miała długie, piękne jasne loki. A teraz miała cały czas zakrytą głowę… Postanowił poczekać, aż sama mu o tym opowie… cdn......
  23. JARZEBINA

    BIESIADA

    Wyszła na taras. Nie czuła się dziś zbyt dobrze i postanowiła, że posiedzi przed domem. Usiadła pod parasolem, żeby schronić się przed gorącym słońcem i wyciągnęła książkę. Poprawiła chustkę na głowie i zaczęła czytać. Od lektury oderwały ją czyjeś gniewne okrzyki. - Wracaj tu, słyszysz? – wołał męski głos. – Natychmiast tu wracaj, bo nie dostaniesz obiadu! Wołanie pochodziło z ogrodu obok. Ponieważ segmenty nie były oddzielone żadnym płotem, szybko się mogła przekonać, kogo te okrzyki dotyczyły. Na podwórko wbiegł labrador i od razu skierował się w jej stronę. Uśmiechnęła się. Wyciągnęła ramiona, żeby go powitać, a on podbiegł, wesoło merdając ogonem. - Co, piesku? – powiedziała. – Twój pan jest dla ciebie niedobry? Musisz nauczyć go szacunku do zwierząt. - Szacunku to on ma aż nadto – odpowiedział mężczyzna, który pojawił się za psem. – To ja nie czuję się szanowany – dodał z wyrzutem i podszedł do niej. Zamierzał złapać psa, ale ten schował się za dziewczynę. - Może, jak zgłodnieje, to sam do ciebie wróci – zaśmiała się. - Oscar, wracaj na swoje podwórko! – wskazał ręką kierunek. - Niech sobie tu pobiega – zaproponowała dziewczyna i usiadła. – Nie przeszkadza mi to wcale. - Mieszkasz tu? – zapytał i usiadł na leżaku obok. Nie przypominał sobie, żeby ją już tu kiedyś widział. Raczej by ją zapamiętał. Popatrzył na dziewczynę. Była drobna i delikatna. Ale nie wyglądała za dobrze. Gdyby ją znał, powiedziałby, że jest chora. Była blada i sprawiała wrażenie osłabionej. I jeszcze ta chustka na głowie… - Nie – uśmiechnęła się. – To dom mojego wujka. Przyjechałam odpocząć. A ty? – spojrzała na niego wyczekująco. Jego twarz wydawała jej się znajoma. Był Latynosem, a włosy miał związane w ciasny kucyk. Ubrany był w białą obcisłą koszulkę, a duże brązowe oczy dopełniały całości. Nie był wysoki, ale przy niej wyglądał jak atleta. Uśmiechnęła się. Przy niej każdy wyglądał jak atleta… - Też wypoczywam – odpowiedział. – Woda mnie uspokaja… - Dla mnie to też najlepsze lekarstwo – znów się uśmiechnęła. Tylko tak jakoś smutno. Wyciągnęła rękę w jego kierunku. – Jessie. - Howie – uścisnął jej dłoń. Wydawała się taka drobna… – A to jest Oscar – wskazał na psa, który biegał wokoło. Usłyszał swoje imię i podbiegł do dziewczyny, żeby wciągnąć ją w jakąś zabawę. Pogłaskała go, a on podał jej patyka. - Śliczny psiak – powiedziała. – Też kiedyś miałam labradora. Ale on nie był aż tak bardzo ufny do obcych – dodała. - Oscar zwykle też nie jest – odpowiedział. – Nie toleruje wielu moich znajomych. Za to ciebie zaakceptował od razu – uśmiechnął się. - Pewnie wiedział, że go przed tobą obronię – powiedziała z uśmiechem i rzuciła psu patyka. Howie popatrzył na nią spod oka. Z Sandrą znał się bardzo długo, a Oscar nigdy jej nie lubił. Natomiast na widok Jessie mordka mu się śmiała. Czy to był jakiś znak? Na razie nie chciał o tym myśleć… Dojechali do domu i zaparkowali na podjeździe. - Jak się czujesz? – mężczyzna spojrzał na nią zatroskany. - Źle – odpowiedziała cicho. – Pomożesz mi wysiąść? - Oczywiście – uśmiechnął się i zaprowadził ją do domu. Weszli do salonu. - Zostać z tobą? – zapytał i posadził ją na sofie. - Chyba nie ma takiej potrzeby – uśmiechnęła się słabo. – Powinieneś wracać do pracy, bo dziadek się z tobą policzy. - Wiesz, że jesteś jego oczkiem w głowie, a dzięki temu i ja zyskuję w jego oczach… - Aha – powiedziała ze zrozumieniem. – To dlatego się mną opiekujesz? - Jessie… – pogroził jej palcem. – Nie przeciągaj struny. - Oj, wujku… – roześmiała się. – Mogę jeszcze prosić o soczek z witaminkami? - Jasne – poszedł do kuchni. Wrócił po chwili ze szklanką. Wypiła jednym haustem. - No, już mi lepiej – powiedziała. – Chyba pójdę się położyć. Po chemii zawsze chce mi się spać – dodała i wstała, ale zachwiała się i byłaby upadła, gdyby jej nie podtrzymał. - No, nie rób mi takich numerów – powiedział. – Już nie mam takiego szybkiego refleksu, jak kiedyś – dodał i stanęli na schodach. Uśmiechnęła się, kiedy położył ją do łóżka. - Refleks masz w porządku – powiedziała i nakryła się kocem. I nagle sobie coś przypomniała. – Kiedy szykuje się ta impreza dziadków? – zapytała. - W przyszłą sobotę – odpowiedział. – Jeśli nie chcesz, możemy zorganizować ją gdzieś indziej… - Absolutnie wykluczone – uśmiechnęła się. – Po takim dniu, kiedy będzie tu pełno ludzi i jeden wielki hałas, docenię potem spokój tego miejsca… - Nieźle to sobie wymyśliłaś – uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. – Zadzwonię do ciebie wieczorem, dobrze? - Oczywiście, będę czekać – zdjęła czapkę i odłożyła ją na stolik. - Twoje włoski robią się coraz ładniejsze – powiedział i dotknął jasnego puchu, który pojawił się na jej głowie. - Ale z ciebie kłamca, wujku – uśmiechnęła się i zamknęła oczy. – Ale lubię, gdy mnie tak miło oszukujesz… - Wszystko będzie dobrze, kochanie – powiedział i delikatnie pstryknął ją w nos. – A teraz odpoczywaj… Jessie zeszła do kuchni. Dzień zapowiadał się przyjemnie, bo słońce mocno świeciło, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Zjadła małe śniadanie i wyszła przed dom. Na plaży publicznej panował duży ruch, ale na tej części prywatnej nie było nikogo. Z resztą kto miał być? Wszyscy gdzieś powyjeżdżali. Była tylko ona i Howie. Howie… Uśmiechnęła się. Wydawał się całkiem sympatyczny. Kiedy kilka dni temu Oscar znów wpadł na jej podwórko, już nie próbował go wyganiać, ale siedział spokojnie i czekał, aż pies nacieszy się jej obecnością i sam będzie chciał wrócić do domu. A oni w tym czasie troszkę rozmawiali. O wszystkim i o niczym. Jessie nie chciała mu opowiadać o sobie, a on też nie bardzo był skory do zwierzeń. Ale jakoś sobie poradzili. Okazało się, że oboje są zapalonymi fanami baseballu, więc namiętnie dyskutowali na ten temat. I tak minęło im całe popołudnie… Może pierwsze z wielu… Jessie uśmiechnęła się do siebie. Dobrze było mieć z kim porozmawiać… cdn.......
  24. JARZEBINA

    BIESIADA

    WITAJ BIESIADO KOCHANE DRZEWKA dziekuje za wiersze KALINKO kochana dziekuje za wiadomosc Pomaranczo, zejdz juz z nas i tak nic nie zdzialasz twoja glupota:D OPOWIADANIE........ PLAZA Jessie tylko z pozoru jest normalną dziewczyną. Walczy z nieuleczalną chorobą, choć tak właściwie jest już pogodzona ze swoim losem i z tym, co ma nastąpić... Jednak upór Howiego pokazuje jej, że sytuacje z pozoru beznadziejne wcale takimi sytuacjami być nie muszą.........
  25. JARZEBINA

    BIESIADA

    Leniwie otworzył oczy i uśmiechnął się do siebie. Miał wrażenie, jakby otrzymał potężny zastrzyk energii. Czuł, że mógłby latać, taką miał moc… Odwrócił głowę i popatrzył na Jenny, która spała obok. Leżała na brzuchu, z twarzą zwróconą do ściany. Przekręcił się na bok i delikatnie pocałował ją w ramię. Nawet nie zareagowała. Niezrażony, powtórzył pieszczotę. Powoli przesuwał usta po jej ramieniu, aż dotarł do szyi. Zadrżała. - Dzień dobry – powiedział cicho i przesunął dłonią po jej ramieniu. Na samym końcu splótł palce z jej palcami. Wtulił twarz w zagłębienie jej szyi. Nosem delikatnie muskał ją po policzku. - Jak ci się spało? – zapytał cicho. Zadrżała, kiedy znów ją pocałował. - Wspaniale – szepnęła. Powoli przekręciła się na plecy i popatrzyła na niego z uśmiechem. - Cieszę się – powiedział. – Starałem się, żebyś miała piękne sny… - Po raz pierwszy od bardzo dawna, spałam naprawdę spokojnie – odpowiedziała. Westchnęła. Musiała mu to powiedzieć. Chciała, żeby to wiedział… Popatrzyła na niego uważnie. – Jeśli chodzi o tę chorobę… Chcę, żebyś wiedział, że już nie mamy się czym przejmować. To już koniec. - Wiem o tym, Jenny – uśmiechnął się i objął ją w pasie. Pachniała snem i waniliowym żelem do kąpieli. – Wiem, że nigdy nie zrobiłabyś nic, co mogłoby mi zagrozić. Kiedy wczoraj zapytałaś, czy dalej mam na ciebie ochotę, poczułem się, jakby ktoś przywalił mi w głowę. Byłem ogłuszony, a w głowie mi szumiało… Nigdy jeszcze w całym swoim życiu tak się nie czułem… - Myślałam, że już do mnie nie przyjdziesz – powiedziała cicho. – Byłam przekonana, że prawda nie pozwoli nam być razem… Bo wiedziałam, że moja duma nie pozwoli mi prosić cię o cokolwiek. Wiedziałam, że nie byłabym w stanie wyciągnąć do ciebie ręki. Musiałam czekać na twoją odpowiedź i liczyć, że ten miesiąc coś dla ciebie znaczył… Że te lata naszego stażu znaczyły dla ciebie choć cząstkę tego, co znaczyły dla mnie… - Nie mogłem przestać myśleć o tobie, Jenny. Nie chciałem przestać o tobie myśleć… – powiedział z naciskiem. – Ale wiedziałem też, że kiedy przyjdę do ciebie następnym razem, nie będę w stanie trzymać rąk przy sobie… Wiedziałem, że nie będę w stanie znieść tych katuszy. Bo twoja bliskość, a jednocześnie takie oddalenie, bolały i to tak fizycznie… Kiedy tu wczoraj przyszedłem, w głowie mi się kręciło i czułem się, jak pijany… Nieważne było dla mnie to, że mogę się czymś zarazić. W ogóle o tym nie myślałem. Marzyłem tylko o tym, żeby być blisko ciebie, żeby dotykać cię i całować… Myślałem o tym już od pierwszego naszego spotkania, wtedy, przed sklepem – uśmiechnął się. – Z każdym dniem było coraz gorzej i gorzej… - Ale teraz rozumiesz, dlaczego musiałam tak zrobić? – popatrzyła na niego z nadzieją. Kiedy skinął głową, uśmiechnęła się. – Musiałam myśleć tym – wzięła jego dłoń i położyła na swojej głowie. – A nie tym – dodała i przesunęła dłoń na swoją pierś. Jej serce biło równym rytmem. Ale nie to go fascynowało. Fascynowało go to, że po tylu latach leżą obok siebie w łóżku. Że po tylu latach nareszcie tak skończyli… Że leżą obok siebie, całkiem nadzy, ale szczęśliwi, jakby właśnie dostali gwiazdkę z nieba. Może rzeczywiście ją dostali… Ponieważ była taka wyczekana i wytęskniona, sprawiła im dużo więcej radości i przyjemności… - Chciałbym, żebyś od dziś już zawsze myślała tym – powiedział znacząco. Delikatnie pogładził jej miękkie ciało. – Ale w ten sposób długo z tego łóżka nie wyjdziemy – uśmiechnął się zalotnie. - Przeszkadza ci to? – uśmiechnęła się lekko i przytuliła do niego. Każde delikatne muśnięcie jego skóry przyprawiało ją o dreszcze… - Niespecjalnie – odpowiedział. Jej delikatne dłonie potrafiły czynić cuda z jego ciałem. Przyprawiały go o zawrót głowy… Uśmiechnął się i nachylił, żeby ją pocałować. Zaczął delikatnie, ale szybko w jego zachowaniu pojawiła się namiętność i pasja. Wiedział, że musi się uspokoić, jeśli chce jej to powiedzieć. - Kocham cię – szepnął. Czekał na jej reakcję z niepokojem. Nie chciał jej wystraszyć, bo te słowa miały dla niej wyjątkową wartość i wiele razy słyszała je, a były wtedy zupełnie bez pokrycia. Nie znaczyły nic… Nie chciał, żeby myślała, że tym razem jest tak samo. Bo było zupełnie inaczej… Uśmiechnęła się. Czuła, jak w oczach zbierają jej się łzy. Właśnie osiągnęła wyżyny na swojej huśtawce emocjonalnej. Była pewna, że lepiej być już nie może. Że właśnie stoi na szczycie. Że, będąc w ramionach tego mężczyzny, osiągnęła pełnię szczęścia… - To dobrze się składa, bo ja też cię kocham – uśmiechnęła się. – I zaraz pokażę ci, jak bardzo… Pociągnął ją na siebie i mocno pocałował. Chciała się licytować, kto kogo bardziej kocha? Chciała się prześcigać w okazywaniu miłości? Więc był pewien, że jeszcze przez bardzo długi czas z tego łóżka nie wyjdą… koniec. Milej lekturki
×