witam wszystkie wspaniałe dziewczyny.
Na kafeterię mam czas ( dużo czasu) ale tylko wieczorami. Niestety do emerytury jeszcze mi brakuje sporo a lat przepracowanych w domu nikt nie liczy.
Nie zawsze byłam optymistycznie nastawiona do życia,podziałał tak zwany \"kop\"ale nikomu go nie życze.
Spadalam na dno.
Opowiem Wam w skrótach moją przygodę życia, tak jak wiele z Was tutaj to zrobiło.
Za mąż wyszłam mając 22 lata i nowe życie pod sercem.Pełna marzeń, szczęśliwa.
Niestety bylo jak było, tak jak u Was. Brak zainteresowania ze strony męża ( był sportowcem). Ciągła samotność i co za tym idzie bardzo szybko przestałam być kobietą.No bo jak tu myśleć o swojej kobiecości gdy na głowie jest wszystko: mieszkanie, zakupy, lekarz,zwykłe codzienne życie, znacie to.I ciągle sama, sama sama.
2 dziecko i dalej sama, sama sama.A ze byłam ambitna jak wy wszystkie to ciągle musiałam mieć wszystko idealne. Owszem, radzilam sobie, tylko że tam w środku coś zaczęło się psuć. We mnie , w mojej głowie.Poszlam do pracy i nadal byłam sama, doszlo mi tylko obowiązków: żłobek, przedszkole, dom, lekarz, zakupy itp. I nadal sama sama sama.Spełniałm się zawodowo ale nie zmieniało to faktu że czulam się źle.Byłam robotem, zawsze na posterunku, potrafiąca zrobić wszystko, rozwiązać każdy problem. Tylko nie własne.Pomagałam innym, byłam dobrym organizatorem różnych imprez.I coraz bardziej czułam że w tym wszystkim nie ma mnie.I tak to się zaczęło.Wtedy jeszcze nie wiedziałm co to nerwica, depresja, nie miałm na to czasu. Odsunęłam się od męża zaczęlam żyć włanym życiem. Były jakiś flirty, krótkie romanse. Wtedy byłam kobietą, piękną, wspaniałą, komplementy, kwiaty. Czułam się doceniana.I tylko nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak wkradał się w moje życie smutek, były łzy, chęć ucieczki, zwijałam się w embrionika i wyłam wyłam wyłam.Wiedziałm że to nie jest to o czym marzyłam czego chciałam i czego oczekiwałam zakładając rodzinę.W stosunku do męża próbowałm wszystkiego, spokojnej rozmowy, płaczu, awantury, cichych dni i innych metod \"buntu\".Nie docierało.Odzieliłam się od świata, uczuć, grubą skorupą. Było mi dobrze.(???)I wtedy zjawił się ON.Młodszy ode mnie, wolny. Miał czas sluchać mnie, spełniać moje życzenia, marzenia. O moje uczucie walczył rok.Poddałam się, pokochałam.Rozwiodłm z mężem, życie było piękne. Rozwalił moją skorupę.Byliśmy razem 7 lat. Mieszkał u mnie.Niestety dzieci, już wtedy dorastające ,nie akceptowały tego związku.A on gdy tylko uzyskał dostęp do mojego serca stał się chorobliwie zazdrosny, zaczynał pić a gdy mi zaczęły się kłopoty w pracy zaczynałam pić razem z nim. Było łatwiej.Czy napewno?W pracy było coraz gorzej, moja szefofa uwielbiała się znęcać, ale to odrębny temat. Wszystko zwalałam na pracę, wtedy już wiedziałm że mam silną nerwicę.Wszystkie objawy na to wskazywały, bo badania które robiłam były ok.Układy z synem miałm coraz gorsze, obwiniał mnie o wszystko.Kilka lat takiego zycia ... stawałam się kłębkiem nerwów.Pękło w momencie gdy już nie mogłam wstać z łóżka i każdy dzień przed wyjściem do pracy zaczynał się wymiotami.Uciekłam.Psychiatra, sanatorium, tarapia. Dopiero wtedy zrozumiałm co się dzieje. Że tkwię w toksycznym związku, że to moja szefowa ma problemy, które rozwiązuje stosując mobbing. Zrozumiałm że głową muru nie przebiję. Musiałam zwolnić, tego nauczyło mnie sanatorium, Tam byłam najbezpieczniejsza pod słońcem. Tam nic nie musiałm, tam byłm chroniona przed informacjami z zewnątrz.Po powrocie było jeszcze gorzej, ale tym razem zaczęło się z synem.Pomagałam sobie książkami, nie chciałm zmarnować tego co dostałam w sanatorium. Tej Siły.W każdym bądź razie wywaliłam toksycznego faceta z domu,i zaczęłam walkę z synem.Ile złego od niego doznałam to wie tylko moja córka a jego siostra. Straciłam pracę, faceta, syna, mieszkanie.Ale miałam siłę.Zaprzyjaźniłam się z kimś kto miał złe doświadczenie z kobietami i nigdy nie był aniołem. Ale rozumiał mnie.Pomagał w momentach załamania, przyjął do mieszkania, mobilizował do wstania z łożka i szukania pracy.Nie pozwalał się użalać nad synem.Brutalnie wygarniał i uświadamiał mi to wszystko co syn mi zrobił.Po dwóch latch odzyskałm względny spokój. I tak jest do teraz.Żyjemy razem a jednak trochę osobno, bardzo się od siebie różnimy. Ale mam kogoś kto nie myśli tylko o sobie, kto potrafi mi powiedzieć że mnie kocha, że jestem ważna, potrafi dziękować że znalazłam się w jego życiu.I tak sobie żyjemy jedno dla drugiego wspierając się nawzajem.Mam cudowną pracę, wspaniałą córkę, i syna.Mam przyjaciól i znajomych.
Ale wiem też że ta choroba nie odchodzi, ona na zawsze ze mną zostanie,ja tylko staram się ją oszukiwać.Choć są chwile kiedy chciałaby na nowo mnie zdominować.Więc ciągle walczę. Ale tym razem o siebie.
Tyle narazie moich wynużeń, to co napisalm to tylko mały wycinek tego co się działo w moim życiu.
I przytulam każdą, która w mojej histori dostrzegła analogię ze swoim życiem.