jestem :)
mamy zepsuty komputer więc na razie fotek nie będzie
ale już wam wszystko piszę - od wczoraj jesteśmy w domku - potrzymali nas jeden dzień dłużej, bo mała miała żółtaczkę i musieli sprawdzić czy się bardziej nie rozwinie
poza tym jest wszystko ok. ja czuję się znakomicie - jakbym nie rodziła. Mała je dużo więc i moja macica kurczy się w tempie przyspieszonym :P
a więc po kolei
W środę po wizycie u ginki zakupiłam tą herbatkę z liści malin i oeparol. Zdążyłam wypić 2 herbatki i łyknąć 2 tabletki. Wieczorem był sexik i poszłam spać. Po jakiejś godzinie obudził mnie silny ból w dole brzucha - taki okresowy. Poszłam do łazienki i nagle patrzę a tam pełno krwi. Ale pomyślałam sobie, że to pewnie po wizycie u ginki i po zabawach z Miśkiem takie plamienie. Postanowiłam nie panikować. Strasznie bolał mnie krzyż. Poszłam spać dalej. Po jakimś czasie znów taki skurcz dziwny i znów poszłam do łazienki i znów świeża krew. Przestraszyłam się trochę, obudziłam Miśka i mówię, że chcę jechać do szpitala bo nie wiem co się dzieje, a wolę żeby mnie odesłali do domy, niż mam tak czekać. Wykąpaliśmy się, dopakowałam torby i po 2 pojechaliśmy na izbę przyjęć. Trochę się tam zeszło, zrobili mi KTG - z malutką wszystko ok, ale żadnych skurczy nie ma. Zbadał mnie gin - szyjka nie zmieniona od porannej wizyty, ale ze względu na krwawienie, które nie wiadomo skąd jest musiał mnie zostawić na obserwacji, z czego się nawet ucieszyłam, bo bezpieczniej czułam się w szpitalu. Zrobił mi jeszcze USG. Leżałam na ginekologi, bo miejsc na patologi nie było. Rano zrobili mi znów KTG - zero skurczy, ale ja już czułam takie krótkie skurcze z kręgosłupa - jak przy okresie. Ale nie były ani regularne, ani zbyt silne. Potem już mnie na patologię przenieśli bo się miejsce zwolniło. Muszę przyznać, że opieka jest zajebista na Żelaznej. Cały czas położne przy nie latały - ciągle KTG albo sprawdzanie tętna maluszka. Ja coraz częściej czułam te skurcze, ale nawet mi do głowy nie przyszło, że to może być to. Odszedł mi czop. I tak spędziłam tam cały dzień. Po południu Misiek do mnie przyjechał - chodziliśmy sobie po korytarzu i wcale nie myśleliśmy o tym, że niedługo zostaniemy rodzicami. O 19.40 był obchód i lekarz doszedł do wniosku, że może mnie zbada. Wskoczyłam na fotel, a on mówi, że szyjka już zgładzona, 3 cm rozwarcia i rodzimy. Jakieś pół godziny wcześniej dostałam głupawki i jak wyszłam od gina to mówię do Miśka z uśmiechem na ustach - kochanie idziemy rodzić :D W ogóle się nie bałam, byłam szczęśliwa, że się zaczyna. Poszliśmy na porodówkę. Przyszła położna, zbadała mnie, zrobiła KTG - skurcze się nasilały. Potem weszłam do wanny z ciepłą wodą a Misiek miał za zadanie stymulować moje brodawki :) I tak sobie siedzieliśmy we dwójkę, położna od czasu do czasu przychodziła, sprawdzała tętno maluszka. Po niecałej godzinie skurcze już miałam bardzo silne, dostałam jakiś drgawek, zimno mi było, już miałam dość tej wanny. Wyszłam, położna zbadała mnie i mówi, że jest 5 cm. Ja załamana, że tyle bólu a to tylko 2 cm postępu. Ale niepokoiło ją to krwawienie i poprosiła drugą położną o konsultacje - okazało się, że to szyjka krwawi. I jak ta druga położna przyszła i mnie zbadała to mówi, że to nie 5 a 7 cm. Wtedy jakoś mi ulżyło. Doszłam do wniosku, że skoro już jest 7 to jakoś dam radę. Ale nie odeszły mi wody więc położna zadecydowała przebić pęcherz, żebym się nie męczyła czekając aż sam pęknie. Po przebiciu pęcherza skurcze zrobiły się bardziej silne i częste. Podłączyła KTG a ja wiłam się z bólu. Już nie pomagało zwykłe wydychanie powietrza. Zaczęłam strasznie krzyczeć i to przynosiło jakąś ulgę. Potem kazała mi wstać z łóżka i ukucnąć - matko co to był za ból. Odleciałam totalnie. Nie wiedziałam co się dzieje dookoła - słyszałam tylko głos położnej i starałam się wykonywać jej polecenia. Jak trzeba było przeć to kucałam w przerwach podnosiłam się. Misiek stał za mną, ściskałam go za ręce. Po chwili jak kucałam położna powiedziała że już czuje główkę i powiedziała żebym sama sprawdziła - rzeczywiście już było ją czuć. Kazała mi wejść na łóżko na czworaka i zaczęło się parcie. Okropne to było - miałam wrażenie, że wszystko mi się rozrywa - byłam pewna że cała popękałam albo że mnie nacięła. Po kilku parciach poczułam, że główka jest już na zewnątrz. I zazdrościłam Miśkowi, że ją widzi (ale on stał z boku i nie widział). Potem jeszcze kilka razy i nagła ulga. Ponieważ byłam na czworakach to nie zobaczyłam od razu małej, ale jak tylko wyskoczyła to spytałam, czemu nie płacze - za chwilę usłyszałam jej cudowny głos. Położna mi ją podała, ale nie wiedziałam jak ją wziąć, więc szybko położyłam się na plecach a mała wylądowała na moim brzuchu. Była taka maleńka i taka śliczna. Potem niestety zaczęło się jeszcze rodzenie łożyska i zabiegi wykańczające - nie pękłam i mnie nie nacinała, ale szyjkę miałam trochę uszkodzoną i musiała mi ją zszyć - koszmarny ból. Ale patrząc na małą mogłam wszystko znieść. Potem tak sobie z nią leżałam chwilę, później Misiek poszedł z Melką na badania. Potem mieliśmy jeszcze czas dla siebie, przyszła położna ubrała Melkę pomogła mi się wykąpać.A na koniec przyniosła mi obiad, bo byłam bardzo głodna :D W ogóle nie czułam się jakbym przed chwilą urodziła. Mogłam normalnie siedzieć. Później poszliśmy już na oddział położniczy,a że była noc to Misiek nie mógł z nami zostać. Ja nie mogłam spać - cały czas na nią patrzyłam niedowierzając, że już jest. A dodam, że jak szliśmy na porodówkę to byliśmy przekonani, ze mała nie urodzi sie przed północą. A wyszło na to, że poród trwał 2,5 godziny :)
Malutka dostała 10 pkt, ale ze względu na jej maleńkość miała parę dodatkowych badań robionych przez te kilka dni - na szczęście wszystko ok. Mieliśmy wyjść już wczoraj, ale mała miała żółtaczkę i trzeba było poczekać do dzisiejszego dnia, żeby sprawdzić czy się nie pogłębia. Jest ok. Mała bardzo dużo je - ale to dobrze, bo musi nadrobić. Jest taka śliczna, maleńka - po prostu cudowna :)
bycie mamą jest cudowne :)
acha i chciałam powiedzieć, że obecność męża jest bardzo pomocna - ja sobie nie wyobrażam jakbym miała być tam sama. I nawet w tej ostatniej fazie kiedy on zupełnie nie miał jak mi pomóc to wiedziałam, że jest obok i to mi bardzo pomagało :)