Skocz do zawartości
Szukaj w
  • Więcej opcji...
Znajdź wyniki, które zawierają...
Szukaj wyników w...

JARZEBINA

Zarejestrowani
  • Zawartość

    0
  • Rejestracja

  • Ostatnio

    Nigdy

Wszystko napisane przez JARZEBINA

  1. JARZEBINA

    BIESIADA

    Nie tak chciałam to powiedzieć… – westchnęła cicho. – Chciałam powiedzieć, że już nie jesteśmy razem, ale jeszcze przez dwa tygodnie jesteśmy ze sobą związani. W taki chory sposób. I nie mówię tu o ślubie, bo nie byliśmy małżeństwem… – zacisnęła dłonie w pięści i popatrzyła na zbielałe kostki. – Te duże pieniądze, które mi się przytrafiły, dostałam od niego. To odszkodowanie i obietnica milczenia. Ron zaraził mnie chorobą, z którą walczę od dwóch lat… Mam jej w sobie coraz mniej i w ciągu dwóch następnych tygodni powinnam już całkowicie się wyleczyć. Wierz mi, że chciałabym cię pocałować, że chciałabym, żebyś ty mnie całował… Nigdy nie robiliśmy tego, kiedy byliśmy dziećmi i chciałabym wiedzieć, co straciłam… – popatrzyła na niego smutno. – Od dwóch lat jestem sama. Chciałabym być kochana, pieszczona, całowana… Ale nie mogę sobie pozwolić na ten luksus. Jeszcze nie teraz… To jest choroba zakaźna, Danny. Dlatego ograniczam nasze zbliżenia do minimum. Ograniczam je do tego, na co mogę sobie pozwolić bez narażania ciebie. Robię to w trosce o twoje bezpieczeństwo, Danny – popatrzyła na niego wyczekująco. – Może i jestem naiwna, ale miałam nadzieję, że sytuacja między nami nie rozwinie się tak szybko i zdążę to wszystko pogrzebać i ze wszystkim się uporać, nim oboje będziemy gotowi na coś więcej… Nim będziemy gotowi zrobić następny krok… Nie spodziewałam się, że tak dobrze będziemy się dogadywać, że tak dobrze będziemy się ze sobą czuć – westchnęła. – Powiedziałabym ci o tym już dawno, gdybym miała pewność, że nie uciekniesz. Ale ja potrafię to zrozumieć. Naprawdę… Patrzył na nią i z każdym kolejnym słowem czuł, jak coś się w nim kurczy. Jak coś w nim umiera… Nie chciał wystawiać jej na taką próbę. Nie spodziewał się, że wytłumaczenie tego wszystkiego będzie aż tak dramatyczne. Nie dziwił się, że się bała… Dobrze, że już na samym początku mu nie uciekła i nie schowała się tam, gdzie nie mógłby jej odnaleźć. To znaczyło, że nie potrafiła pogrzebać tego, co czuje. Że nie potrafiła udawać, że tak naprawdę niczego i nikogo w jej życiu nie brakuje… Westchnął. - Chyba powinienem już iść – powiedział cicho. Miał wrażenie, jakby przez jej spojrzenie przebiegł cień, ale zaraz znów stało się nieodgadnione… Wstał. - Cześć, Jenny – powiedział i popatrzył na nią, stojąc przy drzwiach. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. Czuła, jakby cały świat jej się zawalił. Jakby nadzieja, którą czuła jeszcze chwilę wcześniej, została jej brutalnie odebrana… Nie była w stanie spokojnie oddychać. - Cześć, Danny – wyszeptała i, kiedy jego kroki ucichły, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Żałośnie, niczym ranne zwierzę… Chyba jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak samotna… cdn....
  2. JARZEBINA

    BIESIADA

    Więc chyba musimy nad tym popracować – powiedział tajemniczym głosem i odszedł od stołu. Ruszył w kierunku Jenny. Patrzyła na niego z uśmiechem. Ale widział w jej oczach strach. Jakby się go bała… Stała i czekała, aż do niej podejdzie i zastanawiała się, kiedy wreszcie będzie musiała zrzucić pancerz i obnażyć się przed nim… Kiedy będzie musiała powiedzieć mu prawdę… I wiedziała, że to nastąpi w bardzo bliskiej przyszłości. - Może byśmy się już urwali z tej imprezy? Co ty na to? – zapytał z uśmiechem. Serce jej stanęło i zamarła, choć starała się tego po sobie nie pokazać. - Tak szybko? – udała zdziwienie. – Liczyłam, że pobędziemy tu jeszcze jakiś czas. - Wolałbym pobyć z tobą sam na sam – odpowiedział i objął ją ramieniem. Westchnęła. - Jeśli naprawdę tego chcesz… – powiedziała cicho. Teraz jego zamurowało. - Masz wątpliwości? – zmarszczył groźnie brwi. – Myślałem, że ty też tego chcesz, Jenny. Odwróciła wzrok. - Chodźmy już – powiedziała zrezygnowana. Złapał ją za ramię. - Możemy zostać, jeśli nie podoba ci się moja propozycja – powiedział szorstko. Czuł, że się w środku gotuje. Przyciągała go i odpychała… Zachowywała się, jak oziębła mniszka… Jak Królowa Śniegu… Miał tego dość. - Chodźmy, Danny – szepnęła. – I nie rób scen, proszę cię – dla świętego spokoju wolała ustąpić. Nienawidziła kłótni. Przez całe dzieciństwo je słyszała. W dzień, w nocy… Dlatego tak bardzo bała się konfliktów. I uciekała przed nimi, jak najdalej tylko się dało… Zrozumiał, co miała na myśli, bo wiedział, jakie miała dzieciństwo… Uśmiechnął się, żeby załagodzić sytuację. - Chodźmy – powiedział i po krótkich pożegnaniach z rodziną, wyszli z domu. Właściwie całą drogę spędzili w milczeniu. Każde z nich zastanawiało się, co powinno zrobić i gdzie popełniło błąd… Oboje zdawali sobie sprawę, co może za chwilę nastąpić. I każde z nich było przerażone. Tyle, że każde na inny sposób… - Wejdziesz na górę? – zaraz po zadaniu pytania w ogóle pożałowała, że otworzyła usta. Danny popatrzył na nią i zmarszczył gniewnie brwi. Nic nie odpowiedział, tylko wysiadł i wszedł z nią do jej mieszkania. - Zrobić ci coś do picia? – zapytała. - Nie, dziękuję – odpowiedział. – Usiądź obok i porozmawiajmy, jeśli nie możemy tego przejść w inny sposób. - O czym chcesz rozmawiać? – znów powinna się ugryźć w język. Zachowywała się, jak ostatnia idiotka. Ale panika nie pozwalała jej rozsądnie myśleć… - O nas – popatrzył na nią chmurnie i westchnął. Nie podobało mu się to, co się między nimi działo. Nie podobało mu się, że ciągle mu uciekała, że ciągle coś przed nim ukrywała… Nawet teraz, kiedy patrzyła na niego takim niewinnym wzrokiem, czuł, że budzi się w nim gniew. - Nie wiem, o co ci chodzi, Jenny. W jakie gierki ze mną pogrywasz. Nie znam reguł, więc będziesz musiała wytłumaczyć mi, o co w tym chodzi… Westchnęła. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Czuła się zapędzona w kozi róg. Czuła, że coś ją ściska za serce. Już nie miała gdzie uciec. Wiedziała, że to decydujący moment. Że od tej pory będą mieli wszystko, albo nic. Wszystko albo nic. Siebie albo samotność. Radość albo smutek. Życie albo śmierć… - Wczoraj prawie zasnęłaś, kiedy oglądaliśmy film. Nie boisz się do mnie przytulać, ale ani razu nie pozwoliłaś mi się pocałować – powiedział z wyraźną pretensją. – Nie chciałbym okazać się gburem, ale spotykamy się już od miesiąca. Nawet spaliśmy w jednym łóżku – uśmiechnął się smutno. – Nie rozumiem, dlaczego ciągle mi uciekasz… Dlaczego zachowujesz się tak ozięble. Ja tak nie chcę. Ja tak nie potrafię – popatrzył na nią. Milczała. Widział w jej oczach łzy, ale nie chciał w ten sposób żyć. Wiedział, że ją pociąga. Z wzajemnością z resztą… Nie mieli żadnych zobowiązań, więc nie wiedział, czemu ciągle się powstrzymuje… - Nic mi nie powiesz? – zirytował się. – Myślałem, że możemy razem coś stworzyć, że ty też tego chcesz… Ale widocznie się pomyliłem. Jak już się namyślisz, na jakiej pozycji mnie widzisz, daj mi znać. Tylko pamiętaj, że ja nie będę wiecznie czekał, aż Królowa Śniegu się roztopi – dodał z ironią. Wstał i wyszedł z pokoju. Ale nie zdążył nawet otworzyć drzwi, kiedy znalazła się przy nim. Zagrodziła sobą wyjście i patrzyła mu prosto w oczy. Serce się mu krajało, kiedy ją taką widział, ale już nie wiedział, jak do niej dotrzeć… - Nie odchodź, Danny – powiedziała cicho. – I nie nazywaj mnie Królową Śniegu, bo żadne inne słowa tak bardzo mnie nie ranią… Nie jestem oziębła i nieczuła – zamknęła oczy. – Powiem ci, dlaczego taka jestem… Nie chciałam ci tego mówić, bo bałam się, że to będzie oznaczało koniec tego, co już zbudowaliśmy… Popatrzył na nią zmrużonymi oczyma i pozwolił się znów poprowadzić do pokoju. Usiadł na sofie i popatrzył na nią wyczekująco, a ona wiedziała, że nadeszła chwila prawdy… - Kiedy mówiłam ci, że dwa lata rozstałam się z Ronem, to nie do końca mówiłam prawdę – zaczęła cicho. Kiedy zobaczyła wyraz jego oczu, od razu pożałowała, że tak zaczęła. Nie po raz pierwszy tego wieczora. Dziś okazywała się mistrzynią pomyłek i królową nietaktu… cdn....
  3. JARZEBINA

    BIESIADA

    Jak wyglądam? – przejrzała się w lustrze i popatrzyła na niego pytająco. Uśmiechnął się szeroko. - Wyglądasz doskonale – odpowiedział. Miała na sobie beżowy żakiet z krótką spódnicą. Na nogi nałożyła buty na wysokim obcasie, co było ewenementem, bo zazwyczaj nosiła płaskie buty, dlatego, że w takich czuła się wygodniej. Ale w takich wyglądała elegancko i z tego też zdawała sobie sprawę… - Myślisz, że twoja rodzina dobrze mnie przyjmie? - Niechby tylko spróbowali inaczej – powiedział groźnie i złapał ją za rękę. – Chodźmy już, bo się spóźnimy. Wyszli z domu i wsiedli do samochodu. Popatrzyła na niego z uśmiechem. Miał na sobie biały, miękki golf i ciemne spodnie, z lejącego się materiału. Wyglądał niesamowicie pociągająco. Wiedziała, że nie powinna tak na niego patrzeć. Dla swojego własnego dobra… Nie powinna się podkręcać, skoro i tak później miała się roztrzaskać o ścianę… Tyle, że jej rozum i serce żyły sobie dwoma odrębnymi życiami… - Mam jakąś plamę na swetrze? – spytał, bo wyczuł, że od kilku chwil uporczywie się mu przygląda. Uśmiechnęła się, speszona, jakby przyłapał ją na gorącym uczynku. - Nie – odpowiedziała. – Wyglądasz po prostu bardzo przystojnie. To wszystko. - Wyglądam przystojnie, a ty mówisz to takim tonem, jakbyś opowiadała o wczorajszej pogodzie? – udał, że jest oburzony. Zaśmiała się i położyła mu dłoń na ramieniu. - Wyglądasz niesamowicie przystojnie, Danny – powiedziała. – Cieszę się, że idę tam z tobą, bo nie zniosłabym, gdyby jakaś inna się do ciebie kleiła… - Hm… Będziesz się do mnie kleić? – spytał i popatrzył na nią uważnie. - Na tyle, na ile pozwoli mi na to sytuacja – odpowiedziała tajemniczo. Uśmiechnął się szeroko. A ona natychmiast pożałowała tych słów. Bo wiedziała, że odebrał je zupełnie inaczej, niż ona chciała, żeby zostały odebrane… Jak tylko zaparkowali przed domem, zostali otoczeni gromadą roześmianych ludzi. Każdy chciał znaleźć się jak najbliżej Jenny, każdy chciał zamienić z nią choć słowo… Danny miał ogromne trudności, żeby zapanować nad tą całą gromadą… - Przepraszam – powiedział, kiedy już udało im się spotkać pośród tego zgiełku. - Nic się nie stało – uśmiechnęła się. – Dają mi odczuć, że jestem dla nich ważna. Bardzo mi się to podoba – położyła mu dłoń na ramieniu. - Chyba coś mi się za to należy, nie sądzisz? – uśmiechnął się i popatrzył na nią wyczekująco. Westchnęła. Wykorzystywał broń, którą mu uprzednio podsunęła… - A dziękuję nie wystarczy? – popatrzyła na niego z nadzieją. Bała się, że przy rodzinie będzie chciał zademonstrować swoje uczucia do niej, a ponieważ byli już dorośli, to takie zwykłe cmoknięcie w policzek byłoby zupełnie nie na miejscu… - Jeśli musi – odpowiedział zrezygnowany. Postanowił sobie, że dziś już mu się nie wymknie. Że przy jego rodzinie będzie musiała się określić. Będzie musiała przestać uciekać. Znali się już wystarczająco długo i byli ze sobą wystarczająco długo, żeby zmienić charakter ich znajomości. Żeby zrobić kolejny krok… - Cieszę się – powiedziała i oparła mu głowę na ramieniu. – Dziękuję ci za to, co dla mnie robisz. Za wszystko – dodała z naciskiem. – Gdybym wiedziała, że tak się rozwinie nasza znajomość, już dawno bym tu przyjechała – uśmiechnęła się szeroko i odeszła w kierunku Betty, która machała do niej ręką, żeby ją przywołać. - Jest słodka – usłyszał głos wujka. Mężczyzna stanął obok niego i uśmiechnął się. - Oczywiście – odpowiedział Danny. – To moja dziewczyna – dodał z dumą. - Widzę, jak na ciebie patrzy… Jakby chciała zjeść cię wzrokiem – mrugnął wesoło okiem. – Ty też cały czas wodzisz za nią oczami… Może powinniście się wcześniej urwać z imprezy? - Też nad tym myślałem, wujku – odpowiedział. Był trochę speszony bezpośredniością mężczyzny, ale przecież nie będzie udawał, że Jenny go nie pociąga, skoro było dokładnie na odwrót. - No to na co czekasz? Toasty już powznosiliśmy, większość zabawy już za nami… Betty nie obrazi się, kiedy zdecydujecie się zakończyć wieczór… I powiem ci tak w tajemnicy, że ona po cichu liczy na wasz ślub. Popatrzył na wujka i roześmiał się. Szczerze. Radośnie. Głośno. Tak głośno, że wszystkie spojrzenia zwróciły się w jego stronę. Gdyby oni tylko wiedzieli, że on i Jenny ani razu jeszcze się tak naprawdę nie pocałowali… Pomyśleliby, że są co najmniej dziwni i może rzeczywiście tak było. Może rzeczywiście to, co było między nimi było nie do końca prawdziwe, nie do końca normalne… Przynajmniej dla niego, choć chwilami widział, że ona też ze sobą walczy… cdn......
  4. JARZEBINA

    BIESIADA

    Zaparkował przed dyskoteką. Popatrzyła na niego z uśmiechem. - Wieki minęły, odkąd ostatnio byłam w takim miejscu – powiedziała. - Ale chyba nie zapomniałaś, jak się tańczy? – popatrzył na nią zaniepokojony. - Takich rzeczy się nie zapomina. - Więc nikt się nie zorientuje, że wieki cię tu nie było – uśmiechnął się i wysiedli. Weszli do środka. Było to jedno z nielicznych miejsc, do których nie wpuszczano ludzi poniżej dwudziestego pierwszego życia, więc nie musieli się obawiać, że będą zawyżać średnią wieku na parkiecie… - Widzę tu wielu starych znajomych – powiedziała z uśmiechem, kiedy przeszli przez salę, żeby usiąść przy stoliku. - I bardzo słusznie, bo wszyscy tu przychodzą – uśmiechnął się. I, jakby na potwierdzenie tych słów, od razu zostali otoczeni grupką dawnych znajomych, z którymi spędzili resztę wieczoru. Oczywiście poza momentami, kiedy razem kołysali się na parkiecie. Czerpał garściami z takiej ich bliskości. Kiedy była tak blisko, czuł przyjemne napięcie, chciał, żeby była jeszcze bliżej… Nie chciał na nią naciskać, ale coraz trudniej było mu zachować dystans. Zwłaszcza kiedy ona tak pięknie pachniała… Bawiła się wyśmienicie. Miło było czuć go obok siebie, miło było się do niego przytulić… I bardzo musiała się starać, żeby na takim przytuleniu się skończyło. Ale on chciał czegoś więcej. Widziała to i czuła. Dlatego musiała kłamać i oszukiwać, bo nie chciała go zranić. Bo nie chciała sprawić mu przykrości… Dlatego już późno w nocy, kiedy wracali do domu, musiała udać, że zasnęła ze zmęczenia. Tylko dzięki temu nie odważył się do niej zbliżyć. Tylko dzięki temu uchroniła i jego, i siebie przed katastrofą… Tylko dlaczego rankiem, kiedy wyszedł, łkała wtulona w poduszkę?… cdn.....
  5. JARZEBINA

    BIESIADA

    Zaśmiał się i objął ją ramieniem. - Muszę stwierdzić, że języczek ci się wyostrzył – powiedział. – Kiedyś byłaś taka uległa i pokorna. A teraz jesteś wygadana, prawie tak jak ja – dodał z podziwem. - Jakoś musiałam sobie poradzić w świecie, gdzie wszyscy tylko czekają, żeby wbić ci nóż w plecy – odparła. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że komuś takiemu jak ty, ktoś próbował wbić nóż w plecy? – popatrzył na nią uważnie. Może wreszcie opowie mu coś o swojej przeszłości. Może wreszcie się przed nim otworzy… - Jestem dość łatwym celem – odpowiedziała cicho. Może nadszedł ten czas, kiedy mogła mu coś o sobie opowiedzieć. Nie dużo, ale żeby choć częściowo zaspokoić jego ciekawość… - Ale wyszłaś z tego z podniesioną głową, a to najważniejsze – powiedział i uśmiechnął się. – Kiedy wyjechałaś, bardzo się z tego cieszyłem. Wiedziałem, jak bardzo tego potrzebowałaś… Jak bardzo potrzebowałaś wyrwać się z tego marazmu i zła, które cię otaczało. Życzyłem ci szczęścia… Powiedz, że choć przez chwilę moje życzenia się spełniły – popatrzył na nią z nadzieją. Wzięła do ręki kubek i upiła kilka łyków herbaty. - Choć przez chwilę się spełniły – potwierdziła z uśmiechem. – Wyjechałam stąd z nadzieją, z głową pełną szalonych pomysłów. Myślałam, że zawojuję cały świat. Byłam szczęśliwa. Miałam przy sobie kogoś, kto potrafił wydobyć ze mnie wszystko, co miałam w sobie najlepsze… Tam życie wygląda zupełnie inaczej, dzieje się tak wiele różnych rzeczy… Ale jest też codzienność, która wszędzie wygląda tak samo. Czy tu, czy tam… Codzienność, rutyna, zmęczenie… – westchnęła. – Kiedy się ciągle za czymś goni, nie zauważa się, że z drugiej strony coś człowiekowi umyka. - On ci umknął? – popatrzył na nią uważnie. Zastanawiał się, czy nie weźmie tego pytania zbyt do siebie. Nie potrafił jeszcze wyczuć granicy, za którą było już za późno… - Wybrał po prostu inną ścieżkę – odpowiedziała cicho. Nie miała Ronowi za złe, że znalazł sobie kogoś innego. Nawet gdyby tego kogoś nie znalazł, wszystko skończyłoby się tak samo, jak się skończyło… Nie byłaby w stanie być z nim, wiedząc, że ją zdradził… - Tęsknisz za nim? – podchwycił ton smutku w jej głosie. Pokręciła głową. - Nie – odpowiedziała. – Tyle, że to wszystko tak bardzo się ze sobą skumulowało… – westchnęła. – Najpierw śmierć taty… Cieszę się, że chociaż ty przestałeś palić – uśmiechnęła się smutno. – Zaraz potem śmierć mamy… Wiedziałam, że alkohol kiedyś ją zabije, ale to nic przyjemnego wiedzieć, że twoja matka zapiła się na śmierć… – zamknęła oczy. – Dlatego ja nie mam w domu ani kropli alkoholu. Boję się, że byłaby to dla mnie zbyt duża pokusa… Zdarzyło mi się kilka razy upić prawie do utraty przytomności i potem nienawidziłam siebie za to… Ale wtedy wydawało mi się to jedynym rozwiązaniem. Myślałam, że to oddali problemy, ukoi ból. Zwłaszcza wtedy, kiedy na samym końcu tych optymistycznych wydarzeń było odejście Rona – uśmiechnęła się smutno. – Obdzieliłabym kilka innych osób swoimi przejściami, ale nikt nie chciał tego ode mnie przyjąć… – westchnęła. – Jakoś udało mi się z tego wyjść i drugi raz już sobie nie pozwolę na wylądowanie w takim dole… Nic nie powiedział, tylko objął ją ramieniem i przytulił do siebie. Chciał w ten sposób okazać jej swoje wsparcie. Bo nie było takich słów, które mógł jej teraz powiedzieć. Nie było takich słów, które ona chciałaby usłyszeć… Dlaczego po opowiedzeniu mu całej tej historii, nie poczuła się lepiej? Dlaczego nie poczuła ulgi? Miała wrażenie, jakby jeszcze bardziej ścisnęło ją w dołku. Jakby jeszcze bardziej bolało ją serce. Ale więcej nie potrafiła mu powiedzieć. Nie mogła mu powiedzieć… - W moim życiu też był ktoś ważny – powiedział cicho. Odsunęła się i popatrzyła na niego uważnie. Widziała w jego oczach smutek, ale przez wydarzenia ostatnich tygodni wiedziała, że on nie żałuje, że w jego życiu nie ma już tej osoby… - Byliśmy ze sobą prawie dwa lata. Tyle, że jej przede wszystkim zależało na pieniądzach, którymi mogłem ją obsypywać. Na które bardzo ciężko pracowałem, a ona potrafiła wydawać je lekką ręką… – westchnął. – Kupowałem jej prezenty, spełniałem jej zachcianki, bo chciałem, żeby czuła się kochana. Nie wiedziałem tylko, że jej okazywanie miłości polegało na tym, że sypiała z moim przyjacielem… Kiedy ich razem przyłapałem, czułem się, jakbym siarczyście oberwał w twarz. Ale widocznie to spotkanie było im pisane, bo wkrótce potem wzięli ślub i są dosyć szczęśliwi – zakończył opowieść i uśmiechnął się smutno. - Ale mamy pokręconą przeszłość, co? – uśmiechnęła się. - Bardzo – odpowiedział z uśmiechem i objął ją ramieniem. – Tyle przeszliśmy będąc razem i nic o tym nie wiedząc… Teraz rozbroił ją zupełnie. Zaśmiała się i pocałowała go w policzek. Jakoś tak odruchowo. Zrobiła to, nim zdała sobie sprawę, co tak naprawdę robi… I prawie w ostatniej chwili udało jej się odsunąć. Udało jej się odsunąć, nim to małe cmoknięcie przerodziło się w coś poważniejszego… Udała, że nie widzi jego pytającego spojrzenia, udała, że cała sytuacja w ogóle nie miała miejsca… Tak zdezorientowany to już dawno nie był. Bo najpierw ona tuli się do niego i całuje go w policzek, a w następnej chwili zachowuje się, jakby nic takiego się nie wydarzyło… Jakby wymyślił sobie to wszystko, bo tak bardzo był już spragniony jej bliskości… cdn.....
  6. JARZEBINA

    BIESIADA

    Poprawił obrus na stole i zamyślił się. Spotykali się już od trzech tygodni. Przez ostatnie kilka dni dość intensywnie. Przez cały ten czas rozmawiali, rozmawiali i rozmawiali… A on nadal niewiele o niej wiedział. Musiał domyślać się z półsłówek, którymi mu odpowiadała na bardziej osobiste pytania. Wiedział tylko, że była z kimś i domyślał się, że niezbyt szczęśliwie się to zakończyło… Ale ona, przyparta do muru, zawsze zmieniała temat, więc nie chciał na nią specjalnie naciskać. - Puk, puk – usłyszał jej cichy głos. - Wejdź, Jenny – odpowiedział i popatrzył na nią z uśmiechem. - Twoja babcia pozwoliła sobie mnie wpuścić – powiedziała i powoli weszła do pokoju. Uścisnęła go serdecznie. – Wiesz, że mnie rozpoznała? Nie spodziewałam się, że po tylu latach… - Moja babcia ma pamięć lepszą, niż ktokolwiek z nas – uśmiechnął się. Patrzył, jak rozgląda się po jego pokoju. - Bardzo to przypomina twój rodzinny pokój – powiedziała. – Piłka do nogi, plakat z samochodem na drzwiach… - Nie zmieniłem się przez te lata – odpowiedział. – Może zrobić ci coś do picia? - Ciepła herbata byłaby jak najbardziej na miejscu – uśmiechnęła się. - Zaraz wracam – odpowiedział i wyszedł. Usiadła na wersalce i westchnęła. Poczuła, jakby znów wróciły dawne czasy, jakby znów siedziała w jego starym pokoju… Tyle, że wtedy łączyła ich jedynie szczeniacka miłość, a właściwie przyjaźń i kumplostwo, a teraz… Za każdym razem, kiedy próbował ją pocałować na pożegnanie, jakoś się wykręcała. Choć wcale tego nie chciała. W jego towarzystwie czuła się dobrze. Chciała, żeby ją przytulał. Ale nie mogła sobie na to pozwolić. Dla swojego i jego bezpieczeństwa… - Widziałaś się może ostatnio z Betty? – stanął w drzwiach z kubkami w dłoniach. - Wczoraj spotkałam ją w sklepie – odpowiedziała. - Wspominała ci coś o uroczystości rodzinnej, jaka się nam szykuje w następny weekend? Uśmiechnęła się. Cały kwadrans rozmawiała z Betty, nim koleżance udało się ją przekonać do przyjścia. Choć znały się od lat i z braćmi Danny'ego też znała się od lat, jakoś ciągle czuła się wyobcowana. Oni byli ze sobą przez te lata. Oni byli zawsze gdzieś obok siebie. Jej nie było. Odcięła się zupełnie. Uciekła do innego świata, zostawiając za sobą otwarte furtki, ale nigdy przez nie wracając… I ciężko jej było przestawić się nagle na tryb takiego życia. Ciężko jej było wejść do tego towarzystwa i nie dlatego, że oni tego nie chcieli, bo było wręcz przeciwnie, ale dlatego, że ona się blokowała… - Wspominała – uśmiechnęła się lekko. Mam nadzieję, że skorzystasz z zaproszenia – powiedział. - Myślisz, że powinnam? – popatrzyła na niego uważnie. - Myślę, że nie powinnaś się nawet nad tym zastanawiać, Jenny – odpowiedział i usiadł obok niej. – Wszyscy bardzo liczą na twoją obecność. Kiedy wujek dowiedział się, jak długi mamy staż, to wpadł w zachwyt i kazał mi cię koniecznie przyprowadzić – zaśmiał się. - To szkoda, że nie zerwaliśmy ze sobą już dziesięć lat temu – uśmiechnęła się. – Nie mielibyśmy teraz takich problemów. - Dla mnie to żaden problem – powiedział. – Wtedy nikt, poza moją najbliższą rodziną cię nie znał, więc chcą nadrobić zaległości. - Jeśli tak bardzo nalegasz… - Tak. Bardzo nalegam – powiedział stanowczo. – Jeśli to ma cię zmusić do pójścia tam ze mną, to będę nalegał co chwilę. - Nie musisz nalegać co chwilę. Od czasu do czasu wystarczy – uśmiechnęła się. – Miło będzie dla odmiany popatrzyć na nie swoją rodzinę. - Mam tylko nadzieję, że nie dadzą ci za bardzo popalić. Oni czasem nieźle potrafią zajść za skórę. Ale może z tytułu naszego stażu, dadzą ci fory… - Obronię się, nie musisz się tym niepokoić – uśmiechnęła się lekko i uniosła dumnie głowę do góry. – Skończyłam dwa fakultety i kurs samoobrony. cdn.....
  7. JARZEBINA

    BIESIADA

    Do kina? – popatrzyła na niego zdziwiona. - No co się tak dziwisz? – uśmiechnął się. – Chciałbym zaprosić cię na film. Chyba jeszcze nigdy nie byliśmy razem w kinie. - No faktycznie, nie byliśmy – przytaknęła. – Na co chcesz mnie zabrać? - Ten wybór pozostawiam tobie – odpowiedział. - I jesteś gotów pójść na jakąś romantyczną komedię? – popatrzyła na niego z niedowierzaniem. - Jestem gotów – uśmiechnął się. - I nie będziesz mi potem narzekał? - I nie będę ci potem narzekał. - Na pewno? – chciała się upewnić, bo kiedy byli młodsi zawsze wybrzydzał romansidłami i wolał raczej filmy akcji. - Decyduj się szybko, bo inaczej się rozmyślę – powiedział stanowczo. Momentalnie spojrzała do gazety, żeby zobaczyć repertuar kin. Godzinę później siedzieli już w jego samochodzie i jechali do miasta. To było ich drugie spotkanie. Od pierwszego minął tydzień, a ona, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie znalazła w tygodniu ani chwili, żeby się z nim spotkać. Miał wrażenie, że go unika, a nie chciał do tego dopuścić. Więc musiał działać zdecydowanie… Kątem oka zerkała, jak prowadzi samochód. Nie chciała dać się namówić na ten wypad do kina, ale nie chciała też po raz kolejny iść na film sama, więc ostatecznie mu ustąpiła. Od ich pierwszego spotkania dużo o nim myślała. Zauważyła, że nadal potrafi ją rozbawić i wprowadzić w dobry nastrój. Nadal potrafi zarazić ją wesołymi ognikami w oczach… Prawie dwa lata minęły, od kiedy została sama. Przez dwa lata nie było w jej życiu żadnego mężczyzny… I jeszcze nie była gotowa na przyjęcie nowego… Nie mogła być gotowa… Wbrew sobie, nie chciała być gotowa. Oboje byli wolni i nie mieli żadnych zobowiązań, ale dla niej było jeszcze za wcześnie. Na wszystko było za wcześnie. On nic o niej nie wiedział, a ona nic mu nie opowiadała, żeby go nie wystraszyć… Bo tak dobrze im się ze sobą rozmawiało i nie chciała tego stracić… Kiedy już usiedli w kinie i zaczął się film, zobaczył, jak Jenny stopniowo się rozluźnia… Jakby w ciemnościach nie bała się być sobą i wyluzować się tak do końca… Nawet nie bała się go dotknąć, kiedy ich ręce spotkały się na oparciu fotela. Znali się od lat i, choć tak właściwie teraz poznawali się na nowo, nie musieli się starać i udawać kogoś, kim nie byli… To tak, jakby właściwie cały czas byli razem, bo nigdy tak naprawdę się nie rozstali. Kiedy powiedział jej o tym tydzień temu, roześmiała się głośno i przyznała, że też o tym pomyślała… Uśmiechnął się. Przy niej mógł być sobą. Wiedział, że zawsze będzie o nim ciepło myśleć… Westchnął i podał jej chusteczkę, kiedy na koniec filmu się rozczuliła. Zawsze tak łatwo się wzruszała… - Mam nadzieję, że nie zalejesz mi łzami całego samochodu – powiedział, kiedy już wyszli z kina. - Nie śmiej się ze mnie – szturchnęła go łokciem. - Wiem, wiem – zaśmiał się. – Ty nawet przy 'Dirty dancing', oglądanym po raz tysięczny, bardzo się rozczulałaś… - Miałeś mi nie narzekać – popatrzyła na niego groźnie. Uśmiechnął się i objął ją ramieniem. - Przecież nie narzekam – odpowiedział i wrócili do samochodu. Wrócili do domu i odprowadził ją do drzwi. Kiedy chciał ją pocałować, sprytnie się wywinęła. Popatrzył na nią zdziwiony. - Dziękuję ci za uroczy wieczór, Danny – uśmiechnęła się. Czuła, że serce wali jej, jak oszalałe. – Mam nadzieję, że następnym razem też będzie tak miło. Dobranoc. - Dobranoc, Jenny – odpowiedział. Usiłował ją rozszyfrować. Dlaczego każda próba zbliżenia się do niej zawodziła? Bała się, że ją skrzywdzi? Wiedział, że nie powinna. I wiedział, że będzie musiał ją do tego przekonać… cdn....
  8. JARZEBINA

    BIESIADA

    Nareszcie możemy się odpowiednio przywitać – powiedziała Jenny, kiedy nagle za nim stanęła. – Wcześniej bałam się, że po twoim mocnym uścisku zostanę bez szlafroka… – dodała i mrugnęła wesoło okiem. Miała na sobie wygodny biały golf i ciemne dżinsy. Włosy związała gumką i opadały miękką falą na jej ramiona. Wydawała się odprężona i zadowolona. - A nie boisz się, że teraz zostaniesz bez swetra? – popatrzył na nią pytająco. W jego oczach znów pojawiły się te zadziorne ogniki. Uśmiechnęła się. - Przykleiłam go sobie do podkoszulka – powiedziała. Uścisnęli się serdecznie. - Miło cię znów widzieć – powiedział Danny, kiedy już usiedli. - I wzajemnie – odpowiedziała. – Co porabiałeś przez te wszystkie lata, Danny? Twoi bracia założyli już rodziny. Czy ty zawsze musisz się wyróżniać? – uśmiechnęła się. - Chyba już się przyzwyczaiłem do tego, że jestem inny – odpowiedział z uśmiechem. – Równie dobrze mógłbym odbić piłeczkę. Ty też nie założyłaś rodziny. - Rozmawiamy teraz o tobie – powiedziała z udawaną lekkością, ale od razu wyczuł zmianę jej nastroju. No cóż, zawsze miał takt, niczym słoń w składzie porcelany… Jenny wstała i wyszła do kuchni, żeby zalać herbatę. Stanął za nią i wziął od niej kubki z napojem. - Przepraszam za to, co powiedziałem – powiedział cicho. – Nie chciałem cię urazić… - Nic się nie stało – uśmiechnęła się lekko. – Kiedyś myślałam, że w wieku dwudziestu siedmiu lat już dawno będę mężatką i będę miała przynajmniej dwójkę dzieci… Ale to wszystko jeszcze przede mną – dodała z nadzieją. - Przez cały ten czas byłaś sama? – popatrzył na nią zdziwiony. Patrzył, jak wyciąga jakieś łakocie z barku i kładzie na stoliku. Usiadła obok niego na sofie. - Nie – odpowiedziała krótko. – Ale nie chcę rozmawiać dzisiaj o sobie. Kiedy cię tu zapraszałam, byłam głodna informacji o tobie – uśmiechnęła się. – Opowiadaj więc, co się działo u ciebie przez te wszystkie lata. Dalej mieszkasz u babci? - Tak – uśmiechnął się. – Czekam, aż mój kochany braciszek zwolni nasze rodzinne mieszkanie, bo właśnie tam chciałbym zamieszkać, więc dlatego jeszcze nie kupiłem niczego innego. - Kiedy Jerry zamierza się wyprowadzić? – spytała. - Mają nadzieję, że jeszcze w tym roku – uśmiechnął się. – Kończą budowę domu i chcą najpierw wszystko dopieścić, a potem się wprowadzić. - A Tommy gdzie mieszka? - Niedaleko naszej babci. I odwiedza nas prawie codziennie. Z całą swoją rodzinką – uśmiechnął się. – A babcia rozpieszcza wnuki do granic niemożliwości… - Od tego właśnie są babcie – odparła z uśmiechem. – A co robisz zawodowo? Dalej siedzisz całymi dniami w garażu i grzebiesz się w samochodach? - Też – odpowiedział i uśmiechnął się. Przypomniał sobie, jak zawsze krzyczała na niego, kiedy umorusał się smarem, a potem się do niej przytulał. - Znaczy się, że wybrałeś też czystszą pracę? – spytała i uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że oboje pomyśleli o tym samym. - Teraz właściwie brudzę się tylko dla przyjemności – odpowiedział z uśmiechem. – Kilka lat temu wujek oddał mi warsztat, a mam z tego całkiem niezłe pieniądze, więc mogłem zainwestować też w inne branże. - Hm… Biznesmen, jak się patrzy – powiedziała z podziwem. - Oczywiście – wypiął dumnie pierś. – Jeśli miałaś co do tego jakieś wątpliwości, to bardzo mnie rozczarowałaś. - Skądże! – mrugnęła wesoło okiem. – Zawsze byłam pewna, że doskonale sobie w życiu poradzisz. - No – powiedział stanowczo. Wydawał się całkiem udobruchany. – Ty też sobie nieźle poradziłaś. Dobry samochód, ładne mieszkanie… Uśmiechnęła się. Przez chwilę zastanawiała się, czy będzie w stanie powiedzieć mu o tym i nie czuć bólu. Może, jeśli dobierze odpowiednie słowa… - Tak się złożyło, że weszłam w posiadanie dość znacznej kwoty pieniędzy, więc postanowiłam ją odpowiednio zainwestować. Mam nadzieję, że to pozwoli mi nie martwić się już specjalnie o bytowanie – uśmiechnęła się. – No, chyba jeśli nagle ludzie przestaną korzystać z klubów fitness. - Masz klub fitness? – zapytał zdziwiony. - Ciebie też to dziwi, prawda? – klepnęła go w ramię i uśmiechnęła się. – Kto by pomyślał, że ja, która nie przepadała za wysiłkiem fizycznym, w przyszłości właśnie tak skończy… Ale wiele się zmieniło od tamtego czasu – teraz jej głos brzmiał smutno, ale po chwili znów się rozpogodziła. – Teraz jestem współwłaścicielką jednej z sieci klubów fitness. I muszę ci się przyznać, że też całkiem nieźle sobie radzę – dokończyła z podziwem. - Jakoś nigdy w to nie wątpiłem – uśmiechnął się. Upił herbatę i wziął do ręki ciastko. Nie widzieli się tyle lat, a siedzieli obok siebie, jakby widywali się codziennie… Rozmawiali tak naturalnie, tak… swobodnie. Nie do końca potrafili się przed sobą otworzyć, zwłaszcza Jenny miała z tym problemy, ale nie oczekiwał, że opowie mu o wszystkich perypetiach, przez które przeszła… Popatrzyła na niego z uśmiechem. Siedział obok niej, jakby ostatnie lata nigdy się nie wydarzyły… Rozmawiała z nim, jakby ostatnie lata w ogóle się nie wydarzyły… Ale się wydarzyły, a ona nie żałowała tego, co się stało. Nie ze wszystkiego udało jej się wyplątać, ale nie mogła niczego żałować, bo gdyby nie to, co się wydarzyło, nie znalazłaby się tu, gdzie jest teraz. A, że nie była gotowa opowiadać o sobie, pytała go o jego życie. Kiedy zaczął opowiadać o bratankach i bratanicach, nie mógł przestać. I tak minęło im kilka godzin, nim poczuła się całkowicie zmęczona i musiała zakończyć wieczór. Ale Danny zapowiedział się już na kolejny, więc oboje rozstali się z radością… cdn....
  9. JARZEBINA

    BIESIADA

    Wyszła z łazienki i owinęła się szlafrokiem. Poczuła się odprężona i wypoczęta. Prawie cały dzień spędziła przed komputerem. Ale nie pracowała, choć te zajęcia też często nazywała pracą. Było to raczej jej hobby, bo nie miała z tego żadnych dochodów. Tylko wewnętrzną satysfakcję… Dzięki temu jakoś mogła żyć ze swoją wybujałą wyobraźnią… Dzięki temu udało jej się nie oszaleć… Westchnęła i rozsmarowała krem na twarzy. Usiadła na sofie i wzięła do ręki gazetę. Zamierzała spędzić wieczór przed telewizorem, zwłaszcza, że nie robiła tego od bardzo dawna… Kiedy usłyszała pukanie do drzwi wejściowych, zamarła. Przecież nikogo się nie spodziewała. - O, nie – powiedziała do siebie, bo nagle do niej dotarło, kto to może być. – O, nie – powiedziała głośniej, kiedy otworzyła drzwi, a za nimi stał Danny. - Też się cieszę, że cię widzę, Jenny – powiedział z uśmiechem i wyciągnął zza siebie spory bukiet czerwono-żółtych tulipanów. – Nie bardzo wiedziałem, co przynieść, a nie chciałem przychodzić z pustymi rękami. - Wejdź, Danny – uśmiechnęła się lekko i ścisnęła pasek szlafroka. Zaskoczył ją tymi kwiatami. I w ogóle zaskoczył ją swoją obecnością. Ale bardzo pozytywnie. Ubrał się zwyczajnie, bo miał na sobie ciemne dżinsy i granatowy sweter, ale jej wydawał się bardzo elegancki. - Przepraszam cię za swój strój, ale całkiem zapomniałam, że możesz mnie odwiedzić – powiedziała z zakłopotaniem i przyjęła od niego kwiaty. – Wstawię je do wody i zaraz się przebiorę. - Zobaczyłem, że świeci się u ciebie, więc pomyślałem, że zajrzę – odpowiedział. – Przyszedłem nie w porę? – zaniepokoił się. - Nie. Usiądź i daj mi chwilkę – odpowiedziała i prawie siłą zaciągnęła go do pokoju. Wzięła wazon z półki, wlała do niego wodę i wstawiła kwiaty. On w tym czasie rozglądał się po pokoju. Urządziła go z wyczuciem i elegancją. Jasne, lekkie meble, duży telewizor i sprzęt hi-fi najwyższej klasy. I całe mnóstwo płyt kompaktowych. Wszystko to, czego kiedyś nie miała… Wszystko to, co kiedyś tak bardzo pragnęła mieć… Uśmiechnął się. - Co cię tak śmieszy? – zapytała i popatrzyła na niego uważnie. - Nie śmieszy, tylko cieszy, Jenny – wyjaśnił i uśmiechnął się. – W każdym kącie tego pokoju widzę twoją rękę. Urządziłaś go sobie tak, jak chciałaś. Pamiętasz, jak kiedyś opowiadałaś mi, co sobie kupisz, jak już będziesz miała dużo pieniędzy? - Nie widziałeś jeszcze całego mojego mieszkania – odpowiedziała z dumą. Jego słowa sprawiły jej przyjemność. Sama już nie pamiętała, że tak opowiadała, ale miał rację – to były jej marzenia… Uśmiechnęła się. – Chodź, zapraszam cię na rundę honorową. Wstał i złapał jej wyciągniętą dłoń. Otworzyła drzwi do łazienki. Wszystko było czyste i ładnie poukładane. Kafelki miały kolor morski. Taki, jak zawsze chciała mieć. Zamiast wanny miała kabinę z prysznicem, o której też zawsze marzyła. - Wiesz, że wcale mnie to nie dziwi? – popatrzył na nią z uśmiechem. – Kiedy otworzysz drzwi od drugiego pokoju, wiem, co mnie tam czeka. - Tak? – popatrzyła na niego z niedowierzaniem. – To, skoro jesteś taki mądry, to powiedz, jak go sobie urządziłam. Popatrzył na nią uważnie. Jej odważny ton trochę zbił go z tropu. - Na pewno wymieniłaś wszystkie meble – zaczął niepewnie. Zaśmiała się. - Żadne to odkrycie, Holmesie – odpowiedziała i wzięła go za rękę. – Chodź, może cię zaskoczę – dodała i otworzyła drzwi. Cały pokój był w jasnych kolorach. Ściany były żółto-błękitne, w oknie wisiały śnieżnobiałe firanki, a meble były z jasnego drewna. Choć tych mebli niewiele było. Jedna komoda przy oknie, a przy drugiej ścianie duża szafa z lustrami. Zaraz przy wejściu i częściowo we wnęce, stało łóżko. Właściwie łoże. Wygodne. Aż się prosiło, żeby się na nim położyć… Uśmiechnął się. Kilka maskotek, niedbale rzuconych na łóżko, kilka kolejnych na komodzie – to właśnie była ona. Z silną potrzebą przytulania i dotykania… Nadal miała w sobie tę potrzebę… Zdziwiło go tylko biurko z komputerem i kolejny duży telewizor… - I co o tym myślisz? – popatrzyła na niego wyczekująco. - Masz drugi telewizor – zauważył. - Bo bardzo lubię oglądać filmy do snu, więc tak po prostu jest wygodniej – odpowiedziała. – Nie muszę biegać po mieszkaniu i się rozbudzać, kiedy tylko sekundy dzielą mnie od zaśnięcia… - Bardzo mi się tu podoba – uśmiechnął się. – Jak tylko Jerry i Betty się wyprowadzą, poproszę cię, żebyś mi urządziła mieszkanie. - Tak, oczywiście – roześmiała się i klepnęła go w ramię. – A teraz wyjdź już, bo chciałabym się przebrać. Możesz postawić wodę na herbatę, żeby się nie nudzić. - Tak jest, szefowo – zasalutował. Uśmiechnął się i wyszedł. W kuchni jeszcze nigdy nie był i nie wiedział, jak wyglądała wcześniej, ale po wystroju reszty mieszkania przekonał się, że nic nie było takie, jak wcześniej, więc wiedział, że kuchnia nie jest tu wyjątkiem. Też dominowały w niej jasne i lekkie meble. Nie dało się ukryć, że mieszka tu kobieta. Wszystko było odpowiednio dopieszczone, wszędzie pełno było kobiecych akcentów. A to kolorowe magnesy na lodówce, a to małe kwiatuszki na parapecie… cdn.....
  10. JARZEBINA

    BIESIADA

    Kiedy wróciłaś? – spytał, co wyrwało ją z zamyślenia. - Jakiś czas temu – odpowiedziała wymijająco. - Na zawsze? – popatrzył na nią uważnie. - Kto wie – uśmiechnęła się, ale jakoś tak smutno. – Nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji. Na razie odnowiłam mieszkanie rodziców i tam się wprowadziłam. - Przykro mi z powodu twoich rodziców – położył jej dłoń na ramieniu, jakby chciał ją pocieszyć. - A nie powinno – odpowiedziała cicho. – Ale dziękuję – dokończyła z uśmiechem. - Może znalazłabyś czas, żeby się umówić ze mną na jakąś kawę, czy coś w tym stylu? Fajnie by było powspominać stare czasy – uśmiechnął się. - Może i znalazłabym czas – odpowiedziała z uśmiechem. – Cały weekend będę w domu, gdybyś miał dla mnie jakąś interesującą propozycję – mrugnęła zaczepnie okiem i położyła mu dłoń na ramieniu. – A, poza tym, postanowiłam dać sobie na wstrzymanie i nie siedzieć w pracy dłużej, niż to konieczne, więc będę wcześniej przyjeżdżać do domu. Jak ci pasuje, możesz wpaść i w tygodniu, jeśli tak będzie ci wygodniej. - Nie ma nikogo, kto byłby niezadowolony taką moją niespodziewaną wizytą? – popatrzył na nią spod oka. Chciał ją rozbawić, ale po jej minie poznał, że żart był chybiony. - Nie ma – odparła cicho. – Muszę już lecieć. Jakby co, to wiesz, gdzie mnie szukać – uśmiechnęła się lekko i odjechała wózkiem w kierunku samochodu. A on patrzył na nią w milczeniu. No to nieźle im wyszło to spotkanie po latach… Znów wyszedł z niego prosty i nieokrzesany facet. Miał tylko nadzieję, że nie będzie się na niego gniewać. Przecież nie wiedział, co się z nią działo przez te wszystkie lata. A zawsze była miłą i uśmiechniętą dziewczyną, więc nie wierzył, żeby cały ten czas spędziła samotnie… Zawsze była miłą i uśmiechniętą dziewczyną… Zawsze była… I nagle go olśniło. Teraz już taka nie była. Starała się nadrabiać miną, ale widział, że nie jest już tą samą osobą, co kiedyś. Nawet jeśli kiedyś mało miała powodów do radości, to z każdego najmniejszego wydarzenia potrafiła wykrzesać coś pozytywnego dla siebie. Potrafiła śmiać się z najmniejszego drobiazgu, potrafiła śmiać się całą sobą… A teraz… Wydawała się przygaszona, zmęczona. Smutna… Choć miała to, o czym zawsze marzyła. Miała eleganckie i markowe ciuchy. Luksusowy samochód. Słyszał też, że wspaniale urządziła mieszkanie. Nie była więc już biedną dziewczyną z prowincji. Zdobyła pewien status i otoczyła się przedmiotami, o jakich kiedyś mogła tylko pomarzyć. Do jakich kiedyś uciekała… Na palcach jednej ręki mógł policzyć swoje odwiedziny w jej domu. A nawet i to byłoby za dużo. To raczej ona spędzała u niego całe popołudnia. Uciekała tam, gdzie nawet kłótnie były radosne i wyczuwało się rodzinną miłość. Cieszył się, że wtedy tak to wyglądało, ale dopiero później zrozumiał, dlaczego tak było. On i jego dwaj bracia stwarzali jej namiastkę normalności. Stwarzali jej to, czego nie mogła odnaleźć we własnym domu… Wiedziała, że na nią patrzy. Zastanawiała się, o czym myśli. Miała nadzieję, że nie uraziła go swoim szorstkim tonem. Nie chciała być nieuprzejma, ale przekleństwo Rona w dalszym ciągu nad nią wisiało i nie pozwalało w pełni cieszyć się życiem. A przecież była jeszcze młoda. Miała dopiero dwadzieścia siedem lat. Jeszcze dużo mogła przeżyć… Nim odjechała, jeszcze raz spojrzała na Danny'ego. Pomachał jej na pożegnanie, a ona lekko się uśmiechnęła. Zastanawiała się, co on porabiał przez te wszystkie lata, kiedy jej tu nie było. Czy choć jemu dopisało szczęście, żeby związać się z kimś odpowiednim. Zasługiwał na to. Był naprawdę fajnym facetem, choć mówiła to z doświadczeń dziecięcych, ale miała pewność, że teraz mogłaby powiedzieć to samo. Wiedziała, że chwilami było mu ciężko. Był środkowym synem, a Jerry i Tommy zawsze trzymali się razem. Dlatego, kiedy się spotykali, bardzo się starała, żeby spędzali czas większą grupą. Nie chciała, żeby czuł się odrzucony. No i sama nie chciała się czuć odrzucona… Nawet dziś na samo wspomnienie tamtych chwil, na jej twarzy pojawiał się uśmiech. Takie chwile w zupełnie obcym domu więcej jej dały, niż chwile w domu rodzinnym. Dały jej więcej ciepła i sympatii… Pokazały inny świat, którego tak kurczowo trzymała się przez wszystkie następne lata… cdn....
  11. JARZEBINA

    BIESIADA

    Weszła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się po pokoju. Nareszcie miała wszystko to, o czym zawsze marzyła. Nareszcie urządziła mieszkanie tak, jak zawsze marzyła. Dwa pokoje, mała kuchnia i łazienka, nie były może szczytem luksusu, ale dla niej była to wytęskniona oaza spokoju. Długo nie mogła się przekonać, żeby tu zamieszkać. Dopiero po śmierci rodziców zdecydowała się wrócić do rodzinnej miejscowości. Duży wpływ na jej decyzję miało to, co przeżyła przez ostatnie dwa lata. Do tej pory nie mogła się po tym pozbierać… I nie myślała w tej chwili o śmierci rodziców, choć ten fakt sprawił, że miała gdzie wrócić, że nie musiała się nikomu z niczego tłumaczyć, że mogła z podkulonym ogonem schować się gdzieś, gdzie miałaby święty spokój… Wszystkie te złe wydarzenia w jej życiu jakoś się skumulowały, ale przynajmniej jedno z nich potraktowała jako szczęśliwe zrządzenie losu. Nikt nie wiedział, co tak naprawdę wydarzyło się w jej życiu osobistym. I tak już miało pozostać. Nikt miał się o tym nie dowiedzieć. Wiedziała, że za kilka tygodni nie będzie już musiała się chować i nikomu o niczym opowiadać, że będzie mogła uznać całą sprawę za niebyłą, ale do tego momentu musiała zachować czujność. Obiecała Ronowi, że nic nikomu nie powie i tylko dzięki temu wyszła z ich związku z dużym zabezpieczeniem. Tylko dzięki temu mogła rozpocząć nowe życie. Musiała jeszcze tylko odczekać kilka tygodni, kiedy będzie mogła zapomnieć, że kiedykolwiek cokolwiek łączyło ją z Ronem Woodwardem. Pozostanie jej jedynie kilka wspólnych zdjęć, do których czuła ogromny sentyment i to wszystko… - Weź się w garść, Foxie – powiedziała sama do siebie i westchnęła. – I nie żałuj niczego. Bo w ten sposób dojdziesz do swoich narodzin, a to już nie było od ciebie zależne – uśmiechnęła się. Z ulgą zdjęła buty i weszła do kuchni. Postawiła na kuchence garnek z zupą i zajrzała do lodówki, żeby sprawdzić, co powinna kupić do jedzenia. Ostatnio była tak zabiegana, że na nic nie miała czasu. Nawet na zrobienie zakupów. Ale, ponieważ nadchodzący weekend planowała spędzić w domu i nigdzie nie wychodzić, musiała uzupełnić zapasy w lodówce. Najpierw jednak postanowiła zjeść, a dopiero potem wyjść i pojechać do sklepu. Cieszyła się, że miasto się rozwija. Jeszcze kiedy tu mieszkała, niemożliwym było zrobienie zakupów wieczorem. Teraz było tu kilka małych marketów, które prześcigały się w ofercie, żeby przyciągnąć do siebie jak najwięcej klientów. Wstawiła naczynia do zlewu i wyszła z domu. Ponieważ miała w planie dość duże zakupy, postanowiła pojechać do sklepu samochodem. Nim podeszła, patrzyła na niego z dumą. Nigdy nie miała samochodu. Nigdy nie czuła potrzeby posiadania samochodu. Jej rodziców nie było stać na auto, więc całe życie wychowywała się bez i było to dla niej rzeczą naturalną. Teraz jednak mogła sobie pozwolić na luksus posiadania samochodu, więc z ochotą z niego skorzystała. - Mimo wszystko jesteś szczęściarą – powiedziała do siebie z uśmiechem i odjechała sprzed bloku. Po kilku minutach była już w sklepie i przez prawie godzinę chodziła między półkami, dokładając coraz to nowych produktów do wózka. Spotkała kilka znajomych osób, ale wymieniła z nimi jedynie słowa powitania. Nie była jeszcze gotowa na dłuższe rozmowy, na zacieśnianie więzów. Trzymała dystans, głównie dla swojego bezpieczeństwa, dla swojego dobrego samopoczucia… Uśmiechnęła się do młodej dziewczyny, która siedziała przy kasie. Znała ją z widzenia. Mało było osób, których nie znała. Tyle, że przez te kilka lat, kiedy jej tu nie było, wszyscy się zmienili. Wyrośli i dojrzeli… Fascynowało ją to, jak bardzo niektórzy się zmienili. Jak bardzo musiała się starać, żeby odnaleźć ich twarze w swojej przeszłości… - Jenny? – usłyszała męski głos i przystanęła w drzwiach wyjściowych. Odwróciła się i po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. Przed nią stał Danny. On też się zmienił od ich ostatniego spotkania przed sześciu laty, ale rozpoznałaby go wszędzie. Patrzył na nią z uśmiechem. - Cześć, Danny – powiedziała cicho. - Nie wiedziałem, że wróciłaś. Ile to już czasu minęło? – podszedł bliżej i rozłożył szeroko ramiona. Czekał na jej reakcję i uśmiechnął się, kiedy się do niego przytuliła. - Oj, dużo – odpowiedziała. Miło było znów go zobaczyć. Kiedy wspominała ich szczeniacką miłość, na jej twarzy zawsze pojawiał się uśmiech. Dzięki znajomością z nim, mogła choć na chwilę wyrwać się z domu i uciec do innego świata… - Nic się nie zmieniłaś – uśmiechnął się. - Pochlebca jeden – zaśmiała się i klepnęła go w ramię. – A ty chyba jeszcze urosłeś – dodała i zmrużyła oczy. - W tym wieku… – machnął ręką. – To raczej ty nie urosłaś – dodał, przyglądając się jej uważnie. Nadal była od niego niższa o głowę i nadal miała głębokie piwne oczy. Brakowało mu jeszcze tych radosnych ogników, które błyszczały w nich wtedy, kiedy się spotykali. Ale to było wieki temu… - Nic na to nie poradzę – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Nadal musiała zadzierać głowę, kiedy z nim rozmawiała i stali tak blisko siebie. Nic się nie zmienił. Może jedynie przyciął trochę włosy, bo teraz były modne zupełnie inne fryzury, ale tak poza tym nadal miał na twarzy ten zawadiacki uśmiech i czekoladowe oczy, które uśmiechały się radośnie. cdn.....
  12. JARZEBINA

    BIESIADA

    WITAM BIESIADO! Kochane Drzewka KALINKO u Ciebie lato :D a u nas zima :-( Odpoczywaj, laduj akumulatorki i wracaj do nas! Czekam na wiadomosci od Ciebie! Opowiadanie....... Spotkanie po latach....... Jenny powraca do rodzinnego miasteczka, gdzie stworzyła sobie azyl po życiu w wielkim mieście, które boleśnie ją rozczarowało. Droga jej życia ponownie splata się z drogą życia Danny\'ego. Z tą tylko różnicą, że tym razem mężczyzna nie chce pozwolić tym drogom się rozpleść. Czy Jenny podzieli jego zdanie? Czy tajemnica, którą w sobie nosi, nie zniszczy tego na nowo odradzającego się związku?
  13. JARZEBINA

    BIESIADA

    Nick poczuł, że oczy mu wilgotnieją. W tych kilku zdaniach dowiedział się wszystkiego o życiu Lucy. Ile musiała się wycierpieć… Ile upokorzeń musiała znosić każdego dnia… Chciał pobiec do niej, wziąć ją w ramiona i obiecać, że już nigdy nikt jej nie skrzywdzi… I postanowił, że tym razem zachowa się jak mężczyzna. Był jej to winny, po tym co przeszła… To dla niego przez to wszystko przeszła… Dla niego i dla tego małego brzdąca, który patrzył na niego z takim uwielbieniem. - Czy ty jesteś moim tatą? – zapytał nagle Noah. Nick popatrzył na niego zdziwiony. Wiedział? Nie, to niemożliwe… - S-skąd ci to przyszło do głowy? – wykrztusił. - Mama mówi, że mój tata jest duży, przystojny i ma bardzo, bardzo dobre serduszko – uśmiechnął się malec. – A ty taki jesteś… – uśmiechnął się, zakłopotany. - Chciałbyś, żebym był twoim tatą? – zmierzwił chłopcu czuprynę. - Bardzo – odpowiedział rezolutnie czterolatek. – Mógłbyś ze mną pływać i grać w playstation. Mama nie umie… – dodał rozczarowany. Nick uśmiechnął się. Odkąd pamiętał, Lucy zawsze krytykowała jego bzika na punkcie gier komputerowych… Więc teraz miał już całkowitą pewność, że Noah był jego synem… - Masz playstation? – zapytał. - Mam, ale mama nie pozwala mi grać przed śniadaniem – odpowiedział smutno Noah. - I bardzo dobrze! – uśmiechnął się Nick. – Więc zjemy szybko śniadanie i zagramy. Co ty na to? - Super! – ucieszył się Noah. Poderwał się i wbiegł do kuchni. Nick wszedł za nim. Popatrzył niepewnie na syna. Wyrwał się w tym śniadaniem, a przecież nawet nie wiedział, co takie dzieci jedzą… - Mama daje mi na śniadanie serek i płatki z mlekiem – Noah popatrzył na mężczyznę uważnie. Był zdziwiony, że ktoś taki jak Nick nie wie, co się je na śniadanie… - Taki serek? – nie chcąc stracić jeszcze więcej autorytetu, niż to koniecznie, Nick otworzył lodówkę i pokazał chłopcu opakowanie serka homogenizowanego. Uśmiech na twarzy malca był dla niego wystarczającą odpowiedzią. - To wcinaj, a ja pójdę zobaczyć, czy mama już wstała – powiedział i podał chłopcu łyżeczkę. Noah posłusznie usiadł przy stole, a Nick wszedł na górę. Chciał porozmawiać z Lucy i powiedzieć jej o swoich przemyśleniach… Chciał, żeby wiedziała, że teraz wszystko będzie już jak należy… Drzwi do jej pokoju były lekko uchylone i zobaczył ją, jak stała przed lustrem. Miała na sobie krótkie spodenki i biustonosz. A jej oba boki… - O, Boże… – nie mógł powstrzymać okrzyku przerażenia, który cisnął mu się na usta. Wszedł szybko do pokoju. Lucy popatrzyła na niego przestraszona. Błyskawicznie owinęła się koszulką, żeby zakryć siniaki. - Wyjdź – powiedziała cicho. Zobaczył, że oczy zaszły jej łzami. Jemu też, ale to były łzy gniewu. Na to, że tak jej się życie potoczyło… Był zły na siebie, że do tego dopuścił… - Nie – odpowiedział. Odwinął koszulkę i delikatnie dotknął jej fioletowej skóry. Syknęła z bólu. - Przepraszam – powiedział. – Przepraszam za to wszystko, przez co przeszłaś… Obiecuję, że już nikt cię nie skrzywdzi. Ani ciebie, ani naszego syna… Rozumiesz?… Już nikt nie odważy się podnieść na ciebie ręki – delikatnie otarł jej łzy. – Nie pozwolę na to… - Będziesz wspaniałym ojcem… – uśmiechnęła się przez łzy. Mimo wcześniejszych wątpliwości, teraz była o tym w stu procentach przekonana… - Chyba nigdy w to nie wątpiłaś… - zaśmiał się i pocałował ją delikatnie. A potem mocno ją do siebie przytulił… Koniec. Pozdrawiam bardzo serdecznie!
  14. JARZEBINA

    BIESIADA

    Lucy delikatnie pocałowała syna w czoło i zamknęła cicho drzwi. Nick uśmiechnął się. - Jesteś wspaniałą matką – powiedział. - Dziękuję – odpowiedziała z uśmiechem. – Mam w sypialni kilka albumów z Noahem. Chciałbyś je zobaczyć? - Bardzo – powiedział szybko. Uśmiechnęli się do siebie i weszli do sypialni. Usiedli na łóżku. Lucy wyciągnęła z szafki albumy i podała je Nickowi. - Przygotuj się na dużą dawkę informacji – powiedziała. – Noah czasem miewa szalone pomysły i zawsze nosi ze sobą aparat… - Jestem gotowy – odpowiedział i otworzył pierwszy z albumów… Cicho zszedł na dół. Ostatnie trzy godziny spędził na słuchaniu opowieści Lucy o swoim synu. O ich synu… Nawet nie zdążył zapytać jej o kilka ważnych spraw… Chciał wiedzieć, co Noah wie o swoim ojcu, dlaczego na żadnym ze zdjęć nie ma Jacka i chciał, żeby wyjaśniła mu sprawę tych tajemniczych plamek… Ale kiedy zaczęła opowiadać o Noahu, nie mogła przestać, a on nie chciał, żeby przestawała… Widział, jak bardzo go kocha… Każde słowo i każdy uśmiech był tego dowodem… Kiedy już zmęczona zasnęła, okrył ją kocem i delikatnie pocałował w czoło. Wiedział, że potrzebowała odpoczynku, dlatego postanowił nie wracać na noc do domu. Chciał być tu rano, kiedy się oboje obudzą, a on będzie mógł zrobić im śniadanie… Zrobić śniadanie swojemu synowi… Uśmiechnął się do siebie. Synowi… Miał nadzieję, że kiedy się rano obudzi, to wszystko nadal będzie prawdą. Obudził się, bo coś załaskotało go w nos. Otworzył oczy. Przed sobą miał zatroskaną twarz czterolatka. - Chce mi się pić, a mleko stoi za wysoko – powiedział Noah. – Mógłby mi pan nalać szklankę? - Oczywiście – Backstreet uśmiechnął się i wstał. – Ale ja jestem Nick, pamiętasz? - Tak, ale pan jest taki… duży – wyjaśnił. – Musi pan mieć bardzo dużo lat… - Nie aż tak dużo – zachichotał Nick. Nalał chłopcu mleka i wrócili do salonu. Nick poskładał koc i obaj usiedli na sofie. Malec patrzył na niego z podziwem. - Jack też miał tatuaże – powiedział po chwili. – Ale nie takie ładne, jak te. - Twój tata? – zapytał Nick. Chciał się dowiedzieć, co Lucy powiedziała chłopcu. Miał wyrzuty sumienia, że robi to za jej plecami, ale wiedział, że to był jedyny sposób, żeby się dowiedzieć… - Jack nie był moim tatą – Noah popatrzył na niego z politowaniem. Wydawał się zdziwiony, że Nick wyciągnął takie wnioski. – Jack był mężem mamusi… Ale on nie był dla niej dobry… Mamusia często przez niego płakała… - Co się z nim stało? – Nick położył chłopcu dłoń na ramieniu, bo malec najwyraźniej posmutniał. - Nie wiem, bo kiedy się obudziłem, Jak leżał na podłodze, a mamusię zabierało pogotowie… Tak się bałem, że coś jej się stało, ale ciocia Jenny zabrała mnie do swojego domu, a potem wróciła mama i przyjechaliśmy tutaj… Nick patrzył na niego zdziwiony. O czym ten mały mówił? Czy to dlatego Lucy tak się wczoraj skuliła, kiedy chciał jej otrzeć łzy?… Czy on ją… bił? - Mamusia do dziś ma te plamy… – powiedział Noah cicho. – Ale ja wiem, że to są siniaki… Moje kolano ma taki sam kolor, jak się wywrócę na rowerze… Mamusia nie mówi, że to ją boli, ale ja to widzę… Ja ją bardzo kocham i nie pozwolę, żeby ktoś ją skrzywdził… cdn......
  15. JARZEBINA

    BIESIADA

    Nick usiadł na sofie, a Lucy weszła do kuchni. - Napijesz się czegoś? – zapytała. - A masz coś zimnego? - Sok pomarańczowy. - To bardzo chętnie – powiedział. W tym momencie do pokoju wszedł Noah. Miał na sobie piżamkę w delfinki. Przecierał oczy piąstkami. - Zmęczony jesteś, skarbie? – zapytała Lucy. - Troszkę – odpowiedział. – A mogę jeszcze mleka? - Oczywiście – otworzyła lodówkę i nalała mu szklankę. – Zabierz sobie do pokoju. - A smarowanie plamek? – zapytał. Uśmiechnęła się. To był ich codzienny rytuał. Wieczorami pomagał jej smarować maścią plamy na bokach… Tak nazwała siniaki, żeby zaoszczędzić mu bólu. Nie chciała, żeby wiedział, że mężczyzna, który był dla niego wzorem, był też katem dla jego matki… Ale nie chciała wtajemniczać Nicka w ich sprawy. Nie potrzebował tego wiedzieć… - Idź na górę, a ja zaraz do ciebie przyjdę, dobrze? - Dobrze – odpowiedział. Stanął przed Nickiem. – Czy będzie pan tu jutro rano? – spytał. - A chciałbyś? – mężczyzna popatrzył na niego uważnie. Maluch szybko pokiwał głową. - To zależy od twojej mamy – powiedział Nick. Obaj popatrzyli na nią wyczekująco. - Nie róbcie mi tego! – powiedziała prosząco. – Nie zniosę was obu na raz! - Proszę, mamusiu… – Noah spojrzał na nią błagalnie. Westchnęła, zrezygnowana. - No, dobrze – powiedziała. – A teraz zmykaj na górę. - Ale przyjdziesz zaraz? - Umyj ząbki, a ja już będę – odpowiedziała. Podała Nickowi sok. - Co to za smarowanie plamek? – zapytał. Od razu się spięła. Ale na twarzy miała uśmiech, żeby zamaskować swoją panikę… - Za dużo by opowiadać… – odpowiedziała wymijająco. – Wrócę za dziesięć minut, dobrze? - Jasne – uśmiechnął się i odprowadził ją wzrokiem. Wydawała się taka krucha, taka delikatna… Rozglądnął się po salonie. Nie było w nim żadnych pamiątek, żadnych zdjęć, na których mógłby zobaczyć, jak rósł jego syn… Syn. Ciągle nie mógł się przyzwyczaić do tej myśli. To było tak nierzeczywiste, że prawie niemożliwe. A jednak. Nie wiedział, jak się zachować, co zrobić. Ale był pewien, że tym razem nie pozwoli nikomu decydować za siebie… Tym razem zrobi to, co uważa za słuszne… Zrobi to, co podpowiada mu serce… - Noah chce, żebym poczytała mu na dobranoc. Pytał, czy ty też mógłbyś przyjść – głos Lucy wyrwał go z zamyślenia. - Jasne – poderwał się z sofy. Podszedł do dziewczyny. Poczuł zapach maści, którą ich prywatny medyk zapisywał im, kiedy za bardzo się potłukli. Zmarszczył nos. - Co to za zapach? – popatrzył na nią uważnie. - To nasz krem na plamki – odpowiedziała. – I, proszę nie pytaj o nic więcej… – dodała szybko, widząc, że nie jest usatysfakcjonowany jej odpowiedzią. – Przynajmniej przy Noahu. To są plamki i niech tak zostanie… – dodała szeptem i weszli do pokoju chłopca. Uśmiechnął się na ich widok. Lucy usiadła na łóżku. Noah przesunął się, żeby zrobić miejsce Nickowi i po chwili był cały szczęśliwy, bo miał ich po obu swoich stronach. - Czytaj, mamusiu – poprosił i ułożył się wygodnie. Wzięła do ręki książkę i popatrzyła na Nicka. Nie spuszczał wzroku z syna. Obaj wpatrywali się w siebie w uwielbieniem. Uśmiechnęła się. Noah zaakceptował mężczyznę od pierwszej chwili. Czy czuł, że coś go z nim łączy?… To chyba było niemożliwe. Ale był tak spragniony bliskości mężczyzny, że aż bał się zasnąć… Bał się, że kiedy się obudzi, to ten wielki mężczyzna zniknie… cdn....
  16. JARZEBINA

    BIESIADA

    To mój syn… – wykrztusił Nick. – Mój syn… – powtórzył cicho. Puścił ją tak gwałtownie, że prawie upadła. Ukrył głowę w dłoniach. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?… Dlaczego mi nie powiedziałaś, tylko zniknęłaś bez słowa? W jego głosie była tak wyraźna pretensja, że poczuła, jak zabolało ją serce. Chciała dla niego jak najlepiej, a on tak łatwo ją osądzał… Spojrzała na niego przez łzy. - Co miałam ci powiedzieć, Nick? – szepnęła. – Przecież nie mogliśmy o niczym decydować… Boże, nawet nie wiesz, ile bym dała, żeby cofnąć czas… Nie pozwoliłabym się wywieźć na drugi koniec kraju i wydać za pierwszego lepszego faceta… Nie pozwoliłabym sobie na to, żeby te cztery lata potoczyły się tak, jak się potoczyły… A ja zrobiłam to wszystko po to, żeby ochronić ciebie… Chciałam, żebyś zrealizował swoje marzenia… – dodała już całkiem cicho. Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Poczuł się głupio. Że osądzał ją, a tak naprawdę nic o niej nie wiedział… - Przepraszam… – powiedział cicho i położył jej dłoń na ramieniu. – To dlatego, że jestem w szoku… Boże, mam syna… Widziałaś te jego oczka i włoski? Są identyczne… – uśmiechnął się. - Wiem, Nick – uśmiechnęła się i popatrzyła na Noaha, który właśnie wygrzebywał z piasku kolejną muszelkę. – Z każdym dniem coraz bardziej przypomina ciebie… Tak bardzo, że to aż boli… – dodała szeptem. - Boli? – popatrzył na nią zdziwiony. Wyglądała na nieszczęśliwą. - Przypomina mi to, co straciłam… Młodość, uśmiech, szczęście, ciebie… – wyliczała cicho. – Ale on wart jest tych wszystkich poświęceń… Wart jest każdej chwili… Jest moim słoneczkiem, promyczkiem, który rozjaśnia pochmurne dni… – uśmiechnęła się, kiedy Noah nie mógł zdecydować się, które muszelki wybrać. Co chwilę zerkał w ich stronę, jakby chciał mieć pewność, że go nie zostawią. Ten wysoki pan bardzo przypadł mu do gustu… - A twój mąż? – zapytał, bo przypomniało mu się, że coś wspominała na ten temat. Zauważył, że od razu posmutniała. - Chyba powinniśmy już wracać do domu – powiedziała cicho. Nie chciała z nim o tym rozmawiać. Zbyt wiele się wydarzyło, żeby mogła mu tak bez przeszkód o wszystkim opowiedzieć… Wstała. Złapał ją za rękę, żeby na niego spojrzała. Miał wrażenie, że chce mu uciec… - Przepraszam – powiedział. – Nie chciałem sprawić ci przykrości… Pozwolisz się odprowadzić? Skinęła głową. Wiedziała, że i tak by za nią poszedł. I była mu za to wdzięczna. Może to ją ocali od kolejnego samotnego wieczoru. Nigdy się na to nie skarżyła, ale nawet w czasie małżeństwa czuła się bardzo samotna… Jedynie Noah ratował ją od samotności… - Noah, wracamy do domu! – krzyknęła w stronę brzegu. Maluch od razu do nich podbiegł. - Tylko takie znalazłem, mamusiu – powiedział i podał jej muszelki. Uśmiechnęła się i cmoknęła do w policzek. - Dziękuję, kochanie – powiedziała. Wrzuciła wszystkie muszelki do torebki i wytarła mu dłonie z piasku. – A teraz usiądź na kocu, nałożymy buty – powiedziała i wzięła do ręki trampka. Chłopiec usiadł posłusznie i włożył skarpetki. Nick patrzył na niego w milczeniu. Był taki mały, taki drobny… Zupełnie jak on w jego wieku… I bardzo samodzielny. Sam zasznurował sobie buty i uśmiechnął się, kiedy mama w nagrodę cmoknęła go w czoło. - Bardzo ci pomagam mamusiu, prawda? – zapytał. - Bardzo, kochanie – uśmiechnęła się. - I pomogę ci, żeby te plamy zniknęły i wtedy będziesz już ze mną pływać, prawda? - Prawda – uśmiechnęła się. cdn.....
  17. JARZEBINA

    BIESIADA

    Nie płacz – powiedział. Wyciągnął rękę, żeby otrzeć jej łzy, a ona skuliła się, jakby chciała uniknąć ciosu. Po chwili zdała sobie sprawę ze swojego zachowania. On nigdy by jej nie skrzywdził… - Nie mogę w to uwierzyć… – powiedziała cicho. – Co ty tu robisz? - Właśnie wróciliśmy z trasy – odpowiedział. Przez chwilę wydawało mu się, że ona się go boi, ale kiedy uśmiechnęła się, wiedział, że to tylko złudzenie… – Mieszkałaś tu przez te wszystkie lata? - Jestem na wakacjach – powiedziała. Bała się przyznać, że niczego bardziej nie pragnie, jak tylko wtulić się w te silne ramiona i zapomnieć o całym świecie… Zapomnieć o bolesnej przeszłości, zapomnieć o wszystkim… - Tak bardzo chciałbym cię przytulić… – wypowiedział na głos jej życzenie. Chciał się przekonać, że jeszcze nie wszystko stracone… Wiedział, że to naiwne, ale miał nadzieję, że mogą jeszcze razem coś stworzyć… Bo tak naprawdę to ona była jedyną dziewczyną, która zawsze go rozumiała… - Tak bardzo chciałabym, żebyś mnie przytulił… – odpowiedziała cicho i starała ustawić się tak, żeby nie dotknął żadnego obolałego miejsca. Przez chwilę trwali w takim bezruchu i każde z nich wspominało ich wspólne chwile sprzed kilku lat… Rozdzielił ich dopiero tupot dziecięcych stóp i głośne okrzyki. - Mamusiu, zobacz, co znalazłem! – czterolatek z dumą wyciągnął przed siebie dłoń, żeby jej zaprezentować całą kolekcję muszelek. Zdezorientowany popatrzył na mężczyznę, który siedział obok dziewczyny. A on też patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma. Czuł, że brakuje mu tchu. Malec miał jasne blond włosy i oczy w kolorze błękitnego nieba. Zupełnie jak… on. Widziała, jak obaj patrzą na siebie w milczeniu. Nie tak to planowała… Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie… Chrząknęła, żeby przerwać niezręczną ciszę. - Noah, to jest Nick, mamusia przyjaźniła się z nim, kiedy była dzieckiem – powiedziała cicho. – Nick, to jest Noah, mój syn – zabrała malcowi muszelki, żeby mogli się przywitać. - Noah?… – zapytał Nick. Nic więcej nie był w stanie powiedzieć. Czuł, że w gardle mu zaschło, a cały świat zaczął wirować… Malec uścisnął mu rękę, a właściwie dwa palce, bo jego dłoń nie była w stanie objąć więcej. Patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma. - Jaki pan jest duży… – powiedział z podziwem. – I taki wytatuowany… Bolało? – zapytał dotykając jego ramienia. - Nie – odpowiedział cicho i uśmiechnął się. Miał wrażenie, jakby znalazł się na planie jakiegoś filmu… Popatrzył na dziewczynę pytająco. Westchnęła i uśmiechnęła się. - Kochanie, pobiegnij nazbierać jeszcze muszelek, a potem wrócimy do domku, dobrze? – spytała i otrzepała synowi spodnie z piasku. Wiedziała, że muszą z Nickiem poważnie porozmawiać… - Ale pan jeszcze tu będzie, prawda? – malec popatrzył na Nicka pytająco. Dopiero kiedy ten skinął głową, uśmiechnął się uradowany i pobiegł w kierunku wody. - Brakuje mu męskiego towarzystwa – powiedziała Lucy, unikając wzroku Nicka. – W pewnym wieku mama już nie wystarcza… - Ile ma lat? – uniósł do góry jej podbródek, chcąc ją zmusić, żeby spojrzała mu w oczy. W jej zobaczył łzy. Ale musiał to wiedzieć. Musiał mieć pewność… Choć jego serce miało tę pewność od pierwszego spojrzenia, to musiał jeszcze przekonać rozum… - Za tydzień skończy cztery… – szepnęła. Zamknęła oczy, żeby powstrzymać łzy. Wiedziała, że teraz już nie ma odwrotu… Że teraz będzie wiedział już wszystko… Choć on chyba wiedział to już w momencie, kiedy spojrzał na Noaha… Malec był jego miniaturową kopią… cdn....
  18. JARZEBINA

    BIESIADA

    WITAM BIIESIDO! KOCHANE DRZEWKA SREBRNA AKACJO i ORZECH piekne wiersze! DRZEWKO OLIWNE KALINKO pomachaj nam i przslij nam kilka promykow sloneczka :D Zostawiam Wam nastepne opowiadanie! .......TATUS..... Jak przyjąć do wiadomości i zaakceptować fakt, że jest się ojcem? Niełatwe to zadanie, zwłaszcza dla faceta takiego, jak Nick Carter. Ale trzeba stawiać czoła życiu.......
  19. JARZEBINA

    BIESIADA

    KALINKO..... sorry!
  20. JARZEBINA

    BIESIADA

    KLINKO KOCHANA czy walizki juz spakowane? :D Zycze wspanialego urlopu i sloneczka...... ale nie zapominaj o nas :D http://www.youtube.com/watch?v=eQG50g1wRfQ&feature=related Pozdrawiam bardzo serdecznie!
  21. JARZEBINA

    BIESIADA

    Chciała krzyczeć, że wcale tego nie chce. Marzyła, żeby ta znajomość potoczyła się zupełnie inaczej… Marzyła, żeby jej życie potoczyło się zupełnie inaczej. Ale wielokrotnie miała okazję przekonać się, że życie jest zupełnie inne od naszych marzeń… Ani lepsze, ani gorsze. Po prostu zupełnie inne. Ona miała to szczęście, że czekał ją piękny zachód… Nie chciała stracić kontroli nad swoim życiem. Nie chciała być przykuta do łóżka, chciała sama o sobie decydować… - Tu nie chodzi o to, czego ja chcę – szepnęła. – Tak będzie po prostu najlepiej. - Więc już się nie zobaczymy? – spytał i czuł, że głos uwiązł mu w gardle. Jak to możliwe, że tak szybko coś do niej poczuł? Jak to możliwe, że już zdążył się zaangażować? - Nie. Próbował zrozumieć. Próbował znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie tego, co się stało. Ale nie potrafił. A ona nawet nie patrzyła mu w oczy. Bała się, że dowie się czegoś, o czym nie chciała, żeby się dowiedział?… Nie mógł tego znieść. Wstał. - Więc żegnaj – powiedział. - Żegnaj, Howie – odpowiedziała i patrzyła, jak odchodzi. Nie chciała płakać, ale łzy same płynęły po jej policzkach. Za te chwile szczęścia słono jej przyjdzie zapłacić… Wiedziała, że Howie dojdzie do siebie. I znajdzie kogoś, kto wypełni pustkę w jego życiu… Miała tylko nadzieję, że będzie ją miło wspominał… *~*~*~*~*~* Stanął obok fontanny. Popatrzył na znajome drzewo. Serce nadal go bolało, kiedy tu przychodził. Miał nadzieję, że jeszcze ją zobaczy. Ale od tamtego popołudnia już się nie pojawiła. Teraz pod drzewem stała kobieta. Na głowie miała chustkę i ciemne okulary. Położyła bukiet stokrotek na kamieniu. Na jej kamieniu… Podszedł bliżej, zaciekawiony. - Proszę pani?… – zapytał cicho. Kobieta odwróciła się i uśmiechnęła się smutno. - Moja córka uwielbiała tu przychodzić – wyjaśniła. – Powtarzała, że z tego miejsca wszystko nabiera właściwych kształtów… Że tu słońce nigdy nie zachodzi… – głos jej się łamał. Nie chciał się wtrącać w jej życie, ale widział, że kobieta cierpi i nie mógł tego tak zostawić. - Co się stało? – zapytał. - Odeszła – odparła cicho kobieta. – Tak, jak to sobie zaplanowała… Bez żadnych łez, z uśmiechem na ustach… - U-umarła? – ledwo to z siebie wykrztusił. Serce zaczęło mu tłuc się w piersi jak oszalałe. Czy to możliwe, żeby?… Żeby rozmawiali o tej samej osobie?… - Odeszła. Na zawsze – powiedziała kobieta. – Była chora… Czekaliśmy na przeszczep, ale nie było dawcy… A ona? Nie chciała żyć przykuta do szpitalnego łóżka, nie chciała wegetować… Nie zgodziła się na chemioterapię… Była uparta, ale do końca pozostała śliczna i uśmiechnięta… Chciała, żebyśmy ją taką zapamiętali… Wstrzymał oddech. Czuł, jakby ktoś wbił mu nóż w serce. To była ona… Teraz zrozumiał te wszystkie słowa, które mu mówiła. Zrozumiał te sygnały, które wcześniej ignorował… Poczuł, że ma wilgotne oczy. - Proszę nie płakać – powiedziała kobieta i uśmiechnęła się smutno. – Cieszę się, że odnalazła spokój, którego tak poszukiwała… Kilka dni przed śmiercią powiedziała mi, że widzi słońce. Nie światełko, ale jasne i ciepłe słońce. Była szczęśliwa, że ma szansę się przy nim ogrzać… Że Bóg postanowił oszczędzić jej cierpienia i podarował jej wspaniały zachód… Lepszego nie mogła sobie wymarzyć… – kobieta zamknęła oczy, jakby usiłowała przypomnieć sobie tamte słowa. – Mówiła: "Mamo, moje słoneczko ma śliczne czekoladowe oczy i wesoły uśmiech na twarzy. Kiedy już będę tam, na górze, będę dbać, żeby nigdy nie zaszło. Żeby było szczęśliwe tak, jak na to zasługuje"… Nie był już w stanie powstrzymać łez. Popatrzył w niebo i uśmiechnął się smutno. Myślała o nim… Miał nadzieję, że nie była zła, że rozstali się w taki sposób. Gdyby powiedziała mu, jak się przedstawia sytuacja, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej… Ale czy mógłby temu zapobiec? Nie wiedział. Wiedział tylko, że na zawsze zachowa ją w swoim sercu. I zapamięta ją dokładnie tak, jak tego chciała… Uśmiechniętą i szczęśliwą… koniec. Zycze milej lekturki .
  22. JARZEBINA

    BIESIADA

    Chciałam ci podziękować za tę radość, której mi dostarczyłeś – powiedziała. – I podziękuj też Markowi. Jest tak bardzo w ciebie wpatrzony… – uśmiechnęła się, ale nie patrzyła na niego. Usiłowała się skupić na spokojnej tafli jeziora. Musiała uważać na to, co mówi. – Jeśli tak dalej pójdzie, to wyrośnie na mężczyznę takiego, jak ty… I bardzo dobrze – dodała cicho. – Obaj będziecie szczęśliwi… Na pewno znajdziesz kogoś, kto cię pokocha, Howie… Zasługujesz na to. Bardziej niż ktokolwiek inny. - Dlaczego to mówisz? – spoważniał. - Bo tak właśnie myślę – odpowiedziała. – Uśmiechnij się, Howie. Wszystko ułoży się po twojej myśli. Zobaczysz. Będziesz szczęśliwy, stworzysz wspaniały dom. Może czasem pomyślisz też o mnie… – dodała cicho. - Czy to pożegnanie? – delikatnie dotknął jej dłoni. – Żegnasz się ze mną? I co mu miała odpowiedzieć?… Patrzył na nią uważnie. Nie mogła uciec wzrokiem. Nie chciała uciekać. Nie mogła mu powiedzieć prawdy, ale chciała być z nim jak najbardziej szczera. Westchnęła. - Żegnam – odpowiedziała. - Wyjeżdżasz? – zapytał, zdziwiony. Nie mógł zrozumieć, co się stało. Dlaczego nie była już taka radosna, jak poprzednio? Co się stało, że stała się nieobecna, wyciszona? Dlaczego zachowywała się tak dziwnie? - Tak. W bardzo daleką podróż – odpowiedziała cicho. Spuściła wzrok. Wiedziała, że taka prawda będzie łatwiejsza do zaakceptowania… - Wrócisz? - Nie. - Linda, powiedz, co się dzieje? – popatrzył na nią zdezorientowany. - A co ma się dziać? – uśmiechnęła się smutno. – To nasze ostatnie spotkanie. Chciałabym, żebyś miał po mnie dobre wspomnienia – mówiła powoli, starając się nie powiedzieć za wiele. Każde kolejne słowo było coraz bliżej prawdy. I coraz bardziej bolało… - Dasz mi chociaż swój numer telefonu? – poprosił. Nie chciał tracić z nią kontaktu. Czy ona tego nie rozumiała? Nigdy jej nie przeszkadzało, że on jest tym właśnie Howiem. Howiem z Backstreet Boys. Że sytuacja wokół niego nie jest do końca normalna. Że on nie ma na to żadnego wpływu. Starał się żyć jak najbardziej normalnie, ale nie zawsze się to udawało… Czyżby teraz nagle zaczęło jej to przeszkadzać? Czyżby widziała w nim kogoś innego, kogoś, z kim nie potrafiłaby żyć? Czuł się zdezorientowany. - Tam, gdzie wyjeżdżam nie ma telefonów – szepnęła. Czy on nie rozumiał? Nie chciała się angażować i nie chciała, żeby on się angażował. Był młody, miał przed sobą całe życie… Jeszcze tyle go czekało… Miliony dziewcząt było gotowych umrzeć na jedne jego skinienie… Wśród nich była też ta, na którą czekał. I wiedziała, że kiedyś zejdą się ich drogi… Że po burzy pojawi się na jego niebie słońce. To jedyne, wyczekane… Bolało ją, że to nie ona będzie tą jedyną, na którą czekał, ale takie właśnie było jej życie. Pełne niemiłych rozczarowań. Ale też pełne przemiłych niespodzianek. On był taką właśnie niespodzianką… Krótką, ale bardzo radosną. Uśmiechnęła się. - Dlaczego mi to robisz? – popatrzył na nią, zraniony. Widziała, że cierpiał. Ale to było jedyne wyjście… Jedyne wyjście, żeby pozwolić mu odejść. Musiała dać mu tę szansę. Wiedziała, że będzie cierpiał. Oboje będą cierpieć, bo zdążyli się już zaangażować… Ale, prędzej, czy później, wyjdzie z tego. Wyjdzie na prostą i znów otworzy swoje serce… - Tak będzie najlepiej – odpowiedziała. – Ze mną nie byłbyś szczęśliwy. - Tego nie możesz wiedzieć – powiedział ostro. Czuła, że zbiera jej się na płacz. - Jestem tego pewna – odpowiedziała cicho. Patrzyła na niego przepraszająco. – Nie utrudniaj mi tego, Howie. Proszę… - Łatwo ci mówić – powiedział. – Ale, skoro tak chcesz… cdn....
  23. JARZEBINA

    BIESIADA

    Kiedy spotkali się następnym razem, też się świetnie bawili. Znów namówili go na rolki i znów przegrał w tym ich wspólnym wyścigu. Ale Linda domyśliła się, że teraz pozwolił jej wygrać. Dlatego uparła się, że tym razem ona postawi im lody. Wybrali sobie takie wykwintne, że wszyscy się nimi upaćkali… I zaśmiewali się do łez. Miał wrażenie, że dziewczyna jest trochę bledsza, niż ostatnim razem, ale miała wyśmienity humor, więc postanowił tego nie burzyć. Gdyby chciała mu o czymś powiedzieć, zrobiłaby to. Jej uśmiech wskazywał na to, że bawi się doskonale. Zachowywała się tak naturalnie, że miał wrażenie, jakby znali się od lat. Linda traktowała go, jak normalnego człowieka. I właśnie tej normalności mu brakowało w kontaktach z innymi dziewczynami. Albo piszczały, albo płakały na jego widok. I nie można było z nimi normalnie porozmawiać… No, może niewiele z nią rozmawiał, bo większość czasu się śmiali, ale nie zamieniłby tych chwil na żadne inne… Już nie usiadła pod drzewem. Nie była pewna, czy będzie miała siły, żeby wstać… Ostatnio czuła się coraz gorzej, wiedziała, że to oznacza tylko jedno… Westchnęła. Cieszyła się, że miała chociaż okazję poznać Howiego. Zawsze jej się wydawało, że jest przesympatyczny i szarmancki. Ale rzeczywistość przerosła jej wyobrażenia… Był idealny. Miał tyle do zaoferowania. Doskonale potrafił zrozumieć innych. Marzył o romantycznej miłości, o ciepłym i wesołym domu… Wierzyła, że kiedyś znajdzie tę właściwą, z którą będzie mógł to wszystko stworzyć. Tę, której będzie mógł oddać całego siebie. Wiedziała, że bardzo tego chciał… Żył po to, żeby kochać. Polubił ją, ale nie chciała, żeby miał jakieś złudzenia. Niewiele rozmawiali, ale domyślił się, że nie wszystko jest tak, jak być powinno. Widziała to w jego zachowaniu. I cieszyła się, że nie znał całej prawdy… - Czy to miejsce jest wolne? – usłyszała czyjś głos i uśmiechnęła się na widok Howiego. - Jasne – odpowiedziała. Usiadł obok. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Nie wyglądała za dobrze. Mógłby nawet powiedzieć, że wygląda źle. Była blada i miała niespokojny oddech. - Dobrze się czujesz? – zapytał. I zamarł, kiedy usłyszał jej odpowiedź. - Nie – powiedziała. – Ale nie martw się. To już długo nie potrwa. Niedługo znów będę spokojna, znów wszystko będzie wspaniałe… - C-co masz na myśli? – wykrztusił. Nic nie odpowiedziała. Zamknęła oczy. Widział, że zastanawia się nad odpowiedzią i nie chciał tego przerywać. Nie chciał niczego z niej wyciągać. Chciał, żeby sama mu o wszystkim opowiedziała… Jeśli chciałaby, żeby o czymś wiedział, powiedziałaby mu. Nie znał jej zbyt dobrze, bo spotkali się zaledwie kilka razy, ale troszkę zdążył ją poznać… Zdążył zauważyć wesołe ogniki w jej oczach, kiedy się śmiała… I zdążył zauważyć smutek, kiedy odpływała myślami gdzieś daleko… A to mu się nie podobało… - Dokładnie to, co powiedziałam – odparła. – Razem z Markiem wnieśliście słoneczko w moje życie. I teraz wiem, że wszystko będzie dobrze. Że wszystko będzie takie, jakie być powinno. Dziękuję wam bardzo. - Nie masz za co dziękować – uśmiechnął się. – Mark strasznie chciał tu przyjść, ale musiał jechać w odwiedziny do drugich dziadków. - Musiał? – zdziwiła się. - Powiedział mi dzisiaj rano, że wolałby spotkać się ze swoim najlepszym kumplem – uśmiechnął się. – A ostatnio stwierdził, że chyba polubi dziewczyny. Że nie jesteście takie złe. - Potraktuję to jako komplement - uśmiechnęła się. Z łatwością mogła sobie wyobrazić Marka, mówiącego te słowa. Był wspaniałym chłopcem. Na pewno dostarczał rodzicom dużo radości. Miał swoje przemyślenia, wyciągał przedziwne wnioski w sobie tylko znany sposób… cdn......
  24. JARZEBINA

    BIESIADA

    Ponad dwie godziny spędzili na rolkach. Początkowo Linda prowadziła Howiego za rękę i czuł się bezpiecznie, ale kiedy go puściła, wpadł w panikę. Nawet Mark się z niego śmiał, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało. Wiedział, że dzięki niemu wszyscy troje mają dobrą zabawę. Mark ścigał się z Lindą i stwierdził, że fajna z niej dziewczyna i, że, gdyby nie była dziewczyną, to by była jego najlepszym kumplem. Uśmiała się na te jego wywody, a Howie stwierdził, że ślicznie się śmieje. I oczy jej ślicznie błyszczą… Kiedy pokazała Markowi kilka tricków, a on cieszył się, jakby właśnie poznał jakąś wielką tajemnicę, nie mógł się nie uśmiechnąć. Musiała bardzo kochać dzieci. Miała naturalny dar przekonywania ich do siebie… Mark patrzył w nią, jak w obrazek. A zwykle marszczył się na widok dziewczyn… A ona traktowała go jak kumpla i ścigała się z nim do upadłego… I to ona pierwsza zrezygnowała z wyścigów. Usiadła na ławce i powiedziała, że ma już dość i jest zmęczona. Zauważył, że troszkę pobladła, ale przekonała go, że wszystko jest w porządku, więc nie miał powodów, żeby jej nie wierzyć. Urządzili sobie jeszcze wyścig dookoła fontanny. Przegrany miał stawiać lody. Przegranym oczywiście okazał się Howie. I kupił im największe lody, jakie tylko były dostępne. Usiedli przy stoliku. - Hm… Przepyszne – powiedziała Linda po chwili. – Dla takich lodów zrobiłabym wszystko – dodała figlarnie. - Będę o tym pamiętał – odpowiedział i uśmiechnął się. – I cieszę się, że ci smakują. - Mogę jeszcze polewy? – zapytał Mark i popatrzył na Howiego. Mężczyzna pokręcił głową. - Twoja mama zabije mnie za te lody, więc nie dawaj jej więcej powodów, żeby mnie uśmierciła – powiedział. – Nie chcę, żebyś się rozchorował… Mark popatrzył błagalnie na Lindę. Wiedziała, że prosi o jej wstawiennictwo. Uśmiechnęła się. Robił takie same maślane oczka, jak Howie. Jakby zdawał sobie sprawę, że żadna dziewczyna się temu nie oprze… - Howie, nie bądź taki – delikatnie szturchnęła mężczyznę. – Mark nieźle się dzisiaj napracował… Pomyśl, ile nowych tricków się dzisiaj nauczył. Teraz będzie śmigał jak błyskawica na tych swoich rolkach… Nie odmawiaj mu tej przyjemności – dodała. – W końcu, żyje się tylko raz… A lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż, że się czegoś nie zrobiło. - Właśnie – Mark wszedł jej w słowo. Nie zrozumiał dokładnie, o co jej chodzi, ale wiedział, że jest po jego stronie. Howie milczał przez chwilę. Jej nie potrafił odmówić… Ciekawe, dlaczego? Uśmiechnął się i powoli skinął głową. - Ale jak piśniesz coś mamie… – pogroził chłopu palcem. Mark pokręcił energicznie głową. - Obiecuję – odparł i udał, że zamyka usta na kłódkę. Potem popatrzył na Lindę. – Dzięki. Fajna jesteś, wiesz? – dodał i mrugnął do niej okiem. Uśmiechnęła się szeroko. - Ty też jesteś fajny – odpowiedziała. – A teraz śmigaj po polewę. Wystrzelił, jak torpeda. Nie chciał, żeby wujek się rozmyślił. A oni zostali sami. Howie popatrzył na nią uważnie. - Uczysz się, czy pracujesz? – zapytał. - Ani to, ani to – odparła. – Skończyłam Uniwersytet Stanowy i na razie mam wakacje. - Kiedy zaczniesz pracować? – drążył dalej. Wstrzymała oddech. Odwróciła głowę, żeby nie widział, że w oczach zalśniły jej łzy. Nie mogła mu tego powiedzieć… Nie chciała mu tego powiedzieć… Nie potrafiła mu tego powiedzieć… - Nigdy… – odpowiedziała cicho, a on miał wrażenie, że się przesłyszał. Ale nie zdążyli dokończyć rozmowy, bo pojawił się Mark, więc wrócili do konsumpcji lodów. Tyle, że, nawet, kiedy je skończyli, nie chciała wracać do tamtej rozmowy. Udawała, że ona w ogóle nie miała miejsca… Miał wrażenie, że mu ucieka. Zagadywała Marka i razem się wygłupiali, do niego się też uśmiechała, ale unikała poważnych i osobistych tematów. Bała się? Nie był pewien. Bo czego mogła się bać? Była śliczna, dowcipna i miała całe życie przed sobą… Tak samo, jak on. Więc też powinna cieszyć się życiem… cdn......
  25. JARZEBINA

    BIESIADA

    Czekała na nich. Dziś też czuła się dobrze i dziękowała za to Bogu. Ostatnie tygodnie były dla niej bardzo ciężkie i cieszyła się, że ma chwilę wytchnienia. Gdyby zgodziła się na propozycję lekarzy, leżałaby teraz w szpitalu, bez włosów i bez sił. A tak, dzięki mocnym tabletkom, mogła przeżyć życie tak, jak chciała. Wiedziała, że to już długo nie potrwa, dlatego starała się cieszyć tym, co ma… Westchnęła. Odwróciła głowę i zobaczyła ich przy fontannie. Szli powoli. Wyglądali jak ojciec z synem. Zawsze się zastanawiała, dlaczego Howie jeszcze się nie ożenił. Był przystojny, czarujący, miał serce na dłoni. Był kimś, kogo ona chciałaby za męża. Tyle, że nie mogła go mieć… Ani jego, ani żadnego innego mężczyzny… - Długo czekasz? – zapytał Howie, kiedy już podeszli. Zauważył, że była smutna i zastanawiał się, co jest tego przyczyną. - Kilka minut – odpowiedziała. Uśmiechnęła się – Jesteście gotowi? - Jasne! – odparł Mark i wyciągnął rolki z plecaka. Usiadł obok niej i nałożył je na nogi. Ona zrobiła to samo. A potem pomogła Howiemu, bo sam nie mógł sobie poradzić. Wstała. Mark też. Howie spojrzał na nich niepewnie. - Chodź – podała mu dłoń. Stanął obok niej na chwiejnych nogach. - A jak się wywrócę? – zapytał. - To się wywrócisz – odpowiedziała rezolutnie, a Mark zachichotał. - Pojedziemy wkoło jeziora, dobrze? – zapytał malec. - Myślisz, że twój wujek to zniesie? – zapytała. - Powinien – odpowiedział. – Potrafi skakać na koncercie przez dwie godziny, więc to też może mu się udać. - Więc jak go trochę wymęczymy, to da nam spokój, a my sobie trochę zaszalejemy. Co ty na to? – mrugnęła figlarnie okiem. Zobaczyła w jego oczach wesołe ogniki i wiedziała, że ma go w garści. - Super! – odpowiedział. - Hej! – oburzył się Howie. – Nie mówcie o mnie, jakby mnie tu nie było! Zaśmiali się. - Poradzisz sobie – powiedziała Linda i ruszyli. cdn.......
×