JARZEBINA
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez JARZEBINA
-
Nie przypominam sobie – uśmiechnął się. Zabawnie marszczyła nos, kiedy nad tym myślała. – Howie Dorough – dodał i wyciągnął rękę w jej kierunku. Westchnęła. - To moje pytanie było nie na miejscu, prawda? – popatrzyła na niego niepewnie i uśmiechnęła się. Uścisnęła jego dłoń. – Linda Gray. Dobrze wiedziała, kim on jest. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej przystojny. Szkoda, że poznała go w takim momencie swojego życia… - Dobrze się czujesz? – zapytał, zaniepokojony, bo zauważył, że pobladła. - Dobrze – uśmiechnęła się. – Troszkę jestem zmęczona, to wszystko. Pogawędziliśmy sobie trochę z Markiem, prawda? – spojrzała na chłopca. Skinął głową. - Często tu przychodzisz? – zapytał Howie. - Kiedyś przychodziłam częściej, teraz już coraz rzadziej… – odpowiedziała i popatrzyła na jezioro. Wyczuł jakiś smutek w jej głosie. Ale nie zdążył zareagować, bo Mark nagle okazał się całkiem wygadanym dzieckiem. - Umiesz jeździć na rolkach? – spytał. - Jestem mistrzynią – odpowiedziała z uśmiechem, a ona popatrzył na nią z podziwem. - Chciałabyś pojeździć? – zapytał. – Mogłabyś pójść do domu i je przynieść. Ja przyniosę swoje i będziemy się ścigać. Bo wujek nie umie jeździć – popatrzył na Howiego z wyrzutem. Mężczyzna wzruszył ramionami. - Może umówilibyśmy się na jutro, co? – zaproponowała. – Dziś chciałabym sobie tutaj spokojnie posiedzieć. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Chciał pojeździć już dziś, ale wiedział, że niegrzecznie będzie jej kazać przynieść te rolki. Dziewczyny czasem bywają dziwne… - Może być jutro – odpowiedział. - Nie zawiedziesz się – powiedziała. – Pościgamy się za wszystkie czasy. Pokażę ci, jak się robi piruety i jeździ przez przeszkody. - Super! – ucieszył się malec. - Dlaczego czuję się niepotrzebny? – zapytał Howie i popatrzył na nią smutno. Uśmiechnęła się. - Kup rolki, to poczujesz się potrzebny – odpowiedziała. Rozmawiała z nim, jakby znali się od lat. I to wydawało się jej najnormalniejsze pod słońcem. – Umiesz jeździć na łyżwach? Skinął głową. - A to prawie to samo – powiedziała. – Upadki bywają bardziej bolesne, ale jakoś da się przeżyć… Jak myślisz, Mark, nauczymy twojego wujka jeździć na rolkach? - Nauczymy – odpowiedział stanowczo. - W takim razie postanowione – powiedziała i w trójkę uścisnęli sobie dłonie. W duchu przyznała, że takiego zachodu słońca się nie spodziewała… cdn...
-
Usiadła pod drzewem. Patrzyła na taflę jeziora. Była spokojna, nie było nawet najmniejszej fali. Gdyby tylko o swoim życiu mogła powiedzieć podobnie… Tyle się działo, tyle niedobrego… To był jeden z dni, kiedy czuła się lepiej… Kiedy mogła wyjść na dwór i spędzać czas tak, jak chciała. Dlatego tu przyszła. Chciała zachować ten widoczek w głowie. Chciała go mieć przed oczyma, kiedy już nie będzie mogła tu przyjść… Westchnęła. Poczuła na policzku łzę. - Czego płaczesz, głupia – zganiła samą siebie. – Miałaś chwytać to, co najpiękniejsze, a nie ryczeć. Na to przyjdzie jeszcze czas… Zawiał lekki wiatr i uśmiechnęła się. Wiedziała, że to Bóg daje jej znak, że nie powinna rozpaczać. Chciała nie mieć na to czasu. Ale miała. I to bardzo dużo. Za dużo. Już niedługo nie będzie mieć go wcale… Poczuła czyjś dotyk na ramieniu i otworzyła oczy. Miała przed sobą chłopczyka, który się jej przyglądał. Zobaczyła troskę w jego w oczach. - Dlaczego płaczesz? – zapytał maluch. Nie mógł mieć więcej niż sześć lat. - Nie płaczę – odpowiedziała cicho. Uśmiechnęła się. Na ten widok malec też się uśmiechnął. Jego czekoladowe oczy pełne były radosnych ogników. - Mogę usiąść koło ciebie? – spytał. - Wiesz, to mój kamień i muszę pomyśleć… – zmarszczyła brwi i udała, że myśli. Chłopiec patrzył na nią z niecierpliwością. - Siadaj – odsunęła się, żeby zrobić mu miejsce. Uśmiechnął się szeroko i wziął ją za rękę. - Jesteś tu sam? – zapytała, rozglądając się po parku w poszukiwaniu jego rodziców. - Z wujkiem – odpowiedział. – Ale nie będzie go przez jakiś czas. - Dlaczego? – zdziwiła się. - Zgubiłem go przy fontannie – odparł i wskazał palcem w tamtym kierunku. – Chwilę będzie mnie szukał. - Zawsze mu uciekasz? – uśmiechnęła się. - Czasami – odparł. – Ale jestem już duży i sam umiem sobie poradzić. - Nie wątpię – objęła go ramieniem, a on wyglądał na bardzo zadowolonego z takiego obrotu sprawy. Uśmiechał się szeroko. - Ile masz lat? – zapytała. - Niedługo skończę sześć. Dostanę na urodziny rower, wiesz? - Tak? - Tak. A wujek powiedział też, że zabierze mnie na swój koncert. - A kim jest twój wujek? - Śpiewa w zespole. Dziewczyny go kochają – wzdrygnął ramionami z udawanym obrzydzeniem. – Ale i tak go lubię – dodał rezolutnie. – I ciebie też lubię. Bo ty jesteś inna, niż te wszystkie dziewczyny… – zmarszczył nos. – Jak masz na imię? - Linda – uśmiechnęła się. - A ja jestem Mark – powiedział. I właśnie w tym momencie usłyszeli szybko zbliżające się kroki i czyjś gniewny głos. - Tu jesteś, urwisie – mężczyzna popatrzył na chłopca z dezaprobatą. – Przepraszam za niego – zwrócił się do dziewczyny. Widział ślady łez na jej policzkach i miał nadzieję, że to nie z powodu Marka. Ale chłopiec patrzył w nią, jak w obrazek, a ona obejmowała go ramieniem, więc był pewny, że raczej ją rozweselił, niż zasmucił. - Nic się nie stało – uśmiechnęła się. Mężczyzna miał takie same czekoladowe oczy, jak malec, ale, przy jego ogólnym wyglądzie była to dawka wręcz zabójcza… Uśmiechnęła się. Gdzieś już tę twarz widziała… – Czy my się przypadkiem kiedyś już nie spotkaliśmy? cdn.......
-
WITAM BIESIADO! KOCHANE DRZEWKA! KALNKO piekne piosenkidziekuje za dedykacje SREBRNA AKACJO za wiersze.DZIEKUJE! Czas na opowiadanie!... Zachod slonca....... Czasem spotykamy kogoś, komu pomóc już nie możemy. Czasami spotykamy kogoś, dla kogo na pomoc jest już za późno... Jak się wtedy zachować? Co zrobić, kiedy nie potrafi się odczytać tak przejrzystych wskazówek?........
-
KALINKO ... jeszcze jedna piosenke zostawiam dla Ciebie : D zwroc uwage na pierwsza strone :D ......juz uciekam do lozeczka http://www.youtube.com/watch?v=TSEGObDs1nM&feature=related
-
KALINKO kochana dziekuje z Twoje posty W prawdziwym życiu, inaczej niż w baśniach............ http://www.youtube.com/watch?v=RSdYgPlKLDY&NR=1 Dobranoc Biesiadso Tobie KALINKO zycze milego wieczorku i do jutra :D
-
KALINKO kochana witaj i zycze milej lekturki, mysle, ze Was nie zanudzam tak dlugimi opowidaniami.
-
Leżał i patrzył w sufit. Czuł spokój i wiedział, że jego Anioł jest gdzieś w pobliżu. Jego Anioł… Uśmiechnął się. To ona uratowała mu życie. Wiedziała, co zrobić, wiedziała, że jego czas jeszcze nie nadszedł… Czy mylił się nazywając ją swoim Aniołem Stróżem?… Czy ona myliła się, jeśli chodziło o Leighanne?… Uśmiechnął się, bo usłyszał, że nadchodzi. Rozmawiała przez telefon. Wiedział, że za chwilę go przytuli i powie, że go kocha. I wierzył, że uda mu się pogodzić Anioła z żoną. Żoną… - … to co z tego, że jest młodszy? – usłyszał chichot Leighanne. – Ma na moim punkcie świra… Omotałam go zupełnie… Czy ty sobie wyobrażasz, ile on ma pieniędzy?… I, że to wszystko wkrótce będzie moje?… Z AJ'em nigdy by mi się to nie udało… Wyłączył się. Dalej nie był już w stanie słuchać. Każde kolejne słowo bolało coraz mocniej. Próbował oddychać powoli, bo wiedział, że tylko spokój go uratuje. Nacisnął guzik, żeby wezwać pielęgniarkę. Wiedział, że przyjdzie Amy. I to właśnie jej potrzebował. Potrzebował swojego Anioła… Żeby przy nim stał. Żeby mógł czuć, że jest bezpieczny… Usłyszał hałas na korytarzu i wiedział, że do pokoju weszła Amy. Popatrzyła na Leighanne pytająco. - Wzywałaś mnie? – zapytała, a blondynka niechętnie odsunęła od ucha słuchawkę telefonu. - Ja? – popatrzyła na nią zdziwiona. Amy wstrzymała oddech i popatrzyła w stronę parawanu. Brian… Brian tu był. Czuła, jak serce jej stanęło. Szybko odsunęła zasłonę i podeszła do jego łóżka. Uśmiechnął się przez łzy. - Co się stało? – spytała, zaniepokojona. – Coś cię boli? Leighanne zamurowało. Telefon wypadł jej z rąk. - Brian, kochanie, jak się czujesz? – zapytała i podeszła bliżej. Odwrócił głowę w drugą stronę. - Amy, czy możesz wyprowadzić tę kobietę z mojej sali? – zapytał cicho. Dziewczyna popatrzyła na niego zaskoczona. A potem spojrzała na Leighanne. W jej oczach widziała strach. Brian musiał usłyszeć, o czym rozmawiała. Zupełnie nieświadomie dowiedział się czegoś, czego nie powinien się dowiedzieć… - Wyjdź, Leighanne – powiedziała cicho. - Nie ruszę się stąd! – zaprotestowała blondynka. – Brian, skarbie, nie możesz mi tego zrobić! - Nie rób scen, proszę cię – nawet nie patrzył na nią, kiedy to mówił. Amy widziała, że cierpiał. I nie mogła pozwolić, żeby mu to zaszkodziło. - Wyjdź – powtórzyła cicho. - Nigdzie nie wyjdę! – kobieta mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu Briana. - Co to za krzyki? – do pokoju weszli pozostali Backstreeci. Kevin przeniósł spojrzenie z Amy na Briana. Zaniepokoiły go łzy na twarzy kuzyna. - Zabierz ją stąd – powiedział Brian prosząco. - Kogo? – zdziwił się Kevin. - Leighanne – odezwała się Amy. – Brian prosił, żeby wyszła. - Nie dotykaj mnie! – krzyknęła Leighanne, kiedy brunet podszedł do niej. Uniosła ręce do góry, żeby obronić się przed jego dotykiem i w pośpiechu wyszła z pokoju. - Co się stało? – spytał Nick. - Możecie zostawić mnie z Amy? – zapytał Brian. Nie rozumieli, o co chodzi, ale posłusznie wyszli z pokoju. - Co się stało? – zapytała, delikatnie ocierając mu łzy z twarzy. - Miałaś rację – powiedział cicho. Uśmiechnął się smutno. – Naprawdę jesteś moim Aniołem… Wiedziałaś, że ona jest zła… Wiedziałaś, że nie odwzajemnia moich uczuć… Kiedy próbowałaś mi to powiedzieć, nie chciałem słuchać… Wybaczysz mi? – popatrzył na nią uważnie. - Co mam ci wybaczyć? – spytała. – Że kochałeś ją z całego serca?… Że chciałeś być dobry, a ona na ciebie nie zasługiwała?… Że zasługujesz na kogoś, dla kogo będziesz całym światem?… Przyjdzie czas, kiedy znajdziesz dziewczynę, która odda ci całą siebie… - A może już znalazłem? – dotknął delikatnie jej dłoni. – Jak myślisz, Amy?… Znalazłem? Popatrzyła na niego, przestraszona. Myślał, że… ona?! Czy to było aż tak widoczne?!… - Brian?… Ja jestem… taka… normalna… – wykrztusiła. - A czy to nie jest piękne? – uśmiechnął się. – Ludzie udają, że są takimi, jakimi nigdy nie będą, a ty jesteś po prostu sobą… No i jesteś moim Aniołem, pamiętasz?… – uniósł do góry dłoń i otarł jej policzki. A ona pomyślała, że musiała umrzeć i znalazła się w niebie. Inaczej nie potrafiła tego wytłumaczyć… - Nachyl się, to zdradzę ci sekret – powiedział tajemniczym szeptem. Zniżyła twarz do jego twarzy. - Wiedziałem o tym już od momentu, kiedy zniszczyłem twój pierwszy rysunek… – powiedział cicho. A potem pocałował ją w policzek. Właściwie tylko musnął go ustami, ale czuła, że ziemia rozstąpiła się jej pod nogami… - Brian, ja… – nie wiedziała, co powiedzieć. Odwróciła głowę i jej czekoladowe oczy wpatrywały się w jego radosny błękit. - Nie mów nic – powiedział. – Obiecaj tylko, że zawsze będziesz się mną opiekować… W końcu taka jest twoja misja, prawda? – uśmiechnął się. A jednak były jeszcze takie 'koleżanki z podwórka'… Były, a jedna z nich była jego Aniołem… - Prawda – odpowiedziała cicho i uśmiechnęła się. Usłyszeli hałas przy drzwiach i oboje popatrzyli w tamtym kierunku. Głowy pozostałych Backstreetów z ciekawością zaglądały do środka. - Nic się przed wami nie ukryje, prawda? – spytała Amy i otarła policzki. - Nic – potwierdził Kevin i wszyscy weszli do pokoju. - Nie ma tam, na zewnątrz, więcej takich Aniołów jak ty? – zapytał Nick, a ona nie mogła się nie uśmiechnąć. - Jest i to dosyć sporo – odpowiedziała. – Trzeba tylko dobrze szukać. - Więc ja też znajdę swojego? – spytał i objął ją ramieniem. - Na pewno – powiedziała i popatrzyła na Briana. Uśmiechał się. Przeniosła wzrok na ich splecione palce. Czy mogła marzyć o czymś więcej?… Czy mogła chcieć czegoś więcej?… Kiedy patrzyła na jego uśmiechniętą twarz, kiedy patrzyła w jego błękitne oczy, wiedziała, że niczego więcej nie pragnie. I czuła się, jak Anioł. Jakby miała skrzydła i mogła ulecieć ku niebu… koniec,
-
Zabieg skończył się planowo i Amy jako pierwsza zobaczyła Briana. Zawiozła go do jego pokoju. A potem poszła przekazać radosną nowinę rodzinie Backstreeta. Lekarz im powiedział, że wszystko dobrze się skończyło, ale oni chcieli to usłyszeć z jej ust. Mieli do niej pełne zaufanie, byli pewni, że będzie z nimi szczera. I, kiedy pojawiła się na korytarzu z szerokim uśmiechem na twarzy, głośno odetchnęli z ulgą. - Wszystko dobrze – powiedziała. – Jest już na swojej sali, ale za wcześnie, żeby go odwiedzać… - Wyjdzie z tego? – zapytał Harold. - Nim się obejrzycie, będzie szalał na scenie i nie będzie mógł usiedzieć w jednym miejscu – odparła z uśmiechem. - Chcę go zobaczyć – powiedziała Leighanne. Amy popatrzyła na nią chłodno. - Najwcześniej pojutrze – odpowiedziała spokojnie. – Brian musi teraz dużo odpoczywać. Nie wolno go niepokoić. - Jestem jego narzeczoną! – oburzyła się. - Więc tym bardziej powinno ci zależeć na jego zdrowiu – powiedziała cicho Amy. Więcej nie dążyła powiedzieć, bo Nick chwycił ją w objęcia i zmusił do odtańczenia szalonego tańca radości. Kiedy ją puścił, z trudem łapała oddech. - Nie damy rady odwdzięczyć ci się za to, co dla niego zrobiłaś!… – powiedział radośnie. – Masz darmowy wstęp na wszystkie nasze koncerty!… I każdy album dostaniesz jeszcze przed premierą!… I każdy singiel!… Roześmiali się, a Kevin dał mu kuksańca w bok. Amy spojrzała na zegarek i wiedziała, że musi wracać na oddział. - Wypełniłam tylko swoją misję, którą dostałam z góry – wskazała ręką na niebo. – Jestem przecież jego Aniołem Stróżem… – dodała na odchodne. Kiedy zniknęła za zakrętem, tato Briana popatrzył z uśmiechem na swoją żonę. - Prawdziwy Anioł, prawda? - Prawdziwy Anioł… - Jak on się czuje? – Leighanne popatrzyła na Amy wyczekująco. Dziewczyna westchnęła. Kobieta od dwóch dni pytała o to samo. Wiedziała, że Amy będzie z nią szczera. Nie lubiła jej. Z wzajemnością, z resztą. Ale w sprawie Briana, nie potrafiły się okłamać. W tym jednym były ze sobą szczere. Do bólu. Ale jedynie Amy czuła ten ból… - Dobrze – odpowiedziała cicho dziewczyna. Nie chciała, żeby Leighanne go odwiedzała. Czy ona nie rozumiała, że on potrzebował teraz spokoju? - Jest u siebie? – zapytała. - Zabrali go na badania – odpowiedziała. Miała nadzieję, że to ją odwiedzie od zamiaru spotkania się z Backstreetem. - W takim razie zaczekam w jego sali – odpowiedziała Leighanne i odwróciła się w drugą stronę. Akurat zadzwoniła jej komórka, więc Amy nie zdążyła już nic powiedzieć, tylko patrzyła, jak kobieta z uśmiechem szła w stronę pokoju Briana. Usiłowała też rozmawiać przez telefon, więc Amy stała, pozostawiona sama sobie. Westchnęła i wróciła do dyżurki. cdn......
-
Stała i patrzyła, jak spokojnie oddycha. Wiedziała, że kryzys minął. Wiedziała, że teraz nie ma już żadnego zagrożenia… Wiedziała, że znalazła się w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze. Wiedziała, że teraz czekał go jeszcze tylko zabieg, a potem już będzie mógł żyć tak, jak tego chciał. Tak, jak na to zasługiwał… Uśmiechnęła się. Poprawiła mu prześcieradło. - Śpij spokojnie – powiedziała cicho. – Śpij i odpoczywaj… Poruszył głową, jakby się budził. Powoli otworzył oczy. - Jestem w niebie?… – szepnął. – Jestem w niebie, a ty jesteś moim Aniołem, prawda? - Nie jesteś w niebie – odpowiedziała. – Nie przemęczaj się. Potrzebujesz odpoczynku… - Ale zostaniesz ze mną, prawda? – przykrył jej dłoń swoją i delikatnie uścisnął. – Jesteś moim Aniołem Stróżem. Nie możesz mnie teraz opuścić… - Nie opuszczę cię – uśmiechnęła się. – A teraz zaśnij… - Dziękuję – odpowiedział i zamknął oczy. Zasnął po chwili, a ona poczuła, że ma łzy na policzkach. Jak można było go nie kochać? Jak można było nie kochać człowieka, który serce miał na dłoni, który kochał cały świat i chciał, żeby odpłacano mu tym samym? Co zrobił nie tak, że trafił na kobietę wyrachowaną, pozbawioną uczuć?… Co było nie tak, że nie potrafił tego dostrzec?… Leighanne pojawiła się w szpitalu zaraz na drugi dzień. I od razu zażądała widzenia z Brianem. Amy wiedziała, że powinien wypoczywać, ale ponieważ kochał ją bezgranicznie, musiała pogodzić się z obecnością tej kobiety. Wiedziała, że przy jej obecności szybciej dojdzie do siebie… I właśnie szła do sali obok, żeby zanieść innemu pacjentowi termometr, kiedy mijała pokój Briana. - … Jak tylko wyjdziesz ze szpitala, to pomyślimy o weselu, dobrze? – głos Leighanne brzmiał słodko, wręcz był przesłodzony. – Chcę, żeby było ogromne, z siedmioma drużkami, z piętrowym tortem… - Jak chcesz – odpowiedział cicho Brian. – Za dwa dni mam operację… Porozmawiamy o wszystkim później, dobrze? - Oczywiście, kochanie… Amy czuła, że pieką ją oczy. Nie wierzyła, że tak to się zakończy. A może nie chciała wierzyć. Dlatego odwiedzała Briana, jak mogła najrzadziej. Właściwie starała się przychodzić, kiedy spał. Nie mogła spojrzeć mu prosto w oczy i milczeć. Nie powiedzieć słów, które same cisnęły się na usta. Zobaczyli ją, jak poprawiała mu prześcieradło. Uśmiechała się, kiedy patrzyła na niego. A on? Spał spokojnie, niczego nieświadomy… - Ona naprawdę jest jego Aniołem – stwierdził Nick. – Gdyby jej wtedy z nami nie było… - Nawet o tym nie myśl – Kevin nie pozwolił mu dokończyć. – Bóg nie pozwolił, żeby coś mu się stało. Z takim Aniołem Stróżem nic mu nie grozi… - Myślisz, że on o tym wie? – zapytał Alex. – Że widzi, jak jej oczy błyszczą, kiedy na niego patrzy? Że troszczy się o niego, jakby był dla niej najważniejszym człowiekiem na świecie? - Nie wiem – odpowiedział Kevin. – Dla niego najważniejsza jest Leighanne. Musimy to uszanować, nawet jeśli tego nie akceptujemy. - Nawet, jeśli wiemy, że ona jest z nim tylko dla kasy? – spytał Nick. – Nawet, jeśli wiemy, że to nie jest dla niego dobre? - Nie możesz za niego decydować – odparł Kevin i uśmiechnął się smutno. – Możemy tylko mieć nadzieję, że opamięta się, nim będzie za późno. A jeśli nie… Musimy go wspierać we wszystkim, co robi. Zwłaszcza teraz… Amy usłyszała jakieś głosy na korytarzu i spojrzała w stronę otwartych drzwi. Uśmiechnęła się i podeszła do pozostałych Backstreetów. - Właśnie zasnął – powiedziała. - Jest gotowy do zabiegu? – zapytał Howie. - Tak, bardzo dobrze to znosi – odpowiedziała cicho. – Jak dobrze pójdzie, jutro o tej porze będzie już po wszystkim. - O której zacznie się operacja? - W południe – wyjaśniła. – Godzina, dwie i zapomni, że miał jakieś problemy z sercem. - Dziękujemy ci, Amy – powiedział cicho Kevin. Uśmiechnął się – Chyba nigdy nie przestaniemy ci dziękować. Uratowałaś mu życie… - Wszyscy mu je uratowaliśmy – odpowiedziała i czuła, że zbiera się jej na płacz. – I ty, Howie, bo wyprowadziłeś histeryczną Leighanne… I Nick, bo otworzyłeś okno… I ty, Kevin, bo pomogłeś mi go reanimować… No i ty, Alex, bo siedziałeś spokojnie i nie wydawałeś z siebie dzikich wrzasków… – dokończyła już całkiem cicho. Więcej powiedzieć nie mogła. - Ale to ty jesteś jego Aniołem Stróżem – powiedział Nick. - Proszę cię, nie mów tak… – zakryła usta dłonią, a Kevin przytulił ją do siebie. Płakała cicho, a oni też mieli łzy w oczach. Cokolwiek się wtedy nie wydarzyło, najważniejsze było to, że Brian żył. Żył i wiedzieli, że żyć będzie… cdn......
-
Delikatnie masuj mu serce, a ja wezwę pomoc – odpowiedziała. - Boli… – wykrztusił Brian. Popatrzyła na niego uważnie. Zaczynał tracić przytomność. Zły znak. Bardzo zły. A ona, choć w środku szalała z niepokoju, na twarzy miała uśmiech. - Wszystko będzie dobrze – powiedziała uspokajająco. Uśmiechnęła się. – Jestem twoim Aniołem, pamiętasz?… Wszystko będzie dobrze… – Wyciągnęła telefon i szybko wezwała pomoc. - Wyjdzie z tego? – Kevin popatrzył na nią. W jego oczach zobaczyła łzy. Uśmiechnęła się lekko. - Wyjdzie – powiedziała. Spojrzała na Briana. – Nie zasypiaj, Brian. Nie wolno ci teraz zasnąć – złapała go za przegub dłoni, żeby sprawdzić puls. Był coraz słabszy. - To boli… Boli… – jego głos był coraz cichszy, aż ucichł zupełnie. I puls też zanikł. - O, Boże… – jęknął cicho Kevin. Spanikowała w pierwszej chwili, ale wiedziała, że musi przytomnie myśleć, żeby pomóc Brianowi. - Miałeś kurs pierwszej pomocy? – zapytała Kevina. Odetchnęła z ulgą, kiedy skinął głową. – To przypomnij sobie sztuczne oddychanie. Ja robię masaż, a ty dmuchasz, okay? – wiedziała, że tylko szybkie działanie może uratować Briana. Więc od razu przystąpili do pracy. - On nie umrze, prawda? – zapytał Nick drżącym głosem. Amy pokręciła głową. Starała się odliczać najdokładniej, jak się dało, żeby niczego nie przeoczyć. Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała sygnał karetki. I, jakby dokładnie w tym samym momencie poczuła, że Brianowi wrócił puls. Był słaby, ale serce zaczęło pracować, a to było najważniejsze. Uśmiechnęła się. Dopiero wtedy poczuła, że ma mokre policzki. Głośno odetchnęła z ulgą. - Uratowałaś go – powiedział cicho Kevin. – Uratowałaś… - Naprawdę jesteś jego Aniołem… – dodał Nick i otarł jej łzy, choć sam miał mokrą twarz. – Uratowałaś mojego najlepszego przyjaciela… - Wszyscy go uratowaliśmy – powiedziała cicho. – Nigdy o tym nie zapominajcie… Nie zdążyła już nic powiedzieć, bo drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju wpadli sanitariusze z doktorem Markiem, z jej oddziału. - Co tam masz, Amy? – lekarz ukląkł obok. - Nagłe zatrzymanie krążenia – odpowiedziała rzeczowo. – Przywróciliśmy akcję serca, ale puls jest słaby i nitkowaty. Brian ma dziurę w sercu, a do tego jest przemęczony… - Świetnie ci poszło – odpowiedział Mark, kiedy pielęgniarze kładli Briana na wózek. – To Brian Littrell, prawda? – spojrzał na nią pytająco. Skinęła głową. - Przyjmiemy go kilka dni wcześniej, niż planowaliśmy, ale chyba nie będzie miał nam tego za złe – uśmiechnął się. – A ty możesz być z siebie dumna. Uratowałaś mu życie – powiedział. – A teraz jedziemy do kliniki – dodał i wszyscy w pośpiechu opuścili pokój. Amy minęła w drzwiach Leighanne. Kobieta była blada, jak ściana. Ale jakoś nie potrafiła jej współczuć. To jej zachowanie doprowadziło Briana do takiego stanu… I była jej wdzięczna, że nie próbuje biec za nimi. A sama, kiedy szli korytarzem, trzymała Briana za rękę, żeby mieć pewność, że kiedy puls znów zaniknie, będzie o tym wiedziała w ułamku sekundy. - Do jakiego szpitala jedziecie? – zapytał Kevin. Nałożył kurtkę i też wyszedł na korytarz. Oddychał głośno, jakby starał się uspokoić. - Do kliniki stanowej! – krzyknęła Amy, kiedy wjeżdżali wózkiem do windy. Popatrzyła na niego z uśmiechem, jakby chciała go zapewnić, że wszystko będzie dobrze… - Zaraz tam będziemy! – odpowiedział i nerwowo przeczesał dłonią włosy. Czekał, aż Nick zbierze swoje rzeczy. - Co mu jest? – zapiszczała Leighanne. – Wyjdzie z tego? - Już wyszedł – odpowiedział Kevin spokojnie. Boże, o mały włos nie stracił kuzyna. I najbliższego przyjaciela… – Amy uratowała mu życie… - Ona jest jego Aniołem Stróżem – dodał Nick. Teraz, jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek, chciał jej dokuczyć. – Ona… A ty potrafisz tylko histerycznie krzyczeć – dodał i poszedł za Kevinem. Pozostali też za nimi poszli. A ona została. Sama. Dlaczego ją tak traktowali? Przecież ona tylko chciała, żeby Brian był szczęśliwy… I wierzyła, że tylko z nią będzie szczęśliwy. Co z tego, że go nie kochała? Darzyła go sympatią i to powinno mu wystarczyć. Nie był przecież pępkiem świata. Traktował ją, jak królową i wiedziała, że kochał ją bezgranicznie. A to było najważniejsze… cdn......
-
Koncert skończył się owacjami na stojąco. Amy widziała, że Brian jest zmęczony. Większość występu przesiedział, ale uśmiechał się, więc wiedziała, że jest szczęśliwy. Brakowało mu tego szaleństwa, więc była pewna, że szybko wróci do formy. On po prostu nie mógł spokojnie usiedzieć na miejscu… I zaraz, jak tylko dotarli do hotelu, pobiegł pod prysznic. Uśmiechnęła się i weszła za wszystkimi do pokoju. Kiedy chłopcy się przebierali i kąpali, ona została sama. Z Leighanne. Nick zostawił jej album ze zdjęciami do oglądnięcia, więc usiadła na fotelu i zamierzała się za to zabrać, ale kobieta nie dała jej żadnych szans. - Musimy porozmawiać – stanęła przed Amy. - O czym? – dziewczyna popatrzyła na nią zdziwiona. - O tych maślanych oczkach, które robisz do Briana. - Czego ty ode mnie chcesz? – Amy patrzyła na nią odważnie. – Jesteś jego narzeczoną, niedługo zostaniesz żoną. Czy to, że on mi się podoba to jakieś przestępstwo? - A więc podoba ci się? – Leighanne spojrzała na nią spod oka. – Długo musiałaś za nim chodzić, żeby zaprosił cię na koncert? - Wcale za nim nie chodziłam! – oburzyła się Amy. – On jest miłym i sympatycznym facetem. I rozmawia ze mną jak z człowiekiem. A ty na każdym kroku dajesz mi odczuć, że jestem nikim! - A kim ty jesteś?! – Leighanne aż poczerwieniała z gniewu. - Człowiekiem – westchnęła cicho Amy. – I zasługuję na szacunek. Ale, jeśli chcesz wiedzieć, ja też uważam ciebie za nic nie wartą osobę. Uważam, że Brian nie mógł gorzej trafić. Traktujesz go, jak dziecko i zależy ci tylko na jego pieniądzach. - Bo to jeszcze dziecko! Kiedy sikał w pieluchy, ja już dawno chodziłam do szkoły! – wykrzyknęła kobieta. – Czy myślisz, że zainteresowałabym się nim, gdyby nie miał nic?! Dzięki niemu dojdę na szczyt! - Czy on wie, co naprawdę czujesz? – spytała cicho Amy. Każde słowo kobiety było, jak cios prosto w serce. Czuła, jak w kącikach oczu zbierają jej się łzy. Jak ona mogła stać i tak z nią rozmawiać?! Czy Brian nic dla niej nie znaczył?! Czy on nie zasługiwał na prawdziwą miłość?! - Nie wie i nigdy się tego nie dowie – Leighanne podeszła bliżej i przytrzymała Amy za ramię. – A ty na pewno mu tego nie powiesz. Wiesz, że ma słabe serce i czym to się może skończyć… - Więc nawet jego choroba jest ci na rękę, co?! – krew się w niej zagotowała. A Leighanne nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się z satysfakcją. Ale nie mogły kontynuować rozmowy, bo chłopcy wyszli z łazienki. Świeżutcy i pachnący. Porozsiadali się wygodnie w fotelach. Nick usiadł obok Amy. Od razu zauważył jej zdenerwowanie. - Coś się stało? – zapytał. - Nie, nic – odpowiedziała cicho i z zainteresowaniem zabrała się za oglądanie zdjęć. Wzruszył ramionami. Jeśli nie chciała na ten temat rozmawiać, to postanowił nie kontynuować tego tematu. Objaśniał jej historię każdej fotografii. Howie z Alexem zajęli się bilardem, a Kevin stukał w klawisze pianina. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca i po kilku minutach w sali zrobił się taki harmider, jakby było w niej mnóstwo osób, a Amy zauważyła, że Leighanne wstała z fotela i patrzyła na Briana z niepokojem. - Co ci jest?! – jej piskliwy głos zwrócił uwagę wszystkich. Amy wstała i podeszła do nich. Brian siedział skulony w fotelu, a twarz wykrzywił mu grymas bólu. - Skarbie, co ci jest?! – Leighanne próbowała go wyprostować, ale Amy jej na to nie pozwoliła. - Zostaw mnie! – oburzyła się kobieta. – Brian, co ci jest?!… Brian?! – jej okrzyki stawały się coraz bardziej histeryczne. - Nie szarp go, bo zrobisz mu krzywdę. I przestań krzyczeć, bo w ten sposób mu nie pomagasz – powiedziała Amy i uklękła przed Brianem. – Połóż się na podłodze… Powoli – powiedziała cicho. Widziała, że cierpi. Cały drżał. Kurczowo zaciskał dłoń na piersi, jakby chciał zmniejszyć ból. Popatrzył na nią i powoli zsunął się z fotela. - Otwórzcie okno! – krzyknęła do pozostałych. – Potrzeba mu świeżego powietrza!… I zabierzcie ją stąd!… – wskazała na Leighanne. – Musisz się uspokoić! Twoje krzyki dodatkowo go denerwują – dodała ciszej i patrzyła, jak Howie wyprowadza kobietę z pokoju. Nick w tym czasie szeroko otworzył okno. Chłodny powiew wiatru odświeżył powietrze w pokoju. Wszyscy patrzyli na Amy z przerażeniem. A ona skupiła całą swoją uwagę na Brianie. Serce waliło jej jak oszalałe. Bała się. Choć w szpitalu przerabiali takie sytuacje codziennie, to teraz była sama i była śmiertelnie przerażona. Wiedziała, że tylko spokojne, planowane działanie pozwoli im osiągnąć sukces. A sukcesem było jego zdrowie. – Powoli… Wszystko będzie dobrze… – podłożyła poduszkę na podłodze, a on ostrożnie się położył. – Rozluźnij się… – otarła mu pot z czoła. – Wszystko będzie dobrze… – widziała strach w jego oczach i uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu. – Wszystko będzie dobrze… Kevin, pomóż mi – powiedziała i wskazała na zaciśnięte dłonie Briana. Brunet ukląkł obok i starał się rozluźnić mu dłonie. - Co teraz? – zapytał. cdn.......
-
Długo ze sobą walczyła. W samochodzie spędziła prawie pół godziny. Nie wiedziała, czy po tym, co mu powiedziała, będzie chciał ją widzieć. Ale obiecała Nickowi, że przyjdzie, a jego zawieść nie mogła… Wysiadła z auta i znów stanęła przed bramką, gdzie nie było nikogo. Ochroniarz uśmiechnął się i weszła bez problemu. W milczeniu szła korytarzem, kiedy usłyszała czyjś głos i przystanęła. To był… Brian. - Witaj – powiedział, kiedy już do niej podszedł. Spojrzała mu w oczy. Uśmiechały się przyjaźnie. - Witaj – odpowiedziała. - Cieszę się, że przyszłaś – powiedział. - Naprawdę? – popatrzyła na niego zdziwiona. – Zastanawiałam się, czy powinnam tu przyjść… - I dobrze zrobiłaś, że przyszłaś – odparł. – Może uda mi się ciebie przekonać, że się mylisz. Nic nie odpowiedziała. Co w niej było takiego, co widział on, a inni nie dostrzegali? I czym sobie zasłużyła na jego uczucie? Przecież ona nawet nie potrafiła być miła dla innych… Uważała, że jest od nich lepsza i podkreślała to na każdym kroku. Czy on tego nie widział? - Tu jesteś! – usłyszeli czyjś radosny głos, a po chwili podszedł do nich Nick. – Tak się cieszę, że cię widzę! – powiedział i uścisnął Amy serdecznie. - Nie wierzę, że za mną tęskniłeś – odpowiedziała. - To ja ci zaraz wszystko wyjaśnię. Z największą przyjemnością – mrugnął okiem i odwrócił się do Briana. – Pinokio cię szukała. - Mam nadzieję, że później porozmawiamy – Brian spojrzał na Amy uważnie. - Nie wątpię w to – odpowiedziała cicho i patrzyła, jak odchodzi. Westchnęła. - Jakieś problemy? – Nick objął ją ramieniem. - Nie zgadzamy się w jednej kwestii – odpowiedziała. - Chodzi o Leighanne? - Czy to aż tak widać? – przystanęła i popatrzyła na niego uważnie. - Pinokio nie zapałała do ciebie wielką miłością i Brian o tym wie. A ja wiem, że nie chciała, żebyś tu dzisiaj przychodziła – wyjaśnił. - Brian jej nie uległ? – zdziwiła się, a w środku aż się zagotowała. Dlaczego ona tak rządziła jego życiem? Dlaczego zmuszała go do ciągłego dokonywania wyborów?… - Nie i to mnie zastanawia – odpowiedział Nick. – Dziś rano się o to pokłócili, bo Brian powiedział, że ona sobie coś uroiła, jeśli chodzi o ciebie, a ona na to odpowiedziała, że ty jesteś od niej młodsza i w ogóle… Ona chyba naprawdę ma jakiś kompleks na punkcie swojego wieku – dodał z uśmiechem. Amy westchnęła. Chyba trochę za późno na takie rozważania… - Tyle, że powinna o tym wcześniej pomyśleć – powiedział Nick, jakby czytał w jej myślach. Popatrzył na nią z uśmiechem. – Nie wyobrażam sobie, że mógłbym się spotykać z dziewczyną starszą ode mnie. To tak, jakbym chodził na randki ze starszą siostrą… – wzdrygnął się. - Ty to masz pomysły – Amy uśmiechnęła się i skierowali się w stronę garderoby. - Ale poprawiłem ci humor? – zapytał. - Oczywiście! – klepnęła go w ramię i weszli do sali, gdzie mogła przywitać się z pozostałymi. cdn.....
-
Jak on ją dobrze znał… Uśmiechnął się, kiedy stanął na wzgórzu, a ona znów tam była. Ale tym razem nie malowała. Siedziała, oparta o drzewo i miała zamknięte oczy. Zastanawiał się, nad czym tak myśli. Dlaczego ma taką smutną minę? Czy ma jakieś problemy, z którymi nie umie sobie poradzić?… Czy ktoś taki, jak ona, ma jakieś problemy?… Uśmiechnął się. Jego Anioł Stróż… Nazwał ją tak, bo kiedy była w pobliżu, czuł wewnętrzny spokój. Jakby już samo przebywanie z nią w jednym pokoju dawało gwarancję, że wszystko będzie dobrze… Po prostu, kiedy patrzył w jej szczere, brązowe oczy, nie mógł myśleć inaczej… - Cześć – powiedział, kiedy już do niej podszedł. Uśmiechnęła się, ale nie otworzyła oczu. - Cześć – odpowiedziała. – Tak właśnie się zastanawiałam, kiedy się pojawisz… - Nie rozczarowałem cię? - Nie – odpowiedziała szybko. Przesunęła się, żeby zrobić mu miejsce. I, w końcu, też na niego spojrzała. Czuła, że jej serce wali, jak oszalałe. Czy on musiał tak wyglądać? Czy nie mógł mieć wielkiej szramy na policzku? Albo chociażby rudych włosów? Dlaczego musiał mieć takie piękne, radosne spojrzenie, od którego miękły jej kolana?… Dlaczego musiał mieć taki uśmiech, który przyprawiał ją o palpitacje serca?… Czy mógł ją rozczarować? Nigdy. Nawet ślub z Leighanne nie mógł zmienić jej zdania o nim. Ślub… Westchnęła. - Jakieś problemy? – zapytał. - Nie – odpowiedziała po chwili. – A co u ciebie?… Leighanne już nie jest na mnie zła? - Nie – uśmiechnął się. - Naprawdę zamierzasz się z nią ożenić? – zapytała szybciej, niż zdążyła pomyśleć. Ugryzła się w język. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy. - Uważasz, że nie powinienem? – spytał i spojrzał na nią uważnie. - To twoje życie – powiedziała. – Zrobisz tak, jak uważasz. - Jesteś moim Aniołem Stróżem. Co mi doradzisz? – zapytał. Wiedziała, że się z nią drażnił, ale postanowiła, że powie mu naprawdę, co o tym myśli. Bez względu na to, co się później wydarzy… Powie mu prawdę, bo to było jedyne słuszne wyjście z tej sytuacji… - Gdybym była prawdziwym Aniołem Stróżem, taki pomysł nie przemknął by ci nawet przez myśl – odpowiedziała spokojnie. Popatrzyła na niego wyczekująco. Wiedziała, że jej słowa sprawiły mu przykrość, ale nie chciała przed nim niczego udawać. Udawać, że się cieszy, podczas gdy wszystko w niej krzyczało… - Ty też jej nie lubisz, prawda? – zapytał. – A ona jest naprawdę wartościową kobietą. Kocham ją, a ona kocha mnie. Dlaczego nikt nie chce tego zrozumieć? - Ile ona ma lat? - A co to ma do rzeczy?! – oburzył się. - Nie odpowiesz mi? – zapytała. Czego on od niej chciał? Miała mu wykrzyczeć, że Leighanne jest dla niego za stara? Że jest z nim dla pieniędzy? - Dwadzieścia dziewięć – odpowiedział. - A ty masz dwadzieścia trzy – powiedziała. – Jesteś pewien, że Leighanne kocha cię tak, jak na to zasługujesz? - O co ci chodzi? – popatrzył na nią zdziwiony. Czuła, że zaraz eksploduje. Czy on naprawdę niczego nie widzi, czy tylko udaje?! - Powinnam już iść – powiedziała i wstała. – Boję się, że za chwilę powiem coś, czego będę później żałować. - Nie odpowiesz mi? – spytał, zdziwiony. - Nie odpowiem, bo tak naprawdę nie chciałbyś usłyszeć tej odpowiedzi – odpowiedziała. Odwróciła się i zaczęła schodzić ze wzgórza. Szybko. Z każdym krokiem coraz szybciej, aż w końcu biegła. Na oślep, bo nic nie widziała przez łzy. Kiedy już dobiegła do samochodu i wsiadła, próbowała się uspokoić. Powiedziała mu w końcu co o tym myśli. Nie dosłownie, ale powinien sam wyciągnąć wnioski. A ona powinna odczuć ulgę. Tylko, dlaczego czuła się tak podle?… Brian patrzył za nią z szeroko otwartymi ustami. O co jej chodziło? O to, że Leighanne była starsza? A czy to miało jakieś znaczenie? Kochała go i to było dla niego najważniejsze. Sprawiała, że czuł się przy niej jak ktoś wyjątkowy, że czuł się panem świata, a to dawało mu szczęście. Dlaczego inni próbowali go przekonać, że to nie jest dla niego dobre? Najpierw Nick, a teraz Amy… Wiedział, że chcieli dla niego dobrze. Nawet Amy, którą znał tak krótko, ale każde jej słowo przyjmował jak pewnik. Jakby rzeczywiście była jego Aniołem Stróżem… Uśmiechnął się. Czy zdoła przekonać Anioła, że się myli?… cdn.....
-
Przepraszam cię za Leighanne – powiedział. – Ostatnio jest strasznie poddenerowana… - Nie musisz mnie przepraszać – odpowiedziała. – Chyba potrafię ją zrozumieć – czuła, że mówi to wbrew sobie, ale wiedziała, że nic innego nie może mu powiedzieć. - Mam nadzieję, że kiedy już będziemy małżeństwem, stanie się spokojniejsza. - Na pewno – powiedziała cicho i uśmiechnęła się. Boże, dlaczego on z nią o tym rozmawia? Czy miała na czole napisane: 'Możesz mi powiedzieć o wszystkim, chętnie cię wysłucham'?! Nie widział, że to jest dla niej trudne? Że sądziła, że on nie zasługuje na kogoś takiego, jak Leighanne?… - Przyjdziesz na nasz koncert za miesiąc? – nagle zmienił temat. - Na pewno tego chcesz? – popatrzyła na niego uważnie. - A co to za pytanie? – zdziwił się. – Oczywiście, że chcę! – objął ją ramieniem i uśmiechnął się szeroko. – Wiesz, że na jakiś czas żegnam się ze sceną… - Słyszałam, że idziesz na operację – powiedziała. – Widziałam, że podczas koncertu nie szalejesz tak bardzo na scenie. To ma coś wspólnego z twoim sercem, prawda? - Mam dziurę i lekarz stwierdził, że najwyższy czas się za to zabrać – odpowiedział. Popatrzył smutno przed siebie. - Boisz się? –zapytała cicho. - Staram się o tym nie myśleć – odparł. – Tłumaczę sobie, że to tylko łatwy zabieg i musi się udać. - Będziesz operowany tu, w Lexington? - Tak, w klinice stanowej. - To na pewno wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się. – Tam są najlepsi specjaliści, wiem coś o tym. - Naprawdę? – uniósł pytająco brew do góry. - Możesz mi wierzyć – położyła dłoń na sercu, jakby dawała słowo honoru. – Pracuję tam, więc wiem, jak się sprawy mają. - Jesteś lekarzem? - Pielęgniarką – wyjaśniła. - Więc teraz mam już pewność, że nic mi nie grozi – odetchnął z ulgą. – Jeżeli ty tam będziesz, to mogę być całkowicie spokojny o swoje życie. - Aż takie masz do mnie zaufanie? – zdziwiła się. - A nie powinienem? – uśmiechnął się. – Jesteś jedyną osobą, która wie o tajemniczym skarbie na wzgórzu. Wcześniej wiedziałem o nim tylko ja, Harold, Bóg i nasi Aniołowie Stróże. Teraz ty przejęłaś rolę mojego Anioła – wyjaśnił rzeczowo. Poczuła, że w oczach zbierają jej się łzy. Pociągnęła nosem. - Dlaczego tak mnie traktujesz? – zapytała. - Jak? – popatrzył na nią zdziwiony. - Jakbym była kimś wyjątkowym… - Bo jesteś kimś wyjątkowym – odpowiedział szybko. – Jesteś moim Aniołem Stróżem. Dzięki temu wiem, że wszystko będzie dobrze. Bo będzie, prawda? - Będzie – uśmiechnęła się. Przytulił ją do siebie. - Boję się – szepnął jej na ucho. – Bardzo… Ale nie mów nikomu, dobrze? Nic nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. Stali tak w milczeniu, a ona pozwalała, żeby ją przytulał. Tak dobrze było czuć jego bliskość… Nawet, jeśli tylko ona czerpała z tego przyjemność… Nawet, jeśli odbierała jego gesty zbyt dosłownie… Nie chciała ich odbierać inaczej. Nawet, gdyby miała potem cierpieć. Dla tych kilku chwil była gotowa na wszystko… Dochodziła pierwsza, kiedy zdecydowała się opuścić przyjęcie. Stwierdziła, że najwyższy czas wrócić do domu. Dosyć miała już tej walki z Leighanne. Tej niewidocznej próby sił… Nick zauważył to dziwne napięcie między dziewczynami i próbował ją rozweselić na różne sposoby. Czasem całkiem nieźle mu to wychodziło. Razem z Kevinem i Howiem grali w rzutki i drużyna, którą stworzyła z Nickiem oczywiście wygrała. - Już idziesz? – Nick zauważył, że zbliżyła się do drzwi. - Na mnie już pora – odpowiedziała i sięgnęła po kurtkę. - Odwieźć cię? – zapytał Kevin. - Poradzę sobie. - To żaden problem – powiedział. – Zaraz zawołam Marka, żeby cię odwiózł. - Przyjechałam samochodem, więc przejdę się pod halę… - Nie będziesz nigdzie chodzić po nocy! – oburzył się Nick. – A jak cię ktoś napadnie? Roześmiali się głośno, czym przyciągnęli uwagę pozostałych osób w mieszkaniu. Brian spojrzał w ich kierunku i podszedł bliżej. - Idziesz już? – zapytał. Skinęła głową. Leighanne uśmiechnęła się. Amy miała nawet wrażenie, że odetchnęła z ulgą. I wiedziała, że ona też odetchnie, jak tylko znajdzie się za drzwiami. Ta próba sił kosztowała ją za dużo nerwów… - Ale przyjdziesz za miesiąc, prawda? – spytał, żeby się upewnić. Uśmiechnęła się. Kiedy spojrzała w te jego błękitne oczy, cały świat przestawał istnieć… - Przyjdę – odpowiedziała cicho. – Do zobaczenia – dodała już głośniej i zobaczyła na twarzy Leighanne grymas niezadowolenia. I nie wiedziała, dlaczego ten widok sprawił jej taką radość… - Trzymaj się – Nick uścisnął ją i otworzył drzwi. - Wy też się trzymajcie – odpowiedziała. Kiedy już znalazła się na korytarzu, zamknęła oczy i odetchnęła z ulgą. Stanowczo za dużo nerwów tu straciła… Zastanawiała się, czy jako Anioł Stróż będzie miała jakiś wpływ na decyzje Briana?… Czy mogła mieć jakikolwiek wpływ na jego decyzje? Przecież wiadomo, że miłość jest ślepa… cdn...
-
- Długo to jeszcze potrwa? – niecierpliwiła się Leighanne. Nie mogła usiedzieć na jednej sofie z Brianem, podczas kiedy Amy ich malowała. Nick zaglądał jej przez ramię. - Poczekaj jeszcze trochę – odpowiedział za Amy. – Masz za dużo zmarszczek, żeby się je dało namalować jedną kreską… Amy musiała przygryźć wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Nicky cały czas dokuczał Leighanne, ale nikt nie traktował jego słów poważnie. A już na pewno nie Brian. Wszyscy się śmiali z ich wzajemnych docinków i nikomu to nie przeszkadzało. Amy zastanawiała się, czy oni naprawdę nie słyszą tego, co Nick usiłuje im powiedzieć. Czy tylko udają, żeby nie zrobić przykrości Brianowi… - Skończyłam – oświadczyła Amy i odłożyła ołówek. Leighanne natychmiast się zerwała i podbiegła do niej. Popatrzyła na rysunek. - Namalowałaś mi nos na pół twarzy! – powiedziała oburzona. Amy aż się zatrzęsła. - Nie jestem karykaturzystką! – odpowiedziała i poczuła, jak znów dopada ją czkawka. – Staram się jak najwierniej odtworzyć to, co widzę – dodała już znacznie spokojniej. Jeszcze nikt nigdy nie skrytykował jej za namalowanie czegoś, co dokładnie odpowiadało rzeczywistości. Stwierdziła, że Leighanne musiała być naprawdę przewrażliwiona na punkcie swojego nosa, skoro tak bardzo ją to irytowało. - Wyglądasz ślicznie – powiedział Brian i cmoknął blondynkę w policzek. - Nie myśl sobie, że pozwolę ci to zabrać do naszego domu – powiedziała gniewnie i w pośpiechu wyszła z pokoju. - Przepraszam – Brian uśmiechnął się i wyszedł za nią. Amy popatrzyła smutno na Nicka. - Bardzo dobrze ją namalowałaś – stwierdził i uśmiechnął się. – I nie przejmuj się tym, co mówi. - Leighanne jest trochę przewrażliwiona na swoim punkcie – wyjaśnił Kevin. Wziął do ręki obrazek, który Brian zostawił na stoliku. – Ładnie malujesz. - Dzięki – uśmiechnęła się. - Teraz moje kolej, dobrze? – Nick usiadł naprzeciwko. – Mogę zrobić jakąś głupią mnę? - Możesz nawet stanąć na rękach – odpowiedziała z uśmiechem. – Ale wystarczy, jak zrobisz głupią minę. - Dla ciebie wszystko – uśmiechnął się, a ona zaczęła go malować. *~*~*~*~*~* Stanęła na tarasie. Potrzebowała chwili odpoczynku. Impreza toczyła się swoim trybem, wszyscy, których miała namalować, zostali namalowani i miała nareszcie chwilę dla siebie. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza. Pod piorunującym spojrzeniem Leighanne nie czuła się zbyt dobrze. Wystarczyło, że tylko spojrzała w kierunku Briana, a już napotykała jej zabójczy wzrok. Czy ta kobieta nie rozumiała, że jej pozycja jest niezagrożona? Brian kochał ją nad życie. Czy musiała to sobie udowadniać w każdej sekundzie?… Westchnęła. Co innego czytać o tym, a co innego widzieć ich razem. Nie wiedziała, że tak trudno będzie to znosić. Przecież Brian mógł mieć każdą dziewczynę. Każdą. Więc dlaczego wybrał akurat ją? Dlaczego wybrał kobietę, która na każdym kroku dawała mu do zrozumienia, że jest jeszcze niedojrzały i, że to ona powinna podejmować wszystkie ważne decyzje? Dlaczego on tego nie widział?… - Nie jest ci zimno? – pojawił się tak nagle, że aż podskoczyła. Uśmiechnął się i narzucił jej sweter na ramiona. - Dziękuję – uśmiechnęła się. cdn......
-
- Przynajmniej wiem, co mnie czeka – odpowiedziała. - Nie obawiaj się, nie zrobię ci krzywdy – powiedział. Czuła, jak jego wzrok świdruje ją na wylot. Nie wiedziała, jak zareagować i popatrzyła na pozostałych, jakby szukając pomocy. - Nie strasz jej, bo jeszcze od nas ucieknie! – Nick uśmiechnął się i odciągnął ją od Alexa. – Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz siedzieć – powiedział i otworzył drzwi. – A wy szykujcie się do koncertu! – krzyknął do pozostałych na odchodne. - U was tak zawsze? – zapytała, kiedy szli w stronę hali. - Prawie – uśmiechnął się. – Ale widzę, że czkawka ci przeszła, więc to znaczy, że przestałaś się denerwować. - Jestem w szoku, więc nerwy do mnie nie dochodzą – odpowiedziała. - Na pewno ci się spodoba – powiedział. – A będziesz nas potem malować? - Chciałbyś? - Bardzo. - Nie wzięłam ze sobą bloku ani ołówków – odpowiedziała rozczarowana. - Byłem z Brianem w sklepie i zrobiliśmy zapasy – Nick mrugnął porozumiewawczo okiem. - Zaplanowaliście mi cały wieczór, co? – zapytała. Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - Nie chcieliśmy, żebyś się nudziła… - Dzięki – uśmiechnęła się. Weszli do sali. Dziewczyny, które stały najbliżej i zauważyły ich nadejście, od razu zaczęły przeraźliwie piszczeć. Nick przysunął się bliżej, żeby Amy usłyszała to, co chce jej powiedzieć. - W pierwszym rzędzie będą siedzieć rodziny Briana i Kevina – powiedział. – Dla ciebie też znajdzie się miejsce. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić. - Ja też – odpowiedziała i pożegnali się. On wrócił do chłopaków, a ona usiadła na krześle. Była pewna, że wieczór będzie udany. Chciała być pewna. Wiedziała, że od momentu, kiedy pozna Leighanne i zobaczy ją razem z Brianem, będzie musiała mocno się starać, żeby nie dać po sobie poznać, co myśli na ten temat… Zawsze była szczera z innymi ludźmi. Bez względu na wszystko, zawsze mówiła prawdę. Ale teraz nie mogła przecież powiedzieć Brianowi, co myśli o jego związku z tą kobietą. Mogła tego nie aprobować, ale to było jego życie i nie mogła się w nie mieszać… Mogła mieć tylko nadzieję, że opamięta się, nim będzie za późno… Koncert skończył się gromkimi brawami. Kiedy chłopcy zeszli ze sceny, ona, razem z rodzinami Kevina i Briana też skierowali się za kulisy. Ale nie bardzo wiedziała, co zrobić. Nie chciała pytać Leighanne, bo kobieta patrzyła na nią niezbyt przychylnym wzrokiem, a ona nie czuła się z tym dobrze… Na korytarzu zaraz podszedł do nich Brian. - Poznałyście się? – zapytał. – To jest Amy, o której ci opowiadałem – uśmiechnął się do szczupłej blondynki. – To jest Leighanne, moja dziewczyna – przedstawił ją Amy. - Miło mi – powtórzyła Amy po raz kolejny tego wieczora. Nic innego nie przychodziło jej do głowy, a nie chciała mieć w kobiecie wroga. - Skarbie, idź się przebierz, a my tu sobie porozmawiamy – powiedziała Leighanne, a Amy nie wiedziała, dlaczego ma wrażenie, że to nie będzie miła rozmowa… - To zmykam – powiedział Brian i cmoknął ją w policzek. Kiedy tylko zniknął z pola widzenia, Leighanne popatrzyła chłodno na Amy. - On jest mój, rozumiesz? – syknęła. – I nie waż się myśleć, że kiedyś coś się zmieni w tej kwestii. - Nie wiem, o co ci chodzi – powiedziała cicho Amy. - Dobrze wiesz – odpowiedziała Leighanne. – Widziałam, jak przez cały koncert wlepiałaś w niego te swoje maślane oczka. Nie jestem głupia… Ale jeśli spróbujesz się do niego zbliżyć… - To co? – pytanie wydało się całkiem niedorzeczne, ale Amy nie mogła się powstrzymać, żeby nie stawić jej czoła. Ona i Brian?! To przecież dwa różne światy! Ale skoro Leighanne poczuła się zagrożona, to tym bardziej nie mogła się powstrzymać, żeby jej dokuczyć. - Tu jesteś! – zza zakrętu wyszedł Nick i nie mogły dokończyć rozmowy. Leighanne przesłała Amy piorunujące spojrzenie, a Amy w odpowiedzi uśmiechnęła się słodko. - Pinokio, znajdź sobie inną ofiarę – powiedział Nick, uśmiechając się złośliwie. - A ty poczytaj jakieś komiksy, dzieciaczku – odcięła się i zniknęła w garderobie. Amy patrzyła za nią z niedowierzaniem. - Ona czasem potrafi być całkiem niemiła – powiedział Nick. – Powiedziała ci coś przykrego? - Raczej zabawnego – uśmiechnęła się Amy. – Czuję, że zapowiada się fantastyczny wieczór… - Też mam takie przeczucie – mrugnął porozumiewawczo okiem. – Chodź, jedziemy do hotelu. - Do hotelu? – zdziwiła się. - Mamy jutro wolny dzień, więc możemy trochę poimprezować – wyjaśnił. – Za miesiąc dajemy ostatni koncert, też w Lexington. Przyjdziesz? - Jesteś pewny, że tego chcecie? - Brian na pewno – uśmiechnął się. - A Leighanne nie zmyje mu za to głowy? - Nią się nie przejmuj – odpowiedział. – Czasem przesadza. Dlatego jej tak dokuczam. - Jak ją nazywasz? – usiłowała sobie przypomnieć to przezwisko, ale jakoś nie mogła. - Pinokio – odparł i uśmiechnęli się do siebie. – To przez ten jej nos. Ale powiedziała, że jak tylko wyjdzie za Briana, to zrobi sobie operację. Mam nadzieję, że będzie wyglądać jeszcze gorzej. - Jesteś niemożliwy – klepnęła go w ramię, ale nie mogła się nie uśmiechnąć. Dziwiła się, że skoro Nick tak bardzo nie lubi Leighanne, nadal jest tak mocno związany z Brianem. Że przyjaźnią się tak bardzo i, że ona nie popsuła ich wzajemnych relacji… Nie wyglądała na taką, która łatwo ulega, więc Amy domyślała się, że priorytety Briana zostaną zmienione po ślubie. Będą musiały ulec zmianie, jeśli będzie chciał być z Leighanne. A widziała, że będzie chciał, bo bardzo ją kocha… cdn...
-
Zaparkowała przed halą. Tłum był spory i zastanawiała się, czy rzeczywiście powinna tam wejść. Obiecała, że przyjdzie, ale teraz już nie była tego taka pewna. Nie pasowała do nich. Oni żyli w zupełnie innym świecie i, nawet jeśli byli przesympatyczni, a wierzyła, że tacy byli, to ich świat był zamknięty dla takich, jak ona… Westchnęła i popatrzyła na dziewczyny zgromadzone przed halą. Niczym się od nich nie różniła. Może tylko tym, że nie musiała się tłoczyć przed wejściem. Brian znów wpisał ją na swoją listę. Ale czy dzięki temu czuła się lepiej? Jakoś nie. Była tak zdenerwowana, że dostała czkawki. I wiedziała, że nie minie, dopóki nie przejdą jej nerwy. Wzięła głęboki oddech i wysiadła z samochodu. Podeszła do bramki, przed którą nikogo nie było. Przedstawiła się i po chwili ochroniarz podał jej wejściówkę. - Wejdziesz tamtym wejściem i cały czas prosto – wskazał ręką w stronę ciemnych drzwi. – Tam będą inni i odpowiednio cię pokierują. - Dziękuję – uśmiechnęła się. - Miłej zabawy – uśmiechnął się, słysząc, jak czka. Zasłoniła dłonią usta, ale uśmiechnęła się do niego. Jak szybko nie pozbędzie się tej czkawki, to wzbudzi powszechną radość… Westchnęła i weszła do budynku. Na korytarzu kręciło się sporo osób. Głównie z obsługi, ale również tancerze i muzycy. - Amy! – usłyszała czyjś krzyk i uniosła głowę, żeby spojrzeć w kierunku, z którego ów głos dochodził. Zobaczyła… Briana. Uśmiechnięty, zmierzał w jej stronę. Serce jej zamarło, a po chwili zaczęło walić szalonym rytmem. Wyglądał… obłędnie. Czy to możliwe, żeby jeszcze kilka godzin wcześniej był normalnym chłopakiem, jakich tysiące na ulicy? Żeby rozmawiał z nią, jakby była jedyną osobą na świecie?… Że, kiedy był blisko, to miała wrażenie, że cały świat przestaje istnieć?… Czy to możliwe, żeby człowiek się tak zmieniał?… Westchnęła. I kilka godzin temu, i teraz, miał te same ogniki w oczach i ten sam zawadiacki uśmiech na twarzy. I teraz, i kilka godzin temu, jej serce miękło na jego widok… Kiedy czknęła po raz kolejny, od razu wróciła do rzeczywistości. - Witaj – powiedziała cicho, kiedy już do niej podszedł. - Tak się cieszę, że przyszłaś! – powiedział radośnie i przytulił ją do siebie. Zamarła. Co on robi?! Przecież mogą ich zobaczyć! Delikatnie wyswobodziła się z jego ramion. - Wieczór się jeszcze nie skończył – powiedziała. - Uważasz, że zmienię zdanie, nim się skończy? – zapytał. - Może – uśmiechnęła się i zakryła usta dłonią, kiedy czknęła po raz kolejny. Uśmiechnął się. - Zdenerwowana? – spytał. - A uwierzysz, jeśli powiem, że nie? – uśmiechnęła się. - Nie, ale nie masz się czego bać – mrugnął wesoło okiem i objął ją ramieniem. – Zaczynamy za pół godziny, więc najpierw cię poznam ze wszystkimi. - Hej, Frick, gdzie się podziewasz?! – usłyszeli czyjś wzburzony głos, a po chwili pojawił się przed nimi wysoki blondyn. - Poszedłem przywitać swojego gościa – wyjaśnił Brian. – Amy, poznaj Nicka. Nicky, to jest Amy – dokonał prezentacji. Wymienili uściski dłoni. - Miło mi – powiedziała Amy, a Nick puścił jej oczko. - Mnie też – odpowiedział. – Ale, Frick, chyba nie powinieneś jej tak obejmować. Jak cię zobaczy Leighanne, to ci zmyje głowę – zachichotał. - Ona nie jest taka zła! – Brian dał mu kuksańca w bok. - Przecież nie powiedziałem wcale, że ona jest zła – odpowiedział Nick, powoli cedząc każde słowo i pociągnął Amy za rękę. – Chodź, przedstawię ci resztę. Szła za nim, uśmiechnięta. Brian został sam w korytarzu. Westchnął. Nick od początku dawał mu do zrozumienia, że nie lubi Leighanne. Nie przepuścił żadnej okazji, żeby jej dokuczyć. Ona traktowała go jak dziecko, a on nigdy nie przekroczył granicy, za którą dowcip przestawał być dowcipem. Dlatego Brian nie miał do niego pretensji. Był dla Nicka kimś w rodzaju starszego brata i wiedział, że trudno mu będzie się pogodzić z faktem, że w życiu Briana pojawił się ktoś inny. Kobieta. Kobieta, która już niedługo zostanie jego żoną… Tymczasem oni doszli do garderoby. - Przyprowadziłem wam gościa! – obwieścił Nick, stając w progu. Wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę. - Ty jesteś Amy, prawda? – wysoki brunet uśmiechnął się przyjaźnie. – Kevin – dodał i uścisnął jej dłoń. - Widzę, że masz ten sam problem, co ja – odezwał się inny mężczyzna, zaczesując włosy w kucyka. – Ja też, jak się zdenerwuję, to nie mogę się pozbyć czkawki – podszedł bliżej i wyciągnął dłoń w jej kierunku. – Howie. - Miło mi – odpowiedziała. Nie mogła uwierzyć, że stoi i rozmawia z nimi, a oni są tacy… normalni. No, może poza AJ'em, który nadszedł, kiedy tylko skończył malować paznokcie. - Witaj, słońce! – przytulił ją do siebie, a wszyscy się roześmiali. - Jak AJ widzi kobietę, to włącza mu się specjalny program – wyjaśnił jej Nick. – 'Pokaż się z jak najlepszej strony, a wszystko będzie tak, jak sobie zaplanowałeś'. - Hej, niech ona sama wyrobi sobie zdanie na mój temat, dobrze? – oburzył się Alex. – I wcale nie ciągnę dziewczyn do łóżka zaraz po pierwszym spotkaniu – uśmiechnął się i pstryknął dziewczynę w nos. cdn.....
-
Usiadła pod drzewem i wyciągnęła blok. Wiedziała, że jakoś musi odreagować te stresy. Nadeszła wiosna, a ona czuła, jakby uleciała z niej cała energia. Nie miała ochoty na nic… A pobyt na wzgórzu zawsze ją uspokajał. Pozwalał odnaleźć sens… Zamknęła oczy. Kiedy po chwili je otworzyła i spojrzała na miasto w dole, uśmiechnęła się. Wyciągnęła ołówek i zaczęła rysować… Zobaczył ją dokładnie w tym samym miejscu, co pół roku wcześniej. I nie było dnia, żeby o niej nie myślał. Zastanawiał się, dlaczego nie przyszła wtedy na koncert. Wydawało mu się, że chciała, więc musiała mieć ważne powody, żeby nie przyjść… Westchnął i ruszył w jej kierunku. - Uwaga, nadchodzę! – powiedział, kiedy był już w połowie drogi. Odwróciła się powoli i popatrzyła na niego uważnie. Kiedy podszedł jeszcze bliżej, uśmiechnęła się serdecznie. - Witaj – powiedziała cicho. - Witaj, Amy – odpowiedział. – Miałem przeczucie, że tu cię znajdę. - Szukałeś mnie? – zdziwiła się. - Może tak, może nie – uśmiechnął się. – Dlaczego wtedy nie przyszłaś? - Nie mogłam – odpowiedziała. Odwróciła wzrok i spojrzała z powrotem na kartkę. - Coś ci wypadło? – dopytywał dalej. - Tak, szpital – uśmiechnęła się smutno i rysowała dalej. - To znaczy? – popatrzył na nią zdziwiony. - To znaczy, że wypadł mi szpital – odpowiedziała. Uniosła głowę i spojrzała w te jego szczere, niebieskie oczy. – Miałam wypadek, więc zamiast wylądować na waszym koncercie, wylądowałam w szpitalu… - Ale już wszystko w porządku? – zapytał, zaniepokojony. Popatrzył na nią uważnie. Wyglądała na zdrową, więc odetchnął z ulgą, kiedy skinęła głową. - Nie dam się pokonać kilku potłuczeniom – powiedziała. Uśmiechnął się. - A tym razem przyjdziesz? – spytał i usiadł obok niej. Przyglądał się, jak rysowała kreskę za kreską, żeby nadać obrazowi odpowiednie kształty. - Jeśli chcesz – uśmiechnęła się. - Chcę – popatrzył jej odważnie w oczy. – Przez ostatnie pół roku zanudzałem kumpli opowieściami o tobie, więc odetchną, jeśli cię w końcu poznają. No i moja dziewczyna zrobiła się zazdrosna o ciebie… – zaśmiał się cicho. Nic nie odpowiedziała. Postanowiła całkowicie skupić się na malowaniu. Z resztą co miała mu odpowiedzieć? Wiedziała, że ma dziewczynę. Ba, dziewczynę. To była dojrzała kobieta! Wyglądała przy nim, jak starsza siostra! Zastanawiała się, czy to mu nie przeszkadza. Czy to możliwe, żeby taka kobieta zainteresowała się takim młodym facetem. On zachowywał się jak nastolatek, uwielbiał się wygłupiać, a ona była jego całkowitym przeciwieństwem. Była poważna, dumna i nigdy się nie uśmiechała. Wyglądała raczej jak pani domu, niż szalona nastolatka… No, ale on miał pieniądze, a to wszystko wyjaśniało… Czy to możliwe, że tego nie widział? - Więc z chęcią ich wszystkich poznam – powiedziała, kiedy już skończyła rysować. - Super – uśmiechnął się. – Ślicznie rysujesz – powiedział i popatrzył na malunek z podziwem. - Dzięki – odparła i uśmiechnęła się. – Chcesz? - Naprawdę dla mnie? – zdziwił się. A, kiedy podała mu kartkę, uśmiechnął się szeroko. – Dzięki! Leighanne mnie zabije, kiedy zobaczy na ścianie twój kolejny obrazek… – zachichotał. - Naprawdę? – uśmiechnęła się. – Nie chciałabym, żebyś miał przeze mnie jakieś kłopoty… - Nie będę miał żadnych kłopotów – położył jej dłoń na ramieniu, jakby chciał ją uspokoić. – Ona bardzo się o mnie troszczy i jest zazdrosna, kiedy zwracam uwagę na inne dziewczyny – wyjaśnił. - Dziwisz jej się? – spytała z uśmiechem. - A nie powinienem? - Nie powinieneś – odpowiedziała. - Tak uważasz? – mrugnął zalotnie okiem. - A źle uważam? – uśmiechnęła się. – Jesteś flirciarzem, jakich mało. Nawet teraz nie wiem, czy sobie ze mnie żartujesz, czy mówisz poważnie. Cały czas się wygłupiasz… - To wada czy zaleta? – spojrzał na nią uważnie. - Widzisz? – zaśmiała się. – Nawet nie można z tobą normalnie porozmawiać… Oczywiście, że to zaleta! – dodała z uśmiechem. – Takie rozmowy można prowadzić bez końca… - Bez końca, powiadasz? – uniósł do góry jedną brew. – Chodź, coś ci pokażę – wstał i wyciągnął dłoń w jej kierunku. Wstała niepewnie, jakby nie bardzo wiedziała, co zrobić. Za to on doskonale wiedział. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę drugiego końca polany. - Gdzie mnie prowadzisz? – zapytała. Wyobrażała sobie, co by było, gdyby ich teraz ktoś zobaczył. Na samą myśl o nagłówkach w gazetach nie mogła się nie uśmiechnąć… - Kiedy byłem dzieckiem, często przychodziłem tu z bratem – powiedział tajemniczym głosem. – I któregoś dnia zakopaliśmy pod tym drzewem skarb… Tak go bynajmniej nazwaliśmy – mrugnął figlarnie okiem i nachylił się nad małym kopczykiem porośniętym trawą. – Pomożesz mi? - To jakieś wariactwo – powiedziała cicho, ale odłożyła blok i ołówki. Uklękła obok i podniosła z ziemi kawałek drewna. Razem zaczęli kopać i po kilku chwilach ich oczom ukazało się pudełko zawinięte w przezroczysty worek. - Jest! – Brian aż przyklasnął w dłonie z uciechy. Wyciągnął pudełko i oczyścił je z ziemi. Popatrzył na Amy z takim uśmiechem, jakby właśnie dostał jakiegoś łakocia. - Chyba naprawdę wykopaliśmy skarb – powiedziała i uśmiechnęła się. - Żebyś wiedziała – odpowiedział i powoli uchylił wieczko. Zobaczyli kilka sprzączek od pasków, kolorowe spławiki, listy przewiązane czerwoną kokardką i masę kapsli z butelek coca-coli. - Nie mogę uwierzyć, że to wszystko tu przetrwało – powiedział Brian. Brał do ręki każdą rzecz i pokazywał dziewczynie. – Tyle wspomnień tu schowaliśmy… Tyle szczęśliwych lat… Amy uśmiechnęła się i z uwagą przysłuchiwała się jego opowiadaniom. Każda rzecz miała swoją historię, a Brian zachowywał się, jak mały chłopiec, który rzeczywiście wykopał jakiś skarb. Wyglądał z tym tak uroczo, że czuła, jak z każdym słowem mięknie jej serce. Zastanawiała się, czy on zdaje sobie sprawę, jak działa na dziewczyny. Jak ten jego szczery i rozbrajający uśmiech trafia prosto do ich serc, jak pod tym błyszczącym, figlarnym spojrzeniem dziewczyny się roztapiają… cdn....
-
Powoli wszedł na wzgórze. Potrzebował chwili odpoczynku. Życie nabrało takiego tempa, że chwilami nie mógł nadążyć. Czuł się szczęśliwy, że wszystko się tak toczyło, ale czasem marzył, żeby znów być zwykłym chłopakiem z Kentucky, śpiewać w kościelnym chórze i żyć normalnie… Może wtedy mógłby się przekonać, czy przyjaciele są z nim dlatego, że stał się tym, kim się stał, czy dlatego, że uważają go za wartościowego człowieka… Cieszył się, że jego dziewczyna kocha go tak bardzo, bo dzięki temu nie tracił wiary. To ona pomagała mu przebrnąć przez wszystkie trudy, to ona wspierała go we wszystkim i dodawała otuchy. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby jej zabrakło… Choć znali się tak krótko, już nie potrafił sobie wyobrazić życia bez niej… Wiedział, że to Bóg postawił ją na jego drodze… Ale nie był gotowy, żeby ją tu zabrać… To specjalne miejsce chciał jeszcze zachować dla siebie… Wiedział, że kiedyś to zrobi, ale jeszcze nie dziś… Stanął na polanie. Zobaczył dziewczynę po chwili. Siedziała pod drzewem i coś malowała. Podszedł bliżej, zaciekawiony. Spojrzał jej przez ramię. Na kartce była panorama miasta. Taka zamglona, rozmazana… - Ładne – powiedział, a ona aż podskoczyła. Ręka jej zadrżała i na całej szerokości kartki pojawiła się mocna, ciemna kreska. Popatrzyła na niego, przestraszona. - Przepraszam – uśmiechnął się, speszony. – Nie chciałem cię wystraszyć… Nawet, jeśli go poznała, nie dała tego po sobie poznać. Spojrzała na blok i westchnęła. - Mogę ci to jakoś wynagrodzić? – zapytał. – Przeze mnie zepsułaś taki ładny rysunek… - Właśnie zdążyłam się odstresować, a ty mnie znów zestresowałeś – powiedziała, niezadowolona. Nie lubiła, kiedy ktoś jej przeszkadzał. A zwłaszcza, kiedy ją straszył… Nawet, jeśli on był tym, kim był. - Przepraszam – powtórzył. – Na następny raz będę krzyczał, żeby cię ostrzec, że nadchodzę. I jak mogła się nie uśmiechnąć? Westchnęła, ale już nie była zła. - Jeśli naprawdę chcesz mi to jakoś wynagrodzić, to możesz usiąść na tamtym kamieniu, a ja cię narysuję – zaproponowała, ale ton jej głosu zdradzał, że nie spodziewa się żadnego sprzeciwu. Uśmiechnął się i grzecznie usiadł we wskazanym miejscu. - Czy podczas tego rysowania będziemy mogli rozmawiać? – zapytał. - Będziemy mogli – odpowiedziała. – Mam na imię Amy, jeśli to chciałeś wiedzieć – dodała, nie odrywając wzroku od kartki. - Brian – powiedział. – Mieszkasz tu? Skinęła głową. Przyglądała mu się uważnie, żeby uchwycić całość i jakoś zgrabnie go namalować. Dobrze wiedziała, kim był, ale nie zamierzała się do tego przyznawać. Wyglądał tak zwyczajnie, tak normalnie, że mogłaby zapomnieć, że cała Ameryka oszalała na jego punkcie. W tej chwili był zwykłym chłopakiem z Kentucky, a ona była zwykłą dziewczyną z Kentucky, więc mogli rozmawiać jak równy z równym. - Często tu przychodzisz? – zapytał, przyglądając się jej uważnie. Była normalną dziewczyną. Taką, jakich tysiące na ulicy. Ale dostrzegł w niej jakąś wrażliwość. Jakąś taką delikatność, którą łatwo było dotknąć, łatwo było zniszczyć… - Jak najczęściej się da – odpowiedziała po chwili. – To miejsce mnie uspokaja… Pozwala nabrać dystansu do wielu spraw… - Wiem, co masz na myśli – uśmiechnął się. – Dla mnie to też najlepsze lekarstwo na stresy. Przynajmniej kiedyś było… Teraz muszę sobie szukać innych polan na wzgórzach… - Podróżujesz? – spytała i dorysowała kilka kresek na kartce. - Dużo – odpowiedział. – Teraz też jestem w podróży, ale postanowiłem tu przyjść, choćby na chwilę… - Nie zatrzymuję cię? – wyglądała na zatroskaną. - Nie – uśmiechnął się. – Choć muszę ci powiedzieć, że pierwszy raz nie jestem tu sam. To miła odmiana… - Dziękuję – uśmiechnęła się. – Potraktuję to jako komplement w moją stronę. - I bardzo słusznie – powiedział. Mrugnął wesoło okiem. – Jak ci idzie moje portretowanie? – zapytał, z zainteresowaniem wyciągając szyję, żeby zobaczyć rysunek. - Nie wierć się tak, to za chwilę zobaczysz – odpowiedziała. Namalowała jeszcze kilka kresek i odłożyła ołówek. – Skończyłam – powiedziała dumnie. Wstał i podszedł do niej. I zobaczył siebie, jak żywego. Nawet ujęła mu ten zawadiacki uśmiech na twarzy. - Śliczny – powiedział. - Co za samokrytyka – uśmiechnęła się. - Nie mówię o sobie, tylko o obrazku – szturchnął ją ramieniem. - Cieszę się, że ci się podoba – powiedziała. Oderwała kartkę i podała mu ją. - Dla mnie? – zdziwił się. Skinęła głową. Po tak długiej sesji mogła namalować go z pamięci, co postanowiła zrobić zaraz po przyjściu do domu, ale chciała, żeby miał jakąś pamiątkę z tego spotkania. Nawet jeśli miałby ją wyrzucić… - Dziękuję! – krzyknął z radością. I wiedziała, że nie udaje. Nie umiał kłamać. Ta twarz nie zniosła by kłamstwa… - Co robisz dziś wieczorem? – zapytał nagle. Popatrzyła na niego zdziwiona. - Nic – odpowiedziała. - To może przyszłabyś na mój koncert? – zaproponował. – Występuję razem z przyjaciółmi w hali sportowej. Fajnie by było, gdybyś mogła przyjść… Słyszałaś o Backstreet Boys? – zapytał na koniec. - Coś słyszałam… – odpowiedziała niepewnie. Nie wiedziała, czego się może po nim spodziewać. - Śpiewam w tym zespole, więc jakbyś chciała przyjść… - Bardzo chętnie – uśmiechnęła się. - Powiedziałaś to jakoś bez większego entuzjazmu – stwierdził z udawanym oburzeniem. - Pozwolisz, że entuzjazm zachowam na wieczór? – zapytała. Mrugnął wesoło okiem. - Więc to taka taktyka… – powiedział. – W takim razie jesteśmy umówieni. Dopiszę cię do swojej listy gości i wejdziesz bez problemu. - Dziękuję – powiedziała. – Czy mogę kogoś ze sobą przyprowadzić? – zapytała nieśmiało. - Oczywiście – odpowiedział. – Za to nasze dzisiejsze spotkanie i ten piękny rysunek będziesz miała darmowe wejście na każdy mój koncert… - Obyś nie powiedział tego w złą godzinę – zaśmiała się i zeszli ze wzgórza. – Spędziłam naprawdę fajne chwile. Też zawsze byłam tu sama, więc to miła odmiana. - Może jeszcze kiedyś się tu spotkamy – powiedział. - Może – uśmiechnęła się i podeszła do swojego samochodu. - Do zobaczenia wieczorem – uśmiechnął się. - Do zobaczenia – odpowiedziała i odjechała. Stał przez chwilę i patrzył za nią, a potem spojrzał jeszcze raz na swój portret. Amy… Taka miła i sympatyczna dziewczyna… Taka 'koleżanka z podwórka'… Tylko dlaczego, kiedy on tu mieszkał, to nie było takich koleżanek?… cdn....
-
Opowidanie......... Brian układa sobie życie z kobietą, którą bardzo kocha. Ale nagle zjawia się ktoś, kto usiłuje go przekonać, że ta kobieta nie jest warta jego uczuć. Że ta kobieta go nie kocha i nie da mu szczęścia, na jakie zasługuje... Zjawia się Anioł, jego Anioł Stróż. Ale czy Brian posłucha Anioła? Czy dostrzeże prawdę, która była do tej pory poza jego zasięgiem?.........
-
WITAM BIESIADO! KOCHANE DRZEWKA dziekuje z piekne wiersze KLINKO KOCHANA dziekuje http://www.youtube.com/watch?v=V7676EC06oc Pozdrawiam serdecznie! PS. Deser wyglada zachecajaco, dziekujemy. Ale do Walentyynek jeszcze troche czsu :D
-
A ja ciê kocham..... A ja cie kocham wlasnie taka, czasem zadziorna i niepokorna, szara, cicha, zadumana, nawet gdy slysze spadajaca lze. Ale najczesciej z barwami teczy, wirujaca w tancu pod gwiazdami, w bialej jak lilia sukience w lekkim rytmie wazki… Z szumem morskiej fali, w promieniach slonca i w burzy, w zatopionej muszelce, ot, w kazdej chwili… Gdy opowiadasz o losach napotkanego czlowieka lub z melancholia wspominasz ukochany kraj… Piekna pani z bosymi stopami, gdy biegasz rankiem po mokrej trawie, z wrazliwa dusza i z gesim piórem w dloni, a czasem z purpurowa roza. Wlasnie taka cie kocham… Ewa Wierzbinska.
-
KOCHANA KALINKO zycze Ci milego urlopu :D ale nie zapominaj o nas Już wiem gdzie na tej ziemi raj się znajduje, Tam gdzie człowiek człowieka szanuje, Każdego poranka gdy wstanie słońce, Uczciwość i szczerość ściska Twe ręce. Chcę stworzyć takie miejsce na ziemi, Będzie to chatka z izbą i kminkiem, Rozpalę w nim ogień iskierką nadziei, Na stole postawię filiżanki wypełnione radością.
-
„Czastka siebie” Minal dzieñ, nie ogarnie calosci, umykaja chwile, jakby zabieraly mi czastke mnie. Juz jej nie dogonie, ale przeciez nie jestem zawieszony w prózni, moge tworzyc nowe czastki, które beda tez moje i rozdawac kolejnym dniom. Spotykam ludzi, cudownych tak bardzo, ze nie potrafie namalowac slowami ich portretu, osobowosci, serca, ale sa, trwaja, daja siebie bez grymasu zniecierpliwienia, a gdy ktos jest smutny, zagubiony, glaszcza delikatnie dusze i przytulaja do serca. Jak cudownie poznac innych ludzi? Jak cudownie poznac Ciebie .