Aurinko
Zarejestrowani-
Zawartość
0 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Nigdy
Wszystko napisane przez Aurinko
-
Rozumiem przez co przechodzisz Benigno :(. Współczuję. Był czas, że pracowałam jako dekorator wnętrz. Mam na swoim koncie kilka mieszkań i biur. Urządzałam je zawsze z radością, ale i z pewnym bólem. Najczęściej bólem głowy i nóg. Trzeba się było nieźle nachodzić, żeby kupić wszystko, co potrzebne w czasie remontu i po nim, kiedy przychodził czas na urządzanie wnętrza. Później kłopoty z robotnikami, bo nie zawsze udawało mi się zebrać ekipę doskonałą. Wielu swoich pomysłów nigdy nie mogłam zrealizować, bo nie mogłam na przykład kupić odpowiednich surowców albo już gotowych rzeczy. Wymarzyłam sobie kiedyś stary secesyjny kredens do jadalni pewnego Fina, któremu urządzałam mieszkanie w Warszawie. Klient wyraził zgodę, zaakceptował nie tylko pomysł ale i finanse. Niestety, z całej Warszawie wymiotło na kilka tygodni całą secesję. Diabeł wszystko wykupił, czy co. Nie wiem. Stanęło na tym, że kupiłam kredens barokowy. Był piękny, ale brakowało mu finezji, no i nie był z mojej bajki. Kiedy już cały projekt został zrealizowany, przyjęty i ... pochwalony ( nie mówiąc- że i zapłacony!:D) zobaczyłam w Desie na placu Konstytucji - przepięknej urody kredens z ulubionej epoki, w dodatku w doskonałym stanie i w zasięgu moich, tzn. klienta finansów. Jak to się mówi? -\"musztarda po obiedzie?\". Byłabym może kupiła go dla siebie, ale nie mieszkałam jeszcze wtedy na Kurpiach, a w moim warszawskim mieszkaniu zapewne nie wyglądałby dobrze. Był ogromny. Przyznam, że i finanse nie były bez znaczenia, aż tak dużo mi Fin nie zapłacił;) Benigno, trzymam kciuki za powodzenie w zakupach, a później, co równie ważne, w czasie remontu. Trzymaj się :D
-
Witam pięknie , po kurpiowsku ;) Czytam sobie dzisiaj posty, czytam i dochodzę do miłych podsumowań, bo.... czego to już nie było na naszej Werandzie. .......... I księżniczki, i duchy, i o klątwach prosto z grobów faraonów i z grobu wawelskiego. I o stare obyczajach było, i gwarowe powiedzonka się posypały, przepisy kulinarne, i dekorowanie wnętrz. Przewodnik regionalny też się zaplątał. Trochę było o modzie, trochę o przyjaźni, odrobina zwierzeń i skarg - skarg na politykę, sąsiadów i tak w ogóle. Wiele wsparcia i zrozumienia. A wszystko to przyprawione humorem, szczerością, mądrością, wdziękiem i dobrym piórem.:D Kochane Panie z Werandy! nigdy Was pierwsza nie opuszczę, będę Was czytać do końca świata i jeden dzień dłużej (dziękuję JO)
-
Droga Linko dziękuję serdecznie za ... linki;) obejrzałam wszystko z prawdziwą przyjemnością. Pamiętam, jak dawno dawno temu, pani dyrektor pognała całą młódź z naszej szkoły do Muzeum Narodowego na wystawę fresków. Niestety, więcej wtedy interesował mnie szkolny kolega, który się do mnie \"podwalał\" ( czy to tak się na zaloty niegdyś mówiło?), niż wiekowe arcydzieła. Po wielu latach, już jako studentka wracałam wielokrotnie do Muzeum Narodowego, aby z wielką uwagą i prawdziwym zainteresowaniem oglądać te cuda kunsztu, wyobraźni i zręczności naszych przodków. Dziękuję, że mi o tym wszystkim przypomniałaś. I podpowiedziałaś, że dzięki internetowi mogę bywać w muzeach tego świata tak często, jak mi przyjdzie na to ochota.:) Pozdrowienia
-
Droga Linko, chyba obie buszowałyśmy dzisiaj po sklepach. Ty w Poznaniu, ja w Warszawie :). Moje trzy młode przyjaciółki i ich mama zapragnęły zwiedzić \"Arkadię\". Pogoda nie była dzisiaj najlepsza, więc zgodziłam się na centrum handlowe. Moje Kochane, szcześc godzin w centrum (!)- to był dla mnie - kobiety ze wsi - prawdziwy szok. Głowa mi pękała od głośnej, źle dobranej muzyki ( trafił się nawet hard rock i techno!), od tłumów, gwaru i nieporozumień między dziewczynkami, z któych każda chciała zwiedzać inne sklepy. Najczęściej oglądałyśmy karteczki, książeczki, długopisy i kolorowe notesiki. Ale nie powiem, było coś i dla mnie. Kupiłam sobie dwie bluzeczki. Pomogły mi w tym moje młode towarzyszki. Przed wejściem do mojego ulubionego \"Peek and Cloppenburg\" prosiłam je, aby mnie mocno pilnowały: miałam oglądać tylko jasne kolory! ( wydałam walkę czerniom i granatom w mojej szafie). I pilnowały. A jakże! Kupiłam niebieski swetrek i wrzosową bluzeczkę, chociaż... te - granatowa i ciemno brązowa - znacznie bardziej mi się podobały ;) Posiłek zjadłyśmy oczywiście w McDonalds, chociaż gorąco namawiałam na coś bardziej zdrowego i smaczniejszego. Przebojem była gorąca czekolada ;) u Wedla. Co prawda nie w \"Staroświeckim Sklepie\" na Szpitalnej, ale tak samo smaczna. Dobrze być znowu w domu. Zdążyłam już wypić swoją ulubioną herbatę, połknęłam tabletkę przeciw bólowi głowy, poleżałam przy głupiej telewizji i teraz klikam do Was. Pozdrowienia:) Witam Ofkę po długiej niebytności
-
Droga Linko zmarwiły mnie twoje zziębnięte nogi. Szybko robię miejsce przy swoim kominku. Grzeje dzisiaj koncertowo. Ja też przemoczyłam dzisiaj swoje obie kończyny dolne :) ; na spacerze z psami. Więc wiem o czym piszę. :D chcę się Tobą zaopiekować. Wszędzie pełno wody z topniejącego błyskawicznie śniegu. Zanim wróciłam ze spaceru chlupotało mi już w butach. A przecież kalosze czekały w sieni... A może tak kieliszeczek nalewki? Tak na wszelki wypadek? O ile wiem, to Idalia robi wspaniałe nalewki, zupełnie jak babcine;)
-
Dobry wieczór :) poczytałam dzisiaj o wiatrakach, dziękuję Benigno. Przemyślałam też pomysł dotyczący elektrowni wodnej. Niestety odpada. Najbliższa duża rzeka - Bug - jest oddalona o 1,5 km od mojego siedliska. Mam rzeczkę na krańcach mej \"wiejskiej posiadłości\", a jakże, Tuchełka się nazywa. Ale jest maleńka i nie ma mowy o spiętrzeniu na niej wody. Zostaje wiatrak. Dziękuję Ewo. Mąż z zainteresowaniem oglądał stronę internetową, która nam wskazałaś. Będzie myśał. I dobrze. Niech myśli. Lepiej, że o wiatrakach, niż...;) Dzisiaj nie o wiatrakach chciałam jednak napisać, a o tym, że wkrótce zima odejdzie. :) Kiedyś, dawno dawno temu założyłam sobie, że kiedy Teleekspres, ten o 17:00, zaczyna się w biały dzień - to znaczy ,że zima odchodzi. I dzisiaj mi mąż przypomniał, że już wkrótce to nastąpi. Zimie zostało do Teleaskpresu tylko 15 minut! Wytrzymam.;) Chociaż dzień był dzisiaj piękny, bo słoneczny, lekko mroźny i biały - ja myślałam o cieple wiosennych promieni, miłym wietrze i zapachu rozmiękłej ziemi. Aleks, obie jesteśmy ciepłolubne, nie da się tego ukryć. Tylko mnie już cieszy 20 C ciepełka. Przy wyższej temperaturze huczy mi w głowie. Wiadomo, skłonności do wysokiego ciśnienia. Życzę spokojnej nocy
-
Witajcie, dzisiaj nasza powiatowa elektrownia dała \"czadu\" i daje wystarczająco dużo prądu. Mogę Was czytać, mogę do Was pisać. :D Droga Aleks rozumiem twój smutek na widok walących się w lesie starych pięknych sosen. Mną targały podobne uczucia, kiedy w pobliskim lesie ( nie w puszczy, oczywiście, że nie! ) trwał ostry wyrąb lasu. Mam znajomego leśniczego i on mnie troszeczkę uspokoił, tłumacząc co tak naprawdę się dzieje. Byliśmy w kilku lasach, aby obejrzeć drzewa i ocenić ich stan. To była pasjonująca wyprawa. Wiele się nauczyłam i wiele zrozumiałam. Polskie lasy są bardzo chore od wielu wielu lat. Opryski działają tylko zachowawczo, nie leczą do końca. Trzeba wycinać lasy i sadzić odporniejsze gatunki drzew, na przykład te z Holandii. To rodzaj profilaktyki przed zagładą lasów; a taka grozi nieuchronnie, jeśli nie podejmie się drastycznych czasami kroków. Widziałam szkołę sadzonek holenderskich sosenek; z daleka wyglądała jak plantacja sałaty; jakaś inna zieleń, ale w sumie ładna. Pasły się na poletku piękne sarny, które uwielbiają tę młodziutką sosnową sałatkę :). Polskie sosny, te czterdzistoletnie są już bardzo chore, chociaż laikom się takie nie wydają, bo wyglądają jakgdby nigdy nic. Holenderskie sadzonki są odporniejsze. Miejmy nadzieję, że uratują polskie lasy i znowu kiedyś zaszumi gęsty bór. W naszym lesie posadziliśmy między innymi około tysiąca sadzonek sosnowych z Holandii właśnie. Rosną doskonale, chociaż gleba na Kurpiach uboga, oj uboga. Czasami żałuję, że nie zobaczę jak będą zachwycać za lat sto. Pozdrawiam i życzę miłego pogodnego dnia o zapachu sosny :)
-
Wyobrażam sobie Jay. Musi wyglądać bardzo pięknie w nowej fryzurze, w aureoli dobrego uczynku. Jay jesteś kochana i pomysłowa :D
-
Obiecałam, że mnie nie będzie już dzisiaj na Werandzie, a jestem! Wybaczycie? Nie wytrzymałam. Musiałam napisać choć kilka słów. Właściwie to sprowokowała mnie do tego Linka, kiedy wspomniała o operze. Pamiętam Otella, ale niewiele się wzruszyłam niecnym czynem zazdrośnika. Chyba zbyt dobrze znałam libretto ( chciaż miałam tylko 18 lat, kiedy pierwszy raz oglądałam go na deskach Teatru Wielkiego Opery i Baletu w Warszawie). Natomiast spłakałam się jak przysłowiowy bóbr dopiero na \"Madame Butterfly\" . Mało mi było wtedy jednej husteczki do ocierania potoku łez. Łkałam jak na jakim pogrzebie; koleżanka wstydziła się za mnie, a ja nic sobie z tego nie robiłam, tylko przeżywałam. Osobiście wolę balet. A \"Dziadek do orzechów\" pana Piotra Czajkowskiego jest moim ulubionym niezmiennie od lat. Kilka miesięcy temu ściągnęłam sobie całość z internetu i słucham w chwilach, kiedy potrzebuję podeprzeć się nastrojowo, duchowo i w ogóle. Nucąc fragment z tańca kwiatów nucę dla Was d...o....b....r....a....n....o....c.
-
Droga Flosko, moje serce jest miękkie jak przysłowiowy wosk. A Doro - mój znajda, umie z niego lepić co tylko chce. Nie martw się o niego moja droga, zuchwały wilczkopodobny Doro, o żółtych oczach (wręcz niesamowitych, których boi się cała okolica) miał karę za swoje łakomstwo. Po zjedzeniu tak ogromnej ilości wątróbki nie mógł się ruszać. Leżał tylko cały wieczór i sapał. Nawet nie spojrzał na miskę z makaronem ( już bez wątróbki oczywiście!). Myślę, że naprawdę się przejadł... i najadł za wsze czasy (do następnego razu....;) jak znam życie.) Miłością do zwierząt zaraziłam swojego starszego pana. A może mu to przyszło z wiekiem? W każdym razie teraz dziarsko odśnieża ścieżkę za stodołą. Dla naszej bezdomnej dwójki stołowników ze wsi : Kłapouszki i Łaciatka ( niezbyt oryginalne imiona). Śniegu napadało w nocy po kolana, a pieski malutkie. Po południu jak zwykle postawimy im tam dwie wielkie michy jedzenia. Obydwa są tak zagłodzone, że jeszcze zjadają ponad miarę - tyle samo co nasze własne wielkie dwa psy. Liczę, że za kilka dni nie będa już tyle potrzebować i uspokoi im się apetyt. Wrócę jeszcze dzisiaj na Werandę. Teraz czas na spacer. Niestety spacer tylko po białej drodze - jednak odśnieżonej dzisaiaj rano przez kolejnego sąsiada, (bo na państwowe odśnieżanie liczyć nie możemy). Droga dziesiątej kolejności odśnieżania, albo jeszcze gorzej, ale w odróżnieniu od miejskich ulic, bardziej zadbana.
-
Już miałam wyłączyć komputer, ale mnie coś podkusiło i zajrzałam na Werandę. Dlatego będzie jeszcze jeden mój post dzisiaj - trzeci. Trudno, przykro mi, znowu JA :D Coś mi się wydaje Jay , że uczysz się w podobnej szkole jak moja córka. Przez pierwsze semestry miała przedmioty ogólne i jakby nie związane z medycyną; angielski na przykład lub matematykę. Teraz ma już przedmioty zawodowe. W przyszłości nie będzie ani lekarzem, ani też pielęgniarką - w polskim tego słowa znaczeniu. Będzie wykonywać skomplikowane badania i będzie uprawniona do diagnozowania, co w Polsce może to robić tylko lekarz. Jay, a może Pati będzie w przyszłości w gronie średniego personelu medycznego? Czyź nie tak? Czy istnieje takie pojęcie? czy je teraz sobie wymyśliłam? Zresztą co kraj to obyczaj. W 1990 roku moja córka ( miała wtedy 12 lat) miała poważną operację kręgosłupa. W szpitalu dziecięcym Akademii Medycznej w Helsinkach. \"Leżałam\" tam razem z nią, więc napatrzyłam się jak działa w szpitalach fiński system. Podobało mi się, że tam pomiędzy etatem pielęgniarki i salowej jest jeszcze jeden - pomoc pielęgniarki. Dzięki niemu pielęgniarka nie musiała zmienić pościeli, nie musiała karmić, ani kąpać; jej zadaniem była obserwacja chorych, podawanie im leków i drobne zabiegi. Dzięki temu mniej było przemęczenia i frustracji. Pochwalę się, że o mały włos - ja sama nie zostałam pielęgniarką. Ponieważ w szpitalu miałam dużo czasu, więc kiedy córka spała lub nie potrzebowała mojej opieki, pomagałam innym dzieciom w jej sali i nie tylko. Robiłam to po trosze z nudów, nie tylko z porywów serca. Kiedy już wychodziłyśmy do domu, przełożona pielęgniarek chciała mi zapłacić za pomoc. Nie rozumiała mojej odmowy. W jej mniemaniu przepracowałam całkiem sporo \"roboczogodzin\"( ;) ). Teraz już naprawdę kończę. Zrobiło się późno.
-
Droga Jay bardzo serdecznie dziękuję za wyjaśnienia. Właśnie takich się spodziewałam. Są jak narazie zupełnie wystarczające. Myślę, że z czasem nasuną się kolejne pytania. Pozwolę więc sobie później pomęczyć cię troszeczkę. Podoba mi się w systemie amerykańskim to, że pozwala się studentom eksperymentować z własnymi zainteresowaniami, bez utraty cennego czasu. Można zmieniać pokrewne kierunki, wracać, jeśli się nie udało, przerywać na jakiś czas, tak bez wielkiego \"ale\" jak na polskich uczelniach. Pamiętam jeszcze ile było problemu z urlopami dziekańskimi na Uniwersytecie Warszawskim, ile papierów i rozmów z prodziekanem na przykład. Ja sama urlopów dziekańskim nie brałam, ale właśnie chyba ze wspomnianego wcześniej powodu. Cała ta biurokracja. W połowie studiów miałam ochotę przenieść się na anglistykę, ale nie będąc orłem prawdziwym, nie miałam szans. Żeby nic nie stracić, musiałabym chyba ciągnąć oba kierunki równocześnie. Nie dałabym rady. Podoba mi się w amerykańskim systemie studiów to \"stopniowanie\" pobierania nauki. Podoba mi się także możliwość \"przyspieszania\" studiów. Jeśli zachodzi taka potrzeba. Z tego korzysta moja córka. Więcej pracuje, znacznie ciężej, niż inni pozostali studenci, ale ma możliwość przynajmniej spróbowania. To ważne. Pamiętam, że na moim wydziale nie było nawet mowy o żadnym przyspieszeniu studiów (nie mówię o absolutnych geniuszach, to wyjątki potwierdzające regułę). Był utarty od wieków rytm studiowania i nie było żadnego od tego odstępstwa. Żadnego miejsca na indywidualność. Jestem magisterem, a jakże, ale tak naprawdę to tego wszystkiego, co teraz umiem i wiem, nauczyłam się sama, już po studiach, w moich moich pięknych, bujnych i ciekawych latach trzydziestych. Studia były jakby kontynuacją szkółki licealnej. Jay trzymam kciuki. Powodzenia na studiach i praktykach w szpitalach :) Pa
-
Wokoło piękna zima, witam się więc na zimowo Od rana czterech osiłków instaluje okna na ganeczku. Coś im nie wychodzi, ale ja im nie pomogę. I tak czekałam na nich dwa miesiące. Miało być pięknie już przed Świętami. No cóż, takie są realia remontowo budowlane. Zawsze poślizgi. Panowie są jednak mili i właśnie skończyli pić kawę w kuchni przy moim kominku, którą to kawą ich poczęstowałam w przypływie fali dobroci. Jest zimno (-6 C), trzeba zadbać o zmarzniętych. Moje trzy psy zamieszkają teraz na ocieplonym ogrzewanym ganeczku. Będą miały własną rezydencję :D Chociaż Doro na to nie zasłużył. Doro -to ten znajda wilkom podobny, którego uratowałam od śmierci głodowej lat temu kilka. I co? Odpłacił się, nie ma co mówić. Wczoraj ukradł mi dwa kilo wątrąbki. Stygła sobie w misce, a obliczona była na dwa dni dla pięciu psów. Trzech moich i dwóch stołowników za płotem. Zostawił tylko kawałek, akurat dla Sary, swojej towarzyszki. Dzisiaj - post. Jak na piątek przystało!;) A swoją drogą... wątróbka była bardzo gorąca, że też mu to nie przeszkadzało? Cały czas od rana jestem zajęta przy pracach montażowych, to znaczy doglądam, podglądam, doradzam (raczej głupawo). Do komputera przysiadłam się tylko na chwilkę. Wrócę. PS Jayproszę, opisz system nauk medycznych w USA. Dołączam się do prośby Floski. :) Bardzo mnie to interesuje. Moja córka zaczęła właśnie pobierać jakieś nauki w Harrisburgu - związane ściśle z medycyną. Okazało się, że dyplom Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Hadze na wiele się jej nie przydał. Przynajmniej zawodowo.
-
Droga Jay zaczęłyśmy na Werandzie pisać o starości, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Trochę z przymrużeniem oka.;) Uprawiasz zawód, który mnie by wykończył w rok. Podziwiam cię szczerze i serdecznie. Naprawdę. Trzeba mieć dużą odpornośc psychiczną, żeby dać sobie radę z tymi problemami z jakimi Ty masz ciągle do czynienia. Nie mamy zamiaru smęcić na Werandzie. Życie jednak przynosi różne tematy, czasami smutne. Życzę ci miłego dnia i wielu spokojnych chwil odpoczynku. Trzymaj się cieplutko Jay :D (u ciebie chyba jest zawsze cieplutko;) )
-
Aleks moja kochana, udało się. Umiem zrobić uśmiech z pełnej gęby :D Teraz mogę się śmiać razem z wszystkimi paniami z Werandy. Tak jak z twojego kolejnego historycznego postu. Kiedy sobie tak czytam kolejne \"odcinki historii według Aleks \"( chylę czoła, nie udało mi się ciebie \"złapać\" na niepoprawności :D) zawsze mam ochotę roześmiać się całą gębą. Później przychodzi moment zadumy i robi mi się czasami smutno, czasami żal tych wszystkich koronowanych wielkich tego świata. Królewskie życie kojarzy się na ogół z bogactwem, władzą, luksusem, uznaniem, ze szcześciem totalnym. Dzięki Twoim opowieściom Aleks dociera do mnie prawda o jakiej na codzień nie pamiętam. Przecież udziałem wielkich tego świata było tyle nieszczęść, tyle łez, tyle pohańbienia i bezsilności. Tyle złamanych serc i nieudanych związków. Jak pomyślę, ile razy musiełi łykać żaby w całości( ;) ). Nie, nie, nie chcę być królową.;) Aleks jeszcze, jeszcze. Proszę. Proszę o historię. Mnie pasjonują nie tylko historie, które piszesz, chociaż- przyznaję to fantastyczna powtórka z historii, ja wciąz czekam na twoje opinie i komentarze na ich temat. Bomba. Sam miód:) Aleks jeśli nie sprawi ci to oczywiście kłopotu, czy mogłabyś napisać co nieco o polskich królewnach \"zagranicą\"? Zawsze mnie to żywo interesowało, a jakoś w szkole nie mówiło się o tym wcale. Przynajmniej w mojej. Teraz kończę. Czas na spacer z psami. Tym razem jednak nie do lasu, bo śniegi głębokie wokoło. Przejdę się po drodze, którą właśnie kilka chwil temu odśnieżył był dyżurujący sąsiad ( tylko nie myślcie, że Józiek, on siedzi na swoim podwórzu i nosa poza niego nie wyściubia). Pa
-
Uwaga uwaga uwaga, próba pełnego uśmiechu. Potrzebuję gębusi pełnej szczęscia. :D :D :D :D :D sprawdzam...
-
Linko jak się robi takie śmiejące się buźki :) ? Moje uśmiechają się półgębkiem, a twoje całą gębą. Chciałam to móc zrobić, ale mi wychodzi :0 :0 Już z góry dziękuję za pomoc. Emilio witam na Werandzie. To miejsce dla pań w każdym wieku. Przybywaj Na początek filiżanka aromatycznej kawy. A może pijasz herbatę? Zapraszamy. :)
-
Stella, jesteś jeszcze przy komputerze? Witaj Dołożę coś od siebie. To słowa Benjamina Franklina: \" W emeryturze nie ma nic złego, pod warunkiem że nie dopuścimy, aby nam przeszkadzała w pracy.\" I jeszcze zdanie z Jaquesa Deval: \"Już czterdziestolatek musi roztrzygać, czy przedłużyć swą młodość, czy przedłużać swe życie\". a na koniec, coś lżejszego: \"Gdy się dobrnie do siedemdziesiątki, to się je lepiej, śpi głębiej, czuje raźniej, aniżeli wówczas, gdy człowiek ma trzydzieści lat. Jest prawdopdobnie zdrowiej mieć kobiety w głowie, anieżeli w ramionach...\" - to słowa Maurice Chevalier. Pożyjemy, zobaczymy. Póki co wszystkie jesteśmy młode, piękne, dobre i mądre ;) :0 :0 :0 :0 :0 :0 :0 :)
-
Daleka jestem ood ogłaszania żałoby na naszej Werandzie, ale pozwólcie - Moje Kochane Internetowe Przyjaciółki, że pożegnam swojego guru. Od lat był nim tylko i wyłącznie pan Ryszard Kapuściński. Raz jedyny rozmawiałam z nim, a raczej byłam obecna przy rozmowie. Nie śmiałam wtedy odezwać się ni jednym słowem. Słuchałam tylko. Takiego człowieka trzeba było słuchać, bo przecież można było przeoczyć istotne mądre rzeczy. Poznała mnie z nim moja wieloletnia przyjaciółka - była kustosz Muzeum Marii Dąbrowskiej - pani Barbara. Była nawet zorganizowała spotkanie literackie z panem Kapuścińskim, właśnie we wspomnianym muzeum. Z nieskromną dumą dodam, że byłam sponsorem tego spotkania. To był niezapomniany wieczór. Promowana była właśnie książka \"Heban\" (moja ulubiona i zaczytywana wciąż i wciąż od nowa). Byłam o krok od uroczystego obiadu w towarzystwie wielkiego reportera, ale niespodziewanie poleciał śledzić kolejną rewolucję, wojnę czy niedolę narodów tego świata i przełożył termin wspólnego wieczoru w domu mojej przyjaciółki. Termin spotkania wciąż przekładano, i niestety - nie dane mi było poznać bliżej pana Ryszarda. Ale zato znam wszystkie jego książki. Byłam na wielu odczytach, ostatni - w Pen Clubie na Krakowskim Przedmieściu. Wielokrotnie dyskutowałam o nim i o jego twórczości za granicą. Mam wrażenie, że cieszy się wiekszą sławą i poważaniem w Skandynawii, czy USA niż Polsce. Tam jest niemal wszechobecny, w świecie ludzi czytających i myślących - oczywiście. Na pożegnanie przytoczę fragment, z jego Lapidarium III (Czytelnik 1997), który zanotowałam sobie na skrawku papieru i przechowuję w notesie. \" Przybywanie lat: czas staje się w naszej świadomości coraz bardziej obecny. I ta obecnośc coraz bardziej staje się dotkliwa, ciąży nam. Spośród wszystkich jego cech - najbardziej odczuwalną i przygniatającą jest nieodwracalność. Czas to lawina, która sunie i z której ani wyskoczyć nie można, ani zatrzymać jej nie sposób.\" Mnie pomogło to ułożyć moje prywatne relacje z czasem, już nie złościć się bezsilnie, że pędzi i nie czeka na mnie. Lżej mi, kiedy wiem, że podobnie odczuwał nawet mój guru. Bedę o nim pamiętać... i wciąż czytać jego książki.
-
Aleks, ale się przestraszyłam tym, co napisałaś o ryżu. Oczywiście nie będę już sypać moim ptaszkom ani ziarenka . Zresztą nie robiłam tego często. Teraz sypnęłam tylko garść, bo nie miałam nic innego. Dziękuję za przestrogę. Zastosuję się oczywiście. Pa
-
Droga Aleks, i znowu rozbawiłaś mnie do łez.:) Dziękuję za historię ze \"szkoły specjalnej\" Świerczewskiego. Moją szkołę przechrzcili teraz na Servantesa. Też ładnie. Dla mnie - bliżej literatury. Rzeczywiście Kochana Werandowniczko Aleks, mamy wiele ze sobą wspólnego. Ale to zapewne dlatego, że na Werandzie zatrzymują się właśnie osoby nam podobne. Oczekujemy wszystkie podobnych wrażeń internetowo werandowych, podobnie piszemy, jesteśmy w tym samym wieku. Chociaż doświadczenia mamy różne (jakby się tak dobrze przyjrzeć, to może i doświaczenia okazałyby się podobne)i warunki życia mamy różne też, to jednak łączy nas ta sama wrażliwość na świat, na wszystko wokoło. Jesteś mi bardzo bliska Aleks i za nic w świecie nie chciałabym zerwać więzi, jaka mnie z Tobą i Werandą łączy. Z wszystkimi paniami z Werandy. Moim marzeniem jest, aby Weranda wraz z nami przetrwała wieki całe ;) Wspominałam Wam już z tysiąc razy, że jestem istotą ciepłolubną. Od zawsze. Było mi całkiem nieźle tej zimy. Żadnych mrozów, trochę słońca, trochę wichury. Można było wytrzymać do nadejścia wiosny. Ale to, co się dzieje teraz za moim oknem, przekracza wyobrażenie tegorocznej zimy. :( Wieje straszliwy wiatr i tnie prosto w oczy drobnym ostrym śniegiem. Rozsypałam dla ptasząt wszystkie okruszki i ziarenka jakie miałam w domu i posłałam SMS \"starszemu panu\" ( kupiłam od Ciebie Aleks to określenie;) ) z nakazem zaopatrzenia domowej spiżarni w kilka kilogramów kaszy, ryżu i suchego chleba. Po południu porozwieszam słoninkę przy karmnikach. Wcześniej to wszystko nie było potrzebne. Zima byłaprzecież normalna - przynajmniej w moim pojęciu. Trzymajcie się cieplutko :)
-
Aleks, toć to historia nad historie. Ta babula skarżąca wybawiciela swego. Uśmiałam się do łez, ale i zadumałam nieco. Znam kilka takich absurdalnych, acz prawdziwych historii, ale teraz - przed nocą, po całym dniu bieganiny - nie pomnę. Jak przypomnę, zaraz napiszę. Dla uciechy i zadumy. Szymonka pisała kiedyś o tym, jak policjant Romuś, sąsiad z jej warszawskiego podwórza, ukradł złodziejowi swój własny samochód - prześliczny Polonez o maści wściekłej żółci. Tak go sobie przynajmniej wyobrażam. Takie absurdalne historie zdarzają się czasami i mnie samej. Pierwsza jaką pamiętam dotyczy liceum. Cała klasa poszła na wagary, a ja, chociaż bardzo tego pragnęłam - zostałam, aby poprawiać znienawidzoną chemię. Groziło mi, że nie zacznę swoich ukochanych studiów polonistycznych (wiadomo: dopuszczenie do matury). Wszystkim zainteresowanym przyjaciółkom wyraziłam wielki żal i pożegnałam je ze łzami bezsilności w oczach. Następnego dnia szanowna dyrekcja mojego liceum Świerczewskiego ogłosiła, że to ...ja byłam prowodyrem ucieczki i ochoczo obmyślała kary, jakie miały mnie spotkać. Było dużo nieprzyjemności z obu stron. Ale chemię poprawiłam! :) Pa
-
Wieczorne uściski dla przyjaciółek z sieci:) Ta wichura, ten huragan \"Cyryl\" ( jak go zwał, tak go zwał) daje się nam wszystkim we znaki. Na moich Kurpiach nie było dwa dni prądu. :( My mamy agregad prądotwórczy, wiadomo - mój mąż to inż. elektryk, i jak na absolwenta Politechniki Gdańskiej przystało- o \"elektrykę\" w naszym domu zadbał właściwie. My nie narzekaliśmy zbytnio, chociaż agregat nie podołał wszystkiemu i na przykład gotowanie odbywało się na raty (tylko jedna \"fajerka\"), ale innym mieszkańcom naszej wsi dokuczyło to nieźle. Wielu wcześniej polikwidowało kuchnie węglowe, a także ogrzewanie piecowe. Oj było im ciężko, oj było. My ( to znaczy pan, pani i trzy psy) siedzieliśmy sobie blisko kominka i było nam nastrojowo i cieplutko. Ale teraz mam już dosyć. Żal mi trzech sosenek (sama je sadziłam) co to je wiatr wyrwał z korzeniami. Żal mi starego oryginalnego dachu mojej sąsiadki (sąsiadka ma 93 lata i niewiele juz kojarzy). Ale nie żal mi wcale sąsiada Jóźka. Jemu zwalił się cały płot, no - może przesadzam. Pół płotu. ;) Wygląda na to, że los odpłaciłł mu za to, że lat temu dziesięć porąbał był ogrodzenie wokoło mojego młodniaka (o ile dobrze pamiętam - 20 cm wkroczyliśmy na jego drogę...) Wypadało by przytoczyć teraz jakieś stosowne przysłowie, np. że nie rychliwa, ale sprawiedliwa...ale mam pustkę w głowie:(. To przez ten wiatr. Teraz coś z internetem jakoś nie tak, mimo że prąd już jest, internet wciąz szwankuje. Może jednak uda mi się posłąć ten post na Werandę. Spokojnej ciepłej nocy
-
Mogłabym powtórzyć za Stellą. Jak dobrze wrócić na Werandę! Nie było mnie bardzo długo, więcej niż tydzień. Mam tyle postów do przeczytania. Witajcie moje drogie sieciowe przyjaciółki :) Witaj Werando Dostrzegłam nową Ewę. :) Ewa1974. Ja byłabym pewnie - Ewa1952. Wiele nas - Ew - na Werandzie! :) Witaj serdecznie. Rozgość się na Werandzie i pisz, pisz o wszystkim co chodzi po głowie i zaprząta myśli, pisz o odczuciach serca i pamięci. Zostań z nami. Zapraszam . Moja tygodniowa przygoda z przyjaciółką z sieci już skończona. Paula odleciała do Helsinek w poniedziałek (15 stycznia). Dobrze, że nie zaplanowała swojej podróży tydzień póżniej, bo miałaby poważne kłopoty. Kłopoty z powodu Cyryla, czy jak mu tam. Kilka dni temu z powodu niezwykle silnych wiatrów odwołano przecież wiele lotów. Trzy dni na Kurpiach i trzy dni w Warszawie. Cały czas z Paulą. To czarowny czas. Dla nas obu. Gadałyśmy jedna przez drugą, jak w filmowych komediach, wypiłyśmy morze kawy i zjadłyśmy tonę ciastek. Jeszcze raz powtarzam. Internet to potega, trzeba go tylko umiejętnie wykorzystać. Ja, oprócz zdobywania wiadomości, zawieram znajomości. I to jakie.... Chciałabym bardzo serdecznie podziękować Aleks , Lince mojej kochanej , Idalii za pomoc, rady i wsparcie. Wasza werandowa krótka serdeczna korespondencja z Paulą była cudowna. Bardzo wzruszyła nas obie. Dziękuję jeszcze raz w imieniu swoim i Pauli.:) Aleks - wyłowiłaś z tekstu Pauli słowo \"kiitos\" i wspomniałaś, że ci się ono podoba. Przypomnę, że \"kiitos\" po fińsku znaczy \"dziękuję\". Młodzież skraca to słowo i mówi: \"kiiti, kiiti\". Ja to bardzo lubię i czasami używam, kiedy jestem w Helsinkach. Ale tylko w stosunku do młodych ciałem i duchem ;) Idalio byłam z Paulą w stroświeckim sklepie Wedla na Szpitalnej. Zamówiłyśmy founde (czy dobrze napisałam to słowo?) z gorącej czekolady. Maczałyśmy w gorzkiej czekoladzie kawałeczki truskawek, ananasa, mango, winogrona i inne owoce. Bomba, pycha. Polecam. Droga Linko dziękuję za troskę i tyle miłych ciepłych słów pod adresem Pauli i ...moim. Jesteś kochana i wciąż masz ogromne serce. Tak ogromne jak moja piękna kurpiowska stodoła ;) (a tak między nami - kocham tę stodołę, to przepiękny przykład wspaniałej ciesielki). Joy jak dobrze, że napisałaś na Werandę słów kilka. Czytam o twoich lekarskich zdarzeniach z prawdziwym zainteresowaniem. Moja córka dostała pracę w szpitalu Hershey\'s w Harrisburgu (Pa), w laboratorium. Równocześnie podjęła studia. Chłonę każde zdanie z twoich postów, te które traktują o atmosferze szpitala amerykańskiego. Życzę Ci wszystkiego dobrego.:) Rozpisałam się dzisiaj. Jeszcze tylko kwiatek dla Ewikkk, dla Stelli i Szymonki. Dla Floski naszej kochanej i wszystkich sąsiadek zaglądających czasami na naszą Werandę.
-
Paula chciałaby napisać do Pań na Werandzie kilka słów. Jutro odwożę ją na lotnisko. O godzinie 11:30 startuje jej samolot. To nasze ostatnie chwile w Warszawie i cieszę się ogromnie, że mogę je spędzić także w towarzystwie jedenj z pań z Werandy. Idalia jest taka gościnna i serdeczna. Znalazła z Paulą wspólny język. Teraz, kiedy ja piszę ten post, ona pokazuje jej przepiękne zdjęcia swojej posiadłości na Mazowszu. Mówię Wam - bomba. Oddaję klawiaturę Idalii, pa