JARZEBINA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez JARZEBINA
-
W tej chwili. Muszę z nim porozmawiać. Po wyjściu brata znów zaczęłam rozmowę. - Po pierwsze dlaczego mówisz ich poprzednie imiona i dlacze... - Dla... - Nie przerywaj mi. - No dobra. Mów. - Dlaczego nie zapytałeś się mnie, czy możesz z nim wyjść, tylko stwierdzasz fakt iż masz zamiar wychodzić. - Teraz mam pozwolenie, na odpowiedź? - Tak. - Dziękuję bardzo. Po pierwsze nic się nie stanie jak w domu będę mówił poprzednie imiona, a jeśli chodzi o drugą sprawę to dlatego to zrobiłem ponieważ Przemek... - Tomek! - Przepraszam, Tomek był smutny, więc mu to zaproponowałem. Nie sądziłem, że będziesz o to zła. Chociaż widać, że dzisiaj wstałaś lewą nogą. To co możemy iść? - Nie! Nigdzie z nim nie pójdziesz. - Zachowujesz się jakbyś miała ze czterdzieści lat i była starą panną. - Jesteś bezczelny. Już wiem dlaczego nie jesteście już razem z Kornelią. Pewnie miała dosyć twoich docinek. - Po pierwsze Kornelia ze mną nie zerwała. Oboje zdecydowaliśmy się na rozstanie, a po drugie nie mówiłem jej takich rzeczy, gdyż nie musiałem. Ona się tak głupio nie zachowuje. I na pewno nie myśli, że jest pępkiem świata. A teraz tak jak obiecałem Tomkowi, idę z nim do parku i nie próbuj mnie powstrzymać. - Jak możesz - krzyknęłam, po czym podbiegłam pod drugi pokój, aby nie mógł do niego wejść. - Odejdź Lidia. - Nic z tego. Wiedziałam, że jak by chciał to by mnie odsunął siłą, a i tak postanowiłam stanąć przed nimi. I zrobił to. Wziął mnie na ręce i idąc w kierunku dużego pokoju stwierdził: - Widać, że nasza rozmowa się jeszcze nie skończyła. - Skończyła się. Puść mnie. I idź już z nim do cholery. - Zaraz z nim pójdę tylko z Tobą jeszcze porozmawiam - stwierdził i położył mnie na wersalce w dużym pokoju - Czego jeszcze do cholery chcesz? - Tego np. żebyś nie klęła. - Bo co mi k... Nic więcej nie mogłam powiedzieć gdyż zaczął mnie całować. Najdziwniejsze było to, że się nie broniłam, a nawet przedłużałam nasz pocałunek. - Nikita - zawołał nagle z progu Tomek - Zuzanna się obudziła i chce pić. Przestaliśmy się całować. Zeszłam z wersalki i poszłam w stronę małego pokoju po Zuzannę i poszłyśmy do kuchni. cdn.....
-
To dobrze - ledwo wypowiedziałam te słowa, a w drzwiach pojawił się Kacper z Zuzanną na rękach - Zuzia chciała Cię zobaczyć - powiedział z uśmiechem po czym podszedł z nią do łóżka i położył ją koło mnie - Przemek możesz ze mną porozmawiać?! - Tak, oczywiście - odpowiedział - Przepraszam Was na chwilę. Po jakimś czasie usłyszałam trzask w kuchni. Miałam zamiar iść zobaczyć co się stało, ale nie mogłam, gdyż się przebierałam. Chwilę później, gdy Przemek wparował do pokoju ja stałam w pół ubrana. - Przepraszam, że nie zapukałem ale Przemek..., a raczej Tomek rozwalił sobie rękę. Ubrałam się szybko i pobiegłam do kuchni, gdzie Kacper robił Tomkowi opatrunek. - Coś Ty zrobił - krzyknęłam, a brat jak na żądanie zaczął płakać. - Nie krzycz na niego - próbował mnie uspokoić Przemek - To nie jego wina. Tomek zamiast przestać płakać, zaczął jeszcze bardziej. - Przestań - krzyknęłam, bo wiedziałam, że zaczyna histeryzować - Marsz do małego pokoju. - powiedziałam jeszcze i uderzyłam go w tyłek. - Dlaczego jesteś dla niego taka surowa. Przecież, mówiłem, że to nie jego wina. Powinnaś go do siebie przytulić, a nie drzeć się. - Możesz się nie wtrącać. Mam dosyć problemów, więc przestań. Jak Ci się nie podoba to się wyniosę... - No coś Ty?! Idę do niego. A Ty Kacper powiedz jej coś. - Nie wtrącam się...szczególnie, dlatego że muszę iść do pracy. Nie mam czasu. - Najlepiej tak powiedzieć. - oburzył się Przemek i wyszedł trzaskając drzwiami. Patrzeliśmy się przez chwilę z Kacprem na siebie, aż zdecydował się wyjść. Nie wiedziałam co zrobić. Czułam się w tym domu nieswojo z powodu, że jestem krótko... i na dodatek ta kłótnia. Poszłam do małego pokoju, gdzie siedzieli Przemek, Tomek oraz spała Zuzanna. I widząc, że mała śpi szybko wyszłam. Przez jakieś piętnaście minut chodziłam z kąta w kąt, lecz w końcu zdecydowałam się pójść się położyć, by poczytać. Po około godzinie przyszedł Przemek i stwierdził: - Idę z Przemkiem do parku. Zaraz Ci przyniosę Angelikę, aby nie była sama w pokoju jak się obudzi. - gdy chciał wyjść z pokoju odezwałam się - Stój! Musimy porozmawiać. Tomek idź do siostry! - nakazałam braciszkowi - Ale... cdn.....
-
Podeszłam do jakiegoś chłopaka i zapytałam: - Chcesz się ze mną pieścić? - Jesteś dziwką? - zapytał chichocząc pod nosem. - Ja bym siebie tak nie nazwała, ale jak chcesz to mogę nią być. Chłopak zgodził się ze mną kochać. Pomyślałam, że jeżeli dziewczyna jest dziewicą to powinna dostać więcej pieniędzy, ale on stwierdził, iż tak nie jest. Poszliśmy więc do lasu, a tam napotkaliśmy Przemka: - Cześć Smerfetko - przywitał się - Przedstawisz mnie swojemu koledze. - Nie jestem jej kolegą! Ona jest dziwką, z którą mam zamiar się przespać. - Już nie jest! - zezłościł się - Możemy Lidko porozmawiać?! - zwrócił się do mnie - Tak oczywiście Po odejściu podniósł na mnie głos: - Jak możesz to robić? Nie poznaje Cię zupełnie. - Muszę przecież zarobić jakoś na jedzenie dla mojego rodzeństwa. - Proponowałem Ci przecież, abyś zamieszkała u mnie i mojego brata. To chcesz iść teraz?! - ...Tak. Tylko muszę iść do domu po rodzeństwo.. - No to chodźmy. - Ej, szmato! - chwycił mnie za rękę nieznajomy - mieliśmy chyba coś do załatwienia. Chyba nie masz zamiaru się wymigać. - Puść ją gnojku. Ona idzie ze mną. - Po moim trupie - powiedział i uderzył go pięścią w brzuch. Zaczęła się bójka, a ja nie wiedziałam jak pomóc Przemkowi. Gdy przestali się bić, Przemek poszedł ze mną do domu po rodzeństwo. - Gdzie byłaś tak długo Nikita? - zapytał się brat - Niepokoiliśmy się o Ciebie. Zuzia prawie cały czas płakała. A Tobie co się stało? - Nic takiego. Nikita, Zuzia? Co jest grane Lidia? - zdziwił się kolega. - Ostatnio zmieniłam imiona, aby nikt się nie domyślił, kim jesteśmy. - A jak Przemek ma teraz na imię? - Tomek... Chodź opatrzę Ci rany. - Nic mi nie jest. cdn.......
-
Pewnego dnia gdy byłam w supermarkecie zauważyłam transmisję wiadomości, w której podano, że ja i moje rodzeństwo zginęliśmy w autobusie jadącym przez granice do Niemczech. Autobus został ostrzelany przez "mafię". Wiedziałam, że była to totalna bzdura, ale cieszyłam się iż nie będę się już musiała martwić glinami. Po przyjściu do "domu" zauważyłam, że Kornelia siedzi z Przemkiem przy Tomku i Zuzannie. - Co Wy tu robicie? - zapytałam ze zdziwieniem, a zarazem ze szczęściem w sercu. - Cześć ruda. Chciałam sprawdzić, czy już wiesz o tym, że nie musicie się już obawiać, że was złapią?! - Tak wiem... To Wasza sprawka? - Nie - odezwał się Przemek - Mojego brata. Jest artystą, no nie? - Gdzie on pracuje? - pytałam dalej - Nie mówiłeś, że masz brata. - Bo to jest brat przyrodni. Dopiero co się o nim dowiedziałem, przez przypadek właściwie... O właśnie. Teraz jak jesteś "wolna" to możesz zamieszkać z nami, ze mną i z moim bratem. - To raczej niemożliwe. Kornelia sobie źle o mnie pomyśli. - Od jakiegoś miesiąca nie jesteśmy razem. - odezwała się Kornelia - No to jak, pakujecie się ruda? Przepraszam, ale nie podoba mi się twój kolor włosów. Wolałam Cię jako blondynkę. - A mnie się właśnie bardzo podoba - powiedział z uśmiechem chłopak - No nie wiem, zastanowię się jeszcze. Kolejne dni mijały spokojnie. Nie musiałam się już nikogo obawiać. Lecz przyszedł taki dzień, w którym zorientowałam się, że moje oszczędności już się kończą i muszę iść do pracy. Nie chciałam być cały czas ciężarem dla moich wujków. ...Kolejne sklepy odmawiały mi pracy. Nie wiedziałam co począć. Pewnego dnia, gdy moje pieniądze się "rozsypały" stwierdziłam, że muszę zrobić rzecz nie moralną. Co było dziwne, nie pomyślałam o tym żeby iść do Przemka by poprosić go o pomoc. Poszłam więc do domu publicznego i poprosiłam o przyjęcie mnie do pracy. Odmówili twierdząc, że nie mam skończonych osiemnastu lat i nie chcą mieć żadnych problemów. - Na tym jednak nie skończyłam... Gdy przyszłam do domu i położyłam rodzeństwo spać przebrałam się w krótką spódniczkę i wyszłam na ulice. cdn........
-
Opowiadanie......... ....................................T U N E L................................... ...Pewnego dnia moi rodzice zginęli w wypadku autobusowym i zostaliśmy wraz z siedmioletnim bratem i trzyletnią siostrą sami. Mieliśmy w końcu oprócz siebie tylko ciocię i wujka, którzy mieli czwórkę własnych dzieci, i którzy mogli nam ofiarować tylko pomoc w trudnych chwilach. Rozumiałam to i dlatego nie byłam zła, że muszę iść do domu dziecka. Był jednak jeden szczegół, który mnie niepokoił. Taki, iż rodzeństwo trafiło do domu maluchów, a ja zostałam umieszczona w domu z dziećmi powyżej ósmego roku życia. Ponieważ mieszkali także w innym mieście miałam problem by z nimi jak najdłużej bywać. No i jeszcze szkoła, do której musiałam chodzić zabierała mi dużo czasu. Chodziłam do jednej klasy z moją przyjaciółką Kornelią. Tam także zapoznała mnie ze swoim chłopakiem Przemkiem... Po jakiś trzech, czterech miesiącach, gdy przyjechałam do rodzeństwa siostra przełożona zawołała mnie do siebie by powiadomić: \"Są państwo, którzy chcą adoptować Angelikę, więc za jakiś czas będziecie się musiały rozstać...\" Na drugi dzień rano, pojechałam do pracy wujka i wyjaśniłam mu wszystko. Poprosiłam go także o jakieś pieniądze i podanie miejscowości gdzie się kryje opuszczony budynek, gdzie niegdyś bawił się z moim ojcem. Tam miałam zamiar zamieszkać z rodzeństwem, aby nikt nas nie znalazł. Na szczęście zgodził się, po czym zadzwonił do cioci i wszystko jej wyjaśnił. Poprosiłam także Kornelię, aby spakowała mi rzeczy oraz umieściła je w tym budynku. Powiedziała, że się boi, ale zgodziła się. I za to jestem jej bardzo wdzięczna... Pojechałam do domu wujków, gdzie ciocia dała mi oszczędności ze sprzedaży domu, oraz powiedziała, że wszystkie zakupy mój kuzyn Marek umieścił już na miejscu. Pojechałam więc do rodzeństwa i jakby nic się nie stało wyszłam z nimi na dwór, poczym wsiedliśmy do autobusu... Pomyślałam o tym, że będą mnie szukać i mogę mieć kłopoty jak mnie znajdą, ale to mnie już nie obchodziło. Najważniejsze było to, abyśmy byli razem... Po miesiącu przesiadywania cały czas w tym samym budynku, wyszłam by kupić coś do jedzenia i farbę do włosów by częściej móc wychodzić po coś do jedzenia... Na szczęście moje rodzeństwo nie sprawiało mi kłopotów. Było dla mnie dziwne, że takie maluchy umieją zrozumieć sytuację. cdn......
-
Zwycięstwo ma tylu przyjaciół a klęska biedę. Pamiętaj jednak, że dla Ciebie jej nie będzie gdyż ja będę zawsze Twoim PRZYJACIELEM!
-
DZIEN DOBRY BIESIADO! Witam GRABKU dla Ciebie! Dzieki Bogu, ze masz juz internet :D, dziekuje za wiersz! Kochane moje wlasnie przed chwila wrocilam od ortopedy, mam problemy z kregoslupem i prawa reka,boli mnie strasznie a w prawej calej rece tak jakby prad mi przechodzil :-( ale p. doktor zapisal akupunture, teraz musze dwa razy w tygodniu jezdzic na igielki, mam nadzieje, ze mi pomoze:D . GRABKU, piekne............. i powtorze za Toba............ tak,tak .....Nie skarby sa przyjaciomi, ale PRZYJACIEL skarbem! !
-
JODELKO! czy juz wrocilas z kosciolka? poczekam troche na Ciebie! ORZECH! Dziekuje za wiersz! Powiedz nam troche o sobie z jakich stron do nas przybywasz? Oczywiscie nie musisz jak nie chcesz! Ale bedzie nam milo jak blizej sie poznamy! GRABKU kochany! Ogladalam wiadomosci a jak tam w Twoich stronach Emma? U nas powialo z piatku na sobote dosc mocno, dzis mozna bylo wytrzymac, momentami wychodzilo nawet sloneczko i na szczescie juz spokoj!
-
Ach, w życiu ważne są tylko chwile. Cóż to była za chwila. Nawet pisząc to teraz jestem jakiś roztrzęsiony i trudno mi skleić poprawne zdania. Jednak to, co wtedy przeżyłem rzeczywiście możnaby uznać za coś pięknego, za początek czegoś wielkiego. Reszta rejsu upłynęła spokojnie i przyzwoicie. Nie było już kradzieży jachtów, szaleńczych rejsów po wzburzonym morzu czy też mówienia naszej zakochanej parze, co stało się podczas tamtego orkanu. Taka mała tajemnica. Co z tego, że Łukasz zawsze potrafił poznać, co się stało zwyczajnie spoglądając na mnie. Miał ten dar. Cześć Hance, która jest jednak przemiłą osobą. Ach, szkoda, że to jest tylko marzenie Danek. Przyjemnego czytania zycze!
-
Spokojnie, chyba dam radę. – Wiatr rozwiewał jej włosy na wszystkie strony, lecz nie ujmowało jej to piękna. Wprost przeciwnie. Kto by ją teraz zobaczył, uznałby, że rozmawiałem z aniołem. Zablokowałem nogą ster, aby nie odchodził za bardzo w bok. Zmieniłem obolałą rękę, po czym rozejrzałem się po okolicy. W kilka minut przepłynęliśmy odcinek, który w normalnych warunkach płynęlibyśmy kilka, a może kilkanaście razy dłużej. Miałem jedną wolną rękę. - Jak chcesz to podejdź! – Zaproponowałem Ani. Ona zaś spojrzała na mnie niepewnie i założę się, że gdyby nie moja wyciągnięta dłoń, nigdy by się nie odważyła na taki krok. Zeszła ostrożnie z burty i wciąż trzymając się relingów podeszła bliżej chwytając mnie za rękę. Teraz już mogła spokojnie stać. Znów zobaczyłem z bliska jej piękne błękitne oczy, w których gościł ciepły płomyk serdeczności i coś, co trudno mi teraz opisać. Jednak było to niezwykłe, tylko ona potrafi tak spojrzeć na człowieka. Tylko przy niej nie potrafiłem ustać na nogach, a, uwierzcie mi, w tamtych warunkach mogło mi to bardzo nabruździć. Zupełnie niespodziewanie chwyciła mnie za ramiona, a następnie założyła mi ręce na szyję uzyskując dodatkowe oparcie i pomoc. Patrzyła w kierunku, w którym płynęliśmy, a ja z trudem utrzymywałem równowagę. Ręce zaczęły mi się niemiłosiernie trząść, na szczęście tego nie zauważyła. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że nie patrzę się na to, co jest przed łódką, lecz na nią. Wiatr wciąż wył niesamowicie, lecz mimo to bardzo dokładnie usłyszałem jej szept: „Dziękuję za zaproszenie, to jest jak... niezapomniana przygoda”. Pamiętam też, co jej wtedy odpowiedziałem: „Jeszcze jeden krok, a pozostanie niezapomniana na zawsze”. Uśmiechnęliśmy się razem. Tak naprawdę nie oczekiwałem, że kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji i że Ania zachowa się w ten sposób. Teraz jednak miałem wielką nadzieję. Zbliżyła się na ile mogła, po czym szepnęła mi na ucho: „Początek czegoś wielkiego?” Ja zaś odpowiedziałem: „Tylko, jeśli tego chcesz”. Pocałowałem ją lekko w policzek, a ona uśmiechając się powiedziała „Dziękuję”. cdn.....
-
Wiatr świstał nad jachtem uderzając w żagle z ogromną siłą. Stalowy maszt trzeszczał w pewnej chwili, lecz wierzyłem, że wytrzyma. Szoty grota niemal wyślizgiwały mi się z rąk, pomimo iż założyłem specjalne rękawiczki. Stojąc, z całych sił trzymałem linę od grota, drugą zaś starałem się utrzymywać ster, który również ciągnął niemiłosiernie na zawietrzną. Jacht przechylił się potężnie na prawą burtę, stałem dosłownie na boku siedziska, gdyż nie mogłem utrzymać równowagi w inny sposób. Dałbym wiarę temu, kto później powiedziałby mi, że widać nam było miecz wynurzający się z wody. Przechył był ogromny, a łódka pędziła przed siebie rozbijając tworzące się na swojej drodze niewielkie fale. Ania trzymała się z całych sił relingów znajdujących się na lewej burcie. W jej oczach widziałem strach i radość jednocześnie. Chyba nie mogła się zdecydować na żadne z nich. Ja też nie wiedziałem dokładnie jak się czułem. Byłem śmiertelnie przerażony, rodzice zawsze przestrzegali: „Gdy będzie silny wiatr, nie wypływaj z portu”. No i co ja narobiłem?! Chciało mi się śmiać, ale nie mogłem zdobyć się na głos mogący równać się z potężnym wiatrem. Uśmiechałem się jedynie trzymając mocno za linę i ster. Oparłem się o dno kokpitu obserwując przestrzeń przed łódką. Jacht mknął jak pocisk rozbijając fale niczym morski statek. W zasięgu mojego wzroku znajdowały się jedynie dwie łódki. W dodatku płynęły one na maksymalnie zrefowanych żaglach. Ja zaś chyba zapomniałem jak się to już robiło. Albo nie chciałem. Hehe, chyba to drugie. Reszta żeglarzy uciekła do portów. - Obiecałem ci, że będą emocje! – Krzyknąłem do Ani, która stanęła tak jak ja na burcie. - Emocje? Taaaa. – Ania uśmiechała się do mnie – Chyba przesadziłeś z nimi! Tu przecież nic się nie dzieje! – Zanuciłem słowa pewnej piosenki: „Pokaż, na co cię stać, i nie jeden raz”. Wyciągnąłem bardziej szoty grota. Jacht delikatnie przechylił się na prawą burtę. Ania widząc moje wysiłki zaśmiała się razem ze mną. - Dalej już nie dam rady! – Krzyknąłem, rzeczywiście siła była potężna, a ja tylko jeden. Wmawiałem sobie cały czas, że łódka wytrzyma. – To wszystko, co potrafię! - Zdziwiłabym się, gdybyś powiedział inaczej! - Ania trzymaj się mocno! cdn......
-
No dobra, nie będę opisywał już tak szczegółowo! Po co te nerwy!? **** Hania pierwsza zerwała się zeskakując z pnia. Stanęła jak wryta spoglądając w dół na taflę jeziora. Łukasz szturchnięty obudził się z lekkiego uśpienia mając jej za złe, że przerwała jego słodki odpoczynek. - Co jest kotku? - No nie wiem sam zobacz. – Wskazywała palcem jakiś obiekt szybko poruszający się po wzburzonym jeziorze. - Widzisz tam? - No widzę, jakaś łódka. Co w tym niezwykłego? - Danek mówił, że w taką pogodę niewielu żeglarzy potrafi zdobyć się na odwagę i wypłynąć na jezioro. - Danek mówi wiele rzeczy. Zresztą – zrobił krótką pauzę obserwując dokładnie jacht – pewnie to jakiś oszołom, który chce zażyć więcej adrenaliny. – Obudził się w nim znawca żeglarstwa. - Daj mi to! – Zniecierpliwiona zdjęła mu z szyi lornetkę, po czym po chwili obserwacji krzyknęła podniecona – Wiedziałam! To nasz jacht. Odpłynęli bez nas! - Co ty mówisz? – Łukasz zabrał jej przyrząd, po czym nastawił ostrość na będący w ogromnym przechyle jacht. Po chwili zrozumiał i uśmiechnął się. - Co on robi? – Szepnęła Hania, Łukasz odstawił lornetkę i objął Hanię ramieniem. - Spełnia swoje marzenia. cdn.......
-
Teraz zmienię nieco sposób i punkt widzenia, aby lepiej oddać to, co się działo następnego dnia. Do pewnego momentu będzie to relacja Łukasza i Hani, którzy nad samym ranem opuścili nasze towarzystwo i udali się na spacer. Nie wiem, co ich napadło. Wydaje mi się, że to był pomysł Hani, ale z kolei nie mogę uwierzyć, że Łukasz się zgodził. Zbyt dobrze go znałem, wiedziałem, że nie znosi takich eskapad. No, ale cóż, serce nie sługa. Hania prowadziła Łukasza za rękę. Szli zboczem niewielkiego wzniesienia, lecz nie chcieli oddalać się za bardzo od jachtu. Jednak nie przeszkadzało to Hani popędzać zmęczonego już Łukasza, aby szedł szybciej. Jak później mi opowiadali szli przez zielony las. Świeże, leśne powietrze i śpiew ptaków. Można się rozmarzyć, ale to fakt. Znałem dobrze uroki Soliny, więc gdy mi to opowiadali uśmiechnąłem się lekko. - Hanka! Stój! – Dyszał Łukasz podpierając się o najbliższe drzewo, był wyraźnie wykończony. - No dalej. Musisz zacząć ćwiczyć. – Hania przybrała minę jakby mówiła zupełnie poważnie – Wyjdziemy sobie na szczyt i zejdziemy, a później jeszcze raz. - Na szczyt?! ŻARTUJESZ?? – Łukasz popatrzył na nią nieprzytomnie – Nie ma mowy. Nigdzie się stąd nie ruszam. – Przysiadł na powalonym drzewie próbując uspokoić nierówny oddech - No coś ty. Żartowałam. – Hania usiadła obok i przytuliła się czule. - Nie mam siły. – Powiedział Łukasz po chwili – Jestem wykończony, powiedz Damianowi, żeby przyniósł nam tu namioty, bo nigdzie się stąd nie ruszam. W lesie nie wiało tak silnie jak na plaży, choć widzieli drzewa, których konary targane były przez nadciągający wicher. Nad samym zalewem wciąż była piękna pogoda. Po ostatnich wydarzeniach na Mazurach większość żeglarzy powróciła do portów, aby przeczekać niesprzyjający czas. Nieliczni śmiałkowie postanowili pozostać i spróbować swoich sił w walce z żywiołem. - Jak tu pięknie. – Zachwyciła się Hania – Prawie jak tam gdzie byliśmy zeszłego lata. - Tam koło mnie? - Noooo. – Łukasz przytulił się do Hani uśmiechając się do niej serdecznie... cdn....
-
Któregoś dnia z kolei przybiliśmy do brzegu w niewielkiej zatoczce. Przywiązaliśmy łódkę do pobliskiego drzewa, aby w nocy przez przypadek nie wypłynąć na jezioro. Wieczorem, jak poprzednio, zapaliliśmy ognisko. Było ciepło, dlatego usiedliśmy w kokpicie, a blask ognia rozświetlał nam mrok zamiast zwykłej lampy elektrycznej. Po łagodnej popijawie byliśmy już odrobinę zakręceni i z błahej sprawy potrafiliśmy się śmiać do łez. Co jakiś czas ktoś wybuchał śmiechem, a reszta wtórowała mu rozbawiona jakimś dowcipem lub anegdotką z życia wziętą, często z naszego życia. Zszedłem wtedy do łódki, aby wziąć kolejny sok w kartonie i przejrzeć się w lusterku. Choć wiem jak to jest, zawsze byłem ciekaw jak wyglądałem po kilku kieliszkach. Wyszedłem ostrożnie na zewnątrz, lecz nie usiadłem w kokpicie. Zatrzymałem się i spojrzałem na Łukasza i Hanię, którzy siedzieli na lewej burcie. Hania zarzuciła ręce na jego szyję. Całowali się przy blasku księżyca. Uśmiechnąłem się lekko. Odwróciłem wzrok na Anię. Przez chwilę wpatrywała się w zakochaną parę. Przekręciła głowę i nasze spojrzenia znów się spotkały. Choć nie widziałem koloru jej oczu, wiedziałem, że spoglądają teraz na mnie dwie piękne, błękitne perełki. Blask przygasającego ogniska rzucał delikatne cienie na jej twarzy oraz nadawał jej blond włosom złoty odcień. Piękny był to widok, choć trwał jedynie chwilkę. Odwróciła wzrok na migotliwe światła na drugim brzegu, gdzie ludzie z okolicznych wiosek bawili się na conocnej dyskotece. Jej włosy poruszały się w rytm delikatnego wiatru. Ona zawsze była piękna, ale teraz wyglądała jak anioł. Spuściłem nieco głowę uśmiechając się ponownie. Westchnąłem cicho. Wszedłem do kokpitu, po czym drabinką na rufie zszedłem na ląd. Dorzuciłem do ogniska kilka patyków, po czym nalałem sobie soku do szklanki. Gałęzie łagodnie trzaskały w ogniu. Zobaczyłem jak Łukasz z Hanią wchodzą do łódki, aby położyć się spać. Po chwilę za nimi weszła także Ania. Ja zostałem jeszcze przez jakiś czas na zewnątrz leżąc blisko ogniska. Obserwowałem nocne niebo i zauważyłem, że część gwiazd na wschodzie jest zakryta. „Będzie wiało” pomyślałem. I rzeczywiście nie pomyliłem się w swojej ocenie. Następnego dnia na wschodzie wyraźnie widać było ciemną chmurę burzową. Jednak poruszała się wolno i raczej omijała teren zalewu, gdzie wciąż dominowało słońce. Pogoda miała się wkrótce zmienić. To, co stało się później mogłoby być tematem do kolejnego opowiadania, ale nie wiem czy aż tak osobiste sprawy są na tyle ciekawe, aby ktoś chciał z własnej woli się w nie zagłębiać i je poznawać. Może innym razem. cdn......
-
Kolejne dni spędzaliśmy różnie. Biorąc pod uwagę fakt, iż byliśmy dobrze zaopatrzeni w różnego rodzaju „połówki” oraz „ćwiartki” i dysponując dość zgranym towarzystwem nie mogliśmy narzekać na nudę. Zresztą nie po to tu przyjechaliśmy. Załoga nieco się zorientowała w sytuacji i kolejne rejsy odbywaliśmy już płynnie i bez jakichkolwiek zgrzytów. Pogoda była piękna, wręcz wymarzona. Wiatr nie przybierał zbytnio na sile, choć bywały momenty, zwłaszcza podczas szkwałów, gdy łódka przechylała się nieco bardziej niż zwykle, lecz wszyscy się już do tego przyzwyczaili. Każdego wieczoru zapalaliśmy ognisko na plaży. Początkowo mieliśmy w swoim posiadaniu kiełbaski, lecz przy pierwszym ognisku znikły z naszej spiżarni. Noce były przyjemne i niezbyt chłodne, dlatego często kładliśmy się na plaży i spoglądaliśmy w gwiazdy rozmawiając cicho, jakby nie chcąc budzić zasypiającego świata. Innym znów razem siadaliśmy w kokpicie grając w karty i obgadując w tym czasie wspólnych znajomych. cdn.....
-
Patrz tam czy nie ma jakichś skał przed nami! – Krzyknąłem na Łukasza - Spokojnie. Wszystko w porządku. - Gdzie teraz, pani kapitan? – Zapytałem Hanię - Może tam? Jest jakiś mały kawałeczek plaży. – Spojrzałem w kierunku, który wskazywała, po czym popatrzyłem pytająco na Anię. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, lecz ona tylko wzruszyła ramionami, po czym odwróciła wzrok. Wolno podpływaliśmy do brzegu. Na szczęście w zatoce panowała cisza, dzięki czemu łatwiej przybijało się do nadbrzeża. - Trochę w prawo! W prawo! Po lewej skały! – Krzyczał Łukasz, nie chciałem ryzykować uszkodzeniem łodzi, pociągnąłem ster w lewo. Łódka łagodnie skręciła w wyznaczonym kierunku. W tym momencie wszyscy usłyszeliśmy chrobotanie metalu o podłoże. Zobaczyłem za lewą burtą wystające z wody kamienie. Zakląłem w duchu i jednocześnie modliłem się, aby łódka nie uległa zniszczeniu. Pomimo, iż ominęliśmy tamte głazy dźwięk ten nie zniknął całkowicie. Rzuciłem się do płetwy sterowej próbując ją pognieść, aby nie uderzyła o kamienie. Wtedy nagle sobie przypomniałem. Miecz! Cholera jasna, zapomniałem! - Miecz, podnieście miecz! – Dziewczyny spojrzały na mnie jak na idiotę, zakląłem ponownie – Ta zielona linka! Ciągnijcie ją! Tu trzeba docenić zręczność i siłę naszej płci pięknej. Otóż wiedząc, na czym polega ich zadanie Ania razem z Hanią złapały w jednej chwili za wspomnianą linę i używając całej siły, niemalże ciągłymi ruchami podniosły ciężki miecz. Ja tymczasem uniosłem płetwę sterową i gdy tylko nasze siłaczki wykonały zadanie pomogłem im zaknagować linę. Dobiliśmy do brzegu. cdn...
-
Sytuacja uspokoiła się dopiero po chwili. Hania chciała zejść podpokład i zamoczyć ściereczkę, którą chciała położyć Łukaszowi na czole, lecz ten kategorycznie odmawiał. Chciał wyjść na twardziela, choć wiem z doświadczenia, że bliskie spotkanie z bomem nie jest niczym przyjemnym. - Przepraszam, moja wina – przyznałem się, chciałem mu podać rękę na zgodę, ale odchodząc od steru wywołałbym jeszcze gorsze efekty niż podczas ostatniej akcji. - W porządku – machnął ręką, którą nie trzymał się jeszcze za głowę, nie miał żadnego siniaka, całe szczęście. Pływaliśmy jeszcze przez jakiś czas. Pokazałem im przelotnie większą część jeziora przepływając je wszerz. Trzymałem się otwartej przestrzeni, gdyż wiem, że w odnogach Sanu i tej drugiej rzeki (nie pamiętam już nazwy) z reguły nic nie wieje. Po południu załoga zapragnęła wyjść na ląd. Choć mile rozmawialiśmy ze sobą i wiał dostateczny wiaterek żeglowanie nie było nużące, to jednak ja też chciałem rozprostować kości. Tak jak wyjście z portu, tak i podbicie do brzegu musiało się odbyć w odpowiedni sposób. Wytłumaczyłem załodze, co należy robić w takich sytuacjach i rozplanowałem zadania. - Może tam? – Hania wskazała na cichą zatoczkę z wąskim przesmykiem, idealne, sam bym lepiej nie wybrał. - Jak sobie życzysz – uśmiechnąłem się – No to ekhm... załoga do roboty! Łukasz popatrzył na mnie krzywo, lecz również się uśmiechnął. Powoli wdrapał się na dziób i stanął na koszu trzymając się relingów, które zbiegały się w tym miejscu. Skierowałem łódkę w stronę wąskiego przejścia do zatoczki. Zaraz po tym zrzuciliśmy żagle i dalej płynęliśmy już tylko siłą rozpędu. Zresztą wiatr w miarę zbliżania się do brzegu tracił na sile, aż w końcu całkowicie przestało wiać cdn.....
-
No no. – Przytaknął Łukasz, Hania tymczasem spojrzała na niego podniósłszy brwi - Ej, nie żartujcie sobie. – Ania była chyba naprawdę niepewna czy mówimy prawdę czy jednak stroimy sobie żarty. Nie sądzę, żeby się bała, choć ja bym się bał gdyby to była prawda. Spotkać wilka w czasie pełni pośrodku nocy. Nie bałbym się tylko w jednej sytuacji - gdybym znajdował się wtedy w ruskim czołgu T-64 z podwójnym opancerzeniem. - No dobra, nie ma się czym przejmować. – Uspokoiłem drogie dziewczyny – Mimo, że usłyszałem od kogoś informacje o tym, iż słyszał w nocy wycie, ale to chyba nie było nic strasznego. - Danek. – Hanka szturchnęła mnie po ramieniu – Widzisz tam? - Nie. Co tam jest? - Na wodzie. Chyba kajak. - Co? – Poderwałem się na nogi spoglądając w przestrzeń tuż przed dziobem łódki. Rzeczywiście ktoś w najlepsze płynął sobie kajakiem i najwidoczniej kichał na to, że przeciął nam kurs. Co gorsza znajdował się kilka metrów od naszej łódki. Krzyknąłem coś niezrozumiałego, choć wydawało mi się, że była to komenda na zwrot. Wyciągnąłem szoty grota, po czym ostro skręciłem na wiatr próbując zmienić kierunek. Na linii wiatru stało się coś nie niespotykanego, lecz hmmmm... dla mnie przynajmniej nieoczekiwanego. Wiatr zmienił nieznacznie kierunek i trafiłem w dodatku na chwilę, w której zaatakował nas szkwał termiczny. Wiatr zaświstał złowieszczo a jego prędkość wzrosła kilkakrotnie. Rzuciło nas gwałtownie do przodu. Widziałem zbliżający się żółty kadłub kajaka. Nie zastanawiałem się ani chwili. Pchnąłem ster całkowicie na prawo, lecz poślizgnąłem się jedną nogą na zmoczonym pokładzie i upadłem boleśnie tyłkiem na siedzisko wypuszczając linę z dłoni. Gdy zdążyłem ją złapać widziałem jedynie przelatujący w powietrzu bom i gwałtowne szarpnięcie połączone ze stuknięciem w metal. Łukasz klnąc siarczyście złapał się za głowę w miejscu, gdzie został uderzony. Hania również straciła równowagę i przewróciła się w kokpicie. Anka natomiast trzymała się kurczowo żelaznego relingu. Wszyscy wrzeszczeli na mnie i wykrzykiwali moje imię. Stary mężczyzna znajdujący się w kajaku postukał palcem po czole na znak głupoty z naszej strony cdn......
-
Po dłuższej chwili, w czasie, której ludziska oswoiły się z nowymi warunkami oraz widokiem wody z każdej strony nawiązała się rozmowa, którą przytoczę tylko mały fragment, gdyż nie lubię się chwalić, a co jakiś czas padały w moją stronę prośby o to abym miał na uwadze ich dobro, gdyż ich życie jest teraz w moich rękach blablabla oraz podziw, że chciało mi się nauczyć sztuki, jaką jest żeglarstwo. Najwidoczniej chciało. - No to jak? Po piwku miłe panie? – Zaproponował Łukasz, lecz odpowiedziała mu tylko cisza – No, co z wami? Widocznie nie miały ochoty. Często tak bywa, że dziewczyny nie chcą pić w obecności facetów. Oczywiście nie wszystkich, to jasne. Nie wiem, czego one się boją, że zrobimy im krzywdę po pijaku? Tfu, przyszło mi na myśl coś obrzydliwego. - Danek, Żywca czy Tyskie? - Łukasz – zacząłem, zawsze miałem problem z odmówieniem mojemu kumplowi czegokolwiek – wybacz, ale... łódka jest jak samochód. Nie mogę być pijany. Tobie też radzę nie pij teraz. Jak dobijemy do portu to wtedy droga wolna. - No, ale... – Powstrzymała go Hania, wiedziała, że to nie przelewki. Stała na straży zdrowia i życia swego ukochanego, słodkie. cdn.......
-
Kto to był? Przyznać się! – Zażartowałem odwracając się - Tam rzeczywiście jest tyle miejsca ile nam opowiadałeś? – Zapytał Łukasz - No... prawie. Bilard tam się nie zmieści, ale wystarczy miejsca do wygodnego spania. – Zrobiłem krótką przerwę, po czym rozglądając się na boki wszedłem ostrożnie do kokpitu. Otworzyłem właz, po czym wrzuciliśmy do środka wszystkie nasze plecaki i torby. Nie było ich wiele z racji tego, iż to był jedynie kilkudniowy pobyt nad zalewem Solińskim. Byliśmy najedzeni, więc chwilę po zadomowieniu się na pokładzie znajomi postanowili (wyłączając mnie z głosowania), że skoro dojechali taki kawał chcieliby zobaczyć czy było warto i domagali się wypłynięcia z portu. Na zewnątrz była piękna pogoda. Bezchmurne niebo, przyjemne słoneczko czerwcowego poranka oraz wyraźny, lecz delikatny wiaterek. To była dobra pogoda do żeglowania. Po prowizorycznym uświadomieniu ich, na czym stoją (a raczej pływają) i wyjaśnieniu pewnych kwestii technicznych („Ach, więc jak chcemy skręcić w lewo to musimy dać ster w prawo, idiotyzm” Łukasz był niepocieszony) mogliśmy wypłynąć. Łódka była przygotowana do pływania, gdyż dzień wcześniej powiadomiłem znajomego o swoim przybyciu i dzięki temu nie musiałem wszystkiego ustawiać na swoje miejsce. Byliśmy gotowi. Wydałem pierwsze komendy, które nowi załoganci przyjęli z cichym pomrukiem, lecz posłusznie wykonywali je zdając sobie sprawę, iż się na żeglowaniu w ogóle nie znają. Obróciłem powoli łódkę w stronę wyjścia z portu i wsiadając na nią dodałem jej początkowej prędkości odbijając się od kei. Zapanowało chwilowe zamieszanie i łódka skręciła nieoczekiwanie pod wiatr, lecz jakoś to opanowałem. Moi załoganci zresztą nie byli w ciemię bici i potrafili reagować w odpowiedni sposób na zagrożenia. Płynęliśmy ostro na wiatr. Żagle się wypełniły, a ja ściskając w ręce szoty grota nie pozwoliłem mu się zluzować, co spowodowało powstanie niewielkiego przechyłu, który został przyjęty z entuzjazmem i udawanym strachem. Choć może i nie? Kto by tam wyczuł tych ludzi? Uśmiechnąłem się. Płynęliśmy. cdn......
-
Opowiadanie! ----------------------------- REJS MARZEN------------------------------------ Schodziliśmy wąskimi schodkami prowadzącymi na nadbrzeże. Ciągle nie mogłem się nadziwić temu, że sen się spełniał. Jeszcze niedawno dałbym sobie rękę uciąć, że to się nie uda, Ania się nie zgodzi, a Łukasz ze swoją laską będą woleli spędzić wakacje sami z dala od ludzi z byłej klasy (o czym zresztą wielokrotnie mi mówił). Wszystko wywróciło się do góry nogami na początku maja. Matura, ach dziwny to był czas. Kilka tygodni męczarni poprzedzone latami nerwowego wyczekiwania na ten jeden moment. No i jakoś to było. Jednym poszło lepiej drugim ciut gorzej. Nie zmieniało to jednak faktu, że aktualnie nic nie dało się z tym zrobić. Wyniki to wyniki. Choć wszyscy zdaliśmy, to jednak pozostał pewien żal, że można było nieco wyżej, mieć więcej punktów. Jednak to już nieistotne. Byliśmy z dala od Krakowa, z dala od tamtych problemów, ale czekały nas nowe, na zupełnie innym podłożu. Problemy, których w Krakowie nie poruszaliśmy i żyliśmy obok siebie w obojętności. Poprawiłem plecak, który zaczynał mi się zsuwać z ramienia, po czym schodząc po ostatnim schodku wszedłem na drewniany pomost. Za mną podążyli moi znajomi, choć nie bez lęku spoglądali na kołysającą się bez przerwy rampę, do której przycumowanych było kilkanaście łodzi. W tym momencie powinienem powiedzieć, co nieco o celu naszej wyprawy. Otóż chcąc nabrać nowych doświadczeń i w niezwykły sposób spędzić kilka dni ze swoich jakże długich wakacji (4 miesiące) Łukasz szukał ofert po różnych biurach podróży. Gdy po jakimś czasie zrezygnował zaproponowałem mu wspólny wyjazd, jako że byliśmy dobrymi kumplami. Nie bez znaczenia był udział tu jego dziewczyny - Hani, która w całkowity sposób przekonała go do tego wyjazdu. Jednakże zwróciłem mu uwagę, iż jacht, na którym mamy pływać jest przeznaczony dla około 5 osób i choć nie chciałem mieć bydła na pokładzie to jednak przydałaby się jakaś przyjacielska dusza, najchętniej płci pięknej. Łukasz oznajmił mi po jakimś czasie, że Ania się zgodziła i choć nie zamieniła ze mną słowa przystałem na propozycję kumpla, aby zabrać ją ze sobą. Tak naprawdę bardzo mnie to cieszyło. Wyruszyliśmy nad Solinę. Przeszliśmy mniej więcej do połowy pomostu zatrzymując się przy jednej z łódek, która na burcie naklejony miała enigmatyczny wyraz „Iskander”. Była to Sasanka 660, posiadała zgrabną linię i innowacyjną budowę, o którą nie będę tu zahaczał, gdyż nie o to chodzi. Usłyszałem ciche westchnienie zza pleców. cdn....
-
WITAM BIESIADO! Wczoraj wrocilismy bardzo pozno,bylo bardzo sympatycznie! Dzisiaj mialam moje kochane dzieci i wnuki , bylismy razem w kosciele a potem niedzielny obiadek u mamy! :D Lubie takie niedziele! :D JODELKO! dziekuje za piekne opowiadanie i wiersz. Witam Orzech GRABKU [WIAZKU cierpliwa LESZCZYNKO! wypatruje Was!
-
http://www.youtube.com/watch?v=ARgEYHZ3sDQ
-
Temat: Marek. Część. To ja. Coś niezwykłego przyszło do mnie po wczorajszej rozmowie. Spakowałem dla Ciebie moje zdjęcie. Rozpakuj Winzip-em. Odpisz.” Rzeczywiście wysłał jej swoje zdjęcie. Nie znał jej reakcji, a więc czekał na odpowiedź. Przez cały czas myślał: -Czy dzisiaj odbierze? A może jutro? A jeśli modem się zepsuł? Nie, to niemożliwe - wspierał się na duchu – Jeśli na zły e-mail wysłałem wiadomość i dojdzie do zupełnie innej osoby, której nawet nie znam. I tak zamartwiony, co pół godziny sprawdzał swoje konto internetowe. I co pół godziny otrzymywał: brak wiadomości. Lecz wieczorem ,tak jak wczoraj przyszedł list: „Temat: Podziękowania Dzięki za zdjęcie. Przyznaję, że nie wyglądasz na 15 – nastolatka. Mam ważną wiadomość. Wskocz o godz. 19, 30 na znaną nam kawiarenkę. Czekam!!! Do usłyszenia!!!” Marek spojrzał na zegarek – 19. 02. 57sek. Nie wyłączając komputera już wszedł na witrynę kawiarenki. Zupełnie jak lis w utworze: „Mały książę”
-
Tego dnia już nie było dwóch serc w Internecie. Było jedno. Chociaż Jej nie widział, nie słyszał, czuł, że to miłość. Przyszła nagle niespodziewanie, można by rzec, że spadła jak grom z nieba. Internaut chodził wiecznie zamyślony. Zapomniał o bardzo ważnym spotkaniu z kolegą. Jego myśli skierowane były tylko do niej. Wyobrażał sobie piękną długowłosą blondynkę o radosnym uśmiechu. Gotowy był zrobić wszystko, żeby się z nią spotkać. Zaczął marzyć. Oczywiście jego marzenia były nie do spełnienia. Sam nie mógł zrozumieć swojego zachowania. Ciągle podchodził do okna, jakby kogoś oczekiwał. Ręce miał ciągle spocone. Czuł ciepło całego organizmu. Chciał i nie chciał wyzwolić się z takiego zachowania. Minęła noc. Wcześnie wstał. Pierwszą rzeczą o której myślał była ona i komputer. Natychmiast uruchomił go i sprawdził swoją skrzynkę e-mail – ową – była pusta. Po nieudanym dniu w szkole, pobiegł do domu i powtórzył poranną czynność. Sam wysłał do niej następujący list: cdn......