Petitka
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Petitka
-
Celi... Zareczylismy sie w Boze Narodzenie, wlasnie po to, by nadac jakas wieksza range naszemu zwiazkowi i wspolnemu zamieszkaniu. Moim rodzicom to nie wystarcza. Papiery w sadzie leza od czerwca. Zrobilismy wiec juz wszystko, co moglismy uczynic w naszej sytuacji. Co dalej? nie mam pojecia. Dobrze, ze chociaz slonko dzis swieci...:)
-
Celi, dziekuje za rady. Moze i nroamlnie bylby to dobry pomysl, ale ja nie moge tego uczynic, nie moge ich w tak sposob oszukac, kolejny raz...Ja ledwo zyje ze swiadomoscia zatajenia calej prawdy, a co dopiero, gdybym miala jeszcze klamac. Zreszta nawet gdybym tak zrobila, niestety - dla mojej mamy to zaden argument. Jesli chcemy \"sie sprawdzić\", to mozemy chodzic ze soba, powiedzmy te 3 lata, ale nie mieszkac!!!bo jak to wyglada przed rodzina, znajomymi. \"jak kocha to poczeka, a czekanie przeciez tez jest piekne i na tym polega narzeczenstwo\" - to zdanie mojej mamy. Na wspolne mieszkanie przystalaby, powiedzmy na pol roku czy na rok przed slubem, tlumaczac, ze chcemy zaczac sie urzadzac, ale kilka lat...jak potem brac slub? Wszystko to takie trudne. Beznadziejnie jest miec taki charakter jak ja - dzis juz to wiem...:( Zeby te nasze zwiazki byly prostsze, zeby mozna bylo uniknac tej szarpaniny, prawda?...marzenia
-
Z tego co wiem, juz nie obowiazuje zadna rejonizacja. Cyt. \"W urzędach stanu cywilnego nie obowiązuje już (jak było to jeszcze do niedawna) rejonizacja - co w praktyce oznacza, że możemy zawrzeć związek małżeński w dowolnie przez nas wybranym USC na terenie całej Polski\" ( http://slub.interia.pl/abc/news?inf=606902 - wiecej info) pozdrawiam
-
I znow mi wyszedl elaborat:( Przepraszam, to chyba jakies zboczenie zawodowe filologow;) - calkowity brak zwiezlosci, ech...
-
Witajcie! Dziekuje wszystkim, ktore ustosunkowaly sie do mojego postu. Wszystko co piszecie jest bardzo spojne i niestety to samo mowi moj narzeczony, ja wewnetrznie tez czuje, ze zachowanie moich rodzicow nie jets do konca normalne ani fair wobec mnie. Ale coz, przyzwyczaili sie, ze zawsze bylam zgodna, spokojna - jestem typewm dobrej grzecznej coreczki - nigdy nie chodzilam na zadne imprezy, nie mialam nawet chlopaka,zawsze dorze sie uczylam, a teraz jak powiedziala wczoraj moja mama \"polecialam za M jak cma\". Uwaza, ze on po prostu hce ulozyc sobie zycie i to, ze mieszkamy razem poprawia jego sytuacje - ma studia, dobra prace, dom, wiec tylko kobieta byla mu potrzebna, a ja...na tym trace. Wciaz studiuje, wiec teraz \"doszly mi jeszcze nowe obowiazki zw.z prowadzeniem domu\". Nie pomaga tlumaczenie, ze radze sobie ze wzystkim, ze dzielimy sie obowiazkami domowymi. Mama probuje wszystko zrozumiec, ogarnac, ale nie potrafi - siedzi w domu i teskni, mysli, martwi sie. Wczoraj powiedziala, ze nie ma nic do M, ze chce, bysmy byli szczesliwi, ale nie moze sie pogodzic z tym, ze ja - osoba, ktora biegala codziennie do kosciola, zyje teraz jak ostatnia grzesznica. To mnie tak \"rusza\" byc moze dlatego, ze sama nie czuje sie dobrze, spokojnie w takiej sytuacji i marze, by bylo \"normalnie\", po kolei - bysmy mogli sie pobrac. Co do uniewaznienia, papiery do sadu biskupiego zostaly wyslane juz w czerwcu, teraz czekamy. Poczatkowo, chcialam poczekac z wyjawieniem prawdy do czasu \"wyroku\", ale widze, ze to moze ciagnac sie jeszcze latami i nie wiem, czy jest sens tak dlugo to ukrywac. Niestety rodzine mam taka, a nie inna. Moja rozwiedziona kuzynka nie szuka nikogo, bo uwaza, ze nie ma prawa, ze ma meza, ze juz przysiegala, wiec nie moze tak grzeszyc. Moj tata w zeszlym roku bardzo przezyl, ze jego chrzesnica brala \"tylko\" slub cywilny - nie rozumial, glowil sie,itp., a to przeciez nie bylo jego wlasne dziecko! Jezdzimy wspolnie do moich rodzicow, ale mama nie ukrywa, ze narzeczenstwo to nie malzenstwo, ze on nie jest jej zieciem, tylko obca osoba i jedynie sila sakramentu zmienia takie rzeczy. Oni sie miotaja, bo nie moga zrozumiec mojego postepowania, nie znaja prawdy, wiec to oczywiste. Ja sie miotam miedzy nimi a M. nie wplywa to dobrze na nasz zwiazek - ja sie zamykam w sobie, placze prawie po kazdej wizycie w domu; a wczoraj, gdy uslyszalam od M, e moi rodizce sa beznadziejni i ze musze wybrac - albo on albo oni, to mialam ochote uciec jak najdalej od wszystkiego. Kocham go bardzo, ale nie potrafie sobie poradzic, rozwiazac tego wszystkiego i naprawde nie myslalam,ze bedzie tak ciezko, ze bede musiala wybierac miedzy najdrozszymi mi osobami. chcialabym, by rodzice byli ze mnie dumni, a nie wstydzili sie mnie i mego zycia. No i oczywiscie slub koscielny tez jest dla mnie bardzo wazny, a cywilny, szczegolnie biorac pod uwage podejscie calej mojej rodziny, wydaje mi sie taki bez znaczenia - nie wyobrazam sobie, ze np bede mogla go przezyc, byc wtedy przeszczesliwa, majac za plecami osoby myslace o wszystkim z politowaniem:( Z gory przepraszam Was wszystkie, bo wiem, ze dla wielu, moze nawet wiekszosci slub cywilny jest tak samo wazny. wiem ,ze moze to niepowazne z mojej strony, bo przeciez wiedzialam, z kim sie wiaze i czego moge sie spodziewac, ale im bardziej kochalam, tym mocniej odczuwalam, ze choc jestem \"jego polowka, jego jedyna prawdziwa miloscia\", to jednak tamtej dal wszystko, rowniez to, czego prawdopodobnie nigdy nie przezyje ze mna. Im wieksza milosc, tym bardziej to boli. Moze osoby \"bez przeszlosci\"- jakiejkolwiek (zaznaczam, ze ja wczesniej nawet sie z nikim nie calowalam) nie powinny sie wiazac z kims, kto przezyl az tyle - strasznie ciezko jest mi zaakceptowac to wszystko. Dlatego czesto mam wrazenie, ze jestem bardzo, bardzo zla osoba ;( Pozdrawiam i zycze milego piatku dla Wszystkich
-
Witajcie wszystkie! Śledze topik od samego początku i choć nigdy się nie odzywałam, bardzo uważnie czytam co dzień o Waszych problemach, smutkach i radościach. Oczywiście nie bez przyczyny. Przyciąga mnie tu podobna do Waszej sytuacja. Wprawdzie mój Ukochany już nie jest już żonaty, nawet dziecko nie łączy go z byłą żoną, jednak rownież i ja mam swoje problemy, trudne i beznadziejne dni oraz czuję się bezradna. Noje problemy moga się Wam wydać śmieszne, żadne, dziecinne, ale dla mnie to ogromny ból i smutek.Z gory przepraszam za dlugosc wpisu, ale ciezko w kilku slowach opisac najwazniejsze lata zycia... Poznaliśmy się ponad 2,5 roku temu. Moj M rozstal się z żoną w styczniu 2004, we wrzesniu juz byli po rozwodzie. Jego malzenstwo trwalo formalnie 4, a w praktyce ok 3 lat. Wszystko rozlecialo sie, bo zona zdradzila go z jego najlepszym przyjacielem. My zaczelismy się spotykać w kwietniu, a razem jestesmy od lipca 2004. Od początku byl problem z moimi rodzicami. Nie podobalo im sie wszystko, a szczegolnie roznica wieku miedzy nami - 8 lat. Uwazali, ze M jest dla mnie stanowczo za stary. Nie liczylo sie nic - ani to, ze jest dobry, kochany, czuly, troskliwy i opiekunczy, ani jego odpowiedzialnosc ani zadna inna cecha powszechnie uwazana za pozadana. Wynikalo to byc może z tego, ze nigdy nikogo nie mialam i M byl moim pierwszym chlopakiem (mam teraz 22 lata, on 30) - byli sceptyczni, oschli i wciaz traktowali go jak obcego.Dlatego tez zdecydowalam, ze nie powiemy im od razu, ze M jest rozwodnikiem, tylko poczekamy az sie do niego przekonaja, az go polubia i zobacza, jakim jest dobrym czlowiekiem. W tym czasie robilam \"podchody\", rozmawialam z mama o ludziach rozwiedzionych, probowalam wybadac jej stosunek do takch osob i ich prawa do milosci i szczescia - zaznaczam, ze jestesmy katolikami. Niestety, sytuacja sie nie zmieniala, ani po pol, ani po roku, ani po dwoch, nie polubili go tak naprawde, wrecz przeciwnie. W zeszlym roku postanowilismy zamieszkac razem- nie oglismy bez siebie dłużej zyc. Ale zeby nadac temu wieksze znaczenie, bardziej podniosle - postanowilismy najpierw sie zareczyc. I wtedy zaczelo sie pieklo. Moi rodzice sie zalamali, mma ciagle plakala, zaczela brac leki uspokajajace,itd. Jestem jedynaczka, wiec bylo to tym bardziej straszne. Zareczylismy sie oficjalnie,ale odlozylismy wspolne zamieszkanie o pol roku - na lato, zeby rodzice jakos sie z tym oswoili. Ale minelo pol roku i wszystko zaczelo sie od nowa. Mama znow plakala, bo liczyla, ze przez ten czas \"sie opamietam\". Doszlo do tego, ze wyprowadzalam sie jak zlodziej - rodzice pojechali na wakacje, a ja wyprowadzlaam sie sama. Mieszkamy razem juz kilka miesiecy, ale rodzice nigdy u nas nie byli, bo nie przyajada \"do obcego domu\"(mieszkamy w domu rodzinnym mojego M, ale sami - jego rodzice maja swoje mieszkanie, 40 km od domu moich rodzicow). Wszystko jest problemem - to, ze za rzadko przyjezdzam (1-2razy w tyg.), ale przede wszystkim to, ze zyje \"na kocia lape\" przeciw Bogu i ludziom. Najwiekszym problemem jest to, ze rodzice nie znaja prawdy o przeszlosci M. Nie rozumieja, czemu nie cgcemy sie pobrac, wstydza sie mnie - rodzina nic nie wie o tym,ze sie wyprowadzilam. Teraz juz wiem, ze bledem bylo niepowiedzenie wszystkiego od razu, ale...no wlasnie - chcialam, by najpierw przekonali sie do niego, bo przeciez jesli ktos wie cos takiego, od poczatku jest uprzedzony. Liczylam,ze go polubia i ze im wtedy opowiem wszystko, ale jest coraz gorzej - mama stala sie jakby jeszcze bardziej religijna, wciaz mi wymawia, ze zyje jak bezboznica, ze nie chodze do spowiedzi, komunii, pyta, jak mi nie wstyd. Dowiedzialam sie niedawno, ze slub cywilny to nie slub, ze sie nie liczy. Dzis, gdy bylam u rodzicow, ama znow mnie \"cisnela\" - dlaczego nie chcemy slubu, dlaczego tak zyjemy, przeciez slub za kilka lat to bedzie wstyd - \"po tylu latach mieszkania razem, to pasuje tylko wziac cichy slub\". Dlateog dzis peklam i pisze o tym tutaj. Nie mam siostry, ktorej moglabym sie wyzalic, poradzic i ktora moglaby mnie obronic, wstawic sie za mna u rodzicow...:( Jestem zalamana, skolowana, pogubilam sie calkiem i wszystko mnie przeroslo. Mama byla zawsze moja przyjaciolka, a teraz nie umiem z nia rozmawiac, bo ona placze, obwinia mnie, potepia. A znalazlam ie w syt., ze musze wybierac - albo rodzice albo milosc... Do tego sama wszystko przezywam, bo jetsem wierzaca i czuej sie zle, nie mogac w pelni uczestniczyc w zyciu Kosciola - powinnam sie z tym liczyc od poczatku, ale po prostu nie spodziewalam sie, ze bedzie tak ciezko, ze bede sie czula jak grzesznica, ze tak bede to wszystko przezywac. M to cudowny czlowiek, moja Polowka - jestem tego pewna, ale kocham moich rodzicow, wiem, ze maja prawo byc rozczarowani, nie rozumiec, itd, choc nie wiem, czemu sie odcinaja, buntuja i tak dlugo potepiaja i zyja nieustannie sie dolujac i obarczajac mnie wina. Nie chca sie pogodzic z moim wyborem, maja mi go za zle, a najgorsze jest to, ze ich rozumiem...Nie wiem, co robic, nie wiem, jak sobie z tym poradzic - mam wrazenie, ze wszystko robie zle...czasami juz nie daje rady, jak dzis ;( Pozdrawiam i zycze Wam wszystkim dobrej nocy...i sily, bo wiem, ze Wasze problemy sa pewnie wieksze, a moje pewnie wydaja sie banalne, a jednak bola i drecza...