JARZEBINA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez JARZEBINA
-
W kulturze Nomadów nie ma miejsca dla niezamężnych kobiet, więc matki uważają za swój obowiązek znalezienie córkom jak najlepszej partii. Ponieważ w Somalii powszechnie pokutuje przekonanie, że między nogami dziewczyny kryje się zło, kobieta uważana jest za nieczystą, nadmiernie pobudzoną seksualnie oraz niezdatną do małżeństwa, póki nie usunie się jej tego zła - łechtaczki, warg sromowych mniejszych i niemal całych większych. Potem ranę ciasno się zaszywa, zostawiając tylko małą szparkę i bliznę po usuniętych narządach płciowych. Nazywa się to obrzezaniem lub infibulacją. Zapłata, dla Cyganki dokonującej obrzezania jest jednym z największych obciążeń finansowych rodziny, ale uznaje się ją za inwestycję. Bez niej panna nie ma szans na zamążpójście. Córkom nie wyjaśnia się szczegółów tego rytualnego okaleczenia -- mają być tajemnicą. Wiesz tylko, że gdy nadejdzie właściwa pora, wydarzy się coś niezwykłego. W rezultacie wszystkie dziewczęta w Somalii z niecierpliwością oczekują ceremonii, która uczyni z nich kobiety. Początkowo operacji tej dokonywano, gdy dziewczynka wchodziła w okres dojrzewania, lecz z czasem zaczęto ją przeprowadzać na coraz młodszych dzieciach. Miałam jakieś pięć lat, gdy pewnego dnia matka powiedziała mi, że ojciec spotkał Cygankę. - Powinna przybyć tu lada dzień - oznajmiła. Wieczorem przed obrzezaniem na kolację dostałam więcej jedzenia niż zwykle. Mama przestrzegła, bym nie piła zbyt dużo wody czy mleka. Byłam tak podniecona, że nie mogłam usnąć. Potem zobaczyłam mamę nad sobą, kiwała na mnie ręką. Niebo było nadal czarne. Wzięłam swój kocyk i sennie poczłapałam za nią. Weszłyśmy w zarośla i usiadłyśmy na zimnej ziemi. - Zaczekamy tu - rzekła mama. Robiło się coraz jaśniej, niebawem usłyszałam stukot sandałów Cyganki. Po chwili już stała obok i pokazała mi płaski kamień. - Siadaj tu - poleciła. Nie było żadnej rozmowy, przyszła tu tylko załatwić sprawę. Mama usadowiła mnie na skale. Usiadła za mną, przyciskała mi rękami głowę, a nogami objęła moje ciało. Ramionami ścisnęłam jej uda. Włożyła mi między zęby korzeń starego drzewa i powiedziała: - Gryź to. Zesztywniałam ze strachu. - Będzie bolało - mamrotałam z korzeniem w ustach. - Bądź dzielną dziewczynką. Bądź dzielna dla mamy, a wszystko szybko pójdzie - mama szeptała, pochylając się nade mną. Zerknęłam między swoje nogi i ujrzałam Cygankę. Starucha rzuciła mi ponure spojrzenie, po czym zaczęła grzebać w torbie. Długimi palcami wyciągnęła połamaną brzytwę. Na wyszczerbionym ostrzu widziałam zaschniętą krew. Cyganka splunęła na brzytwę i wytarła o swoją sukienkę. Zaczęła ją ostrzyć, a ja przestałam cokolwiek widzieć, gdyż mama przewiązała mi oczy przepaską. Potem czułam, jak odcina mi kawałki ciała. Ostrze posuwało się tam i z powrotem przez moją skórę. Nie da się tego opisać. Nie ruszałam się, powtarzałam sobie, że im spokojniej będę siedziała, tym krócej potrwają te tortury. Niestety, nogi zaczęły mi drżeć, dostałam drgawek. Modliłam się --Boże, błagam, niech to się szybko skończy. I tak się stało, bo zemdlałam. Gdy odzyskałam przytomność, Cyganka ułożyła już obok siebie kolce z rosnącej nieopodal akacji. Przekłuwała nimi moją skórę i przez zrobione otwory przeciągała mocną białą nić, którą mnie zszywała. W nogach zupełnie nie miałam czucia, lecz ból między nimi był tak straszliwy, że chciałam umrzeć. Tyle tylko pamiętam. Gdy otworzyłam oczy, kobieta już zniknęła. Nogi od kostek do bioder miałam związane paskami materiału, tak że nie mogłam się ruszyć. Spojrzałam na kamień - cały zalany był krwią, jakby zaszlachtowano na nim jakieś zwierzę. Leżały na nim kawałki mojego ciała, schły w słońcu. Fale żaru biły mi w twarz, więc matka i starsza siostra Aman zaciągnęły mnie w cień zarośli i przygotowały dla mnie schronienie. To należało do tradycji: pod drzewem stawia się maleńką chatę, w której przez następnych parę tygodni miałam odpoczywać i dochodzić do siebie. Straszliwie chciało mi się siusiu. Zawołałam siostrę, która przewróciła mnie na bok i wygrzebała dołek w piasku. - No, dalej - powiedziała. Pierwsza kropla paliła jak żrący kwas. Cyganka zszywając mnie zostawiła na mocz - a potem na krew miesiączki - dziurkę wielkości główki zapałki. Dni wlokły się jeden za drugim, a ja leżałam w chatce, dostałam zakażenia i wysokiej gorączki. Co chwila traciłam przytomność. Mama przynosiła mi jedzenie i wodę przez dwa tygodnie. Leżałam sama z nadal skrępowanymi nogami i mogłam się tylko dziwić. Dlaczego? Po co to wszystko? Jako 5-latka nie miałam pojęcia o seksie. Wiedziałam tylko, że zostałam porżnięta za zgodą mojej matki. Cierpiałam, ale i tak miałam szczęście. Wiele dziewcząt wykrwawia się na śmierć, umiera z powodu wstrząsu, infekcji bądź tężca. Zważywszy na warunki, w jakich przeprowadza się tę operację, aż dziw, że tyle z nas zdołało to przeżyć. cdn.....
-
Zanim uciekłam z domu, znałam tylko przyrodę i rodzinę. Jak większość Somalijczyków-nomadów wiedliśmy pasterski żywot, hodowaliśmy bydło, owce i kozy. Żyliśmy dzięki wielbłądom - ich mlekiem karmiono dzieci, ono zaspokajało pragnienie, gdy zaszliśmy daleko od wody. Codzienne pożywienie to właśnie mleko - na śniadanie i kolację. Wstawaliśmy o wschodzie słońca. Pierwszym obowiązkiem było pójście do zagrody i wydojenie stada. Gdziekolwiek przyszliśmy, wycinaliśmy młode drzewka na ogrodzenie, by zwierzęta nie uciekły w nocy. Hodowaliśmy je na mleko oraz na wymianę za różne towary. Jako mała dziewczynka byłam odpowiedzialna za wyprowadzenie 60-70 owiec i kóz na wypas. Brałam długi kij i wyruszałam sama na czele stada, śpiewając piosenkę, a bydło szło za moim głosem. W Somalii nikt nie ma pastwisk na własność, więc sama musiałam znajdować teren pokryty roślinnością. Kiedy zwierzęta się pasły, wypatrywałam drapieżników. Hieny umiały się podkraść i porwać jagnię lub koźlę, które odłączyło się od stada. Musiałam też uważać na lwy. Polowały razem, a ja byłam sama jak palec. Nikt w mojej rodzinie nie wiedział, ile ma lat. Można tylko zgadywać. Żyliśmy wedle pór roku i słońca - planowaliśmy trasę wędrówki w zależności od deszczu, a codzienne zajęcia w zależności od ilości światła słonecznego. Domem była przypominająca namiot kopulasta chata z patyków oplecionych trawą. Miała ze dwa metry średnicy. Gdy ruszaliśmy w drogę, rozbieraliśmy ją i ładowaliśmy na wielbłądy. Po znalezieniu miejsca, gdzie była woda i rośliny, stawialiśmy ją na nowo. Chata była schronieniem przed południowym słońcem i magazynem na świeże mleko. Spaliśmy pod rozgwieżdżonym niebem, skuleni na matach. Ojciec kładł się z brzegu, na straży. Tata był bardzo przystojny, miał około 180 cm wzrostu, szczupłą sylwetkę i skórę jaśniejszą od mamy. Matka była pięknością. Jej twarz przypominała rzeźbę Modiglianiego, cera ciemna i gładka, jakby wykuta w czarnym marmurze. Z usposobienia była bardzo cicha i spokojna. Jednak kiedy zaczynała mówić, była bardzo zabawna, opowiadała żarty i najrozmaitsze głupstewka, aby nas rozśmieszyć. Dorastała w Mogadiszu, w zamożnej i wpływowej rodzinie. Ojciec natomiast od dziecka przemierzał pustkowia. Babcia nie zgadzała się na ich małżeństwo, ale gdy mama miała jakieś 16 lat, uciekła z domu i wyszła za ojca. Mama z czułością mówiła na mnie Pyszczek, zaś na imię dała mi Waris, co w naszym języku znaczy "kwiat pustyni". W moim kraju deszczu nie ma całymi miesiącami. Niewiele roślin potrafi przetrwać taką suszę. Potem leje jak z cebra i pustynia okrywa się wspaniałym, żółtoczerwonym kwieciem, prawdziwym cudem natury. cdn.....
-
SAMOTNA WĘDRÓWKA Pochodzę z plemienia pasterzy z pustkowia Somalii. Jako dziecko czułam niezmąconą radość chłonąc widoki, dźwięki i zapachy przyrody. Wraz z rówieśnikami oglądałam lwy wygrzewające się na słońcu, biegaliśmy z żyrafami, zebrami i lisami. Po śladach na piasku tropiliśmy góralki - zwierzątka wielkości królików. Byłam tak szczęśliwa. Beztroskie lata mijały. Życie stało się trudniejsze. W wieku 5 lat dowiedziałam się, co to znaczy być kobietą w Afryce -- cierpieć, być posłuszną i nie mieć nadziei. Kobiety są ostoją Afryki, wykonują większość prac. Jednak nie mogą podejmować decyzji. Nie mają nic do powiedzenia nawet przy wyborze męża. Gdy miałam prawie 13 lat, nadszedł czas, bym i ja podporządkowała się temu zwyczajowi. Nie byłam już dzieckiem, wyrosłam na zwinną i niewiarygodnie silną dziewczynę. Przedtem byłam za mała, musiałam cierpieć. Teraz postanowiłam uciec. Moją koszmarną wędrówkę spowodowało oświadczenie ojca, że znalazł dla mnie męża. Wiedziałam, że muszę szybko działać i wtajemniczyłam w swój plan matkę. Chciałam odnaleźć ciotkę, która mieszkała w stolicy Somalii - Mogadiszu. Nigdy tam przedtem nie byłam. Gdy ojciec i cała rodzina zasnęli, matka obudziła mnie. - Uciekaj teraz - szepnęła. Rozejrzałam się, ale nie mogłam nic wziąć - nie było wody, mleka ani odrobiny jedzenia. Tak więc bosa, owinięta tylko chustą, wybiegłam w czarną, pustynną noc. Nie znałam drogi do Mogadiszu, po prostu szłam przed siebie. Z początku powoli, ale gdy niebo się rozjaśniło, pomknęłam jak gazela. Biegłam kilka godzin. Koło południa wokół mnie rozciągał się już tylko bezkres czerwonego piasku. Głodna, spragniona i wyczerpana - zwolniłam. Zastanawiałam się, co dalej, gdy usłyszałam nawoływania. - Waris, Waris! - odbijał się echem głos ojca. Byłam przerażona. Jeśli mnie dopadnie, zmusi do ślubu. Choć wyruszyłam o wiele wcześniej, wytropił mnie po śladach stóp na piasku. Był tuż, tuż. Zaczęłam biec. Obejrzałam się i zobaczyłam go na wzgórzu. On również mnie dostrzegł. Wystraszona przyspieszyłam. Miałam wrażenie, że ślizgamy się na falach piasku: ja wbiegałam na pagórek, a on zsuwał się z niego za mną. Ścigaliśmy się tak całymi godzinami, aż zdałam sobie sprawę, że nie widziałam go już od dawna. Nie słyszałam też, by mnie wołał. Biegłam do zachodu słońca, dopóki nie zapadła noc. Umierałam z głodu, stopy mi krwawiły. Usiadłam, by odpocząć i zasnęłam pod drzewem. Rano otworzyłam oczy i oślepiło mnie palące słońce. Podniosłam się i znów biegłam. Powtarzało się te dzień po dniu odliczanym głodem pragnieniem, strachem i bólem. Za trzymywałam się, gdy noc stawał; się zbyt ciemna. W południe przysypiałam pod drzewem. Kiedyś obudził mnie cichy po mruk. Otworzyłam oczy i ujrzałam lwa. Usiłowałam wstać, ale nie jadłam już od tylu dni, że kolana ugięły się pode mną. Osunęłam się po pniu drzewa osłaniającego mnie przed bezlitosnym słońcem. Moja wędrówka dobiegła kresu. Nie bałam się. Byłam przygotowana na śmierć. - Na co czekasz? Jestem gotowa - powiedziałam. Wielki kot wpatrywał się we mnie, nasze oczy się spotkały. Oblizał pysk, przespacerował się przede mną elegancki i zmysłowy. Mógłby mnie rozszarpać jednym ruchem łapy. Ale odwrócił się i odszedł. Najwyraźniej uznał, że nie warto się trudzić dla tej odrobiny mięsa. Gdy uświadomiłam sobie, że mnie nie zabije, nabrałam pewności, że Bóg ma wobec mnie inne plany. - Jakie? - pytałam, z trudem wstając. - Prowadź mnie, Panie. cdn......
-
KWIAT PUSTYNI....... Waris Dirie i Cathleen Miller Była dzieckiem pustyni tak żywotnym i pięknym, jak kwiaty pojawiające się tam po deszczu. Przetrwała upał, susze i nieludzkie poniżenia. Najstraszliwszą próbę przeszła mając zaledwie 5 lat podczas okrutnego obrzędu inicjacji. Waris Dirie, jedna z najpiękniejszych modelek świata, opowiada o swym życiu, o tym jak z chaty pasterzy kóz w Somalii trafiła na stronice magazynów o modzie. Ta dzielna kobieta wyjawia swą bolesną i najskrytszą tajemnicę, bo ma nadzieje, że pomoże przerwać zwyczaj okaleczania niewinnych dziewczynek.
-
http://www.marinaverbund.de/revier_insel_ruegen.php?lang=1 Dzien dobry BIESIADO! JODELKO! buziaczki na przywitanie. Wkleilam Wam linka , tam gdzie bylam, wieczorkiem napisze wiecej, teraz zabieram sie za pranie, prasowanie itd... po urlopie. :-) Zycze milego slonecznego dnia, u mnie piekne sloneczko! i do zobaczenia wieczoekiem! A co dzieje sie z GRABKIEM?
-
WITAJ KOCHANA BIESIADO! JODELKO GRABKU SREBRNA AKACJO DRZEWKO OLIWNE i sympatyczne Pomaranczki! Witam Was po powrocie, dzisiaj wrocilam i zaraz do Was zagladam. Spedzilam cudowny urlop, pogoda byla piekna, sloneczko codziennie swiecilo, prawdziwe lato.:D :D :D A teraz biegne Was poczytac i do zobaczenia jutro! Zycze milego wieczorku!
-
JODELKO GRABKU AKACJO Sympatyczne Pomaranczki Zycze Wam mile spedzonych chwil na Biesiadzie i do zobaczenia 11 .O5.
-
OD DWÓCH i pół roku serce Patti daje jej ojcu nowe życie. Życie przekraczające jego najśmielsze marzenia. Chet ma energię, która pozwala mu robić to, co niegdyś uniemożliwiła mu choroba. Nawet polować na karibu w arktycznym mrozie. Jego farma choinek kwitnie jak nigdy dotąd. Gospodarstwo Szuberów prowadzi teraz ich syn Bob. Pod koniec pewnego długiego sierpniowego dnia Bob zrozumiał, jakim przełomem dla ojca był dar siostry. Zauważył wtedy, że Chet wykonał znacznie więcej pracy niż kiedykolwiek przez ostatnich kilka lat. - Dotarło to do mnie, kiedy zobaczyłem, jak uśmiechnięty tata wraca do domu traktorem, trzymając wnuki na obu kolanach. Patti nie posiadałaby się z radości. Chet bez przerwy myśli o Patti - tak jakby ciągle mu towarzyszyła. Pozostaje pod stałą opieką lekarza w szpitalu Beaumonta i słucha jego zaleceń. - Dbam nie tylko o siebie, lecz również o Patti. Kiedy Chet nie pracuje na farmie, jeździ po kraju i opowiada o darze życia od córki, uzmysławiając ludziom, że powinni brać z niej przykład. - Patti wprawdzie odeszła - mówi Jeanne - ale nie można powiedzieć, że umarła. Żyje w wielu ludziach. Każdy z nas powinien być gotów przekazać dalej taki sam dar. - Ta cała historia - dodaje Chet - to największy cud na ziemi. Czasem dzieło życia jakiejś osoby zaczyna się dopiero po jej śmierci. Niekiedy Chet dosłownie czuje, że serce Patti narzuca mu swoje zdanie. Kiedy nalegano, żeby wytoczył Toddowi Herbstowi sprawę cywilną o nieumyślne zabójstwo, Chet odmówił. Kiedy wytoczono chłopakowi sprawę karną pod tym samym zarzutem, Chet prosił sąd o łagodny wymiar kary, twierdząc, że młody człowiek został już dostatecznie ukarany stratą najlepszej przyjaciółki. Pierwszego dnia wiosny, kiedy śnieg jeszcze wiruje w powietrzu, Szuberowie odwiedzają cmentarz, gdzie teraz leży Patti, która niegdyś lubiła tam rozmawiać z Toddem na starym kamieniu nagrobnym Gilberta. To niedaleko od domu Szuberów. Rodzice odgarniają z grobu Patti gałązki i liście, które przywiał marcowy wiatr. Chet lekko dotyka wyrytego tam napisu: "Najszczęśliwsza wśród aniołów w niebie". - Sądzisz, że naprawdę jest najszczęśliwsza? - pyta żona. Męska twarz Cheta zastyga na chwilę w grymasie bólu. - Mam nadzieję, że jest - mówi. Ta nadzieja ma mocne podstawy. Jeanne, przeglądając po śmierci córki jej papiery, znalazła kolorową kartę z serduszkami, którą Patti dała Chetowi na Dzień Ojca w 1992 roku. Napisała na niej: "Tato! Jestem bardzo dumna, że jesteś taki silny i dzielny. Wszystko będzie dobrze i niedługo będziesz zdrów jak ryba. Kochająca jak zawsze, Patti". koniec
-
KIEDY Chet tuż po 12.00 w południe zaczął się wybudzać, uderzyła go klarowność własnego umysłu. Po poprzednich operacjach, kiedy wracał do przytomności i próbował ocenić własny stan, czuł otępienie, zawroty głowy i ból. Teraz jednak było inaczej. - Wiedziałem, że pamięć mi się pogorszyła, ale nie zdawałem sobie sprawy, w jakiej mgle żyłem, dopóki nie zacząłem się wtedy budzić. Czułem się jak nowo narodzony. Wiedziałem dokładnie, co się dzieje i że wszystko dobrze poszło. Nawet ból utrzymujący się po tym niesamowitym zabiegu był niezbyt dokuczliwy. Jeanne, rozdarta wewnętrznie, przyszła po południu odwiedzić męża. Myślała tylko o tym, że ciało Patti jest tam w Tennessee, a serce bije tutaj, w piersi Cheta. To, co zastała, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. - Chet miał różową twarz, a nie jak zawsze szarą - wspomina Jeanne, której i dzisiaj trudno zapanować nad emocjami. - Usta różowe, a nie białe. To jeszcze nie wszystko. Oczy miał przejrzyste i roziskrzone... tak jak Patti. Już po kilku godzinach pacjent usiadł na brzegu łóżka. Nazajutrz wstał i zrobił kilka kroków. Zgodnie z przewidywaniami lekarzy przeżywał huśtawkę emocji - od uniesienia po rozpacz na myśl o córce. Kilka dni później rodzina zebrała się w Berkley w kościele Matki Boskiej z LaSalette na pogrzeb Patti. Chet odpoczywał na sali szpitalnej w gronie przyjaciół. Jednym z nich był Paul Pelto, ów Święty Mikołaj, któremu czteroletnia Patti wręczyła swoją ulubioną lalkę. Kiedy patrzył na odrodzonego Cheta, przypomniał sobie skłonność Patti do dawania - skłonność, która okazała się silniejsza od śmierci. cdn.....
-
GŁUCHĄ nocą na lądowisku w Knoxville pilot Max Freeman zamyślił się głęboko, czekając na powrót ekipy Altshulera. Widział, jak inny mały odrzutowiec, lot "na ratunek", podjeżdża szybko pod hangar firmy i wypuszcza inną ekipę transplantacyjną. Freemanowi zdarzało się widywać cztery takie samoloty naraz, które startowały w nocne niebo, po czym leciały w różne strony, uwożąc najcenniejsze dary człowieka. Tej nocy narządy i tkanki Patti wysłano z Knoxville w nadziei na przywrócenie wzroku dwojgu ludziom, nerek dwóm kolejnym i wątroby 15-letniej dziewczynie... oraz serca jej rodzonemu ojcu. - Podczas takiego oczekiwania ma się czas myśleć - mówi Freeman. - Cała technika w służbie takiej misji uczy pokory. Zespół chirurgów, wykwalifikowanych techników, sprzęt do podtrzymania pracy narządów dawcy. To wymaga idealnej współpra- cy wielu ludzi. No i potrzebny jest samolot, którego prędkość przesądza o tym, czy misja się uda. O 4.25 dr Altshuler wraz z ekipą wrócili na pokład. Freeman dodał gazu na pasie i cessna wzbiła się w gorącą noc Tennessee - pędem do Detroit, gdzie chirurdzy już otwierali klatkę piersiową Chestera Szubera. Wszyscy byli napięci ze względu na rygorystyczny wymóg czasu. Przenośna lodówka stała na podłodze obok Lynn Flores. Freeman zmagał się z silnymi wiatrami czołowymi, wiedząc, że liczy się każda minuta. Kiedy lądowali o 6.10 na lotnisku Metro w Detroit, świtało. Przy hangarze firmy już czekał biało-zielony helikopter, żeby przerzucić ekipę wraz z sercem do szpitala Beaumonta. Ekipa prędko wsiadła i po kwadransie helikopter wylądował na szpitalnym lądowisku. Kiedy dr Altshuler wchodził na salę operacyjną, klatka piersiowa Cheta już była otwarta, a obok sztuczne płuco-serce utrzymywało pacjenta przy życiu. Niepomny własnego zmęczenia Altshuler natychmiast usunął stare serce i zaczął wszywać serce Patti do piersi ojca. Kiedy się z tym uporał, zwolnił zaciski i puścił krew Cheta ze sztucznego płuco-serca do nowego serca. Dopiero wtedy wiadomo, czy nowe serce się przyjmie. Dodatkowy stres ekipy był wywołany faktem, że serce Patti pozostawało nieczynne o dwie godziny dłużej niż przewiduje 4-godzinny limit. Dokładnie o 9.47 serce Patti znów zabiło, przepompowując krew w ciele ojca z siłą, jakiej nie zaznał od ćwierć wieku. cdn.....
-
LOT "NA RATUNEK" - nadał wiadomość Max Freeman do wieży o 1.20 w nocy, kiedy zgrabny biały samolot cessna citation zmierzał w kierunku pasa startowego. Dla kontrolerów ruchu powietrznego sygnał "na ratunek" jest równoznaczny z migającymi światłami i syreną na autostradzie - taki lot ma niemal całkowite pierwszeństwo przy starcie i lądowaniu i zapewnia najlepszy korytarz powietrzny do Knoxville. Mały odrzutowiec, natychmiast odprawiony, wzbił się szybko w nocne niebo, śmignął nad Detroit i skierował się na południe w stronę wschodniego Tennessee. Niebawem leciał z prędkością 640 kilometrów na godzinę na wysokości 11 kilometrów. Dr Altshuler i troje członków jego ekipy siedziało w milczeniu w kabinie. Lynn Flores, anestezjolog,, odbyła już niejedną podobną podróż z Altshulerem, ale żadnej tak przejmującej. - To zawsze smutne, a zarazem niezwykle mocne przeżycie, ale wtedy było inaczej. Myślałam o sobie i o swoich dzieciach. Flores miała zaaplikować środki chemiczne, żeby bijące serce przerwało pracę. Dopiero wtedy można je usunąć i zapakować w lód. Kiedy serce staje, zaczyna tykać zegar, dopóki narząd nie wznowi pracy w piersi biorcy. Cztery godziny to maksymalny limit przestoju serca. Na podłodze obok Flores stała jej torba ze środkami chemicznymi i narzędziami - a także niewielka czerwono-biała przenośna lodówka. O 2.50 w nocy samolot dotknął ziemi w Knoxville i podjechał do małego hangaru firmy. Ekipa przesiadła się do karetki, a Max Freeman wraz z drugim pilotem czekał w pełnej gotowości w samolocie. Kiedy ekipa przybyła do szpitala, klatka piersiowa Patti była już otwarta, bijące serce odkryte. Chociaż mózg już nie pracuje, pacjenta-dawcę traktuje się na wszystkich etapach tak, jak gdyby żył. Pod pewnymi względami naprawdę można odnieść takie wrażenie - kiedy monitory błyskają i wydają wysokie dźwięki, rejestrując pracę funkcjonujących narządów. Dr Altshuler przez kilka minut badał serce Patti, sprawdzając, czy podczas wypadku nie doszło do obrażeń, które mogłyby powodować komplikacje. Kiedy przekonał się, że jest zdrowe, Lynn Flores wpuściła środki chemiczne do aorty. Po raz ostatni serce Patti zabiło o 3.56 nad ranem. Linie na monitorze wyprostowały się, pikanie ustało. Na sali zapadła cisza. - Nie uzewnętrzniamy swoich odczuć - wyznała Lynn Flores. - Ale w takich chwilach zawsze odmawiam modlitwę i tamtej nocy odmówiłam ją za Patti. Wówczas dr Altshuler wyjął serce z ciała Patti. Po ostatecznym zbadaniu włożył je do lodówki. Następnie podszedł do telefonu i zadzwonił do swojego kolegi w Michigan, żeby przygotował Chestera Szubera. Serce jego córki było już w drodze. cdn.....
-
OWEGO niedzielnego popołudnia o 16.30 doktor Jeffrey Altshuler, bawiący na urlopie, wyjeżdżał ze swojego domu pod Detroit na lodowisko do gry w hokeja, gdzie zamierzał spędzić kilka godzin, oddając się swojej wielkiej pasji. Telefon złapał go w drzwiach. Altshuler, który miał na swoim koncie 50 przeszczepów serca, przywykł już do przerywanych wakacji. Usłyszał niesamowitą historię. Koordynatorka transplantacji, Caroline Medcoff, powiedziała mu, że córka ich pacjenta, Chestera Szubera, leży w szpitalu w Knoxville. Stwierdzono śmierć mózgu, ale jej serce bije mocno. Wstępne badania wykazały, że przeszczep ma szansę powodzenia. Natychmiast powstało pytanie, czy dokonać zabiegu w Tennessee, czy w Michigan. Logika wskazywała na Tennessee, ale trudno byłoby w tak krótkim czasie dokonać tam niezbędnych przygotowań. Ponadto rodzina Szuberów nalegała, żeby operacja odbyła się w Michigan, aby reszta rodziny, oczywiście poza Chetem, mogła wziąć udział w pogrzebie. Najważniejszą kwestią było to, czy serce Patti nadaje się dla ojca. Dr Altshuler nie mógł tego stwierdzić, dopóki nie weźmie serca Patti w swoje ręce i go nie zbada. Wiedział tylko, że nigdy dotąd nie przeszczepiono serca dziecka żadnemu z rodziców. Ekipa Altshulera wykonała jeden z pierwszych telefonów do Maxa Freemana, inżyniera z General Motors, który jest również współwłaścicielem lotniczej firmy przewozowej. Altshuler przyjaźnił się z nim od lat. Na jego prośbę Freeman nie raz przewoził ekipy transplantacyjne do pobrania ludzkich narządów. Wylecimy około pierwszej w nocy - oznajmił Altshuler Freemanowi. Chirurg kazał swojej ekipie zebrać się w szpitalu o północy na odprawę. Czas był na wagę złota, bo od ustania pracy serca dawcy do jego rozpoczęcia pracy w piersi biorcy nie powinno minąć więcej niż cztery godziny. Altshuler pokonał 1600 kilometrów, żeby pobrać serce Patti i wrócić do szpitala Williama Beaumonta w Royal Oak, tuż pod Detroit. Tam pracujący z nim chirurg, dr Francis L. Shannon przygotowywał Cheta do implantacji. Operacja musiała się rozpocząć, gdy tylko przyleci serce. Tymczasem Jeanne i Chet polecieli do Knoxville i zjawili się w szpitalu tuż po północy. Czekali sami w pokoju Cheta na doktora Altshulera. - Musimy pamiętać jedno - powiedział Chet do Jeanne - że taka byłaby wola Patti. - Jest coś jeszcze - powiedziała Jeanne, myśląc o 37 latach małżeństwa i o tym, że mogą to być ich ostatnie chwile razem na tym świecie. - Wiem, że oboje się kochaliśmy, ale żałuję, że nie mówiliśmy sobie tego częściej. Chet objął ją mocno. Dr Altshuler, serdeczny, swobodny w obejściu mężczyzna po czterdziestce, z burzą czarnych włosów, wparował do pokoju. To jego ostatnia szansa na rozmowę z Chetem przed operacją. Chciał się upewnić, czy pacjent zdaje sobie sprawę z ryzyka i czy jest gotów pokonać związany z tym olbrzymi stres emocjonalny. Wyjaśnił całą procedurę - poleci do Knoxville, wyjmie serce Patti i przywiezie je tu, do szpitala. Od razu zrozumiał, że Chet radzi sobie z tą szczególną sytuacją. Znał tego pacjenta od 4 lat. - Wiedziałem, że pan Szuber wszystko przemyślał. I że skoro podjął decyzję, to jest przekonany o jej słuszności. Kiedy lekarz wychodził, Chet go zatrzymał. Myślał o Patti i łamiącym się głosem wyraził ostatnią prośbę. - Niech pan to zrobi delikatnie - powiedział. cdn....
-
- KIEDY zobaczyłem stojącego" tam Todda - mówi Thom - musiałem zwolnić, żeby zebrać myśli. Kochałem Patti. Naprawdę nie wiedziałem, czy go rąbnę, czy obejmę. Znam kilka osób, które na moim miejscu na pewno miałyby ochotę go zabić. Kiedy Thom podszedł do łóżka Patti, objął spontanicznie Todda. Obaj się rozpłakali. Potem Todd wyszedł na spacer, żeby przewietrzyć głowę, a po powrocie zastał pod salą Jeanne i Chestera Szuberów. Nie wiedział, czy powinien zniknąć, czy zostać i przyjąć na siebie gniew Cheta. Niemal sparaliżowany strachem stał bez słowa, kiedy rodzice dziewczyny odwrócili się do niego. - Kiedy mnie zobaczyli, Jeanne zarzuciła mi ręce na szyję i powiedziała, że mnie kocha - wspomina Todd. Jeanne zawsze go lubiła i uważała, że Patti ma na niego dobry wpływ. Chwilę później objął go ciepło także Chet i powiedział, że wie, że Todd nie chciał zrobić Patti nic złego. Todd rozpłakał się z ulgi i żalu. Następnie Jeanne i Chester Szuber poszli na salę, żeby pożegnać się na zawsze z córką. Lekarze powiedzieli im, że tak poważne uszkodzenie mózgu nie daje żadnych szans przeżycia. Chet nachylił się i drżącymi ustami pocałował chłodny, delikatny policzek córki. Łzy ciekły mu po twarzy, kiedy ujął jej dłoń. Jeanne stała z drugiej strony łóżka, trzymała córkę za drugą rękę i gładziła ją po włosach. Pominąwszy opuchliznę i ranę przy lewym oku Patti wyglądała, jak gdyby spała. Jeanne i Chet widzieli na zielonych monitorach buzujące linie, które świadczyły o silnej pracy serca. Drżenie ciała Patti i lekki ruch nogi obudziły w nich nadzieję, że lada chwila ich ukochane dziecko obudzi się zdrowe. Próżna to była nadzieja. CHESTER SZUBER wypełniał zamaszyście rubryki w formularzach rozłożonych na stoliku. Usta mu drżały. kiedy składał podpis, wyrażając zgodę na transplantację narządów i tkanek córki innym ludziom, których życie można uratować. Wiedział, że Patti tego by sobie życzyła. Gdy tylko skończyła 18 lat wypełniła kartę dawcy narządów i potem wszystkich do tego namawiała. W tej smutnej chwili obecna też była matka Patti, jej bracia i siostra oraz ksiądz, który udzielił ostatniego namaszczenia. Stwierdzono, że mózg przestał funkcjonować o 11.35 rano w niedzielę, trzy dni po wypadku. Teraz aparatura miała utrzymywać ciało Patti przy życiu aż do usunięcia narządów. W całej bolesnej procedurze Jeanne i Chetowi pomagała Susan Fredenberg, pielęgniarka ze Służby Dawstwa Stanu Tennessee. Ta sympatyczna kobieta po trzydziestce stara się nawiązać kontakt z rodziną potencjalnego dawcy i zadbać o przeznaczenie narządów. Poprzedniego wieczoru, zanim stwierdzono zgon Patti, Susan podsunęła Chetowi, że formalnie rzecz biorąc mógłby być biorcą serca Patti. Odtrącił to natychmiast i Susan uznała, że w ogóle nie zastanowił się nad tą propozycją - a może jej nawet nie usłyszał. Teraz, kiedy stwierdzono oficjalnie zgon Patti i podpisano formularze, Susan Fredenberg wróciła do tematu. - Musimy porozmawiać o sercu Patti. Mogłoby wrócić do pana... można by dokonać transplantacji. Chet nadal nie pojmował, o czym ta kobieta mówi. Był pochłonięty organizacją pogrzebu oraz przewozem ciała Patti i całej rodziny z powrotem do Michigan. Potrząsnął głową, myśląc: O czym ona w ogóle gada? A kiedy jej słowa do niego dotarły, przeżył wstrząs. To było nie do pomyślenia. Gdyby przyjął tę ofertę, każde uderzenie serca przypominałoby mu o śmierci Patti. Już lepiej umrzeć, pomyślał. - Nie ma mowy! - odparł stanowczo. - Nie zgadzam się. Nigdy! - Patti nie da się przywrócić życia - powiedziała łagodnie Susan Fredenberg. - Ale być może zdoła się uratować pańskie. Łzy trysnęły z oczu Cheta. - Nie ma mowy - powtórzył. Susan Fredenberg prędko się wycofała. Przez następną godzinę czuwała nad aparaturą podtrzymującą przy życiu ciało Patti i przeczesywała sieć dawstwa organów, żeby ustalić potencjalnych biorców narządów Patti. W małym pokoiku udostępnionym Szuberom przez szpital, Chet położył się na łóżku i przymknął oczy. Nigdy przedtem nie targało nim tyle sprzecznych uczuć. Siłą woli skupił się na planowaniu pogrzebu córki. Gdy tak leżał w samotności, naszła go myśl: Czy Patti chciałaby, żebym dostat jej serce? Czy wolno mi odmawiać przyjęcia jej daru, skoro taka byłaby jej wola? Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju na małe patio, na którym siedziała jego żona zajęta rozmową z jednym z dzieci. Poprosił ją do pokoju. - Jak byś się czuła, gdybym dostał serce Patti? - spytał niemal opryskliwie. Jeanne zdumiała ta zmiana stanowiska męża i przeraziła myśl, że mógłby nie przeżyć tak ryzykownego zabiegu. - Nie, nie możemy tego zrobić - odparła. - Właśnie straciłam Patti i nie zamierzam stracić również ciebie. No i jak odprawimy pogrzeb Patti, skoro będziesz leżał w szpitalu? Na samą myśl o tym zalała się łzami. Czuła jednak, że powinna poradzić się dzieci. Wróciła na patio, usiadła tuż pod oknem męża. Cheta dobiegły głosy synów, którzy przyszli się pożegnać z rodzicami przed odlotem do Michigan. Wtem umilkli, a Jeanne ledwie słyszalnym szeptem powiedziała: - Waszemu tacie zaproponowano serce Patti. Co wy na to? Z początku było cicho jak makiem zasiał, a po chwili głosy dzieci zabrzmiały w chóralnej aprobacie - trudno było wyłowić poszczególne słowa, ale intencja była jasna. Wreszcie Jeanne zadecydowała. - Idźcie porozmawiać z tatą. Po chwili pokój Cheta wypełnił się dziećmi. Wszystkie mówiły mu kolejno, że tego właśnie życzyłaby sobie Patti: jej największym marzeniem byłoby, żeby ojciec dostał jej serce. Po kilku minutach posłano po Susan Fredenberg. - Z radością przyjmę serce Patti - oświadczył uroczyście Chet. cdn....
-
DWADZIEŚCIA lat po rozpoczęciu handlu choinkami Chet, z pomocą bliskich, przekształcił 162-hektarowe gospodarstwo rodzinne na północy Michigan, gdzie się wychował, w szkółkę choinek. Wymyślił, jak należy hodować drzewka i rozwinął interes. Wreszcie na początku lat 90. sprzedawał już rokrocznie tysiące własnych choinek. Ale w tym czasie był już tak niesprawny, że pracował na farmie zaledwie po kilka godzin dziennie. Potem w domu trudno mu było wstać z łóżka, męczyło go przejście przez pokój. Synowie i przyjaciele musieli pomagać mu dotrzeć do lasu, gdzie w sezonie polowań zasadzał się na jelenie. Z natury energiczny, odpowiedzialny Chet żył teraz w koszmarze bólu i letargu. Mimo że miał dopiero 58 lat jego życie dobiegało kresu. Rodzina mogła się tylko modlić. Kolejny by-pass byłby zbyt ryzykowny. Od 4 lat Chet figurował na liście oczekujących na transplantację serca. Z każdym tygodniem wpadał w coraz większe przygnębienie, które pogarszała świadomość, że ktoś zdrowy musi ponieść śmierć, żeby on mógł żyć. Pewnego wieczoru, w tym mrocznym okresie, Todd Herbst jak zwykle wpadł do Patti. Szybko minął groźnie spozierającego Cheta. Młodzi siedzieli do późna w nocy, grając w karty i oglądając telewizję. Nadano program o ludziach, którzy zginęli w wypadku samochodowym. - Gdybym zginęła - oznajmiła Patti - chciałabym, żeby tata dostał moje serce. Przedtem wiele razy powtarzała to swojemu przyjacielowi. - Założę się, że gdybym to ja zginął - skomentował Todd - i gdyby zaproponowali moje serce twojemu tacie, na pewno by go nie przyjął! - Chyba masz rację - zaśmiała się Patti. Po KILKU godzinach od nocnego telefonu ze szpitala, rodzina Szuberów - w asyście kilkunastu przyjaciół i krewnych - jechała do Knoxville, żeby znaleźć się przy Patti. Jeanne i Chet w kółko opowiadali bliskim o rozmowie telefonicznej z córką zaledwie kilka godzin przed wypadkiem. Wiele razy odtwarzali wydarzenia, które zakończyły się tym prawdziwym koszmarem. Przed powrotem do kieratu szkolnych zajęć Patti postanowiła wyrwać się jeszcze z Toddem Herbstem pod namiot do Great Smoky Mountains. Pogoda była wspaniała. W kotlinach unosiły się urzekające mgiełki. Dwójka przyjaciół pierwszego wieczoru rozbiła obóz w Kentucky, a drugiego dotarła do Tennessee. W Gatlinburgu zapłacili 20 dolarów za przejażdżkę helikopterem w góry. Lot - pierwszy tego rodzaju w życiu Patti - był tak ekscytujący, że dziewczyna zaraz po wylądowaniu zadzwoniła do rodziców, żeby podzielić się wspaniałymi wrażeniami. Po rozbiciu namiotu Patti i Todd zjedli kolację, a potem trafili do przydrożnej tawerny, gdzie grała muzyka. Bawiła się tu miejscowa młodzież. Później z nowymi znajomymi poszli na imprezę w pobliżu. - Świetnie się bawiliśmy przy tańcach i piwie - wspomina Todd. - Ustaliliśmy, że jedno z nas musi potem prowadzić, no więc przestałem pić półtorej godziny przed wyjściem. Zawsze byliśmy ostrożni... Alkohol i prędkość przekreśliły ich dobre intencje. Wypadek zdarzył się o 2.20 w nocy na ostrym zakręcie górskim opodal Pigeon Forge. Todd przekroczył dozwoloną prędkość o 30 kilometrów na godzinę, stracił panowanie nad kierownicą i rąbnął w wystającą skałę. Zdaniem policji samochód sunął poślizgiem na odcinku 253 metrów. Po pierwszym wstrząsie przekoziołkował, a potem fiknął jeszcze kilka kozłów.Ani Patti, ani Todd nie mieli zapiętych pasów. Kiedy wóz się zatrzymał, Patti została wyrzucona i upadła nieprzytomna na plecy. Krew spływała jej z tyłu głowy. Garść jej włosów znaleziono na chodniku oddalonym o 18 metrów. Todd miał liczne rany i stłuczenia, ale żadnych poważnych obrażeń. Wkrótce przybyło pogotowie wezwane przez innych kierowców. W niedługim czasie nadleciał helikopter, który kwadrans później odwiózł Patti do Kliniki Uniwersytetu Tennessee w Knoxville. Badania wykazały, że poziom alkoholu we krwi Todda wyraźnie przekraczał limit dopuszczalny w stanie Tennessee. Policja zabrała chłopaka, by medycy opatrzyli mu obrażenia. Dopiero potem postawiła kilka zarzutów, w tym jazdę po pijanemu. Resztę nocy Todd przesiedział w areszcie. Rano go wypuszczono. Poprosił policjanta, żeby zawiózł go do oddalonego o 70 kilometrów Knoxville, bo chciał być z Patti. Był pewien, że dziewczyna przeżyje. Ale w szpitalu poznał okrutną prawdę - Patti doznała poważnego uszkodzenia mózgu i tylko aparatura utrzymywała ją przy życiu. Dowiedział się również, że Jeanne i Chester Szuber - a także inni liczni krewni, przyjaciele i sąsiedzi, w tym jego rodzice - są już w drodze do Tennessee. - Brak mi słów, żeby opisać jaką poczułem wtedy grozę - mówi Todd. - W sali obok umierała moja najlepsza przyjaciółka pod słońcem, i ja byłem za to odpowiedzialny. Paraliżował mnie też strach na myśl o spotkaniu z panem Szuberem. Todd, czekając na przybycie bliskich, poszedł do Patti. Siedział przy jej łóżku, płakał i trzymał ją za rękę. Jako jeden z pierwszych do szpitala dotarł po całonocnej jeździe z Detroit Thom Bishop. Patti od kilku lat była jego dziewczyną. Thom znał również od dawna Todda Herbsta, jeszcze z czasów Berkley. Uważał go za nieszkodliwego komedianta - przyjaciela Patti, któremu ta starała się pomóc cdn.....
-
CHET był synem polskich emigrantów mieszkających w północnym Michigan. Wychował się pod koniec lat 40., pracując na rodzinnej farmie. Marzył o studiach prawniczych, ale w ko-ledżu, kiedy poznał Jeanne Wood, zrezygnował z tych pragnień. Uczucie było tak silne, że nie chcieli czekać ani chwili ze ślubem. Jako człowiek wygadany Chet świetnie się nadawał na sprzedawcę. Przez 16 lat pracował jako ekspedient w dziale artykułów gospodarstwa domowego w domu handlowym Searsa. Żeby dorobić trochę na gwałtownie rozrastającą się rodzinę, w Boże Narodzenie zaczął przywozić ciężarówką choinki z Kanady i sprzedawać je na wielkim rynku w Detroit zwanym Wschodnim Targowiskiem. Niebawem wciągnął w to całą rodzinę - nawet mała Patti pracowała przy ozdabianiu świątecznych wiązanek. W tamtych latach stan serca Cheta stopniowo się pogarszał. W roku 1980 Chet rzucił posadę u Searsa. Stan zdrowia nie pozwalał mu na dalszą pracę, musiał pozostać w domu. Patti miała wtedy osiem lat. Z powodu choroby ojca dziewczynka spędzała z nim teraz jeszcze więcej czasu. Najbardziej lubili wspólne wyprawy bożonarodzeniowe na Wschodnie Targowisko, dokąd przez cały rok zjeżdżały setki handlarzy z najrozmaitszymi produktami - od świeżego i wędzonego mięsa przez warzywa i owoce po żywe kurczaki, kaczki i króliki. W dużych wannach z kraszonym lodem wystawiano tam żywe ryby z Wielkich Jezior. Sprzedawano też ciasta, domowe przetwory, a także różne świecidełka i sprzęt gospodarstwa domowego. Patti ubóstwiała karnawałową atmosferę rynku - kolędy, gorącą czekoladę i takie przekąski jak prażone orzeszki, precle i parówki. No i uwielbiała chodzić z ojcem. W Wigilię, kiedy sprzedaż choinek dobiegała końca, Chet był tak wykończony, że kładł się do łóżka. Dla Patti jednak emocje dopiero się zaczynały. Musiała dopilnować, żeby odpowiednio wcześnie wybrać choinkę dla swojej rodziny, no i miała decydujący głos, jak ją przystroić. Paul Pelto, jeden z najbliższych przyjaciół rodziny, pamięta dobrze pewną Wigilię. Zjawił się wtedy u Szuberów jako Święty Mikołaj, który przywiózł prezenty dzieciom. Mała Patti - wówczas czteroletnia - patrzyła z daleka wystraszona, kto to przyszedł. Uśmiechała się nieśmiało. Pelto zastanawiał się, czy aby nie podejrzewa, kto się kryje pod tym przebraniem. - Następnie - wspomina - złapała swoją ulubioną lalkę, podbiegła i wręczyła mi ją, jak gdyby chciała dać Mikołajowi prezent, zanim dostanie coś od niego. Takim była dzieckiem. cdn.....
-
JEANNE SZUBER tuliła nowo narodzoną dziewczynkę. Kołysząc ją wpatrywała się z uśmiechem w śmieszną twarzyczkę. Wybrano dla niej imię Patricia Jeanne. Jeanne i Chet zabrali małą Patti do Berkley, miasteczka pod Detroit. Ich dom stoi na wysadzanej drzewami ulicy Phillips wśród setek innych schludnych domków. W tej okolicy mieszkańcy znają się od pokoleń. Jeanne Szuber wychowała się jedną przecznicę dalej. Mówi z sympatią o swojej dzielnicy i stwierdza z dumą, że dom Szuberów oraz trzy sąsiedzkie domy wydały na świat 20 dzieci. Właśnie wśród takiej czeredy, w atmosferze ciepła i miłości upływało szczęśliwe dzieciństwo Patti Szuber, jej czterech braci i jednej siostry. Chet i Jeanne byli bardzo szczęśliwi, ale mieli też wielkie zmartwienie. Coś było nie w porządku z sercem Cheta. Przez pierwszych 10 lat po ślubie Chet był zdrów jak ryba. Ten postawny mężczyzna, 62 kilogramy wagi, 182 centymetry wzrostu, uwielbiał grać w baseball. Ale kiedy skończył 32 lata, coś się zmieniło. Pewnego dnia, podczas biegu, serce Cheta oszalało - "waliło i gnało, jak gdyby chciało wyskoczyć z piersi". Lekarze stawiali sprzeczne diagnozy. Niektórzy wręcz twierdzili, że nie ma żadnych oznak niedomogów serca. Jednak budzące lęk ataki zagościły na stałe w życiu Cheta. Wreszcie po pewnym szczególnie uciążliwym tygodniu, po serii skomplikowanych badań padła straszliwa diagnoza - Chet przeszedł zawał serca. - Pan ma serce 70-latka - powiedział mu lekarz i wyjaśnił, że wskutek zaawansowanej arteriosklerozy tętnice Cheta, łącznie z tymi najbliżej serca, są zatkane płytkami miażdżycowymi i stwardniałe znacznie bardziej niż u mężczyzny po trzydziestce. - Jak to możliwe? - obruszył się Chet, powołując się na swój zdrowy tryb życia i pozornie dobrą kondycję. - Moi dziadkowie z obu stron dożyli niemal dziewięćdziesiątki. I wtedy przypomniał sobie coś, co zwykle wypierał z pamięci: jego matka - w oczach rodziny uchodząca zawsze za prawdziwy okaz zdrowia - zmarła nagle na zawał serca mając zaledwie 56 lat. - Mógł pan odziedziczyć serce po matce - powiedział lekarz. - W każdym razie, pańskie serce jest w fatalnym stanie. W owych czasach, blisko 25 lat temu, medycyna nie miała zbyt wielu możliwości, żeby pomóc człowiekowi cierpiącemu na takie schorzenie. Mając 37 lat, cztery miesiące po zawale, Chet poddał się pierwszej operacji. W ciągu następnych 20 lat przeszedł jeszcze wiele ataków serca i pięć kolejnych zabiegów chirurgicznych. Trzy razy - w latach 1973,1982 i 1987 - wszczepiono mu bypassy, żeby zastąpić zatkane arterie wokół serca. Podczas ostatniego takiego zabiegu przeżył rozległy zawał serca na stole operacyjnym. Jego obudzenie się graniczyło z cudem. Kiedy Patti urodziła się w roku 1971, rok przed pierwszym poważnym zawałem ojca, ten zdawał już sobie sprawę, że jego serce jest w kiepskim stanie i że powinien cieszyć się dziećmi, póki czas. Mała Patti, młodsza o pięć lat od ostatniego dziecka z rodzeństwa, okazała się też najmłodszym dzieckiem w całym sąsiedztwie. Od początku wszyscy ją rozpieszczali. Rodzeństwo wprost się bilo o to, kto ją będzie nosił, karmił i kładł do łóżeczka. Dlatego rosła w niej ufność, że jest kochana i to sprawiło, że i ona była troskliwa, i czuła dla innych. Jako malutka dziewczynka objeżdżała całą okolicę na trzykołowym rowerku. Kiedy chodziła do Szkoły Podstawowej Pattengill, kilka przecznic od domu Szuberów, zwykle przyprowadzała do domu na obiad kolegów, nierzadko kogoś z nowych uczniów albo kogoś, kto czuł się samotny. Była zawsze serdeczna i pełna radości życia. Bezustannie śmiała się i szczebiotała - gestykulując z promienną buzią. Matka przepadała za swoją małą "przylepką". Patti lgnęła również, choć nieco inaczej, do swojego poważnego, wiecznie zajętego ojca. cdn......
-
Dobry wieczor BIESIADO Wiatm moje kochane Drzewka , dopiero dotarlam na Biesiade...... dzien mialam zabiegany, przygotowania do jutrzejszego wyjazdu:D JODELKO dziekuje za ciekawe wiadomosci o naszych rodakach. O trzesieniu ziemi czytalam......... straszne . Srebrna Akacjo, dziekuje za piekne wiersze Sympatyczna Pomaranczko, zapraszamy na Biesiade Kochane moje Drzewka jutro skoro swit wyjezdzam wracam 11 maja, wiec zostawiam Wam nieco dluzsze opowiadanie, zebyscie o mnie nie zapomnialy :D POWRÓT SERCA ... Henry Hurt Patti Szuber już jako dziecko przygarniała każdego, kto wydał się jej smutny albo samotny. Ukochana najmłodsza córeczka w rodzinie była zawsze serdeczna i czuła. Lubiła dawać i pomagać innym. I takie okazało się jej przeznaczenie ........ JEANNE SZUBER sięgnęła po omacku do telefonu przy łóżku. Usłyszała w słuchawce obcy głos. Spojrzała w kierunku budzika. Zielone cyferki wskazywały 4.40 rano. To na pewno pomyłka - uznała, próbując zrozumieć słowa uprzejmej kobiety mówiącej z południowym akcentem. - Na miłość boską, nie - odburknęła zaspana Jeanne ze zniecierpliwieniem. - Nasza córka nie ma wytatuowanego piórka na stopie. O czym pani mówi? Jej rozmówczyni dzwoniła z ostrego dyżuru w szpitalu w Tennessee. Wyjaśniła, że młoda dziewczyna - według jadącego z nią kolegi, Patti Szuber - miała wypadek samochodowy. Jeanne przeszył dreszcz grozy. - Chwileczkę - powiedziała słabnącym głosem. - Patti może mieć tatuaż. Ja się na to nie godziłam, ale może mnie nie posłuchała. Ona biwakuje teraz gdzieś w Tennessee. Zapadło milczenie. Jeanne poczuła, że jej mąż Chester rusza się obok. I wtedy dobiegły ją słowa tamtej kobiety: - Dziewczyna jest w bardzo złym stanie. Jeanne zamarła. W oczach stanął jej obraz rezolutnej i pogodnej córki. Patti miała 22 lata, była najmłodszą z ich sześciorga dzieci, jedną z te] dwójki, która nie wyszła jeszcze z domu. Jeanne zdobyła się na ledwie słyszalne pytanie. - W bardzo złym? - Ogromnie mi przykro - odezwał się łagodny głos z oddali. - Śmierć może nastąpić w każdej chwili. Naprawdę bardzo mi przykro. Jeanne spojrzała na męża, z którym żyła od 37 lat. - To Patti - szepnęła, chociaż wiedziała, że Chet już wie. - Podobno nie ma żadnych szans. Chester Szuber poszedł do kuchni. Tam wziął słuchawkę drugiego aparatu, by wypytać o szczegóły. Patti znalazła się w szpitalu w Knoxville, 800 kilometrów od domu Szuberów pod Detroit. Doznała poważnego urazu głowy, kiedy samochód rozbił się na krętej drodze w Parku Narodowym Great Smoky Mountains. Dla Cheta to był straszny wstrząs. Liczna, bardzo zżyta rodzina była największą radością jego życia. Oboje z żoną cieszyli się, że ich dzieci dorastają i świetnie sobie radzą. Niektóre założyły już własne rodziny. Chociaż Chet się do tego głośno nie przyznawał, wszyscy wiedzieli, że Patti jest jego ulubienicą. Ujmowało go jej pogodne usposobienie. Zawsze była taka serdeczna, urokliwa. Dzieci Szuberów żartowały sobie z taty i siostry: - Jeżeli naprawdę chce się czegoś od taty, trzeba podeprzeć się pod boki tak jak Patti i zatrzepotać jak ona rzęskami. I było w tym sporo prawdy, ale nikt nie miał o to żalu. Tamtego dnia, 18 sierpnia 1994 roku, o świcie Jeanne i Chet siedzieli wpatrzeni w siebie tępym, szklistym wzrokiem. Niewiele mówili, czekali na przyjazd dzieci. Chcieli razem z nimi postanowić, co dalej. Leciwa szaro-biała kotka Patti, zaniepokojona zakłóceniem porządku dnia, myszkowała po kuchni. Przed 11 laty 12-letnia Patti uratowała ją przed \"strasznym losem\" - życia poza rodziną Szuberów. Dziewczynka uznała kotkę za ósmy cud świata i nazwała ją najbardziej elegancko, jak umiała - Ashley Marlene. Nie wiadomo, skąd wzięła to imię. - Czy to sen? - spytał Chet Jeanne, kiedy Ashley Marlene, zwinięta w kłębek na podłodze kuchni, podniosła na nich ślepka. - Czy to się dzieje naprawdę? Ich córka jest przecież taka śliczna i pełna życia. Zachwycali się nią oboje od chwili, gdy przyszła na świat. cdn......
-
CZEKANIE Wyławiam z ciszy każdy ton.. .. szelest myszy.. ..To .. on ? Ciało się nie godzi.. oczekuje snu.. - a sen nie przychodzi .. znów.. W sekundy ułamku zamarły płuca.. - szczęk w zamku klucza. To drzwi sąsiada, niestety.. .. na poduszkę opadam.. TO NIE TY ! Niepokój narasta.. .. pościel zmięta.. przestrzeń ciasna.. .. drętwa.. .. a .. zegar.. wciąż tyka.. .. z dala krzyk człowieka.. .. szum silnika.. JA CZEKAM .. :D :D :D Anna Wojdecka .
-
W cichości kulę ramiona Całuję wiosenne powietrze Błądzę myślami w przestrzeni niemocy W tęsknoty czułej wietrze I w uszach nagle szumi Ocean po którym zmierzasz A pod powiekami czuję Jak słona fala uderza W sercu czuję słońce A w głowie się kotłują Mysli o Tobie gorące Co Twoją obecność czują Zastygłam w bezruchu By nie społoszyć marzeń By nigdy już nie zapomnieć Naszych wspólnych wydarzeń.
-
Kochane drzewka zycze milej lekturki ....do zobaczenia wieczorkiem. pozdrawiam Was bardzo serdecznie!
-
Miłość zmienia ludzi… Od niedawna Piotr próbuje założyć własną firmę, ma wspólnika z kapitałem, ale nie może uzyskać kredytu, mimo iż stukał już do kilku banków. Znajomi twierdzą, że znowu działa „pomocna” dłoń Ireneusz Kutrzuba.
-
Brat brata... - Po tym wszystkim Paweł bardzo się zmienił – opowiada znajomy braci. – Stał się zamknięty w sobie, stronił od ludzi, niegdzie nie bywał, poświęcał się tylko pracy. Całkiem inny człowiek. Wyglądało to tak, jakby przestał komukolwiek ufać, jakby ta historia z Piotrem i Anką całkowicie go odmieniła. Po powrocie z Anglii Paweł zażądał od Piotra zwrotu pożyczki na kupno mieszkania dając mu miesięczny termin. Ni nic nie zdały się prośby i tłumaczenia Piotra, że przecież nie ma tych pieniędzy, że brat musi poczekać. Po miesiącu sprawa znalazła się z sądzie, Paweł udokumentował, że jego brat wpłacił tylko jedną ratę na mieszkanie w szeregowcu, a pozostałe trzy pochodziły z jego pieniędzy w związku z tym 3/4 mieszkania należy do niego. Sąd przychylił się do tego wniosku, mieszkanie zostało sprzedane, a Piotrowi zostało na kupno małego mieszkanka w bloku, do którego przeprowadził się z Anką. Pozbyć się musiał również drogiego samochodu i zwrócić cześć, którą na zakup wyłożył brat. Niedługo później spadł na niego kolejny kłopot: firma rozwiązała z nim umowę o pracę, tłumacząc to częściową zmianą profilu działalności. - Najpierw była to tylko plotka, ale potem okazało się jasne, iż Piotra wylali na żądanie Pawła. On był zbyt cenny, aby mu się można było sprzeciwić – opowiadają znajomi. – Anka miała wcześniej obiecane zatrudnienie i samodzielne stanowisko po odbyciu stażu, ale nic z tego nie wyszło i znalazła się bez pracy. Na dodatek doszły jeszcze problemy z rozliczeniem budowy, jakieś poważne braki finansowe. Wszyscy się domyślają, że to też robota Pawła, ale nikt nic nie powie, bo i po co się mieszać do rodzinnych sporów. Bracie nie utrzymują ze sobą jakichkolwiek kontaktów. Wspólnie znajomi myśleli, że coś się zmieni, gdy od Piotra odeszła Anka, ale Paweł nadal nie reaguje na sugestie odnowienia braterskich więzi. - On tę historię z Anką uznał za zdradę wszystkiego, co ich z Piotrem łączyło – mówi znajoma Pawła. – Odnoszę wrażenie, że jego zdaniem Piotr nie miał prawa się w Ance zakochać, a jeżeli już, to powinien zdusić to sobie w imię ich braterskiej miłości. Paweł jest przekonany, że on tak by postąpił. Może coś się zmieni, gdy Paweł pozna nową kobietę swojego życia.
-
Ich dwoje Piotr poważnie potraktował prośbę brata o opiekę, a że akurat skończył kontrakt w innym mieście i nikogo w jego życiu aktualnie nie było, więc poświęcał dziewczynie bardzo dużo czasu. - Wszędzie chodzili razem: kino, imprezy u znajomych, koncerty… Sprawiali wrażenie bardzo zaprzyjaźnionych. Tak bardzo, że moja żona stwierdziła kiedyś, iż to zaczyna wyglądać na jakiś romans. I wykrakała… - relacjonuje znajomy Piotra. W międzyczasie Paweł pojawiał się w Polsce kilkakrotnie, ale sprawy służbowe zabierały mu sporo czasu, więc na dłuższe kontakty z Anna nie mógł sobie pozwolić. Za to codziennie telefonował, słał e- maile… Podczas kolejnej rozmowy telefonicznej usłyszał: „Ni chcę cię okłamywać, zakochałam się w twoim bracie, przeprowadzam się do niego. Z nami koniec” Nazajutrz Paweł pojawił się w Polsce. Swoje mieszkanie zastał puste, ale u Piotra faktycznie była Anna. Rozmowa z dziewczyną nic nie dała, choć prosił, błagał, przekonywał… Postanowił, że poczeka na brata i we trójkę rozstrzygną ten dylemat. Rozmowy trójstronne nic jednak nie wniosły. Piotr przeprosił brata, stwierdził, że „tak wyszło”, ale że miłość nie wybiera. Podkreślał, że kocha Anną, a ona jego, że dziewczyna dokonała wyboru, i że brat powinien ten wybór uszanować, że to koniec, że z pewnością sobie kogoś znajdzie. Według późniejszej relacji Anny do znajomych, Paweł miał wtedy powiedzieć: „To z nami też koniec i będziesz tego żałował do końca życia” cdn....
-
Ta trzecia Żeby być w zgodzie z faktami, to trzeba stwierdzić, że tak naprawdę to pojawiła się w życiu Pawła. Anna przyszła do firmy, w której pracowali bracia, aby odbyć praktykę stażową, skierowano ją do dziełu kierowanego przez Pawła i on właśnie miał się zaopiekować stażystką. - Zaopiekował się, i to dobrze – śmieje się jeden z pracowników działu Pawła, który zza biurka obserwował rozwijający się romans. – Dziewczyna była naprawdę ładna, a że dział był w większości męski, więc wszyscy się nią natychmiast zainteresowali. A Paweł najbardziej. Po kilka razy dziennie przylatywał do naszego pokoju z najróżniejszymi sprawami, po ty tylko, by sobie na Ankę popatrzeć. Był jednak zbyt nieśmiały i na dobrą sprawę, to inicjatywa wyszła od dziewczyny, która prawie wymusiła na nim zaproszenie na wspólny obiad. Tak się to zaczęło. Dość szybko stało się jasne, że Anna i Paweł są parą, często widywano ich razem poza biurem, a po niespełna pół roku dziewczyna wprowadziła się do Pawła. Piotr w tym czasie zawalony był robotą, nadzorował kontrakt, który firma realizowała w innym mieście i tam spędzał najwięcej czasu, w domu będąc praktycznie gościem. O romansie brata oczywiście wiedział, Ankę poznał, wybór zaakceptował, ale nie przywiązywał do tej znajomości większej wagi – ot kolejna dziewczyna brata, może na trochę dłużej niż wcześniejsze. Co prawda Paweł opowiadał, jaki jest zakochany, coś przebąkiwał o małżeństwie, ale Piotr nie brał tego zbyt poważnie, tak jak nie brał poważnie dotychczasowych kobiet w życiu swoim i brata. I pewnie wszystko potoczyłoby się naturalnymi torami z obowiązkowym z happy indem, gdyby Paweł nie zainicjował kontaktów a później współpracy między swoją byłą firmą w Anglii, a obecną, w której pracował. Okazało się, że obydwa przedsiębiorstwa mogą robić wspólne interesy w Polsce, korzystając z funduszy europejskich, ale w związku z tym Paweł musi jechać na trochę do Anglii. - Nie bardzo było mu to w smak, nie chciał jechać uwagi na Ankę – opowiada jeden ze znajomych braci. – Dziewczyna tłumaczyła mu jednak, że to szansa, z której zrezygnować nie można. Pawełek znalazł sposób: oświadczył się Ance, ustalili datę ślubu za rok, polecił dziewczynę opiece brata – sąsiada i pojechał. cdn....
-
Opowiadanie: Braterska miłość ........ Piotr i Paweł przez wiele lat uchodzili w gronie znajomych za wzór. To ich z reguły podawano jako przykład braterskiej przyjaźni i doskonałych stosunków rodzinnych. Idylla jednak się skończyła – powodem była… kobieta. Obecnie można tylko mówić o wzajemnej nienawiści i chęci „dokopania” jeden drugiemu, choć kobiety już nie ma w ich życiu...... Ich dwóch Między Piotrem i Pawłem jest prawie półtora roku różnicy wieku, ale rodzice tak to umiejętnie zorganizowali, że chłopcy równocześnie poszli do szkoły i ramię w ramię, w tych samych klasach przechodzili przez wszystkie szczeble edukacji. Edukacyjnie rozstali się dopiero podczas studiów, bo Piotr wybrał budownictwo, zaś Paweł mechanikę. Ale nadal wspólnie mieszkali, nadal wszystkim się dzielili, mieli podobne zainteresowania, uprawiali te same sporty… W końcówce studiów zmarli rodzice. Najpierw odeszła matka, która już od dłuższego czasu bezskutecznie walczyła z rakiem, a kilka miesięcy później nie wytrzymało serce ojca. Pozbawieni rodziców, z którymi byli bardzo związani, chłopcy jeszcze bardziej zbliżyli się do siebie, zaczęli snuć plany uruchomienia własnej firmy, w której mogliby wykorzystać zdobyte umiejętności i wiedzę. Firma nie powstała – co w świetle późniejszych wydarzeń można nazwać szczęśliwym zrządzeniem losu – bo Paweł dostał propozycję rocznego stypendium w Anglii, z której – oczywiście po naradzie z bratem – postanowił skorzystać. Paweł wyjechał do Anglii tuż po obronie pracy magisterskiej, a Piotr znalazł zatrudnienie w dużej firmie projektowo – budowlanej. Bracia utrzymywali ze sobą ścisły kontakt: Piotrek jeździł do Pawła, który dostał pozwolenie na pracę i przedłużył pobyt w Anglii, Paweł pojawiał się w Polsce i gościł w wynajętym mieszkaniu brata. Po ponad dwóch latach praca w Anglii się skończyła i Paweł postanowił wracać do Polski. Angielskie doświadczenia i dyplom jednej z renomowanych uczelni spowodowały, że mógł przebierać w propozycjach zatrudnienia, ale zdecydował się zatrudnić w firmie, w której pracował Piotr, choć w innym dziale niż brat i od razu na kierowniczym stanowisku. Bracia postanowili też ustabilizować swoje życie. Sprzedali niewielki domek po rodzicach, który dotychczas był wynajmowany i – dokładając Pawła oszczędności – kupili dwa duże, sąsiadujące ze sobą mieszkania w tzw. szeregowcu. Ponieważ Piotr mniej pieniędzy od brata, ustalili, że wkład Pawła w mieszkanie Piotra będzie traktowany jako pożyczka, którą ten kiedyś zwróci. Dołożył mu również sporo pieniędzy do kupna samochodu. Kiedy już zamieszkali koło siebie i zagospodarowali swoje mieszkania w ich życiu pojawiła się Anna. cdn......